· 

Niespokojne serca 11

Obudziła się następnego dnia przez chłodny powiew wiatru, który odczuwała na swej głowie i karku. Nie żeby to jej przeszkadzało - jej futro pozwalało się odnaleźć w każdych warunkach atmosferycznych, taką zimą lub w odmiennych warunkach to nie odczuwała zimna. A jednak... A jednak myślami była przy poprzednim wieczorze, po zakończeniu wspólnego wycia do księżyca, co świecił podczas cichej acz magicznej nocy. Moment, gdy Merlin odsłonił część pyska, który był skrywany przez bujną grzywkę wadery. Blizny okalające jej prawe oko, które przez tamten feralny incydent oślepło. Jak zareagował w głębi duszy? Czy poczuł ogarniające go obrzydzenie na widok fizycznego sekretu wadery? To musiał być obrzydliwy obrazek, gdyż na pewno nie mógł się spodziewać takiej tajemnicy grzywki. A może wymuszone współczucie? To jednak on wysunął się ze śmiałym ruchem i pocałował jej ślepe, oszpecone oko.

Nie mogła przestać o nim myśleć. Jak powinna rozumieć te znaki? Że nie jest mu obojętna, z wzajemnością? Nie miała z kim rozmawiać na ten temat kiedykolwiek, nie chciała podjąć niebezpiecznego ryzyka. Za młodu nikt nie przejmował się jej egzystencją, w watasze nie wiedziała za to, czy ktoś uważa ją za drogocenną przyjaciółkę. Chodziło o wadery rzecz jasna. Dalej ciężko było jej mówić o swoich problemach a liczyła, ze to inni się z nią tym podzielą, cóż za hipokryzja. Kiedy spoglądała na niego, pragnęła mu tyle powiedzieć, lecz pewien głosik odpędzał ją od tego pomysłu. Pragnęła jednak tego. Dlatego wydało jej się najlepszym rozwiązaniem krok, który polegał na wyjawieniu mu swoich uczuć, jakoby to właśnie on zawładnął jej sercem. Pragnęła go i miała nadzieję, że ów uczucie jest lub pozostaje odwzajemnione.

Ale, z drugiej strony, czy on ją chciał? Myślami błądziła wokół tych myśli, podczas gdy później po wstaniu kontynuowali chód przed siebie. Domyślała się po sposobie bycia Merlina, że miał trudną przeszłość, jego słowa tylko ją w tym utwierdziły. Chociaż przeczuwała, nie mogła powstrzymać zdumionej reakcji po jego, pewnego rodzaju, wyznaniu grzechów. Na własnej skórze wiedziała, czy też raczej domyślała się jakie jest to trudne uczucie z wyjawieniem swej mrocznej przeszłości. Lavinia nawet już się nie martwiła a bała o jego reakcję, gdy ujawni część siebie. Przecież mógłby ją wyśmiać i opuścić, czując obrzydzenie. Obrzydzenie, że nawet gdyby jakimś cudem faktycznie coś by do niej czuł, odrzuciłby ją, gdyż nie mogłaby być w pełni tyko jego. Bo ktoś już ją zbrukał obdzierając z niewinności. Kto by chciał zużytą waderę za własną?

Chciała otworzyć mu się i opowiedzieć o swoich przeżyciach, ale przerażało to ją potwornie.  Za bardzo zależało jej na nim aby go straciła, wolała na zawsze pogrzebać prawdę o sobie. Lecz Merlin zasługiwał na szczerość. Te sprzeczne myśli, pełne nabuzowanych emocji, które kłóciły się ze sobą w każdej kwestii tego tematu, nie pozwalały jej zaznać spokoju.

Być może dlatego, uśmiechnęła się do niego ciepło i powiedziała to o budowaniu swojej przyszłości. Właściwie nie wiedziała, czy jemu chciała dodać otuchy czy też siebie uspokoić. Całkiem możliwe, że obie opcje jednocześnie. Był jej zbyt drogi, by myślała egoistycznie o sobie, kiedy ma szansę go wspomóc, nawet to lichymi słowami. Serce przyspieszało swego tempa z ogarniającym gwałtowniejszym ciepłem, za każdym razem, kiedy widziała ogarniający go spokój lub malujący się lekki uśmiech na jego pysku, tym samym dając znać, iż faktycznie była w stanie mu jakoś pomóc. Nie mogła mu tego powiedzieć, ten sekret zostawiała dla siebie z działaniem jego uśmiechu właśnie na nią samą.

