· 

Pomocna łapa

-Telisho, zupełnie nie rozumiesz co mam na myśli. -Odrzekła oburzona kotka. -Polowanie na myszy jest niczym rytuał, niekoniecznie muszę je potem zjadać. Czasami robię to w ramach treningu, czasem po to by rozprostować kości, a czasem po prostu z nudów. 

 

Telisha popatrzyła na nią z politowaniem. Nie lubiła, gdy ktoś zabijał dla zabawy, a co dopiero z braku innego zajęcia. Bywały takie dni, że ona i Lemo zupełnie nie mogły znaleźć wspólnego języka i to był właśnie jeden z nich.

-Ja rozumiem, Lemottien. Rzecz w tym, że nie jest to coś dla mnie, że tak ujmę, w normie. Ale każdy ma własne sumienie i zasady, nie będę wtrącać się w Twoje. Bardzo Cię jednak proszę, nie znoś do jaskini zabitych przez siebie gryzoni. Nawet jesienią jest tu bardzo ciepło i dobrze wiesz jak to się kończy. 

Kotka westchnęła pokazowo i pokręciła swoim niewielkim łebkiem. Pochwyciła w pyszczek martwą mysz i zniknęła za zakrętem jaskini. Telisha bywała tu ostatnio bardzo samotna. Odkąd Flo odeszła z watahy mieszkała tu tylko z Samaelem, ale często się wymijali. Każdy zajęty był swoimi sprawami i brakowało jej dawnej rodzinnej atmosfery i wspólnych gier. Aby pozbyć się nostalgii postanowiła przejść się na spacer. 

 

Do watahy na dobre zawitała już jesień. Liście całkowicie spowiła głęboka czerwień, niektóre pozostawały żółte niczym słońce. Telisha lubiła tę porę roku, o ile nie padało. Tak jak kochała wodę, tak nie znosiła błota. Na szczęście dzisiejszy dzień należał do tych cieplejszych, w których w spokoju można nacieszyć się pięknem natury. Odkąd Telisha została wybrana przez Bogini Mądrości Nessę czuła się jeszcze bardziej zagubiona. Dotychczasowo niespecjalnie wierzyła w istnienie jakichkolwiek bóstw. Teraz jednak została przez jedno obdarowana, a dodatkowo mogła rozmawiać z Nessą kiedy tylko chciała. Nadal nie była pewna istnienia bogów, dlatego dotychczas nigdy nie przemówiła do Bogini Mądrości. Wędrując przed siebie dotarła nad Smoczą Przełęcz. Bardzo rzadko tu bywała, choć miejsce to było o niesamowitym, przemawiającym do niej klimacie. O tej porze Przełęcz wydawała się pusta, nikogo nie zwęszyła w okolicy. Tafla wody leniwie obmywała krańce brzegu, zupełnie jakby robiła to dla zabicia nudy bądź czasu. Telisha zastanawiała się, czy zamieszkiwały tu kiedyś jakieś smoki. Położyła się na kamieniu, który umożliwił jej zamoczenie przednich łap w chłodnej wodzie. Gdzieniegdzie na powierzchni wody unosiły się liście, które pospadały z drzew. Tereny watahy były jeszcze kolorowe, ale coraz bardziej przygotowywały się na przywdzianie śnieżnej bieli. Wadera przymknęła na chwilę oczy i pozwoliła sobie wsłuchać się w spokojne dźwięki natury. Gdy po chwili je otworzyła z zaskoczenia aż podskoczyła. Jeszcze przed chwilą przezroczysta woda w której moczyła swoje przednie kończyny była teraz niemal całkowicie czerwona. Krwistoczerwona.

 

Telisha nie czuła jednak żadnego bólu, obejrzała się dokładnie i stwierdziła, że owa krew nie należy do niej. Nie wyczuwała jednak do kogo mogłaby ona należeć. Niewątpliwie ranny osobnik musiał znajdować się nieopodal, bowiem krew była bardzo ciemna i zauważalna nawet po rozcieńczeniu w wodzie. Telisha jako medyczka od razu określiła typ krwotoku. Był on żylny, więc przewidywała ranę kłutą bądź kąsaną. W obu przypadkach wypadałoby obejrzeć dokładnie obrażenie. Rozejrzała się bacznie i pomiędzy skałami dopatrzyła się leżącego osobnika. Ukrył się dodatkowo pomiędzy trawą, jakby wcale nie chciał zostać odnaleziony. Wadera domyśliła się, że pewnie nie jest członkiem watahy. Nie mieli jednakże wielu wrogów, więc postanowiła spełnić swój obowiązek jako medyka. Składała w końcu przysięgę Imhotepa, którą wszyscy uzdrowiciele musieli złożyć. Mówiła ona wyraźnie, że pomocy należy udzielić każdemu, nawet wrogowi naszych ziem. Powoli zbliżyła się do poszkodowanego, słyszała już nawet jego oddech. Odsłoniła łapą gąszcz zarośli i ujrzała basiora. Miał ciemnobrązowe futro, miejscami uraczone małymi, w jaśniejszym odcieniu plamkami. Był przynajmniej dwukrotnie większy od Telishy. Spojrzał na nią natychmiastowo, nieco zaskoczony jej widokiem. Jego zielone ślepia wpatrywały się w nią dość litościwie, żadne z nich przez chwilę zupełnie nic nie mówiło. Wadera zauważyła ranę na jego brzuchu, trafnie ocenioną na kłutą. Zadano ją najpewniej nożem, możliwe, że nieznajomy wdarł się w starcie z człowiekiem. 

 

-Nazywam się Telisha i jestem medykiem, pomogę Ci, nie obawiaj się. -Odrzekła natychmiastowo, ale basior nie zdążył odpowiedzieć bo stracił przytomność. 

