· 

Wezwanie do walki [Część #10] - Zapach wanilii

 

UWAGA - OPOWIADANIE ZAWIERA WULGARYZMY!

 

Klimatyczna muzyka: KLIK

 

-Nie potrzebujemy twojej pomocy. - Powiedział twardo Velgarth głosem nie znoszącym sprzeciwu, wymierzając Ragnarowi ostry wzrok. 

 

Biało-czarny wilk zaśmiał się, kręcąc łbem. Odrzekł: 

 

-Takiego go poznałaś, Alesso? - Uśmiechnął się do wadery. - Dobrze! Jak za starych dobrych czasów. Ten umorusany w smole drań dowodził kiedyś nami. Wspomnień czar, ach. 

-Och. - Kremowofutra wilczyca postawiła czujnie uszy. - Chętnie wysłucham waszej opowieści. - Poruszyła ogonem, siadając przy Velgu. Właściwie, oparła się ramieniem o jego ramię. 

-Nie wysłuchasz, bo nie ma żadnej opowieści. To stare dzieje. - Czarnuch powoli wypuścił powietrze przez rozszerzone nozdrza. Bliskość wadery odnotował w głowie jako coś, czego cały czas pożądał, szczególnie po minionej ciepłej nocy. 

-Nic się bydlak nie zmienił. - Ragnar prowokacyjnie uniósł brwi, mrużąc chytrze jasne ślepia. - Byłbyś milszy dla damy.

 

Velgarth odsunął się od Alessy, podchodząc do basiora. Pchnął go łapą na trawę. Ragnar nie upadł, ale cofnął się. 

 

-Wolę być sobą, nie traktując poznanych wilczyc jak zdobytych pucharów z uprzednim ich nieetycznym wykorzystaniem. - Spojrzenie Velgartha nie brało jeńców. 

-Mocne słowa jak na kogoś, kto w przeszłości poświęcił życie ukochanej dla wygranej bitwy. - Ragnar również nie pozostał mu dłużny.

 

To była iskra zapalna. Biało-czarny basior osiągnął swój cel. Uśmiechnął się podle, kiedy zobaczył burzę w bursztynowych oczach Velgartha, a potem jego samego zbliżającego się do niego ze znacznym spięciem w umięśnionych łapskach i ciele. Czarnuch skoczył na kompana z dawnych lat, powalając go na ziemię. Uzbrojoną w ostre pazury łapą docisnął jego łeb do podłoża, siłowym naciskiem miażdżąc czaszkę. Chrupnęło. Zbliżył nasączoną zębiskami paszczę do głowy przeciwnika, warcząc. 

 

-Dobrze wiesz, pieprzony chytrusie, że to był wypadek! 

 

Ragnar zaczął się głośno śmiać. Jak żądny afer psychopata. Robił to specjalnie, naruszając wątłą cierpliwość Velga i wykorzystując jego porywczą, impulsywną naturę. Zignorował cieknące zza uszu strużki krwi, oddychając coraz szybciej. Nawet się nie bronił, chcąc z namysłem i pełną świadomością sprowokować Velgartha do krwawej jatki.

 

-No dalej. - Ponaglił go Ragnar. - Zabij mnie. - Spoważniał, wymierzając Czarnuchowi kpiarskie spojrzenie. 

-To byłoby zbyt proste. - Warknąwszy przez zaciśnięte zęby, Velg zdzielił basiora otwartą łapą w pysk. Dla równowagi po chwili poprawił drugą. - To za Laylę. Pierdol się, Ragnar. 

 

Velgarth zszedł z biało-czarnego wilka, podchodząc do Alessy, która siedziała w tym samym miejscu, ani przez ułamek sekundy nie zmieniając pozycji ciała. Tym razem się nie wtrąciła. Wymierzyła basiorowi pytający, ale i pełen troski wzrok. Na wzmiankę o niejakiej ‘Layli’ zareagowała hardo uniesioną głową i wyciągniętym pyskiem, co sugerowało jej całkowitą pewność siebie. Spotkała się ze smutnym spojrzeniem miodowych oczu, z których na tamtą chwilę wyparował cały blask. 

