· 

Zaginięcie [Część #9]

- W zasadzie na to mam pewne rozwiązanie – odpowiedziałem dość pewny swego, chociaż w głębi duszy bałem się, że ten plan może nie wypalić.

- Zamieniam się w słuch – odpowiedziała z zaciekawieniem samka, nastawiając uszy.

- Powinienem być w stanie stworzyć podobną do tego terenu iluzję, najpierw jednak muszą ją zapamiętać, spróbuję do tego użyć mojej mocy, jednak… Jeśli przywołam potem tą iluzję nie będę w stanie pomóc Ci z odczytaniem mapy, gdyż to bardzo dużo mocy zabiera, a ponadto, jeśli się nie skupię wystarczająco mocno to nic z tego nie wyjdzie, dasz radę w razie w, sama nas pokierować? – wytłumaczyłem mój plan, oraz upewniłem się czy ma on rację bytu.

- Spróbuję – powiedziała dość niepewnie.

- Na pewno dasz radę, najmilsza – powiedziałem dając jej otuchy, po czym pokazałem łapą, że ma stanąć za mną.

 

Stanąłem przed samą mapą, po czym zamknąłem oczy, gdy je otworzyłem, ciemna poświata była na całym terenie dookoła mapy powstałej z drzew, można to porównać do zapisywania czegoś, tak samo ja właśnie zapisałem sobie ten teren w głowie, by móc później przywołać jego iluzję. Gdy miałem już obraz terenu utrwalony w moim umyśle, poczułem się nieco słabo, ale uśmiechnąłem się do Alice, by dać jej do zrozumienia, że wszystko poszło po mojej myśli.

 

- Niesamowite. Nie wiedziałam, że tak umiesz – stwierdziła szarofutra, widząc całe to widowisko. – Ta poświata, była twoją mocą? – dopytywała z zaciekawieniem.

- Tak, można powiedzieć, że w ten sposób ilustruje sobie dany teren, aby móc go potem przywołać w iluzji, inaczej nie było by to możliwe, jeszcze to praktykuje, Alessa mnie nauczyła podstaw, ale reszty muszę nauczyć się sam – wyjaśniłem jej spokojnie, jak mniej więcej wygląda używanie tej mocy.

- Wydaję się to być naprawdę przydatna umiejętność – uśmiechnęła się wilczyca.

- I taka jest, aczkolwiek średnio mi wychodzi z większymi terenami – wyznałem jej.

- Jestem pewna, że niebawem opanujesz to do perfekcji – podniosła mnie na duchu wadera.

- Dziękuje, najdroższa – rzekłem liżąc waderę, po czym ruszyłem przed siebie, pokazując mojej partnerce, że ma iść za mną.

 

Dzięki mapie, szybko znaleźliśmy się na jakieś dróżce, z początku szło łatwo, droga prowadziła ciągle prosto, do momentu aż pojawiło się rozwidlenie, prowadzące w trzy różne strony. Ani ja, ani Alice nie pamiętaliśmy którą drogę wskazywała mapa, co jednoznaczne było z tym, że muszę ją pokazać szarofutrej.

 

- Alice, musisz się teraz skupić, bo nie będę w stanie na długo przywołać tego terenu – ostrzegłem ją, żeby wiedziała, że ma mało czasu i musi się skupić. – Postaraj się zapamiętać jak najwięcej, bo każda taka iluzja, mnie dość osłabia i nie będę mógł w najbliższym czasie jej przywołać. 

- Postaram się jak najwięcej zapamiętać – rzekła i stanęła tuż za mną, tak jak wcześniej.

- Dobrze – uśmiechnąłem się i zacząłem skupiać się na tym co widziałem.

 

Kiedy już przed oczami widziałem drzewa, które układały mapę, zabrałem się za tworzenie iluzji, wtem przed nami pokazała się mapa, trochę rozmyta, ale mimo to było można bez problemu odczytać symbole, które stanowiły klucz do rozwiązania zagadki. Minęło kilka sekund i już czułem, że nie wytrzymam długo przywołując ten obraz, pokazałem mojej ukochanej, że musi się przyspieszyć, po czym padłem, łapy się pode mną ugięły.

 

- Nic ci nie jest, Ketos?! – wystraszyła się szarooka.

- Mój łeb… Tak spokojnie, nic mi nie jest, to normalne po użyciu silniejszej mocy, traci się na chwilę siły – wyznałem i uspokoiłem moją partnerkę.

