Na słowa swojego dowódcy Romanie, mianowana oficerem oddziału południowego, poczuła jeżącą się sierść. Nie bała się. Nie można było tego powiedzieć. Raczej czuła się jak wrzucona do nierealnego snu, dokładniej mówiąc koszmaru, który nie miał prawa dziać się naprawdę. Widok wrogiego oddziału pod przywództwem Westa nie wywarł na niej wrażenia. Dopiero gdy drażniący zapach dotarł do jej nozdrzy stwierdziła, że faktycznie zaraz poleje się krew. Najprawdziwsza, czerwona posoka, taka sama, jaka wypływa z dziur w upolowanej zwierzynie. Tylko tym razem będzie płynąć z dziur w wilkach. W braciach.
Smutna, żałobna cisza wypełniała powietrze nie gorzej niż dźwięk pogrzebnych skrzypiec. Napięcie widniało na pyskach wszystkich wilków. A wrogowie, czający się po drugiej stronie koryta rzeki, gotowi byli zaatakować w każdym momencie, prowadzeni wściekłością i tupetem ich upadłego przywódcy.
Dopiero patrząc w ich oczy wadera uświadomiła sobie, jak wielki strach ogarnia jej ciało. Bo nie była gotowa. Nie była gotowa na wojnę, na bitwę, na możliwość utraty najbliższych. Ale co innego jej pozostało niż walczyć z nadzieją, że uda się odeprzeć atak tego szalonego basiora.
Odwróciła wzrok ku strategowi, swojej ukochanej Red Dust. Chciała jeszcze wyszeptać "Uważaj na siebie", jednak rozdzierający krzyk i nagłe poruszenie po przeciwległej stronie rzeki skutecznie pozbawiły ją rezonu.
Bo oto ruszyli, w swojej przerażającej aurze, gotowi rozszarpać prawowitych właścicieli tego terytorium niczym wygłodniałe hieny swoją ofiarę. A głód mieli nie powstrzymany, podsycany jak pożar suchym drewnem nienawiści i gniewu. Ich futra powiewały na wietrze, łapy zostawiały w śniegu głębokie bruzdy. Bez strachu, o którym zapomnieli już wieki temu, wkroczyli na zamarzniętą rzekę, na gruby lód, który tak bardzo miał prawo się teraz załamać. Oczywiste, że do tego nie doszło.
Grupa zatrzymała się w połowie odległości. Zamilkli, śmiejąc się pod nosem, rozbawieni strachem swoich przeciwników, ukazując ni to żółte, ni białe zęby. Ostre i przygotowane do walki. Mleczne sztylety uwięzione w czerwonych skrzyniach śmierci, gotowe zatonąć w miękkiej tkance mięśni, by je wyrwać.
Nie było ich wielu, ale i tak przewyższali liczebnością oddział wilków z watahy. Jedenastu rosłych basiorów, pewnych swojej pozycji i wygranej, zapewne z łatwością pokona kilka niezgrabnych wilczków z wątpliwej jakości bronią.
Tak jak bestia z łatwością miała pokonać Opotchli, pomyślała cierpko Roma. A potem mogła zapomnieć o własnych dzieciach.
Przed szereg wysunął się wilk ze stalowym hełmem zdobiącym ogromny, ciemnokarminowy łeb. Pusty, jak śmiała twierdzić strażniczka. Przez moment nic nie mówił, tylko zczepił się z Vesną wzrokiem, co Roma od razu wykorzystała. Zwróciła się do swojej najdroższej, Red Dust.
– Obiecaj mi, że gdy zrobi się za gorąco, wycofasz się wraz z resztą – poprosiła ognista.
– Nie ma mowy, nie zostawię cię – zaoponowała czarna wadera.
– Musisz. Straciłabym cały swój świat, gdybyś zginęła.
Przez sekundę w oczach stratega pojawił się ślad cichego buntu, jednak szybko zgasł.
– Tylko jeśli ty obiecasz, że wrócisz – szepnęła.
Romanie kiwnęła nieznacznie głową i delikatnie potarła pysk o policzek swojej partnerki. Nie potrafiła przewidzieć, czy faktycznie wróci, ale postanowiła zrobić wszystko, by spełnić obietnicę. Wszak przełamanie danego słowa nie leży w naturze wilka.
Wtem rozległ się basowy głos obcego basiora.
– Witajcie, moi drodzy – zaczął przemowę. – Jako miłosierne wilki damy wam jedną szansę, by podkulić ogony i uciec w bezpieczne miejsce, do swoich rodzin. Obiecujemy, że nie będziemy was gonić i krzywdzić. Lecz to tylko jedna szansa.
