Zapowiadał się pochmurny dzień. Od kilku dni nękały mnie sny o brązowym basiorze, patrzącym się na leżące, wilcze ciało. Co noc to samo. W końcu zaczęłam się lekko bać. Sprawa była coraz gorsza, a im więcej tych snów, tym mocniejszy huk temu towarzyszył. Wiem, że dziwnie to zabrzmiało, ale... Dobra, nieważne. Nadchodziła kolejna noc "męczarni". Niespokojnie zamknęłam oczy. Po kilku minutach zasnęłam. Czułam obecność jednego wilka, a gdy dotarłam do ciemnego miejsca, siedział nad innym wilkiem. Ten sen nie wyglądał jak poprzednie. Atmosfera była mroczniejsza. Basior podszedł do mnie, co bardzo mnie zdziwiło. Położył uszy po sobie i cicho powiedział:
- Witaj, Sentis - słysząc to, oczy szerzej mi się otworzyły, a on kontynuował - Potrzebuję twojej pomocy. Moja siostra umiera.
- Jak ty w ogóle masz na imię, dziwolągu?! - rzuciłam niechcący
- Wolisz nie słyszeć mojego imienia. Już wolę dziwoląg. Ale skoro nalegasz, moje imię brzmi Wichry... Wiem, okropne...
- Eeeee tam. Bywało gorzej. Słyszałeś?
- Co?
- Ten huk! Znowu. Słyszę go, gdy tylko pojawiasz się w moim śnie
- Możliwe. Niezbyt panuję nad mocami komunikowania się podczas spania. A teraz: pomożesz mojej siostrze?
- Ale jak? - spojrzałam na waderę. Nie znam się na tak zaawansowanej medycynie, by jej pomóc. Musiałam odmówić. Wichry wkurzył się i opuścił sen. Obudziłam się gdy jeszcze było ciemno. Postanowiłam na jeszcze chwilę zasnąć. Niestety Wichry znów przybył. Żałowałam tej decyzji. Teraz zaczął słowami:
- Zmieniłaś zdanie? Miałem tylko jedną decyzję i wybrałem ciebie! Przyniosę mu twoją głowę! - przelękłam się tymi słowami, ale Wichry nie przerywał - Moja siostra umiera! Pomóż jej, proszę! Została jej jeszcze tylko doba, a czas cały czas leci i nikt go nie zatrzyma! Tylko ona mi została!
- Przepraszam, ale nie potrafię... - dojrzałam, że basior zaczął płakać, wtulając się w swoją siostrę. Widać było, że trawiła ją choroba i to dość mocna. Na myśl przyszedł mi pomysł: Może poszłabym po medyka? Ale nie. Dziwoląg mówił, że wybrał mnie, a miał tylko jeden wybór. Nie miałam pomysłu co robić. Mogłam pomóc siostrze albo dać je umrzeć. Było tylko kilka procent na wyleczenie samicy. Została jej doba? Już raczej 20 godzin. Mało tego czasu... A jej stan był coraz gorszy. Trzeba było działać szybko. Ta bezwarunkowa pomoc w moim wykonaniu mogła i tak skończyć się śmiercią. Pomysłów w głowie coraz mniej było. Nie zwróciłam uwagi na to, że cały czas wkoło mnie dało się słyszeć te wkurzające huki, a obok mnie leżała siostra. Wichry nie odesłał mnie z powrotem. To stanowiło kolejny problem. Znalazłam wyjście. Długo trzeba było czekać, by tam dojść. Lecz gdy tylko tam dotarłam, przede mną rozpościerała się polana, na której stał drewniany domek. Trochę przekrzywiony i zbudowany przez ludzi. Nie było czuć ich zapachu, więc zaglądnęłam do środka. Pusto. Czułam dwa wilki. Jednego słabiej. Czyżby Wichry i jego siostra? Niemożliwe - pomyślałam. Mieszkaliby w domku po ludziach? Przestało mnie dziwić, że siostra zachorowała. To ja sobie pójdę i będzie dobrze - moje myśli brzmiały jak marzenie. Przystanęłam przy miejscu, z którego wyszłam, jednakże niczego tam nie było. Znowu brak wyjścia? Oby chwilowy, tak jak ten poprzedni. Zbliżała się noc. Musiałam powrócić do domku i tam ją przespać. Tak, przespać. Tym razem nie czułam nikogo. Śmiało wskoczyłam na fotel i... usłyszałam jęk. Niemożliwe było przygniecenie kogoś. Spojrzałam pod i zobaczyłam skuloną wilczycę. Młodą. Pachniała Wichrym. Coś tu nie gra... Czyżby to była jego siostra? - głos rozbrzmiał mi w głowie. Wyszła bardzo niepewnie, ale szybko mi zaufała. Postanowiła mi opowiedzieć o tej jej chorobie.
- Umrę już o świcie. Tak mało czasu zostało! - łkała
- Pomogę ci. Muszę ci pomóc!
