Starałam się zachować spokój, muszę jednak przyznać, że coraz trudniej było mi zignorować zmartwione spojrzenia, które rzucała mi Etria, gdy sądziła, że tego nie widzę.
Bycie ostatnią z grupy było uczuciem... powściągliwie rzecz ujmując, niezbyt przyjemnym. Miała wrażenie, że zawisł nade mną cień - widziałam go ja, widzieli go moi towarzysze. Nikt nic nie mówił, ale czułam ich słowa w powietrzu - "biedna Nib. Ciekawe, co się z nią teraz stanie?". Wyczuwałam ich oczekiwanie - czy to już teraz? Czy dopiero za chwilę? Kiedy zacznę tracić zdrowe zmysły?
Otoczenie zresztą również nie sprzyjało optymizmowi - choć muszę przyznać, że nie sprzyjało też pesymizmowi. W gruncie rzeczy nie sprzyjało żadnej naszej emocji - gdyby labirynt mógł czuć (a biorąc pod uwagę ilość pradawnej magii, jaką czuło się w powietrzu, nie zdziwiłabym się, gdyby to miejsce było w jakimś stopniu świadome) nasza obecność byłaby mu tak doskonale obojętna, jak obecność pchły w jego futrze jest obojętna wielkiemu niedźwiedziowi. Ogromne, wyniosłe ściany z ciemnego kamienia wyrastały pod samo niebo, a w tych słupach powietrza miedzy nimi zdawała się zebrać historia w czystej postaci, której ciężar napierał na nas - małych i nieważnych. W pewnym sensie było to nawet bardziej przerażające - gdybyśmy wszyscy zginęli w jakimś zakurzonym kąciku, nikogo, ale to nikogo, by to nie obeszło.
Oczywiście,koncepcja, że labirynt był żywą istotą - a przynajmniej jakimś jej osobliwym rodzajem - podsuwała całkiem nową paletę niepokojących myśli. Czy te długie, poskręcane kamienne korytarze był w takim razie jego trzewiami? Czy to miejsce czekało tylko na okazję, by powoli nas strawić, wyssać z nas wszystkie soki? Czy ten proces już się rozpoczął - i dlatego Arelion i Etria są tak przygnębieni?
Stwierdziłam, że nie mam ochoty zapuszczać się zbyt daleko tą akurat ścieżką rozumowania.
Zabawiałam się tak dalej własnymi myślami, przestawiając w głowie myśli i koncepcje, usiłując przegnać paskudne przeczucie, że ktoś w podobny sposób może bawić się nami, przebudowując labirynt niczym budowlę z klocków. Jeśli nie żywa istota, to boski plac zabaw - ta idea też mi się nie podobała.
Mogłabym tak zapewne długo, ale z powrotem do rzeczywistości sprowadził mnie widok jasnego ogona znikającego za załomem jednej ze ścian.
Zmarszczyłam brwi.
- Widzieliście to? - zapytałam, z najlżejszym jedynie oddźwiękiem nerwowości w głosie. Ogon był biały i lekko opalizujący - nie wyglądał, jakby należał do niebezpiecznego stworzenia, ale pod piękną skórką może kryć się zgniły miąższ. Byłam tego najlepszym przykładem.
- Co takiego? - spytał Arelion z niepokojem.
Odwróciłam się do Etrii, oczekując jej potwierdzenia, ona jednak pochyliła łeb i leciutko nim pokręciła. Wyglądała na zrezygnowaną. Grunt przez chwile wydawał się nieco mniej rzeczywisty pod moimi łapami - Etria już wtedy chyba zrozumiała, podobnie jak ja, co się święci.
Z westchnięciem przeniosłam wzrok na korytarz, którym zdała się podążyć tajemnicza postać.
- Wybacz, Arelionie, ale obawiam się, że muszę chwilowo przejąć powodzenie - oświadczyłam miękko, mając nadzieję, że basior zrozumie, co mam na myśli - Proszę pilnujcie, abym nie zginęła przypadkiem, zgoda?
Nie czekałam na odpowiedź - to był jeden z tych rzadkich przypadków, w których żadne słowa nie skłoniłyby mnie do zmiany zdania. Lekko wyskoczyłam przed siebie, goniąc za tajemniczą postacią. Wypadłam z korytarza akurat w porę aby dojrzeć koniuszek ogona chowający się za ścianą przy kolejnym rozwidleniu, pobiegłam więc za nim.