- Zmartwiłam się strasznie – wilczyca od razu wtuliła się we mnie jak wstałem, oczywiście zrobiłem to samo, uwielbiałem mieć ją blisko siebie i czuć jej miękkie futro.

- Zapamiętałaś drogę? – spytałem, chociaż nie chciałem by czuła parcie na to z mojej strony.

- Myślę, że wszystko pamiętam – uśmiechnęła się.

- Cieszę się, zatem chodźmy – odparłem, a wilczyca wyszła z moich objęć.

 

Ruszyliśmy od razu w lewo, gdyż tak wskazywała mapa, według Alice, ufałem jej, więc bez zwątpienia, ruszyłem za nią. Dzięki czemu mogłem podziwiać jej piękne waderze kształty, oraz jej ogon, który delikatnie kołysał się na prawo i lewo, nie jednemu basiorowi zakręciła by w głowie, zdawałem sobie z tego sprawę i czułem dumę, że to właśnie mnie wybrała z dość dużej grupy basiorów w naszej watasze. Krajobraz terenów znacznie zaczął się zmieniać, wszystko wyglądało nienaturalnie, zielona polana z wyschniętymi drzewami, ptaki, które nie latają, oraz zające, które wspinały się po drzewach, w innej sytuacji pewnie by mnie to bawiło, bo sam czasami robiłem takie żarty innym, ale w tej sytuacji, było to niepokojące. Jeszcze ta przedziwna pogoda, z jednej połowy świeciło słońce, z drugiej padał deszcz, wyraźnie wskazywało to, że zbliżamy się do domu pana chaosu.

 

I nie myliliśmy się, niedługo po tym, naszym oczom ukazała się świątynia, olbrzymia. Kiedy stanęliśmy przed bramą, wpatrywaliśmy się w obrazu, umieszczone na drzwiach. Były tam walkirie, bogowie, a także West, pełniący jeszcze wtedy rolę posłańca bogów. Wyraźnie mówiło to o tym, że świątynia jest naprawdę stara. 

 

- Walkirie były naprawdę piękne sądząc po tym malowidle – rzekła z zachwytem wilczyca.

- Tak, wśród nich była Alessa – wskazał na postać stojącą przy Sigrun.

- Myślisz, że za nimi tęskni? – spytała ze zmartwieniem i zaciekawieniem wadera.

- Na pewno, dużo mi o nich opowiadała. To taka relacja, bardzo podobna do tej jaką ja mam z Alessą, wychowała mnie i wszystkiego mnie nauczyła tak jak ją niegdyś Sigrun. Ja nie wiem co bym zrobił jakbym widział jej śmierć na własne oczy, tak jak ona widziała śmierć królowej walkirii – rzekł dość poważnie Ketos.

- Tak, to musiało być traumatyczne przeżycie… - zgodziła się ze mną Alice.

-  Myślę, że jakbyś chciała, to Alessa chętnie by Ci o nich opowiedziała, ale nie możemy teraz się na tym skupiać, trzeba uratować Lunę i dowiedzieć się o co chodzi temu basiorowi – rzekłem, przypominając sobie o naszym celu.

 

Otworzyłem wrota i wpuściłem przed siebie szarooką, w końcu damy mają pierwszeństwo, a Alice, była damą ponad inne. Świątynia tak samo jak z zewnątrz była olbrzymia, tak samo w środku. Światło przedostawało się przez witraże tworząc bardzo mistyczny klimat. Wszędzie były złote zdobienia, obrazy oraz pajęczyny i kurz, który osadził się niemal wszędzie. Wchodziliśmy po miłym dla łap dywanie, a przed nami znajdował się tron. Wiedzieliśmy, że gdzieś tutaj jest bóg chaosu.

 

- Och, jak miło mieć gości – uśmiechnął się do nas, grafitowy basior, który znikąd pojawił się przed nami.

- Gdzie jest Luna? – spytała bez zastanowienia szarooka.

- Zatem ty jesteś tą półboginią i jej ulubienicą, córka Fauna jak mniemam – stwierdził, a ja zastanawiałem się skąd to wie. 

- I mamy też kogoś, kto nie wie kim jest – mówiąc to, popatrzył na mnie.

- Doskonale wiem kim jestem, jestem synem Ereny, przyszłym alfą watahy i półbogiem… - zacząłem mu się przedstawiać, bo chyba nie wiedział z kim ma do czynienia.

- Ta i podopiecznym tej przeklętej walkirii – wtrącił, a o tym akurat nie zdążyłem powiedzieć.

- Nie wasz się obrażać Alessy – stanęła w jej obronie Alice.

