· 

Wyzwanie Tytanów #6

Trójka wilków pędem przemieszczała się po labiryncie, by od czasu do czasu tylko przystanąć i wybrać nową ścieżkę. Jedyne, co mogli usłyszeć to dźwięk własnych kroków i swoje oddechy. Aarel szybował niewysoko nad ziemią by dorównać kompanom szybkością i mniej się męczyć. Mimo, że do budowli nie wpadał wiatr, jak na złość słońce zaczęło niemiłosiernie go razić. Był pewien, że jego towarzysze odczuwają to tak źle jak i on, dlatego nie narzekał. Prychnął na myśl o niewidocznej barierze, przez którą nie można było się wydostać. To znaczy, spodziewał się czegoś takiego, przecież Tytani – lub nie – na pewno zaplanowali to tak, żeby nie poszło zbyt łatwo. Ale żeby nie móc nawet wyjrzeć chociaż odrobinkę ponad mury? Dlatego na razie musieli polegać na wyczuciu i orientacji w terenie Ketosa i Alice. Od czasu do czasu łapy biegnących mogły wyłapać nienaturalne drgania a uszy wilków z łatwością wychwytywały towarzyszące im charakterystyczne dźwięki, sugerujące zmianę ścieżki w labiryncie.

 

– Myślicie, że innym się powiedzie? – spytała się nagle Alice, wypowiadając każde słowo z troską ale też obawą.

– Na pewno, nie przejmuj się – czule pocieszył ją Ketos.

Aarel jedynie spojrzał na nią najbardziej pokrzepiającym uśmiechem jaki w tej sytuacji mógł z siebie wydobyć i przytaknął basiorowi. W tym momencie na swojej drodze napotkali zakręt, na co przyszły Alfa z niechęcią stwierdził tylko, że wydaje mu się, że nie jest to dobra droga.

– Ale chyba nie możemy zawrócić? – Dopytał się skrzydlaty. Alice spojrzała na swojego partnera.

Ketos przecząco kiwnął łbem.

– To nie miałoby sensu. Chodźmy, może kolejne zakręty dobrze nas pokierują.

 

Cała trójka ruszyła wraz z drogą. Aarel spojrzał na malutkie, białe kwiaty rosnące przy ścianach. Ten labirynt, cokolwiek go zrobiło, jest niesamowity. Nie dość, że tak grube i ciężkie kamienne mury same się przesuwają a cała budowla praktycznie ot tak pojawiła się na terenie watahy, roślinność sprawiała pozory, jakby stała tu od zawsze, a nie od tygodnia.

Znowu poczuli wstrząsy, tym razem silniejsze. Aarel natychmiast wylądował przy Ketosie i Alice i grupa zatrzymała się, pilnując siebie nawzajem. Ściany obok nich zaczęły się przesuwać, wyrzucając w powietrze kłęby kurzu i piasku. W rezultacie otworzyła się przed nimi nowa droga, tym razem z rozwidleniem w dwie strony. Szybko zorientowali się też, że nie mają już możliwości zawrócenia – tam, gdzie przed chwilą była pusta przestrzeń, teraz stała wielka bryła z rzeźbionego kamienia. Spojrzeli po sobie i bez słowa ruszyli do przodu, w końcu, co innego mogli zrobić? W końcu ich łapy postanęły na rozstaju dróg. Zmysł węchu i tym razem na nic się nie zdał, zero śladów po kimkolwiek z watahy… Rozejrzeli się i szybko zdecydowali, którą ścieżkę wybrać. Tylko, że rozdzielili się. Ketos już miał wołać Aarela, odchodzącego w stronę zacienionej alejki, ale Alice go powstrzymała.

 

– To może być próba, Ket. – Przypomniała sobie, jak było wtedy z nią. – Labirynt wtedy nas rozdziela… Najwyraźniej nie tylko murami. Zaczekajmy tu.

– Tak, chyba masz rację – odparł basior i usiadł przy ukochanej. Ona zrobiła to samo i oparła o niego łeb.

Czarnofutry nawet nie zareagował. Szedł powoli w stronę ciemności, napawając się tym, że do tego miejsca nie docierało tyle światła. W końcu mógł dać odpocząć swoim oczom… Przystanął na chwilę i przymknął powieki, klnąc na słońce. Jak on tego nienawidził… najchętniej całe życie siedziałby gdzieś w cieniu, z dala od innych i od rażącego słońca. Nagle jego serce przeszyło ukłucie, spowodowane dziarskim głosem, który tak dobrze znał.

 

– Hej, co tak stoisz? Znowu się izolujesz?

Gwałtownie cofnął się o kilka kroków, spoglądając przed siebie. Ich spojrzenia skrzyżowały się, a w ledwo widocznym złotym kolorze tęczówek wilczycy dostrzegł niepohamowane szczęście. Wpatrywał się w półprzezroczysty, biały zarys wadery, która uśmiechała się lekko. Na jej grzbiecie tańczyły prawie niewidoczne smugi ognia, takie, jakie miała za życia. Duch zbliżył się do niego nieco. Basiorowi całkiem odebrało mowę, mógł jedynie stać tak w szoku i obserwować tę sylwetkę.

– Bracie, to ja, nie poznajesz? – Wyraźnie zasmuciła się. Zarzuciła ogonem na bok, zawsze tak robiła, gdy była przygnębiona.

– Torine? – Z trudem wypowiedział, ledwo słyszalnie, próbując złapać oddech.