 

Następna dnia, Alessa udała się nad górski strumyk. Pochyliła głowę, przybliżając pyszczek do wody. Napiła się. Kiedy uniosła wzrok, ujrzała stojącego po drugiej stronie brzegu Ragnara. Uśmiechał się do niej. Zadarła łeb, prostując się. 

 

-Nie wyglądasz na kogoś, kto wie. - Zaczął wilk.

-Wie...o czym? 

-O przeszłości Velga.

-Nie na wszystko jest czas, Ragnarze. Otrzymaliśmy wezwanie do walki, na tym skupiają się nasze myśli i działania. 

-Czyżby? - Basior dziarsko uniósł lewą brew. - A te wszystkie fruwające w powietrzu między wami feromony?

-Cóż cię to może obchodzić? - Alessa popatrzyła na niego spokojnie. - Jak w każdym wyzwaniu - jest misja główna i są zadania poboczne. - Rozciągnęła kąciki wilczego pyska w ładnym uśmiechu, pokazując ząbki. - Jak cię zwą oprócz imienia głównego? Mistrzem Prowokacji? - Przekręciła ciekawsko łebek na bok. 

 

Ragnar, zanim odpowiedział, milczał przez chwilę, uśmiechając się półgębkiem. 

 

-Taka rada od doświadczonego życiem kolegi, Alesso. 

-O co ci chodzi? 

 

-Dobrze poznaj uczucia wilka, z którym aktywnie chcesz spędzić noc, czy przypadkiem jeszcze kogoś podobnymi nie obdarza. Przed oddaniem mu się. - Basior obszedł strumyk, zmierzając w kierunku wadery. 

 

Skąd Ragnar wiedział o fizycznym zbliżeniu Velgartha i Alessy? Basior posiadał zdolność wyczuwania specjalnych woni. A z ich futer i ciał wręcz tryskały charakterystyczne dla owych działań, czynności i gestów zapachy. Wadera przesiąknęła wilkiem i na odwrót - on nią. 

 

Alfa położyła uszy, mrużąc oczy. 

 

-Twoja krytyka, nie dość, że jest nie-konstruktywna, to w dodatku całkowicie zbędna, nie wnosi nic wartościowego. Oferowałeś pomoc? A więc na tym się skup. 

 

Trójka wilków, Alessa, Ragnar i Velgarth zmierzali za ognikami. Dogadali się pobieżnie. Czarnuch przystał na prośbę Alessy o pozostawieniu Ragnara w zespole, który walczył równie dobrze i skutecznie, co Velg. Był przydatny, dlatego Alfa postanowiła go wykorzystać. Nie podobało się to Velgarthowi. 

 

Współtowarzysze wyprawy zatrzymali się przed wielką przełęczą. Pogoda zaczęła się psuć. Jednogłośnie uznali, aby złe warunki przeczekać w znajdującej się niedaleko przepaści jaskini. Jama była mała i ciasna, miejsca starczyło tylko dla dwóch wilków. Ragnar nie zamierzał rywalizować z Velgarthem, wiedział, że nie wygrałby, tym bardziej, że Czarnuch miał po swojej stronie Alessę. 

 

O poranku powietrze oczyściło się z mgły. Stąpającego po mokrej od rosy trawie Ragnara poraziła bliskość natury. Zdziwił się, kiedy zobaczył siedzącego na skale kruka. Podszedł. 

 

-A ty coś za jeden, ptaszyno. - Podniósł łapę, chcąc dotknąć skrzydlatego zwierza. - Zdarzało mi się zjadać ptaki. Ale tobie podobnego w paszczy jeszcze nie miałem. - Klapnął szczękami, grożąc ptaszynie rychłym pożarciem. 

