· 

Wyzwanie Tytanów #5

Natychmiastowo odskoczyłam od lecącej mi prosto na kark ściany i rozejrzałam się czy wszystkim udało się z tego wybrnąć tak jak mi. Wyglądało na to, że zostałam sama z dwójką znanych mi tylko z widzenia basiorów - Victorem i niejakim Malumem.

 

-To jak, chłopcy? Jakieś sugestie? - spytałam lekkim tonem, starając się nie myśleć o tym że jesteśmy w labiryncie. Przecież to tylko mnóstwo krętych korytarzy, ślepych zaułków i pułapek, prawda? Nie ma się czego bać.

-Nie zostało nam nic innego jak przeć uparcie do przodu, dopóki nie odnajdziemy reszty bądź wyjścia. No i zostały jeszcze próby. - odparł Victor.

-Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie wiemy gdzie i kiedy mogą nam się przytrafić… - dodał oschłym głosem złotooki.

-Dlatego proponuję moją sprawdzoną taktykę pod tytułem "udawajmy że wszystko jest w porządku i nic nam nie grozi, bo głupi ma zawsze szczęście". - powiedziałam wesołym tonem i ruszyłam w najbliższy zakręt. Chcąc nie chcąc moi towarzysze ruszyli za mną, jednakże gdy tylko opuściliśmy swoje dotychczasowe miejsce pobytu, ściany labiryntu zaczęły drżeć, wirować i zmieniać swoje położenie. Cała nasza trójka popatrzyła na siebie zdezorientowana.

 

-Obawiam się że tym razem Twój plan nie ma racji bytu. - oznajmił Vic.

-Coś w tym jest… - odrzekłam, po czym ogarnęło mnie niesamowite zmęczenie, a świat dookoła zaczął tracić wyrazistość. 

 

Nigdzie nie było mi dane dostrzec obu wilków, zupełnie jakby wszystko przykrył kruczoczarny całun.

 

-Vic? Malum? Ktoś tu jest?! - krzyczałam, jednakże nim się obejrzałam mój głos ulatywał w pustkę i wracało do mnie tylko echo. - To już nie jest śmieszne. - dodałam cicho. Próbowałam także usilnie przywołać chociażby najmniejszy promyk światła, ale nic z tego nie wyszło.

 

Nagłe poruszenie gdzieś za moimi plecami zwróciło moją uwagę. Obróciłam się w idealnym momencie żeby zobaczyć jak z mroku wyłania się mój ojciec.

 

-Witaj, Clem. Jak się czujesz teraz, gdy nie masz nikogo? - spytał, podchodząc bliżej i obdarzając mnie pogardliwym spojrzeniem. 

-To nie prawda. Mam nową watahę. - odpowiedziałam, cofając się, aż poczułam na grzbiecie chłodny dotyk kamienia.

-Myślałaś że znalezienie innej, bardziej licznej watahy da ci przyjaciół? Z doświadczenia wiesz, że nikt nie lubi gadatliwych, przygłupich wader. A ty taką jesteś, Clementine. Miałaś u nas tak dobrze… kochająca rodzina, mnóstwo rodzeństwa… Uciekając od nas pokazałaś tylko, że jesteś bezwartościowa, a w twoim życiu nie zmieniło się absolutnie nic. Nadal jesteś wyrzutkiem. Wilczycą do żartów. Zabawką. - mówił, a z każdym jego słowem czułam, jak gorące łzy napływają mi do oczu. - Wszyscy na tej waszej wyprawie uważają cię za zbędny balast. Nie nadajesz się do poważnych prac, wiesz? Nikt nie powierzyłby ci nawet szczenięcia pod opiekę. - kontynuował.

 

-Zamknij się. - warknęłam przez zęby.

-Nie zgrywaj twardzielki, wszyscy wiedzą jaka jesteś naprawdę. - odparł, podchodząc bliżej. Jednak coś tu nie grało. Ojciec nie wydzielał żadnego zapachu, poza tym nigdy tak nie myślał.

 

A może po prostu wcześniej mi tego nie mówił?

Może faktycznie jestem tylko ciężarem dla każdego kto się do mnie zbliży?

Miałam wrażenie że każde jego słowo przebija mi serce niczym czarna strzała. Zapadałam się sama w sobie.

 

-Ale masz jeszcze szansę, córeczko. Twoi rodzice są bardzo litościwi… możesz do nas wrócić. Do miejsca gdzie wszyscy cię znają, gdzie jeszcze masz szansę na normalną pozycję w społeczeństwie. - mówił, przeciągając każde słowo, a zza jego pleców zaczęli wyłaniać się pozostali członkowie mojej porzuconej rodziny. Ich zapachu także nie mogłam wyczuć. 

 

-Clem? Wróć do nas… - wyszeptała matka ze łzami w oczach. - Wszyscy za tobą tęskniliśmy. Twoje rodzeństwo nie ma się z kim bawić. - mówiąc to, wyciągnęła do mnie łapę i rzuciła mi pełne miłości spojrzenie.

 

Patrzyłam na ten gest w osłupieniu. To moja ostatnia szansa żeby powrócić do starego życia.

Tylko czy stare życie jest warte porzucenia aktualnej watahy?

 

-Nie.

 

Odepchnęłam matkę od siebie i odskoczyłam do tyłu.

 

-Nic już dla mnie nie znaczycie, poza tym… to wcale nie jest tak, że nie mam tutaj przyjaciół. To właśnie tutaj inne wilki potrafiły dostrzec moje prawdziwe ja, zamiast oceniać mnie tylko po moim lekkim podejściu do życia. Będąc z wami ponownie musiałabym udawać kogoś kim nie jestem. - z każdym moim słowem postacie przede mną zaczęły się rozmazywać, a świat wokół mnie wracał do normalności. - Zresztą… nawet nie jesteście prawdziwi. - mówiąc to, teatralnie wepchnęłam łapę w "ciało" mojego ojca.  - Więc no, tego… do zoba, rodzinko. - dodałam, a ziemia dookoła zatrzęsła się i po chwili ponownie znajdowałam się obok dwóch basiorów. Cały żal spowodowany nagłym spotkaniem z przeszłością wyparował, została tylko duma z podjętej decyzji. Podniosłam się na cztery łapy i otrząsnęłam futro z kurzu. 

 

-Wszystko w porządku? Nagle zrobiło się wszędzie ciemno, po czym światło wróciło ale ciebie już nie było. - rzekł Victor, natomiast Visio Electri obserwował mnie tylko uważnie. 

-Tak, Victorio. - odpowiedziałam, uśmiechając się. 

-To była próba, prawda? - spytał nagle Malum. 

-Tak. Ale było minęło, teraz musimy przeć do przodu, dopóki nie odnajdziemy reszty grupy. - odpowiedziałam poważnym tonem. 

 

Zgodziwszy się ze mną, ruszyliśmy dalej, zdani na łaskę labiryntu oraz na siebie nawzajem.

 

C.D.N.

 

<Powodzenia, Aarelu ^^>