Wszyscy zgromadzeni wiedzieli, że to wierutne kłamstwa utkane dla większej rozrywki wrogiego oddziału. Basiory rozniosą gospodarzy na strzępy, gdy ci tylko odwrócą głowy.
– Prędzej spotka nas śmierć niż oddamy naszą ziemię Westowi – warknęła w odpowiedzi Vesna. – Góra nie ugnie się pod naporem wiatru, choćby wiał najsilniejszy halny.
– Ale burza już ucieknie, goniona podmuchem. – Czerwony basior naprężył wszystkie mięśnie, podkreślając swoje słowa.
– Wiatr i burza idą w parze, wprowadzając strach i zamęt w sercach wszystkich im grożącym.
– Po prostu zgiń, śmieciu! – wrzasnęła wściekle Roma, a jej płomienie rozgorzały podwójnym, niemal różowym blaskiem. Wyglądała prawie jak personifikacja furii natury. O ile natura chowa swoje oblicze za zasłoną z szarej grzywki.
– Szykuj się na śmierć, podły pomiocie szczura! – zagrzmiał głos basiora. Na to zawołanie cały oddział Westa ruszył do boju.
Vesna wydała okrzyk wojenny, rzucając się w stronę wroga. Romanie zareagowała błyskawicznie, rzucając kulą przygotowanego popiołu w stronę basiorów i podpalając iskrą, gdy tylko przed nimi pojawiła się szara chmura. Przygotowany granat wybuchł fioletowym ogniem.
Nie zranił ich. Oczywiście, że nie. Ale gwałtowność reakcji zaskoczyła wroga, co wilkom burzy, przyzwyczajonym do niespodziewanych wybuchów i rozdzierających hałasów, dało idealną okazję do ataku.
Romanie, prowadzona teraz tylko i wyłącznie wściekłością natury, która wypełniała jej żyły i tętnice niczym stado galopujących koni, zapomniwszy o strachu rzuciła się na swoich wrogów. Wrogów watahy. Wrogów skazanych na śmierć. Nie zamierzała okazywać litości. Nie zamierzała.
Metal jej ostrza zetknął się z metalem miecza. Zgrzyt był nie do zniesienia, posypały się najprawdziwsze iskry, wilk poczuł zawczasu chwałę zwycięstwa. Niepotrzebnie, pomyślała Roma. Całkowicie niepotrzebnie.
Nie dorównywała obcemu siłą, nie mogła o tym nawet pomarzyć. Ale za to elastyczność wygrywała w porównaniu do sztywności basiora.
Obróciła się niemal o sto osiemdziesiąt stopni, zostawiając zad za sobą, ostrzem celując w nogi. Małe draśnięcie, niewielka rana, ale dostatecznie głęboka, by stanowić problem. Tkanki rozerwały się przy próbie ruchu, powiększając dziurę.
Dziura w nodze. Jak zabawnie.
Zrobić taką samą w sercu. Jeszcze zabawniejsze.
Miecz musnął szarą sierść, przebijając się przez płomienie. Strażniczka wykorzystała okazję.
Ogień przeniósł się na stal, potem na rękojeść, a na końcu zaczął lizać zaskoczony pysk basiora. Niespodzianka. Sztuczne prawdziwe ognie.
Wilk upuścił swój wierny miecz w marnej próbie ucieczki przed niespodziewanym atakiem zimnego płomienia. Na początku nic nie rozumiał, tylko skomlał jak przerażony szczeniak. Jednak gdy do niego dotarło, że ogień ten jest kompletnie nieszkodliwy, uśmiechnął się jak krwiożerczy rekin, rozbawiony iluzją wadery.
Jaka szkoda, że to wcale nie była iluzja.
Basior poczuł się słabo, niemrawo, ale nie skojarzył tego wcale z nienaturalnym płomieniem. Przed oczami zobaczył białe, bezkształtne plamki o nieokreślonej głębi. Mogły być tuż przed nim, jak i gdzieś w oddali. Nie wiedział, gdzie.
Romanie nie wiedziała dokładnie, jak działa trucizna, ale czuła, że lepszej okazji nie znajdzie do pokonania wroga.
Skoczyła na niego, trafiając sztyletem w pierś. Nie bezpośrednio w nią, ostrze przejechało obok, i tak zostawiając głęboką szramę.
Przeciwnik rzucił się na nią z odsłoniętymi zębami, oczy jego wypełniała furia nienawiści.
<kolej Areliona>