- Hahaha, sami zmienicie o jej zdanie. Jest tak samo kłamliwą suką, jak wszyscy bogowie – rzekł oschle, wyraźnie ukrywając coś przed nami.

- Nie wierzę Ci, nigdy mnie nie okłamała – powiedziałem pewny swego.

- No tak, nie tylko ona… Wszyscy cię okłamywali. Naprawdę myślałeś, że będąc synem dwóch bogów, ty jakimś cudem będziesz półbogiem? – spytał, chodź zdawało się to pytanie retoryczne. – Sam pomyśl, masz silne moce, nad którymi Erena nie była w stanie zapanować i dała cię pod opiekę tego tam boga wojny, nigdy nie powiedzieli ci kto jest twoim ojcem – zaczął mi mącić w głowie.

- Och, a ty doskonale pewnie wiesz, kto jest moim ojcem – rzekłem sarkastycznie.

- Oczywiście, że wiem, ja nim jestem Ketosie – powiedział, a pode mną łapy się ugięły.

 

Alice popatrzyła na mnie wystraszona, a ja zastanawiałem się co, jeśli on ma rację… Moim ojcem jest upadły bóg chaosu? Czemu Alessa by mi tego nie powiedziała, nikt mi tego nie powiedział…  W mojej głowie toczyła się walka między rozsądkiem a tym co usłyszałem od tego samca.

 

- Kim Ty w ogóle jesteś? – spytałem.

- Niegdyś jednym z najsilniejszych bogów, walczyłem ku czci bogów… Jestem Hybris, byłem bogiem chaosu. Ale służba bogom, to dla mnie było za mało… Chciałem władzy, dlatego dołączyłem do Westa, z nim mieliśmy wspólnie rządzić całą doliną burz, a potem i bogami. Ja zajmowałem się organizacją wilków, a West był alfą, lecz tamtego dnia, gdy chciałem zdać mu raport umarzałem walkirie walczące z nim i tego potępionego ducha walki… Uradowałem się gdy zobaczyłem jak mój wspólnik zabił wszystkie jej siostry, myślałem, że ją zostawił sobie na deser. A tu się okazało, że ta walkiria jest bogiem wojny, córką Juny i Jowisza, co prawda wiedzieliśmy wszyscy, że gdzieś ona jest, ale nikt z nas nie sądził, że ona będzie walkirią… Widziałem pokonanie go, gdy chciałem się wycofać dopadła i mnie… Bogowie zdecydowali się uwięzić mnie w mojej własnej świątyni, odbierając mi miano boga… I tak zostałem więźniem swojego domu, a słuch po mnie zaginął jakbym nie istniał – opowiedział nam z wyczuwalnym żalem w głowie. 

- Jesteś tak samo podły jak West, należała Ci się kara – powiedziałem pewny swego, nie widziałem w nim autorytetu i nawet nie chciałem.

- Ja mogę Cię wszystkiego nauczyć głupcze, ty jesteś moim następcą – rzekł z nadzieją wpatrując się we mnie.

- Żartujesz sobie? Nawet jeśli to co mówisz jest prawdą, nie chcę być taki jak Ty, przyszedłem tu po Lunę i z nią wyjdę z tej Twojej śmiesznej świątyni – wyjaśniłem mu, bo chyba nie docierało do niego, że ja nigdy nie będę taki jak on.

- To pewnie ta suka Cię tam zmiękczyła – zmienił nagle ton i wskazał na Alice.

- Coś Ty powiedział? – spytałem licząc, że się przesłyszałem. 

- Że ta suka, Cię zmiękczyła, dobrze słyszałeś – upewnił mnie w tym, że jednak mam świetny słuch.

- Odszczekasz to psie – rzuciłem się na niego o powaliłem go, a basior się wtedy teleportował.

- To, że nie jestem bogiem nie znaczy, że dalej nie mam swoich mocy, przynajmniej ich części, jesteście w mojej domenie – rzekł, szyderczo się szczerząc.

- Chaos to również moja domena – rzekłem, również teleportując się przy nim.

- Czyżby? Chyba pora to sprawdzić! – rzekł, po czym popatrzył na Alice. Ta pod wpływem jego magii straciła przytomność.

- Nieee! Coś Ty jej zrobił! – krzyknąłem, próbując obudzić waderę.

- Sprawdźmy co jest dla niej ważne, poddam ją jej największym pokusom i jej największemu strachowi, jeśli jest tak silna jak mówisz to się niebawem obudzi, a jak nie… To trudno – jego śmiech odbił się echem po całej świątyni.

