· 

Góry śniegu

Tego dnia Skaza obudził się później niż zwykle. Kiedy otwierał leniwie ślepia w jaskini było ciszej niż zawsze i już wtedy wiedział, że budzi się prawdopodobnie ostatni. Całą noc doskwierały mu jakieś niewyraźne sny i sam nie był pewien czy były dobre, czy złe. Podczas gdy część jego rozumu przeszła już na świat jawy i podpowiadała mu, że musi wstać, druga nieporadnie tkwiła w błogim świecie fantazji. Majaczyły mu się tylko różowe i blado-fioletowe kryształy gorejące mistycznym blaskiem. Coś jakby ametysty, ale jakby inne, nieziemskie.

 

Basior stanął wreszcie na cztery łapy. W łapach było mu lekko, a w głowie jakoś dziwnie entuzjastycznie. Z jednej strony rozpierała go energia, ale z drugiej zasysał głód, który ową energię równoważył. Gdyby nie on, ciało z pewnością by nie wytrzymało i wilk by pękł. Nie bacząc na to niebezpieczeństwo, udał się Skaza na polowanie. Przy wyjściu z jaskini poczuł mroźny powiew z zewnątrz, co jednak go nie zniechęciło, a jeszcze bardziej zacietrzewiło. Wzburzyła się w nim krew, bo przecież jeszcze wczoraj było już przyjemnie ciepło, pachniało roztopami i wiosną, a teraz wokół znowu było pełno śniegu, jak w styczniu… Basior postawił łapy na delikatnej śnieżnej pościeli, a w jego sercu pojawił się niepokój. Skoro wszyscy opuścili jaskinię, to dlaczego śnieg jest nieruszony? Rozejrzał się nieco nerwowo w poszukiwaniu jakiegoś osobnika swojej rasy. Zamiast tego dostrzegł w oddali dwoje białych uszu. W jednej chwili zapomniał o zmartwieniach. Uśmiechnął się zawadiacko, a w ślepiach błysło zadowolenie, bowiem miał już plan jak się najeść, a jednocześnie zabawić.

 

Biała pierwiastka odkopywała pokryte białym puchem siano i przeżuwała szybko, rozglądając się na boki. Zdawała sobie sprawę z tego gdzie się znajduje, jednak pozostałe tereny były już do cna obrane z pożywienia. Na dodatek czuła wilczy zapach, dobiegający z ich legowiska. Schyliła głowę, sięgając więcej trawy, a gdy ją podniosła ujrzała przystojnego, w jej przekonaniu, amanta. Futro miał czarne, połyskujące, końce długich uszu białe, a przez lewe oko biegła wygojona blizna. Spoglądała na niego nieśmiało, a jednak z ciekawością. Pasowaliby do siebie jak Yin i Yang. Jej małe serduszko przyśpieszyło, co nie umknęło uwadze samczyka. Zbliżył się do niej uśmiechając zaczepnie, na co ona odpowiedziała kilkoma krokami w tył. Chwilę później rozpoczęła się zabawa. Królica uciekała przez śnieżne zaspy, wykonując tak duże susy, jak tylko było to możliwe. Czarny królik próbował ją dogonić, jednak za każdym razem, gdy już się do niej zbliżał, obrywał po oczach śniegiem uciekającym spod jej łapek. Kiedy w końcu ją dopadł, zaczęli turlać się po zboczu zaspy, a królica nie mogła powstrzymać przy tym śmiechu. Zdawało się, że w tych igraszkach oboje zapomnieli o bożym świecie, jednak samiec potrafił stwarzać pozory jak nikt inny. W mgnieniu oka wrócił do swojej właściwej formy i kłapnął szczękami, chwytając w nie dwie małe, puszyste łapki. Z pyszczka ofiary wydobył się zduszony jęk, a sprawca chcąc szybko chwycić ją za kark, kłapnął szczękami po raz drugi. Tej okazji nie przepuściła mięciutka samiczka. Zdążyła ujść mu jeszcze dwa susy, zanim dopadł ją po raz drugi. Rozległ się trzask łamanego karku, zarywającego się śniegu i ich ciał uderzających o ziemię. W momencie oboje zapadli się, trafiając do jakiejś zapomnianej groty. Skaza próbował się otrząsnąć i zrozumieć co się stało. W pysku trzymał martwą zwierzynę, z której powoli sączyła się krew i której zapach mącił mu zmysły. Dopiero po chwili dotarło do niego, że znajdują się w grocie pełnej kryształów. Dokładnie takich, jak w jego śnie. Zdobycz bezwładnie wysunęła mu się z pyska, rozluźnionego w wyniku chwilowego szoku. Basior podszedł do emanującej światłem bryły kryształów i oderwał ją od szarej skały, z której wyrastała.

 

Otworzył oczy. Wszyscy jeszcze spali, choć powoli zaczynało świtać. Podniósł się delikatnie, znów nie wychodząc z podziwu nad tym co się stało, a z jego sierści wyleciał blady kryształ. 

 

KONIEC