· 

Wyzwanie Tytanów [Część #10] – Trudna decyzja

Idąc w głąb labiryntu, zdawałem sobie sprawę, że niebawem przyjdzie moja kolej na przejście próby, moi towarzysze mieli to już za sobą, więc była to kwestia czasu, aż padnie na mnie. Sam zastanawiałem się co siedzi głęboko w mojej głowie, o czym marzę, czego naprawdę pragnę i tym bardziej zagłębiałem się w te myśli, tym bardziej się bałem tego co ujrzę w wizji, co, jeśli nie oprę się pokusie? Co, jeśli to będzie silniejsze? Zawiodę watahę…

 

A miałem być przecież alfą, wilkiem mającym autorytet by chronić słabszych, by dawać przykład, by sprawić, że wszyscy będą się czuć bezpiecznie w tym moja partnerka, najpiękniejsza wadera na świecie Alice, myśląc o niej, od razu zacząłem się w nią wpatrywać, ostrożnie szła u mojego boku. Wiedziałem, że muszę zrobić wszystko by się jej nic nie stało, by nic nie stało się nikomu. Postanowiłem na razie się tym nie martwić i iść w głąb, każdy krok starałem się stawiać z uwagą, by nie aktywować jakiś pułapek, chociaż zdawało mi się, że takowy labirynt ich nie miał, poza próbami oczywiście, które można uznać ze swego rodzaju pułapki.

 

Podłoże było stare i gdzieniegdzie porośnięte mchem, ale mimo to zdawało się być zadbane, ktoś musi dbać by te miejsce, wyglądało tak jak wygląda. Ściany również były wygładzone, pokryte różnymi malowidłami, zastanawiałem się, czy któraś z postaci nie jest może którymś z tytanów. Aczkolwiek szybko odrzuciłem tą myśl. Bo w końcu odpowiedź na te pytanie ma czekać na jego końcu, więc czemu mieli by już teraz nam zdradzić tą tajemnicę. Pomimo iż budowla nie posiadała sufitu, widać było, że jest ona czymś przykryta, czymś na kształt pola siłowego, które lśniło pod wpływem blasku słońca. Moje rozglądanie się przerwał Aarel, który zawołał nas do siebie.

 

- Chodźcie, musicie to zobaczyć – rzekł podekscytowany, przyglądając się jednemu z malowideł na ścianie.

- Piękne – rzekła z podobnym podekscytowaniem Alice.

- To Jowisz i Juna – stwierdziłem przyglądając się temu dziełu bliżej. 

- Tak, stoją pomiędzy jakimiś wilkami, nigdy nie widziałam tych bogów – podsumowała wadera.

- Faktycznie, może to tytani? A może to podpucha… Ciężko powiedzieć – zacząłem wraz z nimi się zastanawiać nad sensem tej kreacji. 

 

Malowidło przedstawiało władców doliny bogów na wzgórzu, którzy prawdopodobnie przemawiali do wilków poniżej, niestety wszystkie te wilki stały tyłem, więc ciężko było stwierdzić kim mogli być, może byli to tytani, a może po prostu jakaś wataha, na pewno nie byli to znani nam dobrze bogowie.

 

- Patrzcie, tego jest więcej! – wyrwała się szarooka, wskazując łapą na całą wymalowaną ścianę.

- Rzeczywiście… - zgodziłem się z nią i zacząłem się przyglądać, każdemu arcydziełu po kolei.

- Zaraz, zaraz… To mi coś przypomina – zamyślił się Aarel.

- To historia naszej watahy – powiedziałem niemal równocześnie z Alice, oboje byliśmy niezwykle tym podekscytowani.

- Spójrzcie, pierwsze starcie z Westem! – krzyknęła niemal wadera, przyglądająca się obrazkowi, na którym były namalowane walkirie, przeciwko znanemu nam już antagoniście. 

- Tak, dokładnie, a na następnym są już pokonane… - wtrącił smutno Aarel, widząc jak skrzydlate wilczyce leżą martwe na ziemi, a West dumnie między nimi krążył.

- A na tym jest walka tego bydlaka z Alessą! – ucieszyła się na ten widok moja partnerka, która z dumą wskazywała nam na malowidło przed sobą, gdzie wyraźnie było widać jak pierwsza alfa wbija miecz w basiora.

- Tutaj jest jego wygnanie – rzekłem idąc dalej wzdłuż ściany, a moi towarzysze z zaciekawieniem przyglądali się temu o czym mówiłem.