 

Ranny zanurzył się w wodzie do połowy, co było mądrym posunięciem z jego strony. Zimna woda spowolniła utratę krwi. Mimo to Telisha musiała działać szybko. W jednej chwili zgromadziła duży liść i zerwała kilka pnączy, które na szczęście rosły nieopodal. Liść był wystarczająco wielki by w całości zakryć ranę, Lisha przymocowała go mocno z pomocą zebranych w tym celu roślin. Medycy często musieli improwizować, w takich chwilach wadera cieszyła się, że jest wystarczająco kreatywna. Aby nie doprowadzić do wychłodzenia organizmu przykryła go prowizoryczną kołdrą z dużej ilości trawy, która wcześniej służyła mu za kryjówkę. Dalej pozostawiła go jednak w  wodzie, bowiem liść mógł nie być wystarczającą blokadą dla krwotoku. Chwilę później Telisha szukała niezłomnie rośliny z gatunku Sanguinis Fluxum Patiebatur. Była przekonana, że musi rosnąć gdzieś nieopodal. Roślina ta miała zbawienne właściwości, przyłożona do rany niemal natychmiastowo hamowała krwawienie ze względu na to, iż pobudzała produkcję trombocytów i gromadziła je w przyspieszonym tempie w okolicy przerwania ciągłości skóry.

 

Miała bardzo charakterystyczny zapach, zbliżony do bzu. Roślina ta miała też jaskrawy kwiat w barwie pomarańczy i dość spore w porównaniu z całością liście. Telisha wywęszyła ją kawałek dalej, wdzięczna naturze, że Sanguinis kwitł przez 3 kwartały i tylko w zimę ciężko go było odnaleźć. Zerwała roślinę i najszybciej jak się dało znalazła się z powrotem przy rannym basiorze. Największy problem sprawiło jej wyciągniecie go z wody, lecz w końcu udało jej się go z niej wypchnąć. Adrenalina działa bez zarzutu i Telisha nawet nie czuła chłodu wody. Zmiażdżyła zręcznie liście  Sanguinisa pomiędzy dwoma kamieniami i utartą masę rozprowadziła po ranie wilka. Całość przymocowała z powrotem ówcześniejszym opatrunkiem dla pewności. Po paru minutach basior odzyskał świadomość. 

 

-Gdzie ja jestem? -wydukał próbując stanąć na nogi. 

-Nie wstawaj. -Poleciła mu Telisha przytrzymując go delikatnie łapą przy ziemi. -Jesteś w Watasze Wilków Burzy, trafiłeś tu ranny. Pamiętasz co się wydarzyło? 

-Wędrowałem, aż napotkałem ludzi. Jeden z nich musiał dźgnąć mnie nożem. Próbowałem się ukryć, byłem pewny, że mają psy gończe. 

-Gdy Cię tu znalazłam nikogo więcej nie było, najpewniej udało Ci się ich zgubić. Czy czujesz się już lepiej? Mogę przynieść Ci jakieś jedzenie, jeśli jesteś głodny. Choć najlepiej by było, gdybyśmy się skierowali w kierunku mojej medycznej jaskini. Tam upewniłabym się, że wszystko z Tobą w porządku. Jesteś w stanie wstać?

-Wydaję mi się, że dam radę. -Podniósł się na cztery łapy powoli, Telisha pomogła mu postawić kilka pierwszych kroków i w ten sposób przeszli znaczny kawałek trasy.

 

Kilka chwil później dotarli na miejsce, gdzie wadera podała mu trochę makowego mleka na ból. Basior zasnął na jakiś czas, regenerował swoje siły. Telishy wydawało się, że rana nie była szkodliwa, choć krwotok był obfity z powodu uszkodzenia wielu naczyń krwionośnych. Teraz wszystko było pod kontrolą, choć Lisha wiedziała, że jeszcze przez kilka dni trzeba go będzie poobserwować. W międzyczasie do jaskini przybyła Lemottien, której udało się upolować zająca. Kotka była z siebie dumna i postanowiła przeznaczyć go jako zdobycz w ramach przeprosin dla swojej opiekuni. Nie spodziewała się jednak zastać tam również nieznanego basiora. Telisha z grubsza wytłumaczyła jej całą sytuację. Wówczas Lemo zdecydowała się przekazać zająca na posiłek dla poszkodowanego. Gdy się przebudził był bardzo wdzięczny kotce za pożywienie, było niczym dodatkowy zastrzyk energii po drzemce. 

 

- Z tego wszystkiego nie zdołałem Ci się przedstawić, wybawicielko. -Zwrócił się do Telishy, a ona lekko zarumieniła się usłyszawszy taki tytuł. -Nazywam się Osmond, nie przybywam tu z żadnej watahy, bo do żadnej nie należę. Czy przypomniałabyś mi swe imię? 

-Telisha, Osmondzie. Twoje imię zawiera w sobie nutę północy, czy to stamtąd do nas przybywasz?

-Trafnie mnie wyczułaś, Telisho. Przybywam z bardzo dalekiej północy, ale jeszcze wiele drogi przede mną. Jestem wysłannikiem i niosę ważną wiadomość na południe. Tylko dzięki Tobie moja misja może się w pełni powieść. 

-Cieszę się, że mogłam pomóc. -Uśmiechnęła się ciepło w odpowiedzi na jego miłe słowa. 

 

Po dwóch dniach Osmond opuścił tereny watahy ruszając dalej ku swojemu celowi. Telisha jednak jeszcze długo potem cieszyła się, że mogła mu udzielić pomocy. Lubiła być uczynna i z niecierpliwością wyczekiwała kolejnych wyzwań na drodze swego życia.