Wiedziałam,że coś prawdopodobnie się mną bawi, zarzucając tę kępkę jasnego futra niczym przynętę, na tym etapie było mi już jednak wszystko jedno - na własne oczy przekonałam się, że nie zdołam tego uniknąć, więc niech się dzieje wola nieba. Słyszałam z daleka nawołujące mnie głosy towarzyszy, domagające się, abym zwolniła, jednak z wielkim bólem nie mogłam sobie na to pozwolić - cały czas chwytałam jedynie kątem oka powidoki tej tajemniczej sylwetki. Obawiałam się, że choć chwila zwłoki może sprawić, że zupełnie zgubię jej trop.
Doścignęłam ją wreszcie w miejscu, gdzie korytarz rozszerzał się na kształt elipsy. Na jej drugim końcu znajdował się jego dalszy ciąg, jednak na drodze do niego znajdowała się... ona.
Jej smukłe (niemal nienaturalnie smukłe, jakby nie była prawdziwą istotą a przejaskrawionym rysunkiem mającym podkreślać smukłość modelki) ciało pokrywało białe, miękko opalizujące futro, a długie włosy w kolorze popiołu przeplatały się z falami siatkowej woalki ze złotych nici, upiętej przy uchu elegancko dużą spinką przestawiającą pająka. Pomimo tych pajęczych akcentów, uśmiech miała raczej wężowy, wykrzywiający jej wąskie wargi i nie sięgający oczu w kolorze głębokiego, kobaltowego błękitu. Żadnego z jej sześciu oczu.
Och.
- Witaj, Niyebe - przemówiła. Jej głos był niczym szum wiatru w kartach książki.
Przekrzywiłam głowę z ciekawością.
- Nie zapytasz, kim jestem? - spytała dziwna wadera z wyraźną ciekawością.
- Nie muszę - odparłam spokojnie, ostrożnie dobierając słowa - Jeśli moje przewidywania są słuszne, z niecierpliwością czekasz, aby mi się przedstawić.
Cieniutka, czarna warga uniosła się lekko, ukazując nieznaczny błysk zębów - jej paszcza wydawała się ich pełna, dłuższych, cieńszych i ostrzejszych, niż powinny być.
- Wiedziałam, że mogę polegać na twoim intelekcie - oświadczyła - W gruncie rzeczy, właśnie dlatego to z tobą chciałam się spotkać. Nie tylko dlatego - ale był to jeden z powodów.
Podeszła nieco bliżej, zamaszyście zamiatając podłogę labiryntu puszystym ogonem.
- Zwą mnie Noraj. Jestem Tytanką Pieśni i mam ci do zaoferowania niezwykły dar.
Nie wiem, czy te słowa miały mnie uspokoić, albo może zaciekawić - jeśli to drugie, osiągnęły swój cel, nie poczułam się jednak od nich bynajmniej ani trochę spokojniejsza.
- Czy Tytani nie mieli czekać wewnątrz labiryntu? O ile w ogóle istnieją - spytałam z podejrzliwością. Podejrzliwość wydaje mi się właściwym słowem na opisanie emocji którą odczuwasz, gdy przedstawia ci się coś, co potencjalnie może nie istnieć.
Noraj machnęła lekceważąco łapą.
- Nigdy nie pisałam się na ten plan. Pozostali Tytani to głupcy. Nawet nie przyszło im do głowy, że próby, które zaprojektowali, nie testują tych cech, na których zależy mnie. Jak mogłabym wybrać moich podopiecznych na podstawie tego, jak dobrze przeciwstawią się fantazji, jeśli umiejętność zagubienia się w niej jest dokładnie tym, co cechuje dobrego poetę?
Zmierzyła mnie taksującym spojrzeniem. Coraz trudniej było mi było zignorować, jak bardzo jej oczy przypominały moje - były jedynie ciemniejsze,a ich błękit bardziej soczysty. Czy tak odbierali mnie inni?
- Nie jest to zresztą pierwszy raz, kiedy zostaje zignorowana. Noraj bawi się fikcją, mówią. Noraj nie ma wpływu na rzeczywistość. Noraj nie należy się przejmować, bo nie rozeznaje się nawet we własnej głowie. Noraj ucieka w swoje wymysły, bo boi się odpowiedzialności za prawdziwy świat. Powiedz - czy w panteonie Watahy Wilków Burzy zasiada bóg sztuki i wyobraźni? Patron poetów i artystów?