- Podobną próbę od jakiegoś czasu przechodzi jej patronka – wskazał na nieprzytomną wilczycę za jego tronem. 

- Hybris, Ty kundlu – rzekłem zdenerwowany. – Śmiesz nazywać się moim ojcem, obrażasz moją mentorkę, moją wilczycę, bogów i walkirie. Zdradziłeś swoich pobratymców, zostawiłeś moją matkę, przyprowadziłeś tutaj patronkę mojej partnerki… - zacząłem wymieniać zarzuty jakie miałem przeciwko niemu.

- Serio? Jak miałbym ją tu przyprowadzić? Luna sama tu przyszła… Co jakiś czas, bogowie sprawdzają, czy moje więzienie nas pewno mnie utrzyma. Wyjść stąd jeszcze nie potrafię, ale moje moce… Hmm miałem czas by je trenować i mogę ich używać poza świątynią. To wszystko to była moja gra, Luna, odkąd się tu zjawiła jest nieprzytomna, głupcze – wyjaśnił i nagle wszystko stało się jasne, nie chodziło tutaj o Alice, a o przyprowadzenie mnie… 

- Tym bardziej potwierdzasz moje słowa – rzuciłem. I zacząłem przywoływać miecze, które miały trafić w basiora, ten jednak na mój atak, przywołał przed sobą jakąś skałę, która go ochroniła przed tym. 

- Ciężko będzie mnie zaskoczyć – zaśmiał się po raz kolejny.

 

A ja zrozumiałem, że czeka mnie ciężka walka, z kimś kto ma identyczne moce do moich. Walcząc z samcem zauważyłem, że ma identyczny symbol do mojego na plecach, co tylko uwiarygodniło jego słowa, on rzeczywiście był moim ojcem, co trochę mnie martwiło.  Walczyliśmy tak ze sobą dłuższy czas, on atakował ja się broniłem i na odwrót, ja atakowałem a on się bronił. Wtedy dopiero pomyślałem o czymś czego uczyła mnie pierwsza alfa. On mając wszystkie te same moce co ja, będzie walczył identycznym stylem co ja… Muszę zmienić styl walki, to ważne by odpowiednio dobrać go do przeciwnika. Więc zmaterializowałem sobie zwykły miecz i rzuciłem się na samca, teleportował się, a ja teleportowałem się za nim, wtedy też do głowy przyszła mi pewna myśl, bardzo chciałem być przed nim, a tutaj nie chodziło o to… Przechytrzyłem go, zauważyłem pewną powtarzalność w jego ruchach, i za nim on pojawił się na jednym z balkonów w komnacie, ja byłem tam przed nim i zdążyłem wbić w niego miecz, tak, że przeszedł go na wylot, wsunąłem go po całą rękojeść, a wilk zawył z bólu i wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. 

 

- Nawet jeśli zdechnę, twoja wadera i Luna nie poradzą sobie same z tym co im przygotowałem – nawet przed samą śmiercią, nie mógł powiedzieć nic miłego, tylko podsumował swoje działania, będąc z tego dumny. Z jego pyska ciekła szkarłatna ciecz, a ciało zaczęło zastygać wiedziałem, że musze coś zrobić, inaczej wadery nigdy się nie obudzą.

 

Teleportowałem się przy Alice i zacząłem myśleć jak im pomóc, nie mogłem wejść do iluzji, w której teraz obie były, bo nie była stworzona przeze mnie. Ale wtedy w mojej głowie zapaliło się światełko, wpadłem na pomysł, który mógł im ułatwić mierzenie się z lękami i pokusami, które przygotował im upadły bóg chaosu. Wspomniał, że nie poradzą sobie z tym same, ale może razem dadzą radę. Pobiegłem po Lunę i ułożyłem ją obok mojej wilczycy. Po czym skupiłem się na nich dwóch, wyczuwałem, że obie są w innych wymiarach, stworzonych przez Hybrisa, ni mogłem zobaczyć co w nich było, ani ich zmienić, ale mogłem spróbować je połączyć w całość, dzięki czemu obie by się mierzyły z tym co on dla nich przygotował. Skupiłem całą swoją moc na tym… I udało się! Stworzyłem z ich dwóch oddzielnych iluzji w których tkwiły, jedną, czułem, że obie tam są, jednak nic nie mogłem więcej zrobić, mogłem tylko siedzieć i czekać, licząc, że jakoś sobie razem poradzą…

 

C.D.N.

 

<Aliceeeeee? <3>