· 

Starcie z Westem [Część #14] Krew gotująca się w żyłach

Gdy wgryzłem się w kark wrogiego wilka, nie czułem niczego poza chęcią pozbawienia go życia i krwi, która spływała mi po pysku strumieniami. To uczucie podobało mi się aż za bardzo. Świat dookoła nie miał już dla mnie znaczenia. Nie byłem sobą.

Przeciwnik odtrącił mnie i z impetem wylądowałem kilka metrów dalej, ale podniosłem się natychmiastowo i lubieżnie oblizałem wargi.

Nie czekając aż tamten wykona kolejny ruch, rzuciłem się w jego kierunku, obierając sobie za cel jego przednią łapę. 

Dźwięk pękającej kości był dziwnie satysfakcjonujący. Niestety przez ten atak odsłoniłem praktycznie całe swoje ciało na ciosy. Poczułem jak ostre kły przecinają moją skórę na karku z podejrzaną łatwością i wchodzą głębiej, raniąc mięśnie i tkanki. 

Wyrwałem się i odskoczyłem, z bólu miałem mroczki przed oczami, jednakże za wszelką cenę starałem się skupić wzrok na przeciwniku.

Krążyliśmy wokół siebie i teraz dopiero dane mi było podziwiać dzieło mojej paszczy. Wilk kulał ciężko, a z rany posoka uchodziła strumieniami.

-Bogini wojny, Pierwsza Alfa… to nie za wysokie progi na twoje łapy, biedny, mały kundlu? - spytał ironicznie, prowokacyjnie utrzymując ze mną kontakt wzrokowy. - Wiesz… wydaje mi się, że suka potrzebowała tylko kogoś, kto w razie kłopotów posłuży jej za tarcz.. - jego słowa zostały przerwane w połowie przez czarną substancję, która już zdążyła pokryć połowę jego łba. Obserwowałem bez ruchu jak wżera mu się pod skórę i zostawia za sobą tylko spustoszenie. 

Podszedłem bliżej i z brutalną satysfakcją patrzyłem, jak wije się w agonii, tym samym sprawiając, że kurz i pył spowił nas oboje.

Schyliłem się do miejsca, gdzie wcześniej znajdowało się jego ucho i wiedząc, że już i tak mnie nie usłyszy cicho wyszeptałem: 

-Niezależnie ilu was przyjdzie, niezależnie jak silnych… niech któreś z was powie coś nie tak o tej waderze… zresztą, to samo tyczy się każdego członka watahy. Wszyscy skończą jak ty. 

Dopiero teraz oprzytomniałem i rozejrzałem się dookoła. Większość z wrogiego oddziału dogorywała, bądź starała się usilnie uciec, jednak nasi szybko i sprawnie załatwiali sprawę. Nikt z naszego obozu już nie spał. 

Po sprzątaniu cała grupa zebrała się przy Alessie i Veśnie, żeby omówić kroki, których podejmiemy się teraz.

-Dzielnie walczyliście, lecz musicie pamiętać, że to jest dopiero przedsmak tego, co czyha przed nami. Takich jak oni mogą być dziesiątki, ba… może nawet i setki… - przerwała Alis. - Jeśli chcecie odejś-

-Nikt już się nie wycofa, Alesso. Sama powinnaś wiedzieć o tym najlepiej. Jestem pewny, że każdy z nas tutaj obecnych znał możliwe konsekwencje. - przeszkodziłem waderze, podchodząc bliżej. Krew wciąż lała mi się z pyska i rany na karku, ale ból do mnie nie docierał. - Wszyscy cali? - spytałem, zwracając się do reszty. 

-Dziś na szczęście nie miałyśmy łap pełnych roboty. - oświadczyła Alice, stojąca zaraz obok Etrii. Poczułem kamień spadający mi z serca i pozwoliłem sobie na ciche westchnienie.

-Jaki jest plan? - spytałem mojej Alfy. Reszta grupy rozeszła się już na odpoczynek.

-Vesna zaproponowała, żebyśmy zostali tutaj. Ja sama nie wiem co mam o tym myśleć. - powiedziała z opuszczonym łbem. 

-A jakby tak Kryształowe Groty? Tam nie ma aż tyle wolnej przestrzeni, poza tym łatwiej o zasadzkę lub ukrycie się. - zaproponowała Nora, nagle pojawiając się między nami. Czasami bałem się tej wilczycy.

-Hm, to nie jest głupi pomysł. - stwierdziła fiołkowooka, a Aless tylko kiwnęła łbem.

-Powiedz pozostałym żeby się zbierali, wyruszymy za dziesięć minut. Ty i Romanie pójdziecie przodem w celu oczyszczenia drogi. - zakomenderowała kremowofutra wskazując na mnie. 

Wyruszyli gdy tylko wszyscy byli gotowi. Ja i Roma poszliśmy nieco przed grupą w ramach wypełnienia rozkazu kolorowookiej.

Większość drogi minęła nam w ciszy, nigdy nie miałem z nią specjalnie wspólnych tematów.

Wilczyca przystanęła raptownie mniej więcej na środkowym odcinku drogi i zastrzygła uszami. Zrobiłem to samo, jednak nic nie usłyszałem.

-Co się dzieje? - spytałem szeptem, rozglądając się dookoła.

-Coś rusza się w tamtej gęstwinie. - odparła pewnym głosem, wskazując ogonem na pobliski zagajnik.

-Nic nie czuję.

-W tym problem, że ja też.

Nim zdążyłem zareagować drogę przed nami zastąpiły nam dwa białe, rosłe wilki. Wyglądały dosłownie tak samo. Wokół pasa widniały czarne rzemienie, na których każdy z nich miał po jednym mieczu z ostrzem mniej więcej długości całego mojego ciała. Nie czekając na reakcję towarzyszki rzuciłem się w wir walki. Sięgnąłem już prawie tętnicy szyjnej tego po lewej, lecz drugi bez wahania zdzielił mnie łapą po łbie. Odskoczyłem i potrząsnąłem głową żeby odzyskać przytomność umysłu.

"Muszę skupić się na zaplanowaniu ataku, a nie celowaniu na ślepo. Jeśli któryś z nich zdążyłby wyciągnąć broń zostałaby ze mnie sama mielonka." skarciłem się w myślach.

Niestety szarofutra także pozwoliła sobie na popełnienie tego błędu. Pewna siebie zaszarżowała na jednego z ogarów, ale nim zdążyła wykonać ruch, moje pseudo bohaterstwo znowu dało o sobie znać. Rzuciłem się do przodu i zasłoniłem Romanie swoim cielskiem. Natychmiastowo zostałem odtrącony na bok, a nade mną pojawił się ogromny łeb drugiego z nich, który przyszpilił mnie do ziemi.

-Nie wyglądasz tak walecznie gdy już upadniesz na kolana, co? - spytał ochrypłym głosem, obdarzając mnie pogardliwym uśmiechem.

 

<Romanie? Mam nadzieję że znajdziesz wyjście z sytuacji >