Nie miałam wyboru - byłam zmuszona pokręcić łbem. Sama za patronkę obrałam Wenus, stwierdzając, że najbliżej mi zapewne będzie do bogini miłości romantycznej, do wyznawania ideałów piękna, żywiołowej miłości i zmysłowości. Choć wszystko to były wartości bliskie memu sercu, brakowało mi boga, którego mogłabym prosić o wenę, muzy, do której mogłabym śpiewać.
- Sama widzisz - wycedziła Noraj w przestrzeń - Jeśli świat nie ma szacunku dla mojej dziedziny, dlaczego ja miałabym mieć szacunek dla reguł świata. Niyebe, poetko opisująca, zapomnij o próbach - mam dla ciebie dar, który, jestem pewna, tylko ty zdołasz docenić.
Nie będę ukrywać, że jak dotąd słowa Noraj znajdowały jakiś oddźwięk w moich własnym umyśle, jednak gdy rozmowa wróciła do tematu oferty, znów poczułam ciarki niepokoju biegnące po skórze i stroszące futro. Wkraczałam na niepewny grunt i musiałam uważać.
- Cóż to w takim razie za niezwykły dar? - zapytałam, starając się nadać mojemu głosowi odpowiednio obojętne brzmienie - nie mogłam pozwolić sobie na podekscytowany ton, to dawałoby jej zbyt dużą przewagę.
Mój ton niewiele jednak chyba zmienił - Noraj wyglądała, jakby tylko czekała na taka odpowiedź.
- Dar, o którym mówię, to język. Najbardziej niezwykły język, jaki znać może wilk. Słowa, której nawet bogowie używają z rozwagą.
Nie tego się spodziewałam i przyznam, że gdy usłyszałam tę propozycję, moje serce w pierwszym odruchu przyśpieszyło. Słowa, piękne słowa - tego nigdy nie miałam dość. Cały nowy język? To jest mój rodzaj potęgi.
- Jeśli jesteś nieprzekonana, mogę dać ci próbkę. Pozwolę ci ujrzeć ułamek, a ty sama zdecydujesz, czy chcesz więcej - szepnęła Noraj powabnym głosem, który ociekał uwodzicielskością. Była w nim siła emocji którą prawie mogłabym opisać jako namiętność i przez chwilę czułam, że ta istota dzieli moją miłość do sztuki z całą jej bolesną intensywnością. Zniknęła gdzieś cała ostrość, cynizm i niechęć - jej głos był gładki i chłodny niczym aksamit.
- To nie będzie zobowiązujące? - dopytałam. Mój własny głos w porównaniu z głosem Noraj wydawał mi się głuchy i jednowymiarowy.
- Oczywiście, że nie. Powiedziałabym, że to element uczciwych negocjacji.
Ten głos... zdawało mi się, że mnie otula, oplata, kołysze do dziwnego półsnu - półtransu. Jedyne, co mogłam zrobić, to przymknąć oczy i kiwnąć głową.
Tytanka ucałowała mnie w czoło. Jej wargi na moim futrze były ciężkie i lepkie.
Poczułam, jakby z jej ust warg skapywały słowa, sącząc się do mojego umysłu przez warstwy futra, skóry i mięśni, zgrabnie lawirując w ciasnych przestrzeniach między komórkami, gładko przenikając przez czaszkę i rozbrzmiewając pod jej kopułą, niczym hymny pod dachem świątyni.
I co to były za słowa! Słodkie i gorzkie i słone i kwaśne i palące i w tych wszystkich smakach, których nie umiemy opisać - wody, orzechów, surowego mięsa, ziół. Jasne i ciemne i błąkające się w cieniach gdzieś pomiędzy. Podniosłe, dostojne niczym masyw górski i szeleszczące jak sekret, jak mysz w ściółce. Słowa, których nie znałam, których nie miałabym szans poznać, słowa opisujące, jak z ziarnka piasku rodzi się świat, jak gwiazdy rozkwitają i zapadają się w sobie, słowa z których utkać można by życie i którymi można by je przeszyć. Słowa wplecione w tkaninę samego kosmosu. Słowa, którymi mogłabym opisać instrukcję, jak uczynić każdy z tych niezwykłych cudów, język, którym mogłabym zaprogramować rzeczywistość.
