· 

Wyzwanie Tytanów #18 – Uczeń kontra Mistrz

Kiedy Clementine skończyła swoją próbę postanowiłem wyrwać się jako kolejny by się zmierzyć ze swoim lękiem. W głębi duszy czułem, że będzie to trudne, nie wiedziałem czego się spodziewać, ale wiedziałem, jak skończę, jeśli nie podołam.

 

Wszyscy mierzyli mnie wzrokiem, kiedy podchodziłem coraz bliżej drzewa, lecz ja miałem jeszcze jedną rzecz do powiedzenia swojej waderze, zanim zacznie się mój koszmar.

 

- Alice, jeśli nie podołam, wiedz, że byłaś tą jedyną… Ty po raz pierwszy pokazałaś mi czym jest naprawdę miłość, co to, znaczy się bać… Nie uwierzysz… Ale teraz… Cholernie się boję, nie tego co mnie czeka podczas wyzwania, lecz tego, że mogę Cię już więcej nie zobaczyć – powiedziałem jej niemal na jednym tchu, wpatrując się w jej piękne oczy.

- Ketos, nie mów tak – odparła ze łzami w oczach.

- Jeśli mi się nie uda, doprowadź watahę do końca i znajdź sobie kogoś innego, nie chce byś była sama, tylko niech to będzie ktoś Ciebie godny, kto tak jak ja zrobi dla Ciebie wszystko, kto będzie Cię zawsze chronił i bezgranicznie kochać, chodź nie sądzę byś znalazła kogoś kto Cię pokocha bardziej… Obiecaj mi, że nie załamiesz się… Proszę – powiedziałem jej wiele trudnych dla mnie zdań, ale wiedziałem, że tak trzeba.

- Nie mogę… - szepnęła tuląc się w moją sierść. 

- Możesz… Jesteś silna Najmilsza – złapałem ją łapą za podbródek i skierowałem jej pyszczek do góry, żeby móc ją pocałować, czując, że może być to ostatni raz.

- Kocham Cię Alice, najbardziej i najmocniej… Pamiętaj o tym – mówiąc to, zmusiłem się na ostatni uśmiech w jej stronę i w stronę pozostałych. 

 

Stojąc teraz już przy drzewie, czułem jak jego plączą mnie łapią, jak zaciskają się na moich łapach, szyi, jak moje mięśnie się opierają, lecz z siłą drzewa nie są w stanie wygrać. Ucisk był taki, że czułem jakbym się dusił, jakbym tonął, myślałem, że już teraz mnie zabije, lecz nic takiego się nie stało, nagle uczucie braku tchu zniknęło a ja znalazłem się na polanie.

Była wyschnięta, wyglądała jak po pożarze, czy to była nasza polana? Nie miałem pojęcia, zacząłem się rozglądać, lecz nikogo nie zobaczyłem. Nagle niebo pokryły ciemne burzowe chmury, zaczął wiać wiatr, zimny i mocny niczym z północy. Wiedziałem, że wydarzy się zaraz coś złego, nie umiałem wyjaśnić, dlaczego, po prostu przeczucie. 

 

Wtem ujrzałem przed sobą postać wadery, skrzydlatej wadery, która zbliżała się do mnie coraz szybszym krokiem. Wtedy dopiero rozpoznałem w niej Alessę, lecz nie była to ta Alessa, którą znałem. Wyglądała zupełnie inaczej, miała dłuższe włosy i sporo blizn, które wyglądały na świeże. Była odziana w złotą zbroję, która chroniła jej kręgosłup, skrzydła oraz wszystkie narażone na atak części ciała. Jej wzrok był pusty, bez wyrazu, uczuć, bez niczego. 

 

- Co tu się stało? – spytałem, licząc, że cokolwiek się wyjaśni.

- W końcu Cię znalazłam kundlu – odezwała się mocnym tonem, przez chwilę myślałem, że się przesłyszałem.

- Alis… Wszystko w porządku? – spytałem, licząc, że to pomyłka, kiepski żart.

- Nic nie jest w porządku, odkąd się pojawiłeś – rzekła jeszcze bardziej agresywnie niż wcześniej, te zdanie zabolało, nigdy bym się nie spodziewał, że usłyszę to od niej.