 

Wtem kruk rozłożył ciemne skrzydła. W połączeniu z umysłem Velgartha, który musiał być gdzieś blisko, powalił biało-czarnego wilka uderzeniem kinetycznym. Wyłoniony zza ogromnego kamienia Czarnuch nie spodziewał się tego, nigdy wcześniej taka praktyka nie miała miejsca. Velgarth chciał tylko zespolić ich umysły i spojrzeć na świat oczyma Kruczego. A wyszło coś innego, niesamowite. Czarny basior stanął nad Ragnarem, mrucząc coś w zadumie. 

 

-Mhm, podoba mi się. - Popatrzył w porozumiewawczy sposób na ptaszysko. 

-Co jest, kurwa… - Ragnar podniósł się, trzepiąc łbem. Mamrotał coś o kłującym bólu w klatce piersiowej. - Czym to jest?! 

 

Velgarth rozciągnął kąciki pyska w spokojnym uśmiechu, przysiadając szanownym tyłkiem na grubym pieńku ściętego drzewa. W zasadzie, zmieścił się na nim cały. Cóż to było onegdaj za drzewo?! Opuścił wzrok, spojrzawszy pod łapy. 

 

Ragnar pokręcił pyskiem, spluwając śliną pod łapy kruka. Odezwał się znowu:

 

-Nie chcesz chyba powiedzieć, że odnalazłeś swój Symbol? I to żywy. - Warknął. 

 

Czarnuch zrobił zamyśloną minę, udając, że się nad czymś srodze zastanawia. 

 

-Moooże. - Odpowiedział po chwili, celowo przedłużając wypowiedziane na głos słowo. 

-Cholera, udało ci się. - Ragnar spojrzał na niego z pogardą i zazdrością. - Jako jedynemu z nas wszystkich. Jak. Jak! 

-Właściwie, to on sam mnie znalazł. - Odparł Velg.

-Czym jest… Symbol? - Alessa zaszła Velgartha od tyłu. 

 

Czarnuch odwrócił łeb, powitawszy ją krótkim uśmiechem. 

 

Ragnar, widząc, że Velgowi nie spieszno z odpowiedzią, podjął się tłumaczenia: 

 

-Pochodzimy z dalekich krain zza mórz. W tamtej części świata i w naszej kulturze, Symbolem zwykło nazywać się istotę lub rzecz powstałą z niematerialnej części jestestwa, która stanowiła swoistego rodzaju połączenie, przysługujące się zwiększeniu mocy. Nie każdy jednak mógł owy Symbol posiąść. Zwykle pracowały nad tym wiedźmy, chcąc zostawić coś dla swoich dzieci tuż po śmierci. A że matka Velgartha była wiedźmą… Ma to również związek z Przeznaczeniem, w które ten ignorant nie wierzy. I oczywiście jego mocą mroku. 

-Tak, ale zauważyłem, że w Dolinie Burz moja moc nie wzrasta w ten sposób, jakby coś ją tam blokowało. Dopiero odkąd jestem poza granicami watahy, dzieją się różne, nowe dla mnie zjawiska. A to uderzenie było całkiem dobre. - Velgarth zszedł z pnia, przybliżając się do siedzącej obok wadery. 

 

Alessa odsunęła się nieznacznie od wilka, czego nie zrozumiał. Aż zmarszczył brwi i zmartwił się. Kwestię tę zostawił na później - do wyjaśnienia. 

 

-Matki całej naszej trójki były wiedźmami. Ale Ragnar zabił swoją. - Velg, mówiąc to, wzruszył barkami. - Pieprzony matkobójca. 

-Trójki? - Alessa popatrzyła, to na Ragnara, to na Czarnucha. Nie dopytała o sprawę mordu. Chciała wiedzieć, dlaczego “trójki”. 