 

Kolejne kreacje pokazywały różne wydarzenia, od tego jak herosi wyprowadzili wilki z Doliny burz i razem z nimi odeszli, po moment ostatniego starcia z Westem, które wygraliśmy. 

 

- Zdaje się, że ktoś nas obserwuje, już od bardzo dawna – wtrącił Aarel, który z zaniepokojeniem przyglądał się dziełu przed nim.

- Zaraz, zaraz, przecież to my! – powiedziała z przerażeniem wadera, przyglądając się scenie wchodzenia przez nas do labiryntu.

- Dalej już nic nie ma, zdaje się, że ktoś czeka na dalszy przebieg wydarzeń… - dodałem, co wątpię by ich uspokoiło.

- Coraz mniej mi się tu zaczyna podobać – przyznała szarooka, która wtuliła się w moją sierść.

- Spokojnie, cokolwiek się wydarzy, wydostaniemy się stąd wszyscy, cali i zdrowi – rzekłem i polizałem wilczycę po głowie, a na basiora popatrzyłem z wiarą, aby dodać mu otuchy, chociaż dodam, że sam czułem się coraz mniej pewnie w tym miejscu. 

 

Nie zwlekając ruszyliśmy dalej w drogę, wszyscy szliśmy w ciszy, zastanawiając się nad tym co nas czeka w najbliższym czasie. Aczkolwiek na to nie dane nam było długo wyczekiwać…

 

Labirynt zaczął znowu zmieniać swoje ułożenie, między mną a wilczycą mego serca i Aaraelem zaczęła rosnąć ściana. Myślałem, że zdążę przeskoczyć, ale nic z tego, wiedziałem, że nadeszła moja kolej…

 

- Ketosie, nie! – krzyknęła wilczyca, która niemal rzucała się na ścianę, na szczęście powstrzymał ją czarnofutry basior.

- Idźcie dalej, znajdę inną drogę! – krzyknąłem, chodź nie byłem pewny czy nawet usłyszeli, bo ściana sięgała już do pola siłowego budowli. 

 

Zostałem całkowicie sam, szedłem raz w prawo, raz w lewo, tak jak prowadził mnie labirynt. Szczerze mówiąc chciałem już to mieć za sobą, męczyły mnie już myśli, jednak mimo to, że szedłem ciągle przed siebie, nic się nie działo, żadnych wizji, żadnych dźwięków, światła, zupełnie nic… Cisza… Było wręcz podejrzanie za cicho, a jak wiadomo to nigdy nie wróży niczego dobrego. Nagle poczułem silny ból głowy, a moje łapy zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, przed oczami zaczęło mi się robić ciemno, aż w końcu zapadła zupełna ciemność...

 

Gdy otworzyłem oczy, znalazłem się w jaskini, do której wpadały spokojnie promienie światła, wszyscy już byli na nogach, bo nikogo w niej nie było. Czyżby był to tylko sen? – zastanawiałem się, bo przecież każdy z nas miał kiedyś koszmary. Gdy tylko opuściłem legowisko, ujrzałem moją waderę, jej szare futro mieniło się pod wpływem promieni słońca. 

 

- Alice, najdroższa, jak się tutaj znaleźliśmy? – spytałem, bo zdawało mi się to nieco podejrzane.

- O czym mówisz kochanie? – spytała, wyraźnie zaskoczona moim pytaniem.

- No wiesz labirynt, próby, tytani… - zacząłem jej wymieniać, jednak widziałem, że nic jej to nie mówiło, czyżbym wyszedł na idiotę? 

- Kochanie, chyba miałeś zły sen – uśmiechnęła się i polizała mnie po policzku.

- Tak, chyba masz rację, przepraszam – rzekłem wtulając się w nią, była taka ciepła, a jej sierść tak miękka niczym puch, uwielbiałem ją.

- W ogóle, myślisz czasami o przyszłości? – spytała, wpatrując się swoimi pięknymi oczami w moje, całkowicie zbijając mnie z tropu.

- Oczywiście, że tak, skąd to pytanie? – odpowiedziałem jej pytaniem na pytanie.

- Bo chyba jeszcze nigdy o tym nie rozmawialiśmy – wytłumaczyła się. – A jakie masz plany? – dopytywała mnie dalej.

- Cóż, chciałbym żebyś w przyszłości została moją żoną, mieć z tobą rodzinę i żyć długooo i szczęśliwie – mówiąc to obróciłem waderę na plecy i stojąc nad nią wpatrywałem się w nią, niczym w najpiękniejszą istotę na świecie, gdyż taka właśnie była. 

- A nie chciałbyś… No wiesz… Założyć własnej watahy? – spytała, a mnie jakby zatkało. Nigdy nawet o tym nie myślałem.