- Niczego nie rozumiem, co z watahą? – spytałem ignorując jej zdanie, chciałem się czegokolwiek dowiedzieć.

- Co? Z watahą? Jaka watahą? Wszystko zniszczyłeś… - wilczyca powiedziała to wszystko przez kły, widziałem, że spotkanie z nią nie skończy się dobrze.

- O czym ty mówisz, niczego nie zrobiłem – broniłem się, czułem, że mam rację, nie mogłem niczego zrobić.

- Czyżby? – spytała, podchodząc do mnie jeszcze bliżej i powalając mnie - Może to odświeży Ci pamięć – rzekła wpatrując mi się w oczy…

 

I wtedy ujrzałem to co się wydarzyło. Ja stałem na czele watahy, była wojna, nie wiedziałem z kim, nie wiedziałem, dlaczego, po co… Lecz wiedziałem jedno, wysłałem wtedy cały oddział na zgubę, wojownicy zginęli w walce, przeliczyłem się… Wroga wataha była silniejsza, zniszczyli nas, zniszczyli wszystko… Nie docierało do mnie, dlaczego to zrobiłem, wiedziałem, że przegrają a mimo to wysłałem ich na pewną śmierć. Czy to przez moją ambicję? Chęć pokazania władzy? Czy może jestem podobny do swego ojca… Czy naprawdę mogłem to uczynić? Czy to wydarzyło się naprawdę? Przestałem odróżniać prawdę od fikcji… 

 

- Jesteś mordercą… - to zdanie tak bardzo odbijało się echem w mojej głowie.

 

- Nigdy nie powinnam dopuścić Cię do władzy… Lecz teraz mam szansę to naprawić, zabijając potwora jakim się stałeś, jesteś mordercą Ketosie, nie pozwolę być skrzywdził kogoś jeszcze – powiedziała niezwykle poważnie, a jej słowa zabolały jeszcze bardziej od poprzednich.

- Nie chce z Tobą walczyć, jesteś moją mentorką… nie mogę, nie potrafię – odparłem, zapierając się, bo taka była prawda, pomimo wszystkiego darzyłem ją ogromnym szacunkiem.

- Już nie jestem, byłeś dobrym uczniem… Lecz niczego Cię nie nauczyłam, jak widać, teraz oboje za to zapłaciliśmy… Ja watahą a Ty swoją śmiercią…– wilczyca mówiąc to rzuciła się na mnie.

 

Nigdy nie sądziłem, że stanę przeciwko Alessie, przecież to ona wszystkiego mnie nauczyła, a teraz ja miałem z nią walczyć. To wszystko było dla mnie nie zrozumiałe, zacząłem się gubić, a ataki przeciwniczki stawały się coraz silniejsze. Do mojej głowy wpadały nowe myśli, a zwłaszcza jedna, co stało się z moją ukochaną Alice, z moim jedynym sensem życia…

 

- Tylko jedno z nas wyjdzie z życiem z tego starcia – rzekła rzucając we mnie sztyletami, które miała ukryte pomiędzy swoimi lotkami w skrzydłach.

- Albo my oboje, nie będę z Tobą walczyć! – krzyknąłem unikając ostrzy, nie chciałem mimo wszystko jej skrzywdzić.

- W takim razie zginiesz – wyrwała się na mnie z mieczem, instynktownie podniosłem ostrze leżące przy mnie na ziemi i zacząłem się bronić.

- No proszę a jednak będziesz – dodała z wyraźnym zadowoleniem, co było dość dziwne, nie sądziłem, że walka ze mną da jej taką satysfakcję.

- Nie chcę tego, ale Ty mnie do tego zmuszasz Alesso – rzekłem prostując się i stając w pozycji bojowej.

- No to pokaż co potrafisz, może chociaż walczyć Cię nauczyłam – powiedziała to z takim sarkazmem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałem w jej głosie.