-Ten Velgarth opowiedział ci chociaż cokolwiek? I to nie tak, musiałem zabić własną matkę. Była opętana przez siły nieczyste. Długa historia. - Odezwał się czarno-biały wilk, robiąc zrezygnowaną minę. 

-Zamknij się, Ragnar. Oczywiście, że tak. Ale nie wszystko. Jesteśmy na misji. Wszystko płynie i ma swój czas. Musiałeś? Jeśli już w coś wierzyć, to w rozwiązania. Ale ty na takowe jesteś zbyt leniwy. Zawsze wybierałeś najprostsze drogi. 

 

Na co towarzysz z dawnych czasów przewrócił tylko oczami, wykładając ciało na skałach. 

 

-Alesso, zechcesz wysłuchać? - Czarny basior popatrzył w bok na wilczycę niepewnym wzrokiem. Dlaczego unikała dotyku? 

-Tak, proszę. Mów, opowiadaj. - Odrzekła chłodno. 

 

Alfę coś gryzło, coś nie dawało spokoju. Wszystko przez tego cholernego Ragnara. Dlaczego jej tak powiedział? Teraz musiała się zastanawiać i zadręczać. Velgarth naprawdę kogoś kochał przy jednoczesnym oddaniu się jej zeszłej nocy? To nie miało sensu. Nie było też chwili, aby przysiedli i porozmawiali spokojnie. Cały czas byli w drodze, i to w towarzystwie tamtego wilka. Alessa westchnęła głośno, marząc choć o chwili prywatności z czarnym basiorem. Tamten biało-czarny za bardzo mieszał, prowokował i knuł. 

 

-A zatem. - Velgarth nabrał świeżego haustu powietrza do obszernych płuc. - Ląd, z którego pochodzimy nazywa się Silea. Królestwo posiada swój port oraz, jak się łatwo domyślić, dostęp do morza. Możemy kiedyś się tam wybrać, Alesso. - Spojrzał na nią, uśmiechnąwszy się łagodnie. 

-No, streszczaj się. - Ponaglił go Ragnar, podnosząc łeb. - Była wojna, że hoho! Velgarth nam dowodził. Skurczybyk robił to dobrze. Dziwię się, że zrezygnował z funkcji i przerzucił się na bezcelową plątaninę po świecie. I to w dodatku samotnie. 

 

-Zwali ją Wojną z Chaosem. - Kontynuował Velg, ignorując słowa Ragnara. - Było to największe starcie stulecia pomiędzy mieszkańcami Sileii a Mroczną Armią, czyli wszystkimi spaczonymi przez Chaos istotami spoza naszej czasoprzestrzeni. Demony, mutanci… Tak, walczyli wszyscy, którzy byli w stanie. Królestwo oczywiście posiadało swojego władcę. Książę zorganizował wojsko, na czele którego wyróżnił niejakiego Rindila. To przyjaciel… - Na wzmiankę o nim Velgarth posmutniał. I, o dziwo, Ragnar również. - Był dobrym wilkiem. I najlepszym partnerem broni. Nie było wilka, który nie darzyłby go należytym szacunkiem i braterską miłością. 

 

-Walczyliśmy pod jego przywództwem. - Wtrącił Ragnar. - Zawsze u boku, zawsze razem. Z czasem Velg otrzymał od Księcia własną grupę wojowników, którymi zarządzał. 

-Tak. Grupę, do której przeszedł Ragnar, a w której odkryłem Morthaela. 

-No dalej, powiedz to. Velg, powiedz to. 

-Polubiliśmy się… - Basior aż zacisnął szczęki, żeby wypowiedzieć te słowa. - Nie oznacza to, że opuściliśmy Rindila, bynajmniej. Po prostu, raz działaliśmy razem, a raz osobno. W zależności od potrzeb i sytuacji politycznej w Królestwie. Oczywiście, częściej łączyliśmy siły, będąc ze sobą w stałym kontakcie, przymierzu i przyjaźni, niż rozdzielaliśmy.  