Poprzedniego wieczora przyrzekła sobie, że po pomyślnej podróży wyzna mu swoje uczucia do niego i ile znaczy dla niej, dużo więcej niż zwykłe określenie przyjaciela.

Wydawał się na krótko pogrążyć we własnych myślach po usłyszeniu jej słów, gdyż obrócił głowę przed siebie, podczas gdy ona mogła cieszyć się tym widokiem. Nie dane było jej napawać się tym długo, gdyż do jej nozdrzy dotarła woń, która prześladowała ją w najgorszych koszmarach. Wadera natychmiast zastygła w miejscu, oczy otworzyły się szeroko, zaraz poczęła się hiperwentylować i niekontrolowanie trząść, że liść na wietrze przy niej był aż nieruchomy.

Lavinia poczuła jak ze strachu cała krew w jej ciele zamienia się w najostrzejszy, najzimniejszy szron występujący w najbardziej możliwych ekstremalnych warunkach.

Jej ciało samo zareagowało i zaczęła się wycofywać tyłem, jej szeroko otwarte oko było przesycone największym strachem. Porzuciła na bok wszelkie dobre wizerunki siebie przed Merlinem, cały umysł darł się, aby uciekała stamtąd jak najprędzej. Chudy basior spojrzał na nią z niepokojem i sam zatrzymał się w miejscu.

-Merlinie - wyszeptała alarmująco przerażonym głosem. - Ja…. ja znam ten zapach. Musimy uciekać, teraz.

Wilk otworzył szerzej oczy po usłyszeniu jej tonu, lecz nie dane było im zareagować jakkolwiek. Oto zza zarośli nieopodal ich, dokładniej niemal naprzeciw nich, wyłoniła się potężna sylwetka rosłego basiora o futrze czarnym jak smoła, jak zawsze go kojarzyła z potwornych traum. Nie zatrzymywał się ani przez chwilę, cały czas kierując się ku łaciatej z tym chorym uśmiechem, od którego aż czuła wszystkie połączenia nerwowe na karku.

-Nie próżnowałaś kruszyno, pamiętasz mnie?

Towarzysz musiał jakoś dodać jedno do drugiego, gdyż zaraz znalazł się przed samicą z usilnymi próbami zasłonięcia jej, nie pozwalając na zbliżenie się niebezpiecznego napastnika. Była zbyt przerażona jego obecnością, aby przyswoić sobie sens sytuacyjny i zamierzającego ją bronić Merlina. Nie, była za mocno ogarnięta najczystszym strachem.

-Mówiłem, że zawsze wracam po to co moje. Ten twój lichy rycerz nie przeszkodzi mi w skończeniu tego co już zacząłem- poczuła potężne mdłości na usłyszenie tych słów i jednocześnie cała krew odpłynęła z jej pyska, że gdyby nie charakterystyczne umaszczenie futra i samo futro, Lavinia zrobiłaby się bardziej niż trupioblada.

-Zbliż się jeszcze o metr a gorzko tego pożałujesz- wycharczał groźnie Merlin w pozie gotowym do rozpoczęcia walki. Agresor się tylko roześmiał niebezpiecznie.

-Chuderlaku, myślisz, że jesteś dla mnie jakimś zagrożeniem?

-Nie dam ci jej skrzywdzić- odszczeknął dalej w tym samym tonie towarzysz. Wysunął ogon w taki sposób, że dawał jasny znak o ucieczce. To mogłoby wypalić, gdyby nie niepełnosprawność wadery i jej ułomna przednia łapa.

Zaraz jednak ogarnęła ją gorsza myśl. Zamierzał kupić jej czas poświęcając siebie? Przecież to mogłoby się równać z samobójstwem! Nie dane było jej jednak rozmyślać dalej w tej tonacji, gdyż napastnik ponownie się zaśmiał na tyle, że łaciata miała wrażenie o wacie zamiast łap.

-Myślisz, że coś tu masz do gadania?

Po tych słowach rzucił się na samca przed sobą.

-MERLIN!- Wrzasnęła, w tej samej chwili wspomniany basior zablokował atak własną bronią.

-UCIEKAJ!- Podobnie jak ona przed chwilą, sam wrzasnął ku przyjaciółce.