 

I dopiero teraz zaczęła się prawdziwa walka… Nasze ostrza spotykały się ze sobą wydając przy tym charakterystyczny metaliczny dźwięk, nieprzyjemny dla ucha. Szczerze mówiąc nie wiedziałem nawet czym mam z nią jakiekolwiek szanse, ale wiedziałem, że muszę się bronić, liczyłem, że w między czasie coś wymyślę, że wpadnę na jakiś pomysł, który rozwiąże ten problem, lecz w mojej głowie była pustka jak nigdy… Nic nie przychodziło mi do głowy, żadnego planu, żadnych myśli, żaden pomysł, wręcz czystka... 

 

A starcie z walkirią weszło w następne stadium… Teraz już atakowała również z lotu, szarżując na mnie i pikując z całej siły. Kiedy przelatywała nade mną jej pióra przecinały moją skórę, nie wiedziałem czy zawsze miała je takie ostre, czy było to spowodowane jej przygotowaniem do walki ze mną, w końcu szukała mnie od dłuższego czasu.

 

- Alesso, powiedz mi chociaż jedno… - rzekłem odpierając jej atak z powietrza.

- Słucham? Co chcesz wiedzieć? – spytała od niechcenia mierząc we mnie kolejnymi atakami miecza.

- Co się stało z Alice? – spytałem, chociaż w głębi duszy znałem odpowiedź.

- Udajesz, że nie pamiętasz? Zabiłeś ją… - ostatnie dwa słowa wypowiedziała ze smutkiem w głosie, a ja straciłem czucie w łapach, straciłem dech w piersi, moje serce jakby stanęło i rozpadło się na milion kawałków.

- To niemożliwe…. – to było jedyne co mogłem wtedy powiedzieć.

- Niedaleko spada jabłko od jabłoni… Niczym nie różnisz się od Hybrisa…. On również zabijał najbliższych w szale… Żądza zabijania… To wszystko jest Ci dobrze znane prawda? – wadera po raz kolejny raniła słowami, a ja straciłem właśnie sens istnienia, jedyną waderę, na której mi zależało… 

 

Padłem na ziemię, łapy się pode mną ugięły. Jestem mordercą – powiedziałem to sam do siebie, a Alessa wbijała we mnie swój pusty wzrok, jakby delektując się moim cierpieniem, co nie było do niej ani trochę podobne. Moja Alice, moja najdroższa… Z jednej strony wszystko zdawało się łączyć w całość, a z drugiej nie wierzyłem, że mogłem ją skrzywdzić, co prawda nie do końca mam opanowane moce, ale czy one mogły by nade mną zawładnąć? Czy jestem aż tak słaby? – tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Wyrzuty sumienia zaczęły mnie wykańczać, zżerać od środka… 

 

Rozum wmawiał mi, że to wszystko prawda, lecz w głębi serca czułem niepokój… To nie mogła być prawda… Zacząłem po kolei sobie wszystko układać, nie pamiętałem niczego od spotkania z waderą, miałem tylko urywki z wcześniejszych wydarzeń, pamiętałem uczucie duszenia się, jednak nie mogłem sobie przypomnieć czym było to spowodowane. 

 

- Nie martw się, Ozyrys już na Ciebie czeka w tartarze, może tam otrzymasz swoją pokutę i szansę – wilczyca powiedziała to z niezwykłym spokojem.

- Szansę – powtórzyłem po niej, wtedy mi się przypomniało… Szansa, kolej… Teraz była moja kolej, szansa by się sprawdzić, to wszystko to część mojej próby, musiałem się zmierzyć ze swoimi lękami, a jedynym sposobem by pozbyć się ich, jest je przezwyciężyć. – Wiesz co Alesso, masz rację – dodałem.

- Jak zawsze – odparła, co nie było do niej podobne.

- Nie będę z Tobą walczyć. Wiem, że to próba, wiem również, że nic złego nie zrobiłem… A jeśli się mylę i jestem potworem, to zmierzę się z tym. Ukarz mnie, jeśli jestem naprawdę winny, możesz mnie zabić – rzuciłem miecz pod jej łapy i obróciłem się tyłem. 