- Wiesz… Mamy już watahę, więc nie myślałem nad zakładaniem własnej – przyznałem się jej.

- Ale pomyśl… Moglibyśmy założyć własną, wiesz Ty byłbyś pierwszym alfą, ja u Twojego boku – zachęcała mnie, głaszcząc mnie łapą po pysku.

- Tak naprawdę nie zależy mi na władzy, tutaj jest mi dobrze, poza tym jesteśmy przyszłymi alfami, więc kiedyś tak czy siak będziemy pierwszymi alfami, czy tego chcemy czy nie – wyjaśniłem jej swój punkt widzenia.

- No tak… Ale, to nie wiadomo, kiedy nastąpi, o ile w ogóle… Alessa i Vesna to boginie… Wątpię by kiedykolwiek zrezygnowały ze swoich stanowisk – powiedziała z wyczuwalnym smutkiem w głosie.

- Myślę, że na podjęcie takiej decyzji, jak założenie własnej watahy mamy mnóstwo czasu, póki co jest dobrze, tak jak jest, prawda? Z resztą, mi nie spieszy się do bycia pierwszą alfą – rzekłem, uświadamiając wilczycę, że nie musimy być alfami, by byś szczęśliwi.

- A ja myślę, że wcale nie mamy tak dużo czasu – powiedziała i wyszła z moich objęć. 

- Co masz na myśli? – spytałem, nie rozumiejąc o co jej chodzi i podążyłem za nią.

- Jestem w ciąży Ketosie – obróciła się w moim kierunku, a ja znieruchomiałem.

- Będę ojcem? – spytałem niedowierzająco w to co właśnie usłyszałem.

 

Na to pytanie wadera odpowiedziała tylko skinieniem głowy. A ja byłem podekscytowany, uradowany, ale i wystraszony. Wiadomo, chciałem założyć rodzinę, właśnie z tą waderą, ale nie sądziłem, że tak szybko nastąpi, znaczy… Nie miałem nic przeciwko, że tak szybko, ale nie wiedziałem, czy jesteśmy gotowi… Ale z drugiej strony, na pewno jesteśmy… To wilczyca mojego życia.

 

- To wspaniale najmilsza – rzekłem i przytuliłem ją delikatniej niż zwykle, gdyż czułem, że muszę się teraz jeszcze bardziej nią zaopiekować.

- Też tak uważam – zgodziła się ze mną i wtuliła się we mnie.

- Od kiedy wiesz? – spytałem z zaciekawieniem.

- Od rana, Arelion przewidział nam, że to będzie syn Ketosie, będziesz miał syna – bardzo mocno podkreśliła ostatnie zdanie.

- Obojętnie najdroższa, byle by było zdrowe – uśmiechnąłem się.

- Tak… tylko… - głos wadery stał się smutniejszy.

- Tylko co? Coś Cię boli, źle się czujesz? – zmartwiłem się taką nagłą zmianą nastroju.

- Chciałabym zapewnić naszemu szczenięciu wszystko co najlepsze Ketosie – wyjawiła.

- Ależ oczywiście, ja też – dodałem.

- Nie rozumiesz… Chcę by był alfą… Gdy my nie będziemy mogli, wiesz będzie naszym następcom. Będzie synem alf, a nie synem przyszłych alf – wyznała co leży jej na sercu.

- Rozumiem, ale nie uważam, by to stanowisko było takie ważne, tutaj będzie miał się z kim bawić, będzie miał rodzinę, na nowej ziemi, będziemy sami, będzie nam trudno ze szczenięciem – przyznałem.

- Ależ najdroższy, my nie damy radę? Już pora się ustatkować – uśmiechnęła się, robiąc mi tylko jeszcze większy mętlik w głowie.

- I kiedy chciałabyś to zrobić? – spytałem, chociaż szczerze nie chciałem tego.

- Dzisiaj, zaraz, teraz! – rzekła z podekscytowaniem, którego ja nie współdzieliłem. 

- Naprawdę? Chcesz opuścić naszych najbliższych? Oni są naszą rodziną – rzekłem zaniepokojony. 

- Nie Ketosie, Ty nią jesteś, my nią będziemy – powiedziała, kładąc swoje łapy na moich. – To będzie próba dla nas, dzięki temu dowiemy się czy będziemy nadawać się na alfy – dodała.

- Dzięki temu dowiemy się, czy będziemy nadawać się na alfy – powtórzyłem, bo to zdanie, zdawało mi się dziwnie znajome. – Alessa tak mówiła, ostatnim razem, gdy ją widziałem – przypomniałem sobie.