-Piękne czasy. - Dwukolorowy samiec podniósł się, rozprostowując kości. 

-Morthael, pseudonim Mortis, to również wojownik. Nie widziałem go od czasów Wojny z Chaosem. - Ciągnął dalej Velgarth. - Tak się złożyło, że byliśmy najlepiej wyszkoloną trójką wojowników ze wszystkich. I pod względem walki, i wzajemnego dopasowania. Chociaż teraz okoliczności na to nie wskazują, dogadywaliśmy się naprawdę dobrze. Wiele nas łączyło, rozpoczynając od parających się alchemią matek-wiedźm. 

-No, i ten oblany lepką smołą basior zostawił nas, odszedł, bo mu przyjaciele poginęli. A o najprostszych wyjściach gada…. - Ragnar prychnął głośno. 

-To nie czas na to, Ragnarze. - Velgarth zacisnął szczęki, warknąwszy gardłowo. - I to też nie do końca tak. 

-Dobra, dobra. Ja tam swoje wiem. 

-Ot, stąd “nasza trójka”. - Czarnuch spojrzał na Alessę. 

 

Skrzydlata wadera z godną dla samej siebie uwagą wysłuchała słów wilków. 

 

A Ragnar postanowił zrobić Velgarthowi antyreklamę: 

 

-Dlatego uważaj, śliczna Alfo, na tego bydlaka. Nie ma co wchodzić z takim w jakikolwiek związek. Bo i tak, prędzej czy później, zostawi cię, odchodząc własną ściężką jak pieprzony kot! - W głosie wilka wybrzmiało sporo łatwych do odczytania emocji. Ewidentnie miał żal do czarnego basiora o pewne kwestie z przeszłości. 

 

Czarnuch powstał, chcąc podejść do Ragnara, który - tym razem - gotów był obronić się, a nawet walczyć. Alessa zareagowała natychmiast. Wystrzeliła do przodu niczym wypuszczona z łuku strzała, stając pomiędzy wilkami z rozłożonymi skrzydłami. Zwróciła nos w stronę Velgartha. W jej dwukolorowych oczach basior ujrzał niewypowiedzianą prośbę. Prośbę o to, aby odpuścił. Kiedy nabrała pewności, że Velg da sobie spokój i oddali się, odwróciła się do Ragnara, któremu odpowiedziała krótko i treściwie:

 

-Pozwól, że sama ocenię i pokierują się własnymi obserwacjami, stawiając na rozsądek i zaufanie. 

 

Byli coraz bliżej celu. Znajdowali się dzień drogi od krainy, w której Wataha Północnej Gwiazdy przygotowywała się do walki. Ragnar zostawił ich samych, udając się nad przepływającą przez przełęcz rwącą rzekę. Drewniany most stał na przęsłach, podpieranych przez pale wkopane głęboko w dno. Tam postanowił poćwiczyć walkę wręcz. Ciosy mieczem przyjmować miał Kruczy, który, dzięki skrzydłom, nie był łatwym przeciwnikiem podczas treningu basiora.

 

Alessa odpoczywała wśród dziko rosnących źdźbeł, opalanej promieniami słońca, trawy w kolorze soczystej zieleni. Velgarth zaskoczył ją swoją obecnością, ponieważ wcześniej mówił, że wyrusza na małe polowanie do pobliskiego lasu. Położył się obok niej. 

 

-Chciałbyś mi o czymś powiedzieć? - Zaczęła Alfa, utwierdzając wzrok w równej linii horyzontu. 

-Być może, jeśli dokładnie tego oczekujesz. 

-A więc? 

-A masz jakieś konkretne pytania? Przedwczoraj było tak miło i dobrze. Unikasz mnie, odkąd pojawił się Ragnar. 

-Owszem. Zdążył namieszać…. 

-Cóż to znaczy, Alesso? - Basior gniewnie ściągnął brwi. 