Właśnie w tamtej chwili dotarło do niej, że nie bez powodu należy do wojowników w ich watasze, sam dosłownie ociekał zaciekłością i doświadczeniem, obecnie furią do tego jeszcze. Sytuacja niestety była zbyt groźna, by napawać się chwilą, Lavinia była zmuszona podjąć próbę ucieczki. Nie było jej to dane, ponieważ wielki basior wykonał silny cios i posłał w jej stronę grubszą gałąź. Samica zdążyła uskoczyć na bok, szczęśliwie unikając uszkodzenia łap przy tej sile, tylko za sprawą jej słuchu dała radę tego dokonać.

-A ty dokąd?- Rzucił w jej stronę takim tonem, że jeszcze bardziej czuła lodowaty chłód we wszelkich naczyniach krwionośnych. Do tego sposób, w jaki na nią patrzył... Zaraz wydał z siebie głuche warknięcie, gdyż broń Merlina dosięgła go i rozorała mu skórę na barku. Nawet z większej odległości dostrzegła niebezpieczne ogniki, które zatańczyły mu w oczach.

-Skoro tak bardzo się upierasz, najpierw ciebie zabiję a potem zajmę się nią- po tych słowach, oba basiory rzuciły się na siebie.

Walczyli z niepohamowaną agresją, Lavinii aż trudno było rozpoznać w jednym z nich jej najdroższego przyjaciela. Chociaż to drugi był znacznie większy i masywniejszy, Merlin wydawał mu się na równi z uwagi na jego zwinność i używanie broni. Doskonale zdawała sobie sprawę, że było głupotą zostawać tam ale nie była w stanie przezwyciężyć siebie i pozostawić go samego na łasce napastnika. To dlatego trzymała się jak najdalej ale z dystansu pomagała mu własnymi możliwościami, głównie poprzez własne magiczne zdolności. Nawet jeśli utrzymywała tamtego w bagnie, dawała minimalnie więcej czasu na działanie dla wojownika.

W pewnej chwili wielkiemu udało się wytrącić broń i wyprowadzić potężny cios, który tylko cudem Merlin dał radę ominąć głową i oberwać w łopatkę. Broń została odrzucona na dobrą odległość od samców, przez co stanęli do walki wręcz, optycznie zmniejszając szansę u chudego. Lavinia natychmiast pognała o własnych możliwościach ku broni, starając się przy tym unikać nawet kamieni, które celował w nią dla pozbawienia jej mobilności. Miała tyle szczęścia, że biegła od strony sprawnego oka, zatem wilk nie mógł dostrzec, iż jest ślepa na drugie. Dopadłszy leżący przedmiot, natychmiast go złapała i rzuciła nim w powietrze, wykrzykując jego imię. Dał radę, złapał w odpowiedniej chwili, że można było się pokusić o stwierdzenie dobranej drużyny, co czyta sobie w myślach.

Walka obu samców trwała dalej, jeden drugiemu zdobił ciało w coraz to kolejną ranę, podczas gdy ona nie mogła nic więcej zrobić. Nie była w stanie zrobić kroku w celu opuszczenia tego obrazka, ciało ją nie słuchało, nakazywało patrzenie na ten koszmar. Chociaż może bardziej na Merlina, gdyż w zasadzie widziała tylko jego a nie całość przebiegu walki między tym dwojgiem.

Aż po kilku minutach agresor wyprowadził tak potężny cios, że pozbawił przytomności Merlina pozwalając, by osunął się na glebę a broń opadła bezwiednie tuż przy nim. Większy podniósł głowę i obrócił się z przerażającym uśmiechem ku łaciatej, z jego pyska kapały kropelki zmieszanej śliny, potu i krwi. Oblizał się tak, jak tamtego dnia.

-Wrócę do niego później dla większej zabawy.

Wadera wiedząc, co zaraz ma nastąpić, natychmiast pomknęła w stronę sąsiedniej polany, on tuż za nią. Nie, nie, nie! To się nie może powtórzyć! Merlin też jest w niebezpieczeństwie!

Rozpaczliwie ratując się ucieczką, dotarło do niej jednocześnie kilka myśli:

1) walka musiała go już dość zmęczyć i zranić;

2) Merlin został znokautowany ale możliwie lekko;

3) musi kupić im jak najwięcej czasu;

4) nie ma żadnych szans w potyczce wręcz.

Ostatnia rzecz dołączyła z lekkim opóźnieniem: Merlin od początku zamierzał ją chronić przed wielkim. Ktoś pierwszy raz w życiu stanął w obronie wadery. To było jak piorun w swej oczywistości, że aż nienormalne.

"Musisz walczyć!" w myślach usłyszała znajomy głos, lub raczej okrzyk. To właśnie wtedy coś musiało kliknąć w jej umyśle.