- Owszem, stąd ten pomysł – uśmiechnęła się, a ja wtedy zrozumiałem…

- Tylko, że Ty nie mogłaś o tym wiedzieć, bo to byłoby w moim śnie… Ale skoro to nie był sen, świadczy to o tym, że to jest iluzja… Nie jesteś prawdziwa ani Ty, ani wataha, ani żadne z twoich słów Najmilsza – rzekłem, wpatrując się w imitację mojej partnerki. 

- O czym Ty mówisz, dobrze się czujesz? – spytała udając zmartwienie. 

- Wiesz co… Chyba masz rację, popadam w paranoję – wyznałem, mając plan, jak przekonać się czy rzeczywiście to co się teraz dzieje to fikcja. – Jeśli jesteś prawdziwa, to będziesz wiedzieć, dlaczego Luna zjawiła się tamtego dnia u Hybrisa, mój ojciec to przy nas wyjaśnił – podpuściłem ją. 

- Żeby sprawdzić, czy jego więzienie go utrzyma, to oczywiste najdroższy – uśmiechnęła się, dobrze wiedziała, że ma rację.

- Hah… Tak oczywiste… - przyznałem również uśmiechając się. – Dla mnie – dodałem po chwili, a w oczach wadery dostrzegłem zaniepokojenie. – Już wyjaśniam, Ty nie mogłaś tego słyszeć, nie mogłabyś o tym wiedzieć, bo byłaś wtedy nieprzytomna wraz z Luną, ale jakimś cudem wiesz, a to dlatego, że jesteś wizją, wiesz wszystko to o czym wiem ja, bazujesz na moich wspomnieniach - wyjawiłem będąc z siebie dumy, że udało mi się to rozgryźć.

- To prawda – nagle postać zmieniła ton głosu i jego barwę, nie była już to moja partnerka, a raczej jej kopia. – Gratuluję Ketosie, nie dałeś się zwieść, przeszedłeś próbę, możesz wrócić do swoich przyjaciół – wilczyca uśmiechnęła się, a mi znowu zaczęło robić się ciemno przed oczami.

 

Gdy otworzyłem oczy, poza odczuwaniem zimnego podłoża czułem również na sobie wzrok znanych mi już bardzo dobrze wilków,  Aaraela i Alice.

 

- Tak się cieszę, że nic Ci nie jest – szarooka, rzuciła się na mnie.

- Wygląda na to, że i tobie udało się przejść próbę – uśmiechnął się czarnofutry basior.

- Owszem, myślę, że wszyscy mamy to za sobą – odwzajemniłem uśmiech i uścisk wilczycy.

- Długo czekaliście, aż się obudzę? – spytałem wstając z ziemi.

- Jakiś kwadrans, odkąd cię tu znaleźliśmy – odpowiedział basior.

- W porządku, to co… Pora ruszać – rzekłem wskazując na dalszą drogę przed nami. 

- Tak, chyba pora najwyższa, tym szybciej dojdziemy do centrum, tym szybciej zobaczymy się z pozostałymi – dodała szczęśliwa wadera. 

 

Nie marnując więcej czasu wyruszaliśmy  przed siebie. Byłem dumny, że udało mi się przejść próbę, chociaż nie powiem była dla mnie trudna. I zastanawiałem się czy rzeczywiście moja ukryta ambicja chce bym był pierwszą alfą? Chociaż z innej strony zdawałem sobie sprawę, że to marzenie wielu wilków i może dlatego było to również w mojej wizji.

Dlatego potem Alice, a raczej jej sobowtórka, zasugerowała rodzinę, dla której zrobiłbym wszystko i zapewne pozostałbym w tej wizji, gdyby nie moje spostrzeżenie w tym co mówiła kopia mojej wilczycy serca. Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Red Dust, który usłyszeliśmy, mówiła coś do kogoś, zapewne do Midnighta. 

 

Od razu zaczęliśmy biec w stronę jej głosu i nie myliliśmy się byli to oni, rozmawiali i wpatrywali się w olbrzymie drzewo, które było pokryte mchem, a z jego korony poza liśćmi, wisiały jeszcze liany, które mocno sugerowały, że coś będziemy musieli z tym drzewem zrobić, jednak nie to było dla nas teraz ważne. Od razy przywitaliśmy się z wilkami, które były tutaj przed nami, wspólnie doszliśmy do wniosku, że zaczekamy aż dotrze tutaj reszta. 

 

 

 

C.D.N.

 

<Powodzenia Niyebe! ^^>