 

Słyszałem, jak wadera podnosi miecz z ziemi, wtedy po raz kolejny się zawahałem… Może jednak to wszystko to prawda i zaraz zginę… Jednak nie było już odwrotu, czekałem na wyrok. Czułem niemal jak wilczyca robi zamach i zaraz we mnie wbije ostrze, po prostu przeczuwałem to, jednak nie stało się tak. 

 

Po chwili do mych uszu dobiegł dźwięk spadającego miecza na ziemię. Obróciłem się, a Alessa się do mnie uśmiechnęła, wiedziałem już, że to wszystko to fikcja, ucieszyłem się jak nigdy dotąd.

 

- Gratuluję, jednak w siebie uwierzyłeś – odparła zupełnie innym głosem, to nie była Alessa.

- Tak, chociaż nie powiem, wątpiłem – przyznałem.

- Ale mimo to udało Ci się, byłeś w stanie oddać za to życie – zabrzmiało to niemal jak pochwała.

- Bo w głębi serca czułem, że nie mogłem tego wszystkiego uczynić, zrobiłbym wszystko dla watahy, dla Alice, nigdy bym jej nie skrzywdził i tego jestem teraz jeszcze bardziej pewny – przyznałem dumnie, wiedząc, że teraz będę jeszcze bardziej się starać zapewnić jej i watasze bezpieczeństwo.

- Dobrze, pora byś wrócił do przyjaciół – rzekła, a świat zaczął jakby się rozpływać.

 

Nagle zapadła całkowita ciemność, a potem promienie słońca zaczęły mnie razić, czułem jak pnącza mnie puszczają, ale to nie jedyne co czułem, miałem sine ślady na łapach, nie było tego widać, ale czułem, że tak owe były, byłem blisko nie przejścia tej próby.

 

- Dałeś radę! – Krzyknęła Alice i wtuliła się w moją sierść.

- Tak Najdroższa – odparłem również ją tuląc. – Musisz wiedzieć, że nigdy, przenigdy Cię nie skrzywdzę, wiesz? – dodałem, chociaż wiedziałem, że wilczyca nie będzie wiedzieć o co chodzi.

- Wiem Ketosie, Ty byś mnie nigdy nie skrzywdził – powiedziała to niezwykle pewnie.

- Ale…. Jeśli kiedyś… Stanę się inny, obiecaj mi, że wtedy będziesz ostrożna, zostaw mnie wtedy – powiedziałem poważniejszym tonem.

- Co masz na myśli? – dopytała nie rozumiejąc.

- Po prostu… Kiedyś o tym porozmawiamy, dobrze? Wrócimy do tej rozmowy, ale teraz nie jest to najlepszy moment – odpowiedziałem, unikając na razie tego tematu, nie był to najlepszy czas, a nie chciałem jej też wtajemniczać w to co widziałem. 

- Dobrze, jak się stąd wydostaniemy – uśmiechnęła się do mnie, całkowicie rozumiejąc to, że nie chcę teraz o tym rozmawiać.

- No już dobrze, dobrze gołąbeczki – wyrwała się nagle Red Dust. – Teraz chyba moja kolej, bo z tego co widzę to nikt nie chce ruszyć tyłka – zaśmiała się kierując się w stronę dobrze mi znanego drzewa.

- Red, zaczekaj! – zatrzymał ją Midnight.

 

Widząc jak ze sobą rozmawiają, dobrze wiedziałem co teraz czują, z tego co widziałem Alice, też dobrze wiedziała. Wszyscy wpatrywaliśmy się w tą świeżo upieczoną parę, nikt nie chciałby, aby Red Dust się nie udało, a niestety taka ewentualność też istniała, mimo iż nikt o tym nie mówił na głos, każdy z nas bał się, że któremuś się nie uda, że nam się nie uda. I nie chodzi tu o brak wiary w innych, jest to po prostu martwienie się. Teraz już wiedziałem co czują alfy, często muszą narażać innych tak jak my teraz narażamy tych, którzy podchodzą do próby, chociaż chcielibyśmy z Alice przejść przez ich lęki za nich, aby nie musieli cierpieć, lecz nie zawsze istnieje taka możliwość, liczyliśmy się z tym, tak samo my, jak i pozostali.

 

 

C.D.N.

 

<Red Dust?>