· 

Starcie z Westem [Część #9] – Za watahę

– Ty będziesz walczył w tym oto lesie. – Arelion wskazał łapą punkt na mapie, a zmartwiony kruczoczarny basior chłonął każde jego słowo i gest.

 

Zaraz po komendzie rozejścia się na stanowiska, niemal w biegu pochwycił swój miecz i wzbił się w powietrze w kierunku wskazanym przez stratega. Leciał szybko i nisko, by zmniejszyć ryzyko wykrycia przed dotarciem do celu. Nie zajęło mu to dłużej niż kilka minut, lecz każda następna niewinna sekunda dłużyła mu się i nasuwała myśl, że to może być już koniec watahy. Czuł się żałośnie, zdając sobie sprawę, że w tym momencie najchętniej dołączyłby do grupy ewakuacyjnej albo po prostu zdechł w walce, byle nie oglądać swoich pobratymców na łożu śmierci. Gdy wystąpił z szeregu, nie był sam tak jak teraz.

Rozglądając się po grupie milczących, dostrzegał w nich mieszane uczucia, głównie strach… Jednak on zgłosił się, dlaczego? By się wykazać? Niby czym? Czy to przez poczucie obrony tego, do czego należał? Wzrok Alf, z którego mimo zachowania spokoju można było wyczytać frustrację, a może nawet i żal? To, że wilki teoretycznie słabsze od niego już postanowiły zaryzykować własne życie? A może to przez jego wieczne pragnienie poczucia adrenaliny? Aarel lekko wylądował na skraju boru, stawiając łapy na cienkiej warstwie śniegu i wciąż ogarnięty wątpliwościami. Ścisnął zębami mocniej rękojeść miecza, a w duchu zaśmiał się żałobnie. Musiał wyglądać jak skończony idiota. Mimo treningów nadal nie potrafił dobrze go trzymać, a co dopiero się nim posługiwać. Zaczął myśleć, że i tak na nic się nie przyda i lepiej będzie, jeżeli się wycofa. Jednak, gdy znów dopadła go wizja przegranej, zdał sobie sprawę, że nie może stracić swoich pobratymców, swojej drugiej rodziny… Nie, nie znowu. Dość żałowania.

 

Dość zachowywania się jak tchórz… Powoli zaczął iść w stronę ciemnej przestrzeni lasu, krok za krokiem wchodząc na jego teren. Cała ta atmosfera wojny nie dość, że przegoniła z tego terenu żywe zwierzęta, to nawet pojedyncze dusze zdawały się czuć nieswojo i szeptały między sobą. Basior stanął jak wryty, gdy nagle w oddali usłyszał odgłosy walki, gdzieś z pozycji Marstona lub Vixen. Przez to, jak przytłumione były przez odległość, nie był nawet w stanie porządnie określić, skąd dobiegały.

 

Zawrócić, czy iść dalej? Myśli Aarela ponownie ogarnął chaos, który przedtem w jego życiu zagościł jedynie raz. Co, jeżeli ten głuchy skowyt oznacza właśnie zgon kogoś z Oddziału Północnego, a nie wroga? Z plątaniny mieszanych uczuć w końcu wyrwała go nadzieja. Król Zła czy nie, z armią większą czy nie, Północ ma w swoich szeregach Boginię Wojny, która w końcu sama udzielała mu treningów, karciła i bezlitośnie pchała do przodu, by – zresztą, przez jego własny i nieprzymuszony wybór – zrobić z niego wojownika. Nie mógł zawieść ani jej, ani nikogo innego z jego profesji. Nie mógł zostawić Vixen i Marstona, którzy najprawdopodobniej walczą teraz na śmierć i życie. Nie mógł zapomnieć ot tak o medyczkach Alice i Etrii, które zapewne przeżywają teraz prawdziwe piekło przez to, że nie mają bezpośredniego względu na sytuację, które nie mają pojęcia, czy za chwilę nie dostaną rozkazu odwrotu. Nie mógł nie zaufać planowi Areliona, który przecież także patroluje niebo i pomoże w walce tym, którzy są w tarapatach. Nie mógł nie zakładać, że Oddział Południowy pod łapą fiołkowookiej Vesny wygra!

