· 

Orędownicy pokoju [Część #3]

Bardzo ostrożnie i powolnym krokiem schodziliśmy w dół urwiska. Było ono niesamowicie strome, szedłem przodem, by wyznaczać mojej ukochanej drogę, nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało, przez moją nieuwagę. Każdy swój następny krok stawiałem z roztropnością i uwagą, pomyłka mogłaby się skończyć tragicznie dla nas obojga.

 

- Strasznie wysoko – odparła nagle szarooka spoglądając to na mnie, to na sam dół, w jej oczach można było ujrzeć niepokój i przerażenie przed wysokością. Czyżby miała lęk wysokości? – zastanowiłem się, lecz uznałem, że to nie jest najlepsza pora by o tym mówić.

- Tak, jeszcze daleka droga przed nami, ale damy radę, musimy być ostrożni – popatrzyłem na nią, nawet w tak niekorzystnych warunkach jej uroda, mnie oszałamiała, wyglądała niczym nimfa, kiedy wiatr przeczesywał jej piękne i lśniące szare futro.

- Dobrze – zarumieniła się, widząc jak bacznie się jej przyglądam i uśmiecham.

 

Tym bliżej było ziemi, tym chłodniej się robiło, tym mniej światła padało, gdyż korony kolejnego lasu uniemożliwiały to. Wielkie konary drzew zdawały się sięgać niemal nieba, a ich korony były jeszcze większe niż w poprzednim. Na pewno nie można było tego nazwać zwykłym lasem, było to miejsce przepełnione nieznaną magią, dziką, nieokiełznaną magią. Nie wyglądało one na często odwiedzane, w powietrzu nie było czuć woni zwierząt ani innych wilków, co było trochę niepokojące. 

 

Kiedy postawiliśmy ostatnie kroki, byliśmy w końcu na samym dole tej olbrzymiej przełęczy, w której środku był gąszcz. Oboje zaniemówiliśmy, gdyż widok był naprawdę zjawiskowy. Pomimo tego, że nas obojga przeszły ciarki, towarzyszyła nam również ekscytacja, ciekawość, co tym razem spotka nas w nowym miejscu.

 

- Myślisz, że tutaj też spotkamy jakiegoś szaleńca? – spytała nagle Alice, przerywając ciszę. – Walkirio – dodała, śmiejąc się pod nosem.

- Mam nadzieję, że nie. I pozostawmy to bez komentarza – uśmiechnąłem się, czując swego rodzaju zażenowanie tym, że starzec naprawdę sądził, że jestem walkirią.

- Pięknie tu jest – zmieniła nagle temat, widocznie nie chcąc mnie denerwować.

- Owszem, aczkolwiek dziwnie… Bardzo dziwnie – stwierdziłem powoli idąc w głąb puszczy, cisza, która panowała w tym miejscu nieco mnie przerażała.

- Jak przejdziemy przez las, mają być wodospady, myślisz, że to prawda? – zagadywała szarofutra, wyraźnie zastanawiając się nad tym czy starzec faktycznie mówił prawdę.

- Cóż, wyprowadził nas stamtąd, więc myślę, że co do tego też mógł mieć rację  – odparłem, nie będąc do końca przekonany co do słów tego obłąkanego szaleńca. Choć w głębi duszy liczyłem, że się nie mylił.

- Niepokoją mnie tylko te stwory o których mówił – wyznała, bacznie się rozglądając, czy jakiegoś nie ma w ich pobliżu.

- Na razie żadnego nie spotkaliśmy, więc może ich nie ma – mój optymizm dawał się we znaki. – Chociaż niewykluczone, że jeszcze wszystko przed nami – stwierdziłem, bowiem nie wiedziałem, co nas może czekać.

- Cśśś – uciszyła mnie wilczyca i zaczęła strzyc uszami, nasłuchując źródła dźwięku.

- Coś usłyszałaś? – spytałem szeptem, wykonując ten sam gest co wadera.

