· 

Ciemno.... Ciemniej... Jeszcze ciemniej #8

(Dla nowych członków watahy: Opowiadanie ma miejsce lata temu, gdy Alice jeszcze nie była wybrańcem Luny, ani nie wiedziała o swoim pochodzeniu oraz mocach magicznych)

 

-Nie, nie, nie, nie mogę tego zrobić Arelionie... Wymyślimy coś innego -wydukałam, a mój drżący głos rozniósł się po korytarzu.

-Nie ma czasu -rzekł, a trzęsienie ziemi coraz bardziej się nasilało -Wiej! Teraz! Postaram się być tuż za tobą -mówił bardziej na odczepnego niż na poważnie. Bym, zamiast się zamartwiać, po prostu zaczęła uciekać.

 

Nie chciałam tego robić... Nie chciałam go zostawić... Nie mogłam. Jemu było łatwo mówić, bez problemu przychodziło mu poświęcanie się dla innych i ryzykowaniem własnym życiem, ale ja po prostu wiedziałam, że mimo to... Gdyby jednak coś się stało, w życiu bym sobie nie wybaczyła. Z drugiej strony... Jeśli tu zostanę, cała jego ofiara i plan mogą pójść na marne. Co robić? Co robić?

 

I tak stałam i dreptałam w miejscu... Spanikowana strachem, lękiem, niewiedzą, jakie rozwiązanie byłoby najlepsze... Arelion próbował mnie jeszcze popędzać, jednak było już za późno. Coś wyłoniło się przed nami, jednak wokół panowały egipskie ciemności i nie byłam w stanie dostrzec stwora. Słyszałam za to jego oddech... Warczenie i dźwięk skapującej z pyska śliny.

Do mojego nosa uderzył obrzydliwy odór tego zwierzęcia. Nie wiem, czy był to zapach jego oddechu, gnijących między zębami resztek jedzenia, czy jego naturalny swąd mający na celu odstraszać wszelkich przeciwników. W każdym razie, te kilka sekund stania w miejscu, nasłuchiwania i wiedzy, że poza tobą i twoim przyjacielem w pomieszczeniu jest jeszcze ktoś, sprawił, że ze stresu zakręciło mi się w głowie. Lunek wyczekiwał odpowiedniej chwili, momentu, aż bestia zbliży się jeszcze trochę. To było ledwie kilka sekund, a zdawały się być one niczym wieczność. Nasłuchiwaliśmy...

 

W końcu rozbłysło światło, tak jasne i tak nagle, że sama w pewnym momencie myślałam, że oślepnę. Na dosłownie ułamek sekundy byłam w stanie ujrzeć pysk bestii. Ogromne, wystające zębiska były niemalże naszej wielkości. Oczy tak duże i puste, wypełnione nienasyconym łaknieniem oraz głodem. Zwierzę nie przypominało smoka jaskiniowego. Myślę, że każdy na pierwszy rzut oka byłby w stanie stwierdzić, iż to stworzenie nie należy do tej samej grupy zwierząt co Avem. Monstrum posiadało zgniłozieloną skórę oraz małe niemalże niewidoczne nozdrza. Jego obraz błysnął jeszcze raz w mojej głowie, gdy odruchowo zamknęłam oczy. Intensywny blask widocznie oślepił nie tylko mnie, bo chwilę później usłyszałam potworny ryk, przerażenia i bólu rażonych oczu, czego następstwem był charakterystyczny dźwięk oranej ziemi. To coś uciekło, a ja zamrugałam kilka razy. W tym czasie Arelion zawrócił i rzucił się do ucieczki, tym razem nawet nie próbując mnie popędzać werbalnie. Po prostu mnie złapał i pociągnął za sobą wzdłuż korytarza.

 

-Mówiłem ci, żebyś uciekała! To, co zrobiłaś, było nie lada głupie, nieodpowiedzialne i...

-Wiem, przepraszam, przepraszam... ja po prostu nie mogłam... Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam... - wydukałam, w tym momencie napotykając na spojrzenie Lunka. W pierwszym momencie wydawał się rozgniewany, teraz po prostu zmartwiony. Już sama nie wiedziałam, kiedy mówi to on, a kiedy ten demon, który siedzi w jego głowie.

-Nieważne! Mamy to, po co przyszliśmy -skrzydlaty basior wskazał na torbę u swojego boku, z której biło delikatne, jasnoniebieskie światło. Widocznie musiał zebrać kilka grzybów chwilę przed naszą ucieczką -Teraz musimy tylko się stąd wydostać... Agh... -jęknął, łapiąc się za głowę.

-Wtedy pozbędziesz się tego czegoś? -spytałam, mając na myśli tego ducha... monstrum... istotę? Cokolwiek to jest i przejmuje kontrolę nad Arelionem.

-Ta... -niedbale przytaknął, na co ja zrobiłam zmieszaną minę. Odniosłam wrażenie...

 

że znowu chce mnie tylko uspokoić...

 

C.D.N.

>Arelion...? *zapada się ze wstydu pod ziemię, że tyle jej to zajęło * ;-; przepraszam przyjacielu<