 

W końcu wiedział już; jest wojownikiem, do cholery. Musi wierzyć w swoich pobratymców i dopóki ich nie zobaczy zakładać, że mają się dobrze. W jego myślach pojawiła się determinacja, a serce jakby w odpowiedzi zabiło mu mocniej. Był gotowy walczyć do końca, był gotowy chronić to, co mu bliskie, był gotowy dla tego umrzeć. Był gotowy uparcie przeć do przodu, by tak, jak kiedyś, osiągnąć swój cel. W końcu, znalazł siłę dawnego siebie – tym razem nie po to, by mścić się za martwych, a po to, by bronić żywych.

 

Pewnym krokiem ruszył przez bór, ostrożnie i niesłyszalnie stawiając łapy. Lunek miał całkowitą rację, panujący w nim półmrok czynił go prawie niewykrywalnym. Najwyraźniej w tym niezwyczajnym miejscu rośliny nawet w zimę nie pozbywają się liści. Teraz, nasłuchując, rozglądając się i dalej idąc przed siebie, chłodno ocenił sytuację. Rzeczywiście, to miejsce było jakby stworzone dla niego, miał tu wielką przewagę nad przeciwnikiem w postaci wielu opcji na wykorzystanie elementu zaskoczenia. Na ściółce nie było nawet najcieńszej warstwy śniegu, jedynie ledwo odczuwalna rosa. Bujne korony drzew uniemożliwiały dostrzeżenie go, jeżeli dobrze się ukryje i pozostanie cicho. Grube pnie drzew były położone w optymalnych odstępach od siebie, pozwalając na lot i skoki z gałęzi na gałąź bez zadrapań i ran. Nagle wydało mu się, że coś usłyszał. Zastrzygł uszami i zmrużył oczy, ostrożnie odwracając się w kierunku potencjalnego źródła dźwięku. Udało mu się odróżnić dwa głosy, na co zareagował natychmiastowo, rozpościerając skrzydła i bezszelestnie podlatując bliżej. Przycupnął za masywnym drzewem, stojąc w bezruchu. Powoli odłożył miecz na ziemię przy krzewie rosnącym jakoś długość ogona obok, cały czas nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Mógł już potwierdzić, że zbliżają się dwa wrogie wilki, basior i wadera. Lekko się cofnął i odbił się od ziemi, chcąc dostać się na drzewo. Po chwili był już na jednej z wyższych gałęzi, na które, jak zakładał, nikt normalnie by nie patrzył, choć w razie czego i tak całkowicie się nie ruszał. Słyszał jedynie rozmowę wojowników Westa, swój cichy oddech oraz beztroski szum drzew.

 

– Nie mam pojęcia, dlaczego West po prostu nie zmiażdży tych robaków jednym frontem, po co dzielić nas na armie? – mówił stanowczo za głośno samiec.

– Nikiteru, rozumiem, że wolałbyś teraz zgrywać bohatera na polu bitwy, ale mamy do wykonania zadanie. Nie możesz tego schrzanić – odrzekła z przekąsem wadera. – W ogóle, to zamknij się w końcu, mamy atakować z zaskoczenia a nie zdradzać naszą pozycję darciem się.

 

