· 

Wyzwanie Tytanów #24

Patrząc na swojego dobrego kompana na treningach, wracającego do świata żywych i przytomnych lekko się uśmiechnął, jednak szybko o mało nie zszedł na zawał widząc, że ten przewrócił się na ziemię. Jak cała reszta obecnych, podbiegł do basiora i ze zmartwieniem patrzył na Areliona, który dopadł do niego jako pierwszy i sprawdzał mu czynności życiowe.

 

– Oddycha – stwierdził w końcu, upewniając się jeszcze. Fala ulgi ogarnęła wszystkich zgromadzonych, ale teraz w powietrzu dało się wyczuć coś jeszcze. Strach. Oczywiście, wszyscy się bali, uczucie zżerało ich od środka i zmuszało do intensywnego wysiłku, żeby nie poddać się już na starcie. W tym momencie nasiliło się jeszcze bardziej. W końcu do tej pory każdy wilk kończył swoją próbę i o ewentualnych jej skutkach wiedział tylko on sam, a teraz...

Serce zabiło mu mocniej.

 

– Pójdę – powiedział, wiedząc, że nieprzytomnemu basiorowi nic nie grozi.

 

Spojrzał jeszcze raz na Victora, w duszy mając nadzieję, że niedługo się obudzi. Wyprostował się i z trudem przybierając całkowicie obojętny wyraz pyska, pewnie wyszedł z grupy wilków, wpatrując się w drzewo, które zaraz miało poddać go, prawdopodobnie, ostatecznej próbie. Przypomniał sobie słowa Etrii. A więc ta roślina tylko służy Tytanom czy innym stworzeniom, eh? Cóż, wykonywała swoje zadanie poprawnie, można stwierdzić, patrząc na wilki które już próbę przeszły. Usłyszał za sobą delikatne kroki, jakby ktoś miał coś z nim jeszcze do załatwienia, jednak nie zatrzymał się, na co odgłos ustał. Przechylił jedynie łeb i posłał za siebie najbardziej pokrzepiający uśmiech, jaki udało mu się wymusić, po czym z powrotem spojrzał przed siebie.

 

Był już coraz bliżej drzewa. Krok za krokiem, nerwowo poruszając ogonem. Jednak, gdy już przy nim stanął, delikatny uśmiech zagościł na jego pysku, ukazując iskierkę ciekawości.

– Co mi pokażesz? – szepnął bardziej do siebie, niż do rośliny.

A potem oberwał pnączem w głowę.

 

Był już coraz bliżej drzewa. Krok za krokiem, nerwowo poruszając ogonem. Nie potrwało to długo, zanim ogarnęła go panika. Serce waliło mu jak szalone, gdyby był sam, zwiałby. Obejrzał się. Oczy wszystkich były wlepione w niego, ponaglały każdy jego ruch, każdy oddech. Nawet Victor obudził się, by wzrokiem przeszyć mu umysł.

 

No idź, słyszał, mimo że nikt nic nie powiedział. Idź. Oferma jak ty tylko ich spowalnia. Zacisnął zęby i podszedł do drzewa. Gdy jego gałęzie zaczęły powoli się do niego zbliżać, jakby drażniąc się z basiorem, poczuł dreszcz. Już prawie go miały, dzieliły je od tego centymetry. Milimetry. Pierwsze pnącze dosięgnęło jego łapy, a jego dotyk był torturą. Piekący ból ogarnął to miejsce, by w mgnieniu oka rozprzestrzenić się na całe jego ciało. Mógłby przysiąc, że nawet futro paliło go żywcem, a każde pióro ze skrzydeł trzaskało piorunami. Gwałtownie odsunął się, prawie przewracając się na ziemię. Nie mógł złapać oddechu, a wszystkie komórki jego ciała pulsowały niemiłosiernie. Źrenice zwężyły mu się, pysk wykrzywił w wyrazie szoku, a łapy drżały zostawiając go zastygniętego w żałosnej, wystraszonej pozie. Jedyne, co w tym momencie docierało do jego uszu to cienki pisk, jakby ktoś zarył pazurem o kamienną posadzkę.

 

Lecz mógłby przysiąc, że usłyszał czyiś śmiech, wypełniony politowaniem. Czy mu się wydawało?

Dźwięk ustał. Cisza. Słyszał tylko swój szybki oddech i kołatanie serca.

Wtedy rzeczywiście ktoś za nim się odezwał. Odwrócił się, nie dowierzając temu, co wypowiedział.

 

– Teraz nie dziwię się, że nie umiał obronić nawet jednej, małej wadery. Żałosne.

Wpatrywał się w Ketosa, nie wiedząc co odpowiedzieć. Rozejrzał się po reszcie wilków, szukając wsparcia. Nie otrzymał go. Niektórzy nawet kiwnęli głową na potwierdzenie słów przyszłego Alfy. Nawet Niyebe szepnęła coś o nieudolności, taktowna i cicha Niyebe, po której nie spodziewałby się takiej reakcji. Clementine, zwykle z pięknym wyrazem szczęścia i miłości do świata, teraz patrzyła na niego jak na coś, co do jej cudownego obrazka świata nie miało prawa należeć. Cofnął się o krok.

