· 

Co dwa wilki co nie jeden #3

Zasypiałem lekko obolały, słyszałem strzelanie ognia i po chwili śpiew Mitcha, był on czysty i spokojny. Spałem jednym ciągiem do samego rana, zima dawała się we znaki, wszędzie pełno śniegu, sople zwisające z drzew i brak treli ptaków.

 

- Dzień dobry Michellu. - kiedy to mówiłem byłem już na nogach i przeciągałem się na łapach oraz prostowałem skrzydła.

- Dzień dobry. - odpowiedział szybko basior siedzący naprzeciw mnie.

- Co ty na szybkie polowanko z rana? O pustym żołądku wydłuży, nam się podróż. - zaproponowałem w ramach porannej gimnastyki.

- Dobry pomysł, tylko na co chcesz polować? - w głosie słychać ton aprobaty.

- Na to, co się trafi. - ziewnąłem, zamiotłem ogonami i ruszyłem przed siebie.

 

Basior nie opuszczał mnie na krok, obaj szukaliśmy świeżego tropu, nie powinno być to trudne z powodu tego, że nie czuć tu innych drapieżników poza nami oczywiście.

 

Nie minęło dziesięć minut, a wpadłem na trop jelenia. Zatrzymałem mego towarzysza gestem ogona.

 

- Czułeś to? - zapytałem młodego łowcę.

- Tak, jeleń. - powiedział basior.

- Czy jak go upolujemy to, czy damy radę go całego zjeść? - zapytałem.

- Myślę, że nie na pewno jakieś lisy czy ptaki też z tego skorzystają. - pewny odpowiedział.

- Więc zrobimy tak, ja od frontu zaatakuje, najpierw sztyletem, a następnie ty się na niego od tyłu rzucisz dobrze? - zaproponowałem plan działania.

- To będzie najlepsza taktyka na dwa wilki. - kiwnął łbem z aprobatą.

 

Razem szliśmy wzdłuż śladów pozostawionych przez nasze przyszłe śniadanie, były one wyraźnie i głębokie, co wskazywało na wielkość tego zwierza. Kierowały one w stronę nieopodal płynącej rzeczki, która nigdy nie zamarza zimą. Obaj mieliśmy nosy przy ziemi i chodziliśmy na ugiętych łapach, by przypadkiem spłoszona wrona nie dała do myślenia parzystokopytnemu. Woń stawała się coraz to mocniejsza, a szum wcześniej wspomnianej wody był głośny i wyraźny, zauważyliśmy tył ofiary, była ona pochylona i piła lodowaty płyn. Rozdzieliliśmy się, by okrążyć go, podszedłem najbliżej, jak mogłem, dopóki rosły krzaki byłem pewny tego, że nie jest w stanie mnie ani zobaczyć, ani wyczuć. Uszykowałem sztylet i szykowałem się już do skoku, pozostało mi czekanie kilku sekund, by mój towarzysz zdążył podejść.

 

Wziąłem pięć głębokich wdechów i wybiłem się z tylnych łap, najszybciej jak mogłem, chwyciłem się szyji, jednak momentalnie ześlizgnąłem się na jego piersi, przez co obijałem się o jego kończyny piersiowe. W całej tej szarpaninie wbiłem sztylet w lewą łopatkę, w tym samym momencie też, jasny basio rzucił się na grzbiet ofiary i wgryzł się centralnie w kark. Nie wygląda na tak silnego, zdziwiłem się bardzo pozytywnie. Kiedy wiedziałem, że Mitchy da sobie bez problemu radę, odskoczyłem, by ciężar mnie nie przygniótł. Nim zdążyłem się obrócić, jeleń już leżał na ziemi i resztkami sił, próbował się wydostać. Młody łowca wyjął broń i poderżnął gardło zwierzęciu.

 

- No dobra robota. - Pochwaliłem Mitchella, którego pysk był cały we krwi.

- Dzięki. - szybko odpowiedział.

- Zjedzmy i w drogę. - Mówiąc to, podchodziłem już do mięsa.

- Smacznego! - Powiedzieliśmy sobie nawzajem i zabraliśmy się do jedzenia.

 

 

 

 C.D.N

 

 

 

<Mitchell?>