-Możliwe, że specjalnie. Nie wykluczam tego. Jednak, widziałam twoją reakcję na wspomnienie… Layli? Dobrze zapamiętałam imię? 

 

Wilk westchnął ciężko i przeciągle, drapieżnie mrużąc błyszczące żywym kolorem bursztynu oczyska. 

 

-Layla to przeszłość. Poza tym, ona nie żyje. To nie ma znaczenia…

-Przestań. - Wadera powstała, górując nad basiorem. - Ileż to razy słyszałam podobne słowa, zwykle podszytem kłamstwem. 

-Jakim… - Ugryzł się w jęzor, powstrzymując przed oschłym wulgaryzmem. - …. kłamstwem. Co ty mówisz, Alesso. 

-Kochasz ją? - Alfa zapytała wprost. 

-Kochałem. - Wojownik odpowiedział szybko i bez większego namysłu. - Zauważasz czas przeszły, prawda? To czasy, które były, owszem, ale nie wspominam ich. Darzę szacunkiem, ale nie wspominam, nie wracam myślami. To wszystko umarło dawno temu. To mogiła, nad którą nie zapalam nawet symbolicznego ognia. 

-Dlaczego nie powiedziałeś mi o niej wcześniej? 

-O trupach mam gadać? A ty coś mówiłaś o byłych partnerach? Alesso, to było moje życie, zanim spotkałem cię na swojej drodze. Tak jakby, nie mam wpływu na los, wiesz? 

-Ale nadal cię to boli. Widziałam. Ragnar uderzył w czuły punkt. 

-Ten drań uderzył w niesprawiedliwy punkt, wiedząc, że boli mnie każda śmierć bliskich mi wilków, przyjaciół, których już nie ma. Jedyna rzecz, z którą nie mogę pogodzić się po dziś dzień, to niemożność przywrócenia im biegu krwi w żyłach, wpompowania tlenu do płuc, ożywienia ich. Ale tak jest i już. Rozumiem to, jednak przez wzmiankę wspomnień przez osoby trzecie ronię metafizyczną łzę. I to nie chodzi tylko o Laylę, o miłość z przeszłości. Żyliśmy w okrutnych czasach podłej wojny. Wiele czynników się na to składa. Kochałem również Rindila, ale miłością braterską. Wtedy też byłem zupełnie innym wilkiem. Więcej rzeczy, spraw i istot mnie obchodziło. Nie chcę zagłębiać się w brutalne karty historii, nie teraz. Może kiedyś, jak będę gotów. Wybacz.

 

Coś się zmieniło w powietrzu. Wiatr stał się łagodniejszy i cieplejszy. Słońce dogorywało za parawanem srebrnych chmur, nurkując w stronę ciemniejącej linii horyzontu. Zmieniająca kolor kula oświetliła pomarańczowym blaskiem oblicza wpatrujących się w nią wilków. Ucichli, podziwiając zachód. W pewnej chwili mleczna mgła rozkosznie otuliła ich ciała, roznosząc się po okolicy. Ku zdumieniu Alessy, była przyjemnie rozgrzewająca. Wadera szybko zorientowała się, że nie była to sprawka natury, tylko Velgartha. Tylko skąd to ciepło? 

 

-Ach, no tak… Twoja moc wytwarzania mgły związana jest z twoimi emocjami. - Wilczyca zmarszczyła czoło, spojrzawszy szybko na wilka. - Velg, czy ty… 

 

Nie dane jej było dokończyć. Basior przysunął się do niej, wciskając nos w miękkie, kremowe futro. 