 

– Masz zamiar tak stać? Czekasz na specjalne zaproszenie, czy co? – Warknęła Red. Stojąca obok niej Irni zaśmiała się. Nawet Midnight uśmiechnął się na jej słowa i spojrzał na Aarela z politowaniem.

Chciał zaprzeczyć, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, odezwał się Skaza.

– Boi się! Pan mroczny i straszny, a sam prawie się posrał z przerażenia jak tylko dotknęło go drzewo.

– Żałujcie, że nie widzicie go na treningach. Wymięka najszybciej z grupy – dodał Victor.

Nawet Etria zabrała głos.

– Tracimy tu czas, czekając aż podejdzie do jakiejś bezużytecznej kupy liści. Zostawmy go tu i idźmy dalej.

– Chwila! Przecież skoro wszyscy razem tu weszliśmy, to i razem wyjdziemy, tak? – Wykrzyczał w obawie, że naprawdę zostawią go tu i teraz.

– Aarel, w przeciwieństwie do ciebie każdy podjął się próby. Nie mamy zamiaru wiecznie czekać, aż przestaniesz się bać zwykłego drzewa. Chodź, Ket – powiedziała przyszła alfa i ominęła kruczoczarnego basiora szerokim łukiem. Przez moment w jego głowie zawitało zwątpienie. Czy aby na pewno przed chwilą nie podjął ryzyka?

 

O nie. Nie pozwoli na to. Nie podda się bez walki z własnym strachem.

Ciężko łapiąc oddech, rzucił się biegiem w stronę drzewa i dał się opleść. Pnącza owinęły się wokół jego szyi, by za moment odciąć mu dostęp do tlenu. Powoli opuszczały go siły, a gdy nie miał już energii, aby utrzymać oczy otwarte, pozwolił opaść zbyt ciężkim powiekom.

Ciemność, lecz nie taka, jakiej zawsze pragnął. Nie, to nie była ciemność, to była nicość.

Chwila, skąd on się tu wziął? Co się dzieje?

– Aarel.

 

Kto…? Nie znał tego głosu, a może nie był w stanie go rozpoznać, bo dobiegał z oddalonego miejsca.

Wydawało mu się przez, że widział szaro-fioletową, skrzydlatą waderę w oddali. Uznał jednak, że było to przywidzenie, skoro zniknęła szybciej, niż się pojawiła.

Usłyszał krzyk. Był mocno zagłuszony, jakby ktoś się topił. Z szokiem zauważył, że sama próba rozejrzenia się była niezwykle trudna. Jednak desperacko naciskając na niewidzialną siłę, w końcu zobaczył wilczą sylwetkę. Mała wadera. Bezwładnie opadająca niżej, niżej… Jej płomienie nawet się nie żarzyły, czy to na pewno ona?

 

Ale kim ona jest?

Nagle odzyskał świadomość umysłu z taką siłą, jakby jego głowę przeszył piorun. Torine! Dostrzegł także następną sylwetkę, zmierzającą w jego kierunku. Seth? Chciał krzyczeć, żeby płynął po Tori, żeby ją uratował, ale ten nawet na nią nie spojrzał. W końcu dotarł do brata i zamiast zrobić cokolwiek, przekazał mu tylko informację, po czym odbił się od niego łapami, pozostawiając za sobą krwawy ślad.

 

– To twoja wina.

 

Aarel zdał sobie sprawę, że też tonie. Czerwień pogłębiała się, a jemu zaczynało brakować tlenu. Przeszedł go dreszcz na myśl, że umrze w głębinach. Już miał zanieść się szlochem, ale coś go powstrzymało. No tak. To wszystko… Iluzja. Zwykła, parszywa iluzja, która zmusiła go do porzucenia miłości do strachu, adrenaliny i ryzyka. Gdyby nigdy się nie bał, nie miałby po co żyć!

Rozbolała go głowa. Uśmiechnął się do siebie, w duchu przeklinając to, jak długo pozostawał nieświadomy dziwaczności swojego własnego zachowania. Znał siebie, wiedział, że nigdy nie powiedziałby „nie” dla wyzwania, od którego może zależeć jego życie. Wypłynął na powierzchnię, już nie powstrzymywany przez zarówno ciężar mokrych piór i futra, jak i brak tlenu. Nie spodziewał się, że drzewo wybierze jako atak jego strach przed działaniem niezgodnie ze swoją naturą.

 

Otworzył oczy i pozwolił pnączom swobodnie zsunąć się z jego ciała. Syknął, dotykając łapą miejsca, w które dostał przed próbą. Pewnie jeszcze trochę poboli, ale przejdzie.

 

– Aarel!

 

Spojrzał na wilki, ku jego uciesze nadal obecne w centrum labiryntu. Odnalazł wzrokiem Victora, który zdążył już odzyskać przytomność. Odetchnął z ulgą i uśmiechnął się lekko, dumny z siebie i pozostałych.

 

C.D.N.

 

>Ketos i Alice?<