· 

Starcie z Westem [Część #22]

 

Zaskomlała, gdy basior stanął nad nią klapiąc pyskiem. Nie wziął, jej za groźną przeszkodę. Zresztą cóż mu się dziwić? Mała nieszkodliwa, poharatana wadera. Miała jedynie okazać mu uległość, a potem sam miał zamiar odejść, by wrócić do walk. Samka nie była pewna, czy sama chce tam wracać. Na pewno nie teraz. Ledwo trzymała się na łapach, a co dopiero myślała o walce. Nie było w niej już tego wigoru co na początku, a i sama walka szla jej coraz gorzej, czego dowodem było jej ciało. Nie klapała pyskiem na samca, nie chciała go prowokować. Postawiłoby to ją w okropnej sytuacji, a rozum powoli wracał jej na swoje miejsce.

 

Czasem należy wyzbyć się honoru i jedynie zapamiętać pysk przyszłego denata.

 

Warczał dalej, to nie był dla niego wystarczający dowód. Jej skomlenie i położony pysk, wciąż budziły jego niepokój. Z bólem odchyliła się na bok czując jak zimny śnieg spotyka się z śladami po mniej groźnych, bądź bardziej poczynaniach wrogów watahy. Basior zbliżył się bardziej cały zjeżony i zanurzył nos w jej mokrej sierści na brzuchu. Nie podobała jej się ta sytuacja i cala kuliła się wewnętrznie, jednak nie ze strachu, a z frustracji. Wyrzucała sobie co mogła zrobić, by nie dopuścić do podobnej sytuacji. Gdyby zobaczył ją teraz ktoś z watahy... Cóż za wstyd! Docisnęła mocniej uszy do czaszki, podczas gdy wilk warczał w kierunku jej odsłoniętego podbrzusza. Nie chcąc go drażnić poruszyła się nerwowo, ukazując mu część swojego strachu. Czuła jak jej puchaty ogon obijał się o wewnętrzna stronę jej jasnych ud prawie trafiając go w nos.

 

A niech go West trzaśnie.

 

Pełna upokorzenia chwile przerwało wycie, przecinające dusze w pół, pełne bólu. Jej chwilowy-osobisty-terminator odskoczył od niej i zawarczał w przestrzeń. Zupełnie jakby wycie było skierowane do niego.

 

Czyżby zostawił na polu bitwy kogoś kogo powinien chronić?

 

Wilk podskoczy z nogi na nogę zdenerwowany i zwyczajnie rzucił się na przód zupełnie zapominając o jej drobnej osobie.

 

Czuła się zadowolenia, jednak ulga mieszała się z zawodem. Czy naprawdę była taka nieszkodliwa? Z trudem wróciła do wcześniejszej pozycji, a gdy ciśnienie w jej głowie się unormowało wstała. Czuła obitą kość na wysokości łopatki, przez co Kuala, a śnieg jak na złość wydawał się stawać coraz większą warstwą.

 

Pozostało jej tylko dojść do Etrii i Alice, żeby ją poskładały.

 

***

 

Sarene wtoczyła się do pomieszczenia lekko się trzęsąc się z nerwów. W czasie podróży wielokrotnie gubiła drogę, zupełnie jakby las uparł się na nią i nie chciał zagwarantować pomocy, która zawsze była na wyciągnięcie łapy. Gdyby nie zapach pozostawiony przez Nore, i tak niewyraźny, prawdopodobnie nie dotarłaby na miejsce. Przy jaskini zapach oddalał się, zupełnie jakby różowa wadera wstała chwile wcześniej, pędzona swoim niespokojnym żadnym krwi duchem na urokliwą przechadzkę. Cervo dziękowała losowi, że jej nie spotkała, jeszcze rzuciłaby się na nią po wyczuciu krwi. Wchodząc do jaskini nie zwróciła uwagi na jej wystrój. Szukała jedynie pomocy w postaci Alice bądź Etrii. Gdy je zobaczyła napięcie zaczęło z niej schodzić. Obie po zajęciu się nią stwierdziły, ze żadna z jej ran nie jest dość spora by zagrozić jej życiu, a samka już niedługo powinna być w pełni sił. Zresztą co zdziwiło ją samą czuła się lepiej. Nie wiedziała, czy sprawiła to opieka medyczek, czy sama ich obecność. Jedyne co ja niepokoiło to kolorowe futro co jakiś czas błyskające w progu jaskini.

 

>Alesso? Vesno?<