 

-Alesso, tamto życie i tamte czasy to przeszłość. Nie obracam łba przez ramię, nie patrzę za siebie. Albo żyję ‘tu i teraz’, albo myślę o przyszłości. To wymienne. Rzeczy, sprawy i uczucia z teraźniejszości mają dla mnie pierwszorzędną wartość, istotność i siłę. - Oderwał głowę od jej boku, spoglądając w jej dwukolorowy oczy. W delikatnym, ale pewnym chwycie złapał obiema przednimi łapami za kość żuchwy wilczycy, nie dając szans na obrócenie głowy, choćby na chwilę. - Jesteś sprawczynią wszystkich trzech czynników. Ukształtowałaś je we mnie. A ja to poczułem. Do ciebie. Dla ciebie. Przez ciebie. Nie posiadam umiejętności wielkich i patetycznych wyznań, musisz mi to wybaczyć. - Uśmiechnął się zachęcająco. 

 

Mgła robiła swoje, rozbijając cząsteczki powietrza na pojedyncze atomy. Im serce Velgartha szybciej biło, tym mlecznobiała otoczka stawała coraz bardziej gęstsza i cieplejsza. Nie wiedział, jak, ale siłą podświadomej woli ukształtował z białych obłoków różnej wielkości serca, kwiaty i drogocenne kamienie, które zawirowały wokół nich niczym drobinki magicznego pyłku, tworząc piękne, ciekawe, obrazy. Zjawisko dodatkowo wspomagane było świetlistymi ognikami, które, mieniąc się tysiącem kolorów i unosząc nad powierzchnią, wspomagały działanie mgły, płynnie wtapiając się w krawędzie mgły. Utworzone ilustracje pulsowały niezwykłością. 

 

Siła umysłu oraz wylewające się każdym porem skóry uczucia. 

 

Basior nie potrafił ubrać ich w ładne słowa. Potrafił za to oddać całego siebie, jeśli rzeczywista potrzeba tego wymagała. A ta najwyraźniej nadeszła. Tańczyła, lawirowała, miała się dobrze, oplatając umysł wilka gorącymi wyziewami miłości do tej jednej skrzydlatej wadery. 

 

“Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno”. 

 

Wpatrujące się w Velgartha oczy Alessy na zmianę pałały dwoma błyskami - niebieskim niczym jasność nieba o poranku i zielonym niczym naświetlony promieniami słońca szmaragd. Basior spojrzał w nie zachłannie. Najpierw liznął wilczycę w oba policzki, a potem pocałował tak, jakby bał się, że zaraz ją straci. 

 

Żarliwość, chęć, oddanie, zapał, energia, gorąc. 

 

-Do tej pory sądziłem, że bez groźby śmierci nie ma żadnego powodu, by żyć. 

 

Szeroko otwarte oczy Alessy zaszkliły się. Powalczyła chwilę z napływającymi do oczu łzami, a potem poddała się, pozwalając, by popłynęły wolno po pyszczku i nosie, ostatecznie spadając na ziemię. Przeczuwała, co basior pragnął powiedzieć, czym się podzielić. 

 

-Dodałbym coś ważnego do tego przekonania… 

 

Wadera przerwała zdanie wilka, rzucając mu się na szyję, rozpraszając powstałe z mgły obrazy. Szczelnie przywarła do niego swoim smukłym ciałem, wtulając nos w miękkie zagłębienie przy jego kłębie. 

 

-Nawet nie mam niczego dla ciebie na tę okazję. - Szepnął.

-Nie ma takiej potrzeby, Velg. Jesteś ty, a to wystarczające. - Odpowiedziała cicho. - I ta magia wokół. 

 

Alfa rozchyliła powieki, spoglądając na barwne mglisto-świetliste rysunki. Od czasu do czasu z falujących magią obrazów tryskały złociste iskry, tańcząc po przestrzeni. Uśmiechnęła się, ocierając przepełniony łzami kącik oka o sierść basiora. W blasku ogników łzy wadery przypominały strużki posrebrzanego szkła. 

 

Słodkie powietrze późnego popołudnia przyjemnie odurzało. Wilki czuły swoje intensywne zapachy, teraz - wymieszane, złączone w jeden. Z przewagą wanilii.

 

-Kocham cię, Alesso. - Dokończył, przytulając ją do siebie.