 

I wtedy do moich uszu trafił odgłos łamanych gałęzi i deptanych liści. Zdawał się dochodzić z zachodu. Pomimo tego, iż nie wiedziałem co to, czułem, że powinniśmy to sprawdzić. Jednak co jak co, ale lepiej mierzyć się, wiedząc z czym. Nie zwlekając ruszyliśmy w kierunku nieznanego stworzenia. Zakradaliśmy się niezwykle ostrożnie i cicho, by upewnić się, że ewentualny przeciwnik nas nie usłyszy. 

Po dotarciu na miejsce, wadera rozchyliła delikatnie dzielące nas i niewiadome stworzenie gałęzie krzewu, w którym się skryliśmy. I wtedy naszym oczom ukazało się coś, czego się nie spodziewaliśmy... 

 

- To zając?! – spytała z niedowierzaniem i rozbawieniem szarooka.

- Być może to jakiś złowrogi zając – powiedziałem z pełną powagą, choć sytuacja była komiczna.

- Złowrogi? – spojrzała na mnie pytająco, a uśmiech nie schodził jej z pyszczka.

- Nie no, żartuje sobie, najwyraźniej potworem dla niego są zające, co zrobić – zaśmiałem się, dalej mówiąc szeptem.

 

I wtem stało się coś nieoczekiwanego, z zarośli po drugiej stronie wyskoczyło olbrzymie stworzenie, znacznie większe od nas, silniejsze i szybsze. Wyglądem przypominało lwa, jednak na jego głowie znajdował się róg, co mogło oznaczać, że posiada magiczne zdolności. Miał ostre jak brzytwy pazury i zęby, a zając, któremu tak się przyglądaliśmy został rozszarpany na strzępki. Pokazałem Alice znak, że ma być cicho aby zwierzę nas nie usłyszało, osobiście nie chciałbym skończyć jak ten zając. Kiedy lwopodobne zwierzę skończyło swój posiłek, zaczęło się nerwowo rozglądać i węszyć. Możliwe, że wyczuło nowy zapach na swoich terenach. Modliłem się by się mylić, jednak czułem, że mogę mieć rację, gdyż stwór zbliżał się w naszym kierunku.

 

Delikatnie i powoli wycofaliśmy się w głąb krzewów. Czułem jak szybko bije mi serce, nie chciałem walczyć z tym zwierzęciem, tym bardziej, że nie wiedziałem, czy jest same, czy nie. Walka z jednym osobnikiem była by ciężka, a co dopiero z dwoma, czy z całym stadem. Mi i Alice, na chwilę zabrakło oddechu, gdy zobaczyliśmy nad głowami nozdrza tego drapieżnika. Ciężko i powoli oddychał, pochłaniając nieznane dla niego zapachy. Wiedziałem, że tylko cud może nas ocalić. I uwierzcie, czy nie ale tak się stało…  

Potężny ryk, odbił się echem po lesie, odstraszając kotopodobnego stwora, jakby bał się tego co nadchodzi. To był również znak dla nas, że może być coś gorszego od tej kreatury.

 

Kiedy nasze oddechy się uspokoiły i rozejrzałem się, czy nic nam nie zagraża, postanowiłem powoli wyjść z kryjówki, pokazując Alice, że ma robić to samo co ja. Nie byliśmy bezpieczni,  skończenie jak ten zając, nie było moim wymarzonym losem.

 

- To było straszne – powiedziała wadera, przypominając sobie jak brutalnie stworzenie potraktowało biednego gryzonia, jej głos drżał a po jej kręgosłupie przeszły zimne dreszcze, na samą myśl o tym co się wydarzyło.

- Cóż, nie wszystkie drapieżniki starają się o jak najmniej bolesną i najszybszą śmierć dla swoich ofiar – przyznałem, również zdziwiony zachowaniem tego dzikiego stwora, nie było one normalne, jego zachowanie były przepełnione agresją i złością.

- Chcę się stąd jak najszybciej wydostać – rzekła ze zmartwieniem wilczyca, teraz naprawdę zaczęła się bać.