Felavinia była słaba i pozbawiona oparcia w kimkolwiek.

Ale może...

Lavinia będzie na tyle silna, by być w stanie stanąć na wysokości zadania?

"Terro, miej mnie w swojej opiece. Falavinio, daj mi siłę!"

To właśnie wtedy przemogła się i dobyła własną broń z pochwy, aby odeprzeć atak łapą samca. Zaskoczyło ją, że dała radę do tego zranić go w ów kończynę.

-Ty mała suko- wycharczał, zatem przypadkiem bardzo dobrze trafiła ale nie dość jak Merlin wcześniej. Znowu te niebezpieczne ogniki w oczach i atak, jego najbardziej wysunięty pazur był w stanie dopaść pysk samicy i rozorać go tuż nad noskiem. Krew zaraz wylała się z nowej rany.

Dosyć łatwo udało mu się wytrącić jej broń ale nie przewidzieli, ze odruchowo spęta go pędami i odzyska przedmiot. Nie zamierzała walczyć w podobnych tonacjach co dwaj samce, ba, nawet nie byłaby w stanie osiągnąć ich poziom - jej zależało na kupieniu chudemu jak najwięcej czasu i może, kto wie, unieszkodliwienia rosłego basiora? Teraz wszystko zależało od odzyskania przytomności przez Merlina oraz psychicznej wytrzymałości Lavinii, której umysł nie tylko krzyczał o bronieniu się ale również nakazywał się pozbycia broni. Ironiczne, że właśnie wtedy jej łagodna natura pacyfistki zabierała głos, podczas gdy instynkt opanował jej ciało i to właśnie on rozpaczliwie wykorzystywał wielkie ostrze do zakładanych celów. Musiała pokazać samej sobie, że zasługuje na miejsce w watasze i na rolę strażnika, który powstrzymuje przeciwnika na nadejście wojownika. Że zasługuje na bycie u jego boku.

Dobra passa musiała się w końcu skończyć, dał radę ją agresywnie chwycić kłami, na tyle, że ostrze wypadło z jej chwytu. Sama zawyła z bólu, czując jak jego zęby rozrywają jej kark.

-To koniec twojej wolności kruszyno- wycharczał jej do ucha okropnie.- Zaraz będziesz już na zawsze moja.

Kolejne co nastąpiło to jego brutalny chwyt łapy na jej oszpeconą, który okazał się na tyle silny, iż łaciata poczuła pękającą kość. Zgięło ją w pół z szoku zmieszanego z bólem i to niestety przechyliło szalę zwycięstwa na stronę agresora. Tym razem jednak nie posiadł jej, gdyż słyszeli nadciągające wrzaski wściekłego Merlina. Udało się jej, dała mu wystarczająco dużo czasu na odzyskanie przytomności. Potężny wilk nie zamierzał tracić chwili z ponawianej walki. Chwycił oszołomioną Lavinię i bez skrupułów, cisną nią w niedalekie drzewo, które rosło jakieś pięć metrów od nich.

Zapamiętała alarmujący krzyk Merlina, głuchy dźwięk zderzenia z korą, wszechogarniający ją ból w każdym mięśniu i kości oraz gwałtownie opuszczającą ją strużki krwi z nosa i pyska, by zaraz zostać pozbawioną świadomości i opaść na ziemię, niczym porzucona w kąt stara szmaciana lalka.

***

...nia!

-Lavinia!- Zrozpaczony głos wołającego ją Merlina był pierwszym dźwiękiem, jaki usłyszała. Wizja była bardzo rozmazana po otwarciu oka, że po dłuższym wysilaniu się, odzyskała ostrość wzroku. Leżała dalej w pozie po ciśnięciu w drzewo, czuła się strasznie słaba, iż ledwo co była w stanie podnieść głowę.

-M-Merlin?- Zapytała się cichutkim głosem pozbawionym sił. Zaraz serce niemal stanęło jej w gardle, oddech przyspieszył.- Gdzie on jest? Musimy uciekać...

-Ćśśś, wszystko w porządku- powiedział, szybko się nachylając pyskiem w celu muskania jej ucha dla uspokojenia jej. Wydawał się jej bardziej bordowy niż czarny.- Już nigdy nie będzie dla ciebie zagrożeniem... Dasz radę wstać? Nie!- Dodał głośniej w chwili, kiedy podniosła wzrok nad jego ramię po przyjęciu pomocy przy zmienianiu pozycji.- Patrz tylko na mnie Vini. Tylko na mnie, wszystko jest już dobrze.