- Jeśli tak, to zostań tu - rozbrzmiał głos od strony drzwi, które natychmiast się zamknęły. Rozpoznałam Wichrego po głosie. Czyli miałam bezradnie obserwować umierającą siostrę? NIE. Zaczęłam szukać pomysłów, aż w końcu znalazłam bardzo rzadkie ziele. Rosło tylko na terenach mojej watahy. Wydłużało ono życie o kilka godzin, jednak trzeba było znać zaklęcie. Ja niestety nie znam tego zaklęcia. Spróbowałam bez. Chyba pomogło. Zaczęłam brać się do roboty. Miałam sto tysięcy pomysłów i tylko parę godzin. Widać było, że siostra cierpiała. Bolała ją głowa i miała gorączkę. Pokładałam mało wiary w to, że wymyślę lek. Bardzo mało. W końcu dowiedziałam się, że ziele wcale nie zadziałało, a najgorsze było to, iż jeśli jej nie pomogę, będę odpowiedzialna za jej śmierć. Przynajmniej z mojej perspektywy. Znalazłam coś jeszcze. Dziwną gałąź... Co robił patyk w domu? Wszystko mi się pomieszało i prawie się rozpłakałam. Moją głowę zaprzątnęła myśl: Chcę być w domu, w jaskini! Bezpieczna. Była to chyba najokropniejsza noc ze wszystkich. Szybko się pozbierałam i zaczęłam obdzierać gałązkę z kory. Oczywiście, że robiłam wszystko, nawet najmniej poważne rzeczy, by uratować siostrę. Dość wolno...
- Siostro! - krzyknęłam, ponieważ usłyszałam jakby jęk. Taki z cierpienia
- Sentis! Ja umieram!
- Nie... Przecież jeszcze 10 godzin!
- To chyba przez to ziele!
- Hę? Siostro? - po pierwsze nie usłyszałam odpowiedzi, a po drugie nie wiem, czemu nazywałam ją siostrą. Podbiegłam do niej. Oddychała, ale chyba zemdlała. Faktycznie, to przeze mnie. Po co dawałam jej to zielsko? Zawlekłam ją na fotel, a sama znów zabrałam się do obdzierania gałęzi. Gdy skończyłam, zdarłam trochę świeżego drewna i zmiażdżyłam je. Nie miałam pojęcia, co robię. Musiałam jakoś wybudzić siostrę. Potrzepałam nią, wylałam wodę... Po prostu sama się obudziła.
- O, jak dobrze - szepnęła i chwyciła strugi. Zjadła je, co bardzo mnie zdziwiło.
- A co one właściwie robią? - dopytałam
- Przez nie czuję mnie bólu. Ta gałąź pochodziła z mojej watahy. Rosła na świętym drzewie. W sumie to niektórzy nie wierzyli w jego moc, ale ja tak. - obie się rozmarzyłyśmy, zapominając na chwilę o tykającym zegarze. Przerwała mi siostra. Ona się dusiła! Nie mogłam panikować.
- Ses, ty zaraz tu zwariujesz! - darłam się do siebie. Biegałam po całym domu w poszukiwaniu czegoś, co by chociaż minimalnie pomogło. Taka rozbiegana wpadłam na siostrę. Przeraziłam się. To mogło ją zabić. Na szczęście tylko pomogło - przestała się dusić. Dopiero wtedy znowu nasunęło mi się pytanie: Jak ona ma na imię? Na nic nie czekałam:
- Tak w ogóle, to jak masz na imię?
- Ach tak... Moje imię... Ono brzmi Kana
- Piękne!
- Dla mnie nie. Nie cierpię go. Dlatego lepiej by było, gdybyś mówiła mi po prostu siostra
- Niech... Co znowu? - tajemniczy huk rozbrzmiał ponownie. Prawdę mówiąc, zapomniałam o nim. Wewnątrz mnie szalała panika, ale nie chciałam tego pokazywać. Zostało 5 godzin... Gałąź przestała działać, a siostrę znów zżerał ból. Gdzie podziewał się Wichry? Nie miałam pojęcia. Zostawił nas same. Szybko zleciały 3 godziny... i pozostały tylko 2. Stan siostry był coraz gorszy. Nie mogła już mówić ani ruszać się. W końcu rozpoczęła się ostatnia godzina. Wtedy właśnie do domku przybył Wichry. Czyżby chciał zobaczyć ten moment? Nie, on przybył coś zjeść! Ham jeden! - krzyczałam głośno. Nie chciała go urazić, więc nie wypowiedziałam tych słów na głos. Wgryzł się w królika, którego upolował. Następnie podszedł do siostry i podstawił jej go.
- Jedz - wyszeptał, a ja ze smutkiem cicho odpowiedziałam:
- Wichry. Ona już nie żyje - odwróciłam się i zalałam się łzami. Dziwoląg odwrócił się w moją stronę i donośnym głosem powiedział:
- To wszystko twoja wina! Mogłaś jej pomóc! Ale nie. Ty wcale nie chciałaś jej pomóc! Chciałaś ją zabić, zamordować!
- Nieprawda! Czemu sam jej nie pomogłeś? Czemu przyszedłeś oglądać jej śmierć?! Czemu zostawiłeś mnie samą? Mogliśmy pomóc je razem, wspólnymi siłami! Ty chciałeś, by ona umarła! Chciałeś tego! Wiesz co, nie znoszę cię! Jesteś wstrętnym, nadętym głupkiem! Teraz odeślij mnie z powrotem! - zobaczyłam w jego oczach zgodę. Otworzył portal. Spojrzałam jeszcze na ciało siostry i na Wichrego. Otarłam łzy i wskoczyłam w teleport. Przeniósł mnie on do jaskini. Tak, do Jaskini Przejścia. Przechodząc przez portal, z własnej woli zapomniałam o wydarzeniu. Pamiętam jednak do dziś moje słowa wypowiedziane do Wichrego, gdy ten próbował ją nakarmić...
KONIEC