- Niyebe - usłyszałam, jak spomiędzy misternych splotów słów przypełza ku mnie chłodny głos Noraj. Słowa zawirowały a na przód mojej świadomości wysunęły się te, które opisywały ten głos - jego tembr, ton i barwę - ale nie w tych zwyczajnych, nudnych kategoriach. Nie, te zwroty, które teraz błyskały jasno w moim umyśle pozwoliłyby mi włożyć ten głos w pysk dowolnego innego wilka, lub zmienić go jednym sprytnie zamienionym słówkiem, gdybym sobie zażyczyła - Byłaś dotąd poetką opisującą. Ja mogę uczynić cię poetką tworzącą. Dotąd formowałaś swoje słowa na podobieństwo rzeczywistości - teraz masz zdolność formowania rzeczywistości na podobieństwo swoich słów.
To powiedziawszy, Noraj zaczęła śpiewać, bez najmniejszego kłopotu splatając słowa ze sobą w sposoby, które nawet nie przyszłyby mi do głowy, żonglując nimi z naturalna sprawnością właściwą jedynie tym, którzy używają swego języka ojczystego, i to z wyjątkowym artystycznym wyczuciem. Misterne konstrukcje gramatyczne spiętrzały się w góry, aliterujące frazy płynęły wartko niczym potoki. Wplecione tu i ówdzie krótkie, zwięzłe zdania malowały szczegóły krajobrazu, a żywe wykrzyknienia błyskały niczym gwiazdy. Do tego te subtelne zawieszenia głosu, krótkie momenty ciszy umieszczone w śpiewie z doskonałym wyczuciem recytatorki! Miałam wrażenie, że te sugestywne pauzy napełniają wszystkie nieodkryte głębie, otchłanie i załamania tego świata cieniem.
Byłam rozdarta między przeszywającym, bolesnym pragnieniem spijania każdego słowa z jej warg i szukania zależności, wzorów, przenikania gramatyki tej niezwykłej mowy, z drugiej jednak - jakże mogłam oderwać wzrok od sceny malującej się wokół mnie?
Oto bowiem z ciemność wyłaniał się zarys górskiego zbocza, perforowanego jasnymi, ciepłymi okienkami do wnętrza - wejściami do jaskiń. Nieco w dół zbocza rozciągało się zamarznięte jezioro, gładka powierzchnia obsydianowo czarnego lodu na którego drugim końcu szumiał sosnowy las. Z nieba padał śnieg, a ja zastanawiałam się, czy wilgoć na moich policzkach to jego topiące się płatki, czy łzy.
- Mogłabyś odzyskać dom... - kusiła Noraj, dodając po chwili, pełnym powagi szeptem - ... lub pożegnać ich wszystkich w należny sposób.
Ach, a więc jednak wiedziała. Przez chwilę sądziłam, że oto znalazłam błąd fałszywej rzeczywistości, że mojej halucynacji powinęła się noga i jest to dla mnie sygnał, który powinnam inteligentnie wyłapać, aby zdać mój test. Jednak węży uśmieszek tytanki przekonał mnie, że doskonale wiedziała, jakie są moje prawdziwe pragnienia.
Nie odgrzebuje się zmarłych. Mój problem polegał na tym, że nigdy nie miałam okazji ich pogrzebać.
Otoczyły mnie wilki, których pyski znałam i uświadomiłam sobie, że wyglądam teraz inaczej, ze szczuplejszą sylwetką, dojrzalszym pyskiem i krótkimi włosami z wpiętym w nie kwiatem.
(Kwiat. Mogłabym opowiedzieć młodym o kwiatach. Mogłabym im nawet je pokazać)
W mojej głowie znów zawirowały słowa, ale tym razem nie był to boski język - nie była to nawet poezja. Te słowa były proste, zwyczajne, ale równocześnie dławiące zgromadzonym w nich ciężarem, bardziej emocje niż dźwięki.
Miałam im tyle do powiedzenia.
Zanim jednak zdążyłam wyrzec cokolwiek z tego, scena rozpłynęła się wokół mnie w szalony, impresjonistyczny cyklon kolorów. Oszołomiona i z bolącą tępo duszą patrzyłam, jak kolory osiadają ponownie na płaszczyźnie rzeczywistości, tworząc kolejną scenę.
Widziałam kolejną watahę - moją nową. Słońce świeciło jasno, oblewając tereny falą po fali idyllicznego, złotego blasku. Soczysty zapach trawy odurzał. Po bezchmurnym niebie przemknął któryś z uskrzydlonych wilków - czy to był Arelion? Przez trawiaste wzgórze przemknęła wesoła, kasztanowa błyskawica - Clementine. Ketos i Alice odpoczywali razem w cieniu drzewa.
Wszyscy weszli do labiryntu. I wszyscy z niego wyszli.