Dostrzegł ich. Basior był barwy przypalonego brązu, był solidny i rosły, nie wyróżniał się zbytnio. Wilczyca z kolei była mniejsza, kasztanowa, z długą, jasną pręgą ciągnącą się od czubka nosa, przez grzbiet aż do końca ogona. Wilk nie miał przy sobie żadnej broni ale był dobrze zbudowany, ona zaś miała przewieszony przez bok pas i przy nim ostrze. Aarel nie wiedział, jak dobrze potrafiła się nim posługiwać, ale ocenił samca jako tego groźniejszego. W końcu, ona była raczej drobna, a on był około dwa razy większy. Jednak, nie chciał w środku walki poczuć stali w swoim ciele... Musiał działać szybko, najlepiej natychmiast. Wiele pomysłów przemknęło mu przez umysł, ale w końcu postanowił otwarcie zaatakować. Delikatnie wybił się i zapikował w kierunku wadery. Ta usłyszała go w ostatniej sekundzie, lecz odwróciła się za późno, przez co udało mu się zwalić ją z nóg, a następnie złapać w przednie łapy, rozrywając jej tym samym skórę pazurami i rzucić nią w nieco oddalone drzewo. Nie spodziewał się, że będzie tak lekka. Siła uderzenia sprawiła, że bezwładnie osunęła się na ziemię i prawdopodobnie straciła przytomność. Aarel nie miał czasu na zastanowienie się nad następnym krokiem, więc nie zdążył uniknąć ataku towarzysza wilczycy, który był wręcz zaskakująco szybki. Został przyszpilony do ziemi, ale wróg kierując się tylko i wyłącznie furią pozostawił swój brzuch całkowicie bez ochrony. Przypomniała mu się rada, którą kiedyś dał mu Arelion – nigdy nie zostawiaj brzucha podatnego na atak. Wykorzystał więc to, drapiąc ciemnobrązowego basiora zanim zdążył zrobić mu poważną krzywdę. Ten instynktownie odskoczył, warcząc wściekle.

 

– Zawalczmy jeden na jednego, Nikiteru – posłał mu chytry uśmiech. W tym momencie zapomniał, że właśnie toczy się wojna, jego priorytetem zostało pozbycie się tej dwójki w jakiś sposób.

– Skąd… – urwał swoją wypowiedź, gdy w duchu sam sobie odpowiedział na pytanie, jakie miał zadać.

 

Wpatrywał się w ciemnoszare ślepia przeciwnika, zamglone gniewem. Nie mógł wymóc na nim strachu, wilk zdawał się być odpornym na jego umiejętność. Będzie stanowił problem. Narazie jedynie przyjął pozycję obronną, sugerując to, że nie zaatakuje, a także lekko przechylił głowę, kątem oka spoglądając na nieprzytomną. Patrząc na niego, Aarel zmrużył na moment oczy, co tamten natychmiast wykorzystał i nawet krótki czas reakcji nie zapewnił mu uniku. Przez umysł przemknęła mu myśl, że musi być on rasy zła, nocy lub strachu, jak on, skoro tak dobrze widzi w panującym wszem i wobec półmroku. Zagryzł zęby, starając się stłumić ból z nowo powstałej rany na boku. Odwrócił się i zaatakował, a wróg odskoczył i wyprowadził kontratak, ponownie ryjąc mu skórę pazurami. Udało mu się przewrócić czarnego basiora i prawie natychmiast rzucił mu się do gardła, ale w ostatniej sekundzie został odepchnięty i na moment stracił równowagę. Czarny wilk dźwignął się na łapy, uświadamiając sobie, że mimo, iż w walce wręcz jest wolniejszy od wroga, jest silniejszy. Oboje mieli płytkie rany, które nie powinny zbytnio przeszkadzać, więc pod tym względem szanse na zwycięstwo w walce były równe. Jednak, zwykle siła przegrywa z szybkością, dlatego potrzebował jakiegoś planu działania, by zwyczajnie nie dać się w końcu osłabić i zostać zadrapanym na śmierć. Nikiteru znów rzucił się na niego, lecz tym razem w odpowiedzi został uderzony skrzydłem i drapnięty w bok. Aarel w tym momencie podjął spontaniczną decyzję i zaczął biec, gdy jego przeciwnik jeszcze się opanowywał. Miecz! Co prawda wojownik był naprawdę żałosny jeżeli chodzi o posługiwanie się bronią, ale gdyby z odpowiednią siłą trafił ciemnobrązowego basiora to mógłby zadać mu ranę na tyle głęboką, by w końcu go spowolnić.

 

– Taki chojrak z ciebie? – usłyszał drwiący głos za sobą. – Spieprzaj dalej, i tak cię dogonię i zapłacisz za Ki! Wtedy zedrę ci ten twój głupi uśmiech z pyska! – Rozległ się nienaturalny, głośny chichot, przypominający nieco kpinę kojota.

