· 

Psowate #1

Samiec, leżąc płasko na ziemi, ukryty pod niskimi gałęziami jakiegoś bliżej nieznanego iglaka czuł się okropnie. Było mu zimno, a co najgorsze- mokro. Źrenice, lekko zwężone, częściowo schowane pod spiętymi w nerwach powiekach doskonale odzwierciadlały jego nastrój. Nie trzeba było widzieć położonych po sobie uszu, by zorientować się z powagi jego irytacji. Próbował dojrzeć cokolwiek na ośnieżonej polanie rozciągającej się naprzeciw niego, lecz los zdecydowanie mu nie sprzyjał, słońce w ciągu wielu godzin jego leżenia i nieustannego drżenia z zimna zdążyło przesunąć się na wprost niego, by wrednie razić go promieniami. Było to zwyczajnie paskudne z jego strony, jakby nie mogło poczekać, aż sobie pójdzie. Samael uważał jego zachowanie za irracjonalne, co mu szkodziło schować się za nim, by chować go przed wzrokiem zwierząt? Jego rozmyślania przerwało jednak kwiczenie. Poruszyły się jedynie jego uszy, nie mógł sobie pozwolić na wykrycie, po tak wielu latach pracy w zawodzie byłoby to dla niego hańbą. Pisk brzmiał jakby, należał do jakiegoś psowatego, może lisa? Czyżby te głupie ludzkie pieszczochy urządziły sobie zapasy? Żałosne, ale cóż przekroczyły teren wioski, a to wystarczający powód, by iść to sprawdzić. Podnosi się na łapy, lekko drżąc z powodu zastania i rusza początkowo sztywno w stronę dźwięku schowany w krzakach. Nie potrzebuje, skupić się na odgłosie, by wiedzieć ,skąd dochodzi. Mógłby się założyć, że psy nie były dość mądre, by wystawić wartownika, więc nawet gdyby nadszedł od strony polany, nie zostałby dostrzeżony. Wilk nie tracąc energii na uśmieszki i dalsze uwagi stanął na skraju cienia, obserwując przestrzeń.

 

Anastazja czuła przerażenie, została postawiona w bardzo niekomfortowej sytuacji. Mogła odejść, ze swojej sfory bądź zwyczajnie dać się przerobić na klacz rozpłodową. Jej prawa już niejednokrotnie były łamane, jako suki osadzonej praktycznie da najniższej półce hierarchii. Od dawna czuła, że ten dzień musi nadejść więc kiedy psy zaczęły ją gonić, mocno przy tym hałasując, nie marnowała czasu, rzuciła się do przodu w ostatniej walce, by odejść z honorem, odmówiła ostatnią modlitwę i gdy dotarli na dość sporą polanę, zwyczajnie stanęła, chwiejąc się na niedożywionych łapach. Odwróciła się z trudem ku zbliżającej się sforze i odsłoniła zęby. Już po chwili została otoczona przez masę równie żylastych ciał. Ta zima była dla ludności w wiosce bardzo trudna, nie mieli jedzenia dla siebie, a co dopiero dla przybłęd. Jej serce biło jakby była po Wielkiej Pardubickiej i tak też właśnie się czuła. Cała ta ucieczka pochłonęła sporo jej energii. Zapiszczała oskarżycielsko na psa, który skubnął ją w ogon i szybko zaatakowała jego nos. Trafiła, był to mały przybłęda, którego do niedawna brała za przyjaciela. Jeszcze niedawno polowali razem na myszy… Nie dało jej to jednak przewagi, już po chwili posypały się kolejne ugryzienia, które skutecznie ją unieruchomiły. Spod sterty ciał wyglądał jedynie jej pysk próbujący ostatni raz zaczerpnąć świeżego powietrza, ujrzeć słońce. Pomyśleć co by było, gdyby urodziła się w innym miocie. Teraz mogła jedynie dołączyć do duchów swojej rodziny. Zamordowanych w równie bestialski sposób. Ona była ostatnia z tego jakże słabego rodu. W przyrodzie przeżyć mógł jedynie najsilniejszy, a tym razem nie padło na nią.