- Im też mogłabyś zapewnić właściwie zakończenie - szepnął mi do ucha głos Noraj - Wierzysz w powodzenie tej wyprawy? Jeśli zaakceptujesz mój dar, stanie się ona zbędna. Język jest kluczem do sekretów. Mogłabyś nie tylko wyprowadzić ich z labiryntu, ale także wyśpiewać im poematy o ich najskrytszych pragnieniach.
Ich najskrytszych pragnieniach...
- A może... - Noraj zawiesiła głos znacząco i potrzebowałam chwili, by dosłyszeć najcichsze nucenie dobiegające spomiędzy jej warg.
Z kolejnymi wersami przed moimi oczami migały skrawki obrazów - kolorowa skorupa skarłowaciałych roślin tundry pokrywająca wzgórza pod rozgwieżdżonym niebem, płatek magnolii opadający na kamienie, bijące serce, cienie pełzające w załomach jaskini nierównomiernie rozświetlonej bladym blaskiem kryształów, odblask słońca schwytany w pancerzyku butelkowozielonego żuka, westchnięcie kochanka, zapach morskiej bryzy, ciemna, naga gałąź odcinająca się na tle bladego, chabrowego nieba ... Błyskały mi pod powiekami jeden po drugim, pozostawiając mgliste powidoki. Drobne, kradzione chwile, okruszki rzeczywistości, które tak rozpaczliwie na co dzień łapałam w siatkę pergaminu.
- Jeśli chcesz, możesz porzucić wszystko i oddać się opisywaniu ich w taki sposób, w jaki zawsze czułaś, że powinny być opisane. Wiesz dobrze, że śmiertelny język jest po prostu zbyt ułomny, by oddać je we właściwy sposób - wszak mocujesz się z nim na co dzień. Boski język jest przeznaczony, by powoływać je do życia, wyobraź sobie więc, jak potężną poezję mógłby o nich stworzyć...
- Zgoda.
Słowa wyrwały się spomiędzy moich warg praktycznie bez żadnej świadomej decyzji, jakby decyzja zapadła w moim sercu - bynajmniej nie metaforycznie - i wraz z krwią dopłynęła do płuc prędzej, niż do mózgu.
Najpierw zmaterializował się przede mną uśmiech tytanki, a dopiero później ona sama, niczym odwrócony Kot z Cheshire. Z tym uśmiechem nadal wypisanym na pysku i wciąż nierozświetlającym oczu, wyciągnęła ku mnie łapę, jednak nie potrząsnęłam nią - wręcz przeciwnie, cofnęłam się, by nawet przypadkiem nie musnąć jej moją i nie dać jej pretekstu do uznania paktu za przypieczętowany.
- Nie tak prędko - stwierdziłam stanowczo, uśmiechając się. Ciekawe, czy moje oczy pozostały równie niedosięgnięte przez uśmiech jak oczy Noraj wcześniej, było między nami wszak tak wiele podobieństw - Pozwolisz, że sprawdzę czystość twych intencji? Sądzę, że to uczciwa praktyka - jak to ujęłaś? "Część uczciwych negocjacji."
Zanim Noraj zdążyła spytać, co mam na myśli (a miała zamiar to uczynić, dostrzegałam to w wyrazie jej pyska) sięgnęłam myślami do słów, które mi przekazała i wypowiedziałam moje pierwsze (i, jak sądzę, jedyne, jakie wypowiedzieć mi będzie dane) zdanie w boskiej mowie.
Było to zdanie, przyznam, prymitywne, niezręczne i ogólnie rzecz biorąc zawstydzające. Na swoją obronę mam jedynie to, że uczyłam się tego języka od być może dwudziestu minut, a wiedza, którą zostałam obdarzona, ograniczała się do słownictwa. Mimo więc, że moją intencją było coś może tak wzniosłego i przystającego do tonu tej sceny jak "Niech stanie się prawda!", jedyne, na co było mnie stać, to "Prawda być".
(Prawda. Wciąż pamiętam, jak czyste, proste i surowe zdawało się to słowo na języku,
niczym ostre krawędzie przejrzystego lodowca i smak wody z górskiego potoku)
Czymkolwiek jednak nie było to, co wtedy powiedziałam, zadziałało. Przez jedną chwilę moje słowa stały się rzeczywistością. Gdy dziś powracam do tego wspomnienia, dochodzę do wniosku, że stanowi ono z cała pewnością ukoronowanie mej kariery twórczej - stworzyłam wtedy nie tylko słowa, ale namacalny kawałek świata. Choć bardziej pasującym określeniem byłoby, że usunęłam kawałek świata.