 

Niechętnie przyznał w myślach, że ten dźwięk szczerze go przeraził, aż dostał dreszczy. Mimo tego, nie przestał myśleć racjonalnie, przecież nie mógł się zatrzymać. Słyszał równomierne odbicia własnych łap od leśnej ściółki i podążające za nim coraz szybsze kroki, łamiące po drodze wszelkie delikatne, suche gałązki, które znalazły się na jego drodze. Po odgłosach wiedział już, że zbliża się do niego. Rozpoznał drzewo, z którego jeszcze przed chwilą obserwował wrogów. Miecz zostawił za krzakami, dlatego po pokonaniu ich jednym susem natychmiast schylił się i chwycił za idealnie naostrzony przed walką miecz, po czym poderwał łeb do góry akurat w tym momencie, gdy jego przeciwnik przeskakiwał ponad roślinami, by go dopaść. Umocnił swoją pozycję, by się nie wywrócić i skierował koniec broni ku basiorowi. Nawet ze swoim krótkim czasem reakcji, Nikiteru nie był w stanie wyhamować znajdując się w powietrzu, zbytnio się rozpędził… Zdradzieckie ostrze wbiło się w jego klatkę piersiową, zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch. Aarel odruchowo zamknął oczy, nie chcąc tego widzieć. “Co ja narobiłem?” dopytywał się cichy głos w jego głowie, lecz basior wiedział, że tylko jeden z nich mógł przeżyć starcie. Oboje byli zbyt zawzięci, by pokonać drugiego, krew musiała się przelać. Wyciągnął łapę do przodu i gwałtownie popchnął przeciwnika dalej od siebie, tym samym wydobywając miecz z jego ciała. Usłyszał głuchy łomot, pewnie bezwładnie upadł na ziemię.

Rozchylił powieki, by upewnić się, że umarł. Ich spojrzenia spotkały się, a w ciemnoszarych oczach Nikiteru jakby powoli gasło światło.

 

– Przepraszam – wyszeptał, a tamten jedynie ostatkiem sił prychnął i odwrócił wzrok.

 

Nie miał odwagi spojrzeć na ranę, którą mu zadał. Nagle z ciemności wyłoniła się blada i półprzezroczysta dusza małej sikory, która przycupnęła na końcu ogona umierającego. Ptaszek nawet nie odezwał się, jedynie spojrzał na Aarela z ledwie dostrzegalnym cieniem zrozumienia. Wszystko wydarzyło się tak szybko, basior wiedział, że właśnie kogoś zabił, ale docierało to do niego jakby przez mgłę. Nie rozumiał swojego czynu, nigdy wcześniej nie odebrał życia żadnemu wilkowi. Jednak wiedział, że musiał się go pozbyć. Kto wie, kogo mogliby zajść z boku, jeżeli Arelion byłby zajęty gdzieś indziej… Właśnie, mogli. Aarel wziął broń białą i ignorując zapach krwi, odszedł w kierunku wrogiej wadery. Ujrzał ją w takiej samej bezwładnej pozycji, w jakiej widział ją wcześniej. Nie poruszyła się. Zostawił swój miecz na ziemi.

 

– Słyszysz mnie? – wychrypiał. Musiał się trochę uspokoić, bo rany znów zaczęły mu doskwierać. Teraz jednak nie było czasu na martwienie się sobą, jeśli wilczyca była żywa to mogła mu się na coś przydać.

 

Zero reakcji. Powtórzył pytanie głośniej, ale znów nie otrzymał żadnej reakcji, choćby najmniejszego ruchu uchem. Zaczął powoli się do niej zbliżać, cały czas bacznie ją obserwując. W końcu, mogła nadal być nieprzytomna, albo była to pułapka. Zatrzymał się dopiero przy jej boku i delikatnie trącił ją łapą. Nadal nic. Spojrzał na ostrze, które miała przy sobie. Złapał je i odniósł dalej, by w razie czego nie mogła po nie sięgnąć. Wrócił do niej i przewrócił waderę na plecy. Nie miała krwotoku, a przynajmniej zewnętrznego. Oddychała, więc żyje. Co miał robić? Nie wiedział nic o postępowaniu w takich przypadkach, ale jeśli miał tu czekać, aż się obudzi, to walki zdążą się skończyć. Nieco pochylił się nad nią, wziął lekki zamach i wykrzykując jej imię, uderzył ją w pysk. Już miał zrobić to znowu, ale dostrzegł zmianę w jej minie więc jedynie zaczął poszturchiwać ją w policzek. W końcu kasztanowa wilczyca z trudem otworzyła niebieskie oczy i zamrugała kilka razy, analizując sytuację.