- Ja również, ale wydaję mi się, że ten lew to najmniejsze zło, skoro i on się czegoś wystraszył – niestety nie mogłem pocieszyć wadery, sam byłem tym mocno zaniepokojony.

- Najgorsze jest to, że robi się ciemno… - słusznie zauważyła, że słońce zaczyna zachodzić, co zdecydowanie nie było na naszą korzyść.

- Tak, będziemy musieli znaleźć jakieś schronienie, w ciągu nocy nie będzie tutaj bezpiecznie się poruszać, mam wrażenie, że większość tutejszych stworzeń, żyje w trybie nocnym – oczywiście, była to tylko moja teoria, która nie była niczym uzasadniona.

- Masz jakiś pomysł, gdzie możemy się ukryć? – spytała z nadzieją w oczach.

- Niech pomyślę – zacząłem się rozglądać. – Wydaję mi się, że te zwierzęta nie potrafią latać, żyją w bardzo nisko położonym lesie i nie mogą właśnie dlatego się stąd wydostać, uważam, że wspinaczka dla tak dużych stworzeń nie jest łatwa – stwierdziłem to na podstawie widzianej przez nas kreatury.

- Ale my też nie potrafimy latać – przyznała słusznie szarooka.

- Tak, nie potrafimy, ale umiemy się wspinać, spędzimy tą noc na drzewie, myślę, że w ich koronach będziemy bezpieczni – zdradziłem jej swój plan, który wydawał mi się na tamtą chwilę całkiem dobry.

- W porządku, skoro tak uważasz, w zasadzie nie mamy nic do stracenia – zgodziła się ze mną moja towarzyszka.

 

I w ten sposób nasz czas poświęciliśmy na szukaniu odpowiedniego drzewa. Rozglądałem się po koronach lasu szukając, odpowiedniego miejsca. Jednak nie ujrzałem niczego interesującego.

 

- Ketosie, spójrz tam! – wskazała łapą, na drzewo po naszej lewej stronie.

- Zdaje się, że jest tam jakaś prowizoryczna kładka, sprawdźmy to – ucieszyłem się na widok przyszłego miejsca noclegu.

 

Jak się okazało, wspomniane przez Alice drzewo było idealne na coś takiego, jego gałęzie układały się w swojego rodzaju schody, zaś kładka była niemal niewidoczna, ukryta wysoko w koronach, zlewając się z liśćmi i konarami. Niestety zdawała się długo nieużywana i trochę spróchniała, wszedłem pierwszy na próbę, czy w ogóle nas utrzyma, na szczęście zdawała się być dość stabilna, ktoś kto ją stworzył, nie robił tego pierwszy raz.

 

- Myślisz, że nie jesteśmy tu sami? – dopytała wilczyca, kładąc się obok mnie.

- Raczej już jesteśmy, nie wydaje mi się by ktoś z niej korzystał – odparłem, nie łudząc się nadzieją, że ktoś jeszcze może tu być.

- Tak… Pewnie masz rację – wyczułem smutek w jej głosie. – Spójrz, ktoś odliczał dni i coś napisał – wadera wskazała na napis na boku kładki.

- To chyba łacina… - stwierdziłem, widząc znajomy język.

- Umiesz to przetłumaczyć? – zapytała zaintrygowana.

- „Nie ma stąd wyjścia” – przetłumaczyłem niepotrzebnie na głos, nie chciałem zmartwić mojej ukochanej wadery.

- Nie brzmi zbyt obiecująco – przyznała, a w jej głosie można było wyczuć swojego rodzaju niepokój.

- Pewnie to też był jakiś szaleniec, nie martw się na zapas, wydostaniemy się stąd – rzekłem tak pewnie jak tylko mogłem. – Połóż się, pierwszą wartę wezmę na siebie – uśmiechnąłem się i objąłem waderę. – Przy mnie jesteś bezpieczna, nie pozwolę Cię skrzywdzić – dodałem, mocno przytulając do siebie wilczycę.

 

 

C.D.N.

 

<Alice? <3>