· 

Wyzwanie tytanów #8

- Później ci to wyjaśnię. – ucięła temat Irni, a Skaza postanowił go nie zgłębiać. Istniały według niego dwie opcje na wytłumaczenie tego, co się wydarzyło – albo wadera ta jest skrajnie nieodpowiedzialna, skoro się od niego odłączyła, albo labirynt płatał im figle. Basior stawiał zdecydowanie na to drugie. Bez względu na rzeczywisty powód, uznał, że lepiej jeśli tego nie będzie wiedział, bo zmory Irni z przeszłości nie powinny go interesować, a jeśli odłączyła się przez jej nierozwagę, to jej strata. To też oznajmił, po czym już oboje szli pewnym siebie, acz ostrożnym krokiem. Nasłuchiwali każdego szmeru i zważali gdzie stawiają łapy. Skaza szedł nieco bardziej z przodu, przez co nie widział swej towarzyszki. Mimo to zerkał na nią co parę chwil, aby upewnić się na własne oczy, że dobrze słyszy i czuje jej obecność obok siebie.

 

W jednej chwili, choć był słoneczny dzień, niebo nad nimi pociemniało. Wszystko przybrało szaro-niebieskie barwy.

 

- To chyba nie jest zdrowa pogoda. – oznajmił niepewnie Skaza, zadzierając łeb do góry. Spodziewał się jakiegokolwiek odzewu ze strony wadery, jednak go nie usłyszał. Spojrzał więc na nią pytająco, ale w miejscu Irni stał jego ojciec. Łapy pod basiorem zadrżały. Gdzie podziała się Irni? I skąd wziął się tu ten wyliniały wilk, który od dawna nie żył? Skaza natychmiast domyślił się, że to jego próba, jednak zupełnie nie wiedział jak się zachować. Postanowił więc olać całą sprawę i udać, że nic nie zaszło.

 

- Ruszajmy dalej. – oznajmił i odwrócił się od postaci. Dalsze udawanie nie było jednak tak proste, jak mogłoby się wydawać. Basior nie był pewien czy postać, którą widział to Irni zdeformowana za sprawą labiryntu, Irni, którą jedynie Skaza widział jako swego ojca czy może to w ogóle nie jest jego towarzyszka, a miejsce, w którym zobaczył starego było puste. Jeśli jednak miałoby to być ostatnie z wymienionych rozwiązań to znaczyłoby, że wadera albo jest teraz dla basiora niewidoczna i wciąż jest w pobliżu, albo znów rozłączyli się i bożkowie jedyni wiedzą kiedy znów się odnajdą. Wybór możliwości nie dawał wilkowi spokoju, jednak nie chciał też odzywać się do postaci, jakoby do swego ojca, bo jeśli to Irni, wyszedłby na idiotę lub obłąkańca. W końcu jednak ciekawość i wpływ mocy labiryntu wzięły górę i zdecydował się odezwać.

- Po co tu jesteś? – zapytał spokojnie, przystając i odwracając się w stronę wilka, do niedawna uznanego za nieboszczyka. Wyglądał zupełnie tak, jakby nie zginął przed laty z łap syna, a żył przez ten czas jak wszystkie stworzenia – starzejąc się. Jego sierść była znacznie bardziej szorstka i wyblakła, niż w pamięci Skazy.

- Nie wiesz? Nadeszła już nasza pora. Wataha potrzebuje następcy. – oznajmił zmęczonym, ale wciąż zachowującym fason głosem. Skaza poczuł czyjąś obecność przed sobą, w miejscu, gdzie przed sekundą nikogo nie było. To była jego matka. Ona także różniła się od tego, jaką zapamiętał ją syn. Była zgarbiona i miała zamglone starością oczy.

- Jesteś naszą nadzieją. Stado upadnie, jeśli nie będzie miało silnego dowódcy. – powiedziała niemal błagalnym tonem. Przez chwilę w sercu Skazy pojawiło się współczucie dla pary staruszków. Zapomniał o tym dlaczego tu jest i o celu, jaki pragnie osiągnąć.

- Jak wam się udało przeżyć? – spytał po chwili z niedowierzaniem. – Przecież…

- Skazo, to nie jest teraz istotne. Musisz pójść z nami. Inaczej to nad czym nasza rodzina pracowała od pokoleń, rozsypie się. Te wilki bez ciebie nie przetrwają. – mówiąc te słowa wadera niemal zapłakała. Skaza nigdy nie widział swojej matki w tym stanie. Zawsze była silną waderą, twardo stąpającą po ziemi. To wywołało w wilku chwilowy przebłysk świadomości. Przypomniał sobie o swojej misji i o Irni.

- Nie mogę zostawić tutaj Irni samej. Ja szukałem jej, kiedy zaginęła. Więc ona pewnie też szuka mnie.

Tutaj para alf westchnęła głęboko rozżalona. Łapy pod wilczycą zadrżały i upadła pod własnym ciężarem.

- Nie możesz nam tego zrobić. Dlaczego odpłacasz się w ten sposób za to co dla ciebie zrobiliśmy? – skomentował zasłabnięcie matki ojciec, tym razem już ostrzejszym tonem. Młody wilk oprzytomniał już do cna. Zrozumiał, że wszystko jest ułudą, a wskrzeszenie zmarłych, podobnie jak jego powrót do stada są niemożliwe.

- Chętnie porozmawiałbym z wami jeszcze chwilę, ale się śpieszę. Chyba nie będziecie mieli mi tego za złe? – skwitował całe spotkanie basior, po czym udał się szybkim krokiem na poszukiwania swojej towarzyszki. Mary jednak nie były tak skore do opuszczenia swojej ofiary i ciągnęły się za basiorem, oplatając jego ciało i próbując go zatrzymać zawodzącym wołaniem o pozostanie. Basior pozostawał jednak nieczuły.

 

- Skaza! – usłyszał wreszcie za swoimi plecami głos swojej towarzyszki. Odwrócił się do niej w mgnieniu oka. Odwrócił się natychmiast i zobaczył prawdziwą waderę. – Już myślałam, że się nie ockniesz. – dodała z ulgą.

- Ocknąłem. – odpowiedział lakonicznie, również z ulgą, jednak bardziej opanowaną, co nie znaczyło, że w jego wnętrzu również była tak opanowana. – Chodźmy. Tylko w która stronę?

- Tędy. – wskazała wadera zdecydowanie. Dalsze poszukiwania nie zajęły im wiele czasu, a za ostatnią ścianą ukazało im się mistyczne centrum. Oboje popatrzyli po sobie, zadowoleni z osiągnięcia i weszli zgodnym krokiem.

 

C.D.N.

 

<Etrio?>