Basior powtarzał cały czas jak mantrę, ale nie mógł zapobiec jej zerknięciu nad nim. W niedalekiej odległości ziemia była skalana krwią i jej pasmem ciągnącym się w stronę większego krzaka, zza którego wyłaniała się zakrwawiona łapa przeciwnika. Nie musiała pytać a on odpowiadać. Zabił go dla ich bezpieczeństwa.

-To już koniec...- powiedziała głucho do siebie. Po usłyszeniu własnych słów, zaczęła niekontrolowanie się trząść a w oczach zbierać łzy. Bogowie, była nareszcie wolna od niego! Z wrażenia zaczęła się kołysać w przód i do tyłu, mówiąc w kółko jedno słowo na zapewnienie, ze to rzeczywistość.- Koniec, koniec, koniec...

-Tak- mówił cicho chudy, odgadując stan psychiczny wadery. Łzy zaczęły opuszczać jej kąciki oczu, na co on jak najdelikatniejszym gestem zaczął je ocierać, podobnie jak krew z pyszczka.- Jesteś ranna.

-Ty też- powiedziała cicho odrętwiała. Na widok jego ran i ogólnego stanu, aż pobladła. Większość futra chudego była posklejana krwią lub kapała ona z sierści. Zrobiło jej się niedobrze od takiej ilości ów cieczy. Czy i ile z niej na nim należała do Merlina?

-To nic- pokręcił głową, by zaraz dopatrywać się innych naruszeń na jej ciele.-Jesteś głupiutka- wymruczał,- czemu nie uciekałaś?

-Nie zamierzałam cię zostawić- powiedziała cicho z mokrymi oczyma.- Jesteś dla mnie zbyt cenny, żebym cię opuściła.

Sama też dopiero wtedy dowiedziała się o nowych ranach na oszpeconej łapie i tych na boku. Zapewne adrenalina nie pozwalała jej je odczuwać ani spamiętać. Dopiero przy opadaniu emocji zaczynała odczuwać ból. W pewnej chwili basior zobaczył poszarpany kark, który całkiem już był pokryty ciepłym szkarłatem, cały czas barwiąc dalej. Merlin wydawał się być wściekły.- Mogłem go torturować za każdą z osobną ranę... Jak on śmiał... Co on ci zrobił?

Ostatnie pytanie zadziałało jak brutalne porażenie prądem. Jej umysł zalały wspomnienia, które tak zaciekle blokowała w sobie. Basior widząc jak zaczęła dygotać znacznie bardziej, ostrożnie złapał ją za barki i patrzył z niepokojem na jej wyraz pyska.

-To o-on...- zaczęła głucho.

-Vini?- Zapytał się zaalarmowany tym, że aż jego własne łapy drżały od jej siły.

-O-on mi to zrobił- głos wydawał się balansować na krawędzi, chyba samokontroli.- W-wtedy... M-moja łapa, on j-ją p-poła... P-pys.. B-blizny...- nie była w stanie niemal niczego dokończyć. Drugą przednią kończyną podczas wypowiadania słów chwyciła się za oszpeconą łapę z pękniętą kością, by zaraz przenieść ją na pysk i odsłonić dobrowolnie skrywane blizny na oku, którego powieka na dosłownie sekundę się uniosła, ukazując przy tym jego ślepotę. Nie kontrolowała już siebie.- Zgwa... zgwa...

Nie była w stanie zmusić się, aby ostatnie słowa przeszły jej przez gardło, przez co, nie będąc w stanie nic już więcej ujawnić, wybuchła szlochem. Wydawała z siebie dźwięki, jakie nazbierały się od pamiętnego terroru i dzisiejszego, to było ponad jej siły radzenia sobie samej.

Rodzinna wataha miała rację z przesądem: wadera przynosiła same nieszczęście przez swoje łaty. Nigdy nie powinna udawać się na tą wyprawę. Merlin został przez nią zraniony. Lepiej by było gdyby trzymała się od niego z daleka i opuściła watahę w celu zapewnienia wszystkim bezpieczeństwa przed sobą.

I wówczas poczuła jak Merlin ją obejmuje i jak najdelikatniej potrafił, trzymał ją tak. Lavinia natychmiast wtuliła się w jego tors podczas spazmów, które wstrząsały jej ciałem. Trzymając się jego jak kotwicy, odnalazła to ciepło, które rozpaczliwie potrzebowała. Tym samym, przypieczętowała w myślach jak bardzo go kochała.

 

C.D.N

 

<Merlin?>