Samael przymknął oczy, gdy dotarł na miejsce, nie był w stanie nawet, dosłyszeć co się wydarzyło, piski ucichły. Słyszał jedynie odgłos rozdzieranej skóry i wesołe, jednak pełne napięcia poszczekiwanie. Widział już niejeden raz podobne przypadki polowania na terenie watahy, ale tego było za wiele. Pojedynczy kundel paradujący po terenach był do przełknięcia jednak cała sfora? Zjeżył futro i wyszedł z cienia. Zero reakcji. Zabolało. Warknął gardłowo, zagarniając pod siebie śnieg. Pojedyncze głowy podniosły na niego wzrok. Nastąpiła chwila konsternacji, którą wilk wykorzystał, rzucając się do przodu, prosto miedzy wilki. Zataczał koła, gryzł na oślep, mocno hałasując. Chciał ich wystraszyć. Nie bał się tego, że odrodzą go od lasu. Od największego z psów był większy co najmniej o dwie głowy. Linia wroga zaczęła się przerzedzać, a on spojrzał każdemu z psów oczy. Cisza się przedłużała, psy niepewnie, wygłodniałe, nie chciały porzucić zdobyczy, jednak przybysz wydawał im się przerażający. Ostatecznym bodźcem było przerażające, brzmiące jakby ktoś miał zaraz wypluć płuca warknięcie połączone z szarżą na wprost. Psy widząc pierwszych uciekających towarzyszy, nie czekały długo, odwróciły się i uciekły. Nie przywykły jeszcze do walki z przybyszem z lasu, jednak jeśli warunki w trakcie kolejne zimy będą równie okropne, psy powoli będą musiały przywyknąć do tej rywalizacji. Przedostać się do lasu.

Wilk był właśnie w trakcie usuwania resztek sierści z przełyku, układając sobie w głowie sytuacje. Będzie musiał powiedzieć o tym Arelionowi. Odwrócił się i pierwszą rzeczą, która do niego trafiła, był zdecydowanie fakt, że to zwierzę nie pochodziło z lasu. Rusza w jego stronę trzymając nos przy ziemi. Sfora starła praktycznie każdy zapach z jej futra, jednak wyczuwalnie truchło nosiło na sobie zapach ulic. Czy to możliwe, żeby psy zabiły jednego ze swoich pobratymców? Nie mógł tego zrozumieć, czemu miała posłużyć ta śmierć? Może pies wdarł się na ich teren sfory? Nie… wtedy odpuściłyby pogoni w las. Poza tym zwierzęta te dopuściły się właśnie kanibalizmu. Nie była codzienna sytuacja. Samael sądził, że Arelion prawdopodobnie będzie chciał obejrzeć zwłoki bądź miejsce zabójstwa. Zaczął więc kopać kawałek dalej śniegu, nie dotarł jednak zbyt głęboko, przez twardy lód, którym mógłby poranić sobie łapy. Zaczął z jak największym szacunkiem przenosić tam kości z fragmentami tkanki. Uporał się również z flakami, odpędzając odruch wymiotny. Mimo wszystko było to stworzenie myślące, inteligentne. W jego myślach pojawiły się wyrzuty sumienia, spowodowane przede wszystkim przez brak pospiechu w chwili, gdy szedł sprawdzić, co się dzieje. I co by było, gdyby ją uratował? Kolejna gęba do wykarmienia w watasze? Nie był pewien czy suka dostałaby zgodę na dołączenie do watahy.

Wypluł resztki jelita cienkiego czy innego sznurka. Następnie zakopał zwierzę, wiedział, że będzie musiał się spieszyć. Jeśli psy postanowią wrócić, lepiej by zdążył wrócić na miejsce z przełożonym. Mimo że zakopał truchło mniej więcej pięćdziesiąt króliczych skoków dalej, pozostawała szansa na zbezczeszczenie prowizorycznego nagrobka. Odwrócił się i ruszył przed siebie, pokonując teren w ciszy, spokojnie dokładnie oglądając podłoże. Mimo wszystko teren ten wciąż był niedaleko ludzkich siedzib, a niebezpieczeństwo wpadnięcia w jedną z pułapek było żywe w jego sercu.

Zdecydowanie musiał porozmawiać z Arelionem.

 

<Arelion?>