– Aarel! – Znów szczęśliwa, podbiegła do niego. Sięgała mu zaledwie do nasady skrzydeł… Ile to czasu minęło, odkąd ostatni raz ją widział. – Tak się cieszę. Wiesz, szukałam cię! Ciebie i Setha. Ale tego głupola łatwiej było odnaleźć – zaśmiała się.

– Ja… Tori, nie myślałem, że jeszcze dane mi będzie cię zobaczyć. – Wzruszył się i spróbował powstrzymać łzy szczęścia.

– A widzisz! Stoję tu przed tobą, tak prawdziwa jak tylko mogę, hahah!

– Ty i twoje przeklęte żarty. Tori, ile to minęło odkąd… umarłaś?

Wadera jedynie przyłożyła sobie łapę do pyszczka.

– Hmm, nie mam pojęcia. Kopę lat, ale przynajmniej się nie zestarzeję! Czego nie można powiedzieć o tobie, olbrzymie jeden. – Uderzyła go lekko w ramię.

– W ogóle się nie zmieniłaś – przyznał z uśmiechem.

– I nie zamierzam. W ogóle, Aarel, kiedy tak cię szukałam, pomyślałam, czy może…

– Tak?

Westchnęła ciężko i spojrzała na niego z nadzieją w oczach.

– Nie zechciałbyś znowu zamieszkać ze mną? Jak za starych, dobrych czasów.

Cieszył się, że ją tu spotkał. Gdyby szczęście mogłoby świecić, po jej propozycji cała alejka byłaby rozświetlona. Nie mógł pohamować ekscytacji.

– Przecież wiesz, że marzę o tym! – powiedział nienaturalnym dla siebie, radosnym głosem. – Możesz zadomowić się u nas w watasze, w jaskini, w której mieszkam i tak nikogo nie ma więc moglibyśmy swobodnie rozmawiać i nikt nie zwróciłby uwagi. Może nawet udałoby mi się zapoznać cię z niektórymi wilkami duszy? Powinni móc cię zobaczyć – rozmarzył się.

Torine zmieniła wyraz swojego pyska, na co Aarela nieco zatkało. Skąd u niej taka mina?

– Wiesz… myślałam raczej o życiu we dwójkę. Bez jakiejś… watahy. Chodź ze mną.

– Oh, no cóż… Przykro mi – przybrał z powrotem spokojny ton, po krótkim zastanowieniu. – Jeszcze ich nie zostawiam. Dobrze mi tu – przyznał.

– Nie powiedziałbyś tak, gdybym była żywa, prawda?! Skoro jestem martwa, to bardziej obchodzą cię ci twoi nowi, żywi koledzy!

Zamurowało go. Co ona mówi? To niedorzeczne! Niezależnie od tego, jakby nie było, zawsze chciał żeby byli razem. A zresztą, co jej nie pasuje?!

– A ja… mam na to rozwiązanie. – Do ich rozmowy przyłączył się ktoś jeszcze. – Synu.

Od razu poznał sylwetkę, która wyłoniła się z ciemności za Tori. Wadera zmrużyła oczy, patrząc na niego.

– Pluto – bąknął tylko, zszokowany. O co im chodzi…?

– Ochłoń. Jestem tu, żeby pomóc waszej dwójce w końcu powrócić do stanu, w jakim powinniście byli pozostać. Nie zamierzam też tracić tu teraz swojego cennego czasu. Słowem: Aarelu, jeżeli przyjmiesz jej propozycję, Torine, którą traktujesz jak siostrę, ma szansę powrócić do świata żywych. Wystarczy tylko twoje słowo.

Iskra nadziei pojawiła się w jego umyśle. Coś podpowiadało mu, że Pluto mówi prawdę, że Tori może z powrotem żyć, jednak… Patrzył na nich w osłupieniu.

– Ari, proszę! Ja… chcę żyć! Kiedy mnie tam zostawiłeś, byłam przerażona, nie chciałam umierać… Daj mi jeszcze jedną szansę, Ari!

Już miał iść za głosem serca i wyciągnąć do niej łapę, lecz nagle to chłodne kalkulacje przemówiły. Wszystko zgadzało się… aż do teraz. Dotychczas skory do przyjęcia iluzji jako prawdy, teraz szybko poukładał sobie każdy element tej przeklętej zabawy. Na jego pysk wstąpił sarkastyczny uśmiech.

– Ach, tak? Możecie się walić. – Odwrócił się wymownie i zaczął iść w przeciwną stronę.

– Zostawisz tak swoją siostrę? – Spytał niewzruszony Pluto.

Aarel zatrzymał się tylko i spojrzał na waderę, ten ostatni raz.

– To nie moja siostra. Tori sama nalegała, żebyśmy się rozdzielili. A, że znam ją jak nikt inny, doskonale wiem, że swoich wyborów nie zrzuciłaby na mnie. A poza tym: powiedziałem, że nie zostawiam watahy. I tak będzie.

 

Ostatecznie zakończył tę całą dziwną sytuację i wrócił do swoich towarzyszy. Smętnie przeprosił ich za swoje zachowanie i spuścił łeb. Pomyślał o tym, co iluzja może stworzyć dla Ketosa, w końcu jako jedyny z ich grupy jeszcze nie miał za sobą próby. Teraz zgodnie, wszyscy ruszyli już jedną ścieżką.

Jednak, od tego momentu pochmurny wyraz jego pyska w trakcie dalszej wędrówki nie zmienił się ani razu.

 

C.D.N.

>Red Dust?<