 

– Co się dzieje…? – mruknęła cicho, dziwnie łagodnym tonem.

 

W półmroku zdołała ujrzeć jedynie czerwone ślepia basiora pochylającego się nad nią. Przez moment myślała, gdzie się w ogóle znajduje, lecz szybko odzyskała całkowitą przytomność umysłu. To umożliwiło jej odczuwanie strachu, spowodowane umiejętnością magiczną Aarela. Jej serce zabiło mocniej, czuła pulsowanie w głowie, a ona sama zdecydowanie zbyt gwałtownym ruchem sięgnęła do pasa. Spodziewała się znaleźć tam swój sztylet, a gdy nie mogła go wymacać, ogarnęła ją panika. Uczucie dodatkowo wzmacniał ból pochodzący z obrażeń wewnętrznych. Chciała wstać i uciekać, ale powstrzymała ją zdecydowana, czarna łapa. Nie była w stanie się wyszarpnąć, była na to za słaba. Gdyby w tym momencie magia na nią nie działała, nie zrobiłoby to różnicy. Przyzwyczajona do tego, że nikt nigdy nie był w stanie jej złapać, nie potrafiła znieść tej sytuacji.

 

– Powiedz mi, Ki – zaczął kruczoczarny wilk. – Ilu z was przysłano w tą okolicę?

 

Wadera nie odpowiedziała, zaczęła łkać i się trząść. Aarelowi wydało się to próbą zagrania na jego poczuciu współczucia, ale tym razem, pierwszy raz w życiu Ki, ta szczerze płakała.

 

– To wszystko wina tego zasranego dowódcy… wysłał mnie tylko z tym… nieudacznikiem… – mówiła przez łzy i bardziej do siebie, ale basior słuchał. Z jej dalszej wypowiedzi domyślił się, że była tu tylko z Nikiteru i nawet, jeśliby ją wypytywał, nie dowiedziałby się za wiele. Nieco zdziwiło go, gdy bąknęła, że nienawidzi swoich kompanów. Najwyraźniej nie miała żadnego poczucia lojalności, przynależności. Nagle zwróciła się bezpośrednio do niego.

– Błagam… dobij mnie, nie zniosę tego upokorzenia...

 

Wcześniej myślał, że lepiej będzie wziąć ją na zakładnika. Była wrogiem, ale bez zastanowienia zakończył jej cierpienie najszybciej, jak potrafił. Ściągnął z niej pas i ponownie umieścił przy nim ostrze, a potem zarzucił go sobie przez bok. Kto wie, może komuś na coś się przyda. Chwycił miecz i ruszył na zwiady w borze, w razie, gdyby Ki i Nikiteru nie byli jedynymi przeciwnikami tutaj wysłanymi. Okrążając cały las, i sprawdzając jeszcze w jego okolicy nie zobaczył żadnego żywego wilka. Postanowił więc wrócić do Areliona po nowe rozkazy. Miał nadzieję, że wszyscy, zarówno z Oddziału Północnego jak i Południowego mają się dobrze. Pragnął ujrzeć ich wszystkich żywych, a w szczególności waderę, która już od dawna mu imponowała. Wyszedł z boru, kierując wzrok czerwonych oczu w stronę pozycji pozostałych wilków z Północnego. Rozpostarł czarne skrzydła i mocniej chwycił miecz, szykując się do lotu. Jego rany nie były głębokie i czuł się na siłach, by walczyć. Za watahę.

 

C.D.N.

 

<Nora, daj im w kość!>