Ledwie kilka cali od jego bursztynowych ślepi mignął w chaotycznej szamotaninie fragment ciemnego, opierzonego skrzydła. Do tego doszedł wysoki, hałaśliwy dźwięk. Leżący przy szumiącym potoku czarny wilk skrzywił się z bólu, otworzywszy szerzej oczy. Przebudził się - nie dane mu było zregenerować siły podczas snu. Część mniejszych ran, dzięki żywiołowi krwi, zasklepiła się. A część - tych głębszych i poważniejszych - niestety nie. Poruszył się. Zabolało. Skarcił się w duchu za pośpiech i brak cierpliwości. Uniósł dziarsko brew, zerknąwszy w bok. - Znowu ty, ptaszyno. - Jego głos złagodniał. Ale czy skrzydlaty zwierz był w stanie wyczuć i rozpoznać emocje basiora? Kruk ciekawsko przekrzywił łeb, strosząc ogon. Dotknął haczykowato zakończonym dziobem wyciągniętej łapy Velganosa, tak jakby chciał uśmierzyć mu w cierpieniu. Rzekłbyś - współcierpienie. Wilk westchnął głęboko, wtłaczając do płuc świeży haust powietrza. - W porządku, pierzasty szpiegu, przeżyję. Bywało gorzej. Czegóż ty ode mnie chcesz? - Kruk nie odpowiedział. Zaskrzeczał donośnie, rozkładając skrzydła. W blasku zachodzącego słońca smoliste pióra wyglądały imponująco - mieniły się tysiącem drobnych perełek. Wilczy rozciągnął kąciki pyska w nikłym uśmiechu, pokręciwszy głową. - Dobra, gdzie ja jestem? Cholernie pieczęcie. Hej, a ty dokąd...?! - Spojrzał za wzbijającym się w powietrze krukiem, zmrużywszy ślepia przed leśną grą świateł nadchodzącego zmierzchu.
Rozejrzał się - czujnie i uważnie, wyłapując szczegóły otoczenia. A tych było wiele. U stóp czerwono-pomarańczowego firmamentu kula słoneczna zaczęła stopniowo zachodzić - rozlane po widnokręgu promienie przebijały się przez korony drzew, oświetlając ziemię i rośliny. Leśne podszycie pięknie błyszczało. Basior zaciągnął się ciepłym powietrzem późnego popołudnia. Wiosna, ach to ty. Zapachniało, zajaśniało. Sceneria zadudniła intensywnością barw. Z oddali dochodził melodyjny śpiew ptaków, tupot zwierzęcych łap i szmer dziko rosnącej roślinności rzecznej. Velganos musiał przyznać, że było tu przyjemnie. Wreszcie jakaś odskocznia od pełnej zamętu i niechcianych niespodzianek wędrówki. Pobudzająca do życia, zaszczepiające nowe chęci i motywacje wiosna wiedziała jak zadziałać i wpłynąć na strapiony umysł Wilczego. Przynajmniej na chwilę zapomniał o bólu targającym każdym, nawet najmniejszym, mięśniem jego ciała.
Wiał lekki wiatr, który przyjemnie i rozleniwiająco smagał jego futro oraz uniesiony pysk. Otaczający basiora leśny światek rozjaśniła pełna, żywa gama kolorów - od soczystych zieleni po ciepłe brązy. Woda w orzeźwiającym strumyku stała się ciemnobłękitna, ceglano-orzechowa barwa gleby i konarów zajaśniała w blasku zaróżowionego nieba. Velganos wytężył wzrok, zwróciwszy uwagę na wyskakujące z potoku kolorowe ryby - ich łuski ładnie odbijały światło chylącego się ku upadkowi dnia. Nadstawiwszy ucha, wyłapał szemrany dźwięk dochodzący zza liściastych krzaków. Obrócił łeb, spojrzawszy w tamtym kierunku. Naprawdę, zasłuchany w echo wiosny, siedział tak cicho, że zwykle płochliwa sarna zdobyła się na odwagę, aby wychynąć z zarośli i pokazać mu się w całej swej okazałości? Popatrzyli sobie w oczy - Velganos nie miał mocy, aby teraz zapolować. Parzystokopytna mogła w spokoju uskoczyć na bok i uciec. Wilk westchnął, pokręciwszy głową z uśmiechem.
Kwiaty zamykały kielichy, choć wcale nie oznaczało to, że straciły na swym migotliwym pięknie - wciąż wyglądały dobrze, nawet przy zachodzie słońca. Oblicze basiora ostatni raz w tym dniu wykrzywił grymas utrapienia i boleści i zaraz po tym ułożył wielki łeb na wyciągniętych przednich łapach, zasnąwszy.
Muzyka pełnego ciepłego wiosennego życia lasu ukoiła pokrętne mary i koszmary, które ośmieliły się po raz kolejny nawiedzić umysł Velganosa. Zasnął w ramionach zielonej natury. I było mu dobrze.
KONIEC