Ach, tak. Bo wtedy wydawało się to o wiele mniej nastrojowe - zniknęła wizja Noraj a wraz z nią zniknęły z mojej głowy słowa. Siedziałam na kamiennej podłodze labiryntu, wpatrując się durnym (bardziej zapewne, niż byłabym skłonna przyznać z powodów innych niż kronikarska powinność) wzrokiem w ścianę. A więc jednak był to jedynie miraż? Upojna wizja, mająca za zadanie mnie skusić, a którą przegnałam dzięki jedynie resztkom przytomności umysłu? Z daleka słyszałam odgłos łap, pazury stukające o kamienie. Obiecałam sobie, że uronię tylko kilka łez, póki jeszcze ich tu nie ma, ale zakończyło się na rozpaczliwym wyciu, które wyrwało się z rozbrzmiewającej pustym echem głębi zubożałego nagle umysłu.
- Niyebe! - wykrzyknął Arelion - Co sie stało? Jesteś ranna?
Zacisnęłam zęby i pokręciłam głową, mając nadzieję, że kurtyna włosów ukryje zaczerwienione ślepia. Nie zostałam zraniona - nie w sensie fizycznym. Wiedziałam natomiast, że ranę na umyśle, z którego wyrwano właśnie cały język będę leczyć jeszcze jakiś czas. Trochę czasu minie, zanim nauczę się żyć z tą ziejącą pustką wewnątrz.
- Nic mi nie jest - stwierdziłam sucho, zbierając się z ziemi.
Arelion i Etria popatrzyli na siebie z niepokojem.
- Jesteś pewna, Niyebe? - spytała Etria miękkim, troskliwym głosem, który tylko mój rozdrażniony, wyprowadzony z równowagi mózg mógł uznać za wypełniony politowaniem.
- Mówiłam, że nic mi nie jest! - wykrzyknęłam. Zabrzmiało to żałośnie defensywnie. - ...wybaczcie.
Skinęłam głową w stronę korytarza z drugiej strony otwartej przestrzeni.
- Są jednak plusy tej sytuacji. Jeśli próba wyprowadziła mnie tutaj, musi to oznaczać, że to jest właściwa ścieżka - wyjaśniłam, jakby mając nadzieję, że pozory rzeczowości zamaskują to, jak bardzo byłam roztrzęsiona.
- ... w porządku - stwierdził wreszcie Arelion. Biorąc pod uwagę jego ton, tak, zdecydowanie go nie przekonałam - Ruszajmy w takim razie dalej. Skoro każdy z nas przeszedł już próbę, jest szansa, że to wszystko niedługo się skończy.
Gdy Etria odruchowo skierowała się na koniec szeregu, zaczepiłam ją.
- Etria, czy mogłabyś... - wykonałam jakiś niezręczny gest łapą. Bogowie, jak działa komunikacja niewerbalna?
Etria wyglądała na nieprzekonaną - wiedziałam ,ze nie przepada za nadmiarem uwagi. Dodałam więc:
- Proszę. Mam kilka spraw do przemyślenia.
Nie wiem,czy przekonała ją moja prośba czy wspomnienie jej własnej próby, dość, że ruszył przed siebie, zostawiając mnie na końcu szeregu wraz z moimi myślami.
Jednak nieważne, jak bardzo starałam się przekonać Etrię i Areliona, że jestem zirytowana przez nich i labirynt, nie byłam w stanie oszukać siebie - moja świadomość biegła nieustannie ku prawdziwemu źródłu mojego gniewu, jak wskazówka kompasu odskakująca ku północy.
Byłam wściekła na siebie i na to, jak łatwo dałam się oszukać.
Jak mogłam uwierzyć, że ten tchórzliwy, wiecznie odwracany wzrok miałby liczyć gwiazdy i znać ich imiona? Jak mogłam uwierzyć, że z tego szczurzego języka miałyby padać słowa kosmicznej prawdy? Że te splamione krwią łapy miałyby tworzyć poezję wszechświata?
Nie mogłam odpokutować tego, co uczyniłam - najbliższym zadośćuczynienia rozwiązaniem było nigdy nie zapominać o tym, kim jestem i co zrobiłam - i nigdy nie tracić z oczu tego, na co zasługuję a na co nie.
Nie możesz pisać poezji krwią na swoich łapach.
C.D.N.
>Victor?<