- Dziękuje za twoją troskę o watahę i gotowość do poświęceń. Nie podcięłaś mi skrzydeł, choć mogłaś to zrobić. Zebrałaś nas wszystkich i dałaś możliwością stworzenia nowego domu, prawdziwej rodziny, której każdemu z nas brakowało. Uchyliłaś nam nieba. Jestem ci dozgonnie wdzięczna, zawsze byłaś dla mnie ostoją i przyjaciółką. Będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi, o ile zajdzie taka potrzeba. Spotkamy się na polu bitwy, nie po drugiej stronie. -powiedziała Vesna, po czym pożegnała się z alfą. Obie miały przed sobą jeszcze inną ważną rozmowę.
Słowa Alessy odbudowały w Vesnie coś, co kilka godzin temu posypało się w drobny mak. Pomimo tego, wadera zdawała sobie sprawę, że dawny stan rzeczy nigdy nie wróci. Była rozdarta, po raz kolejny podjęto za nią ważną decyzję, która zachwiała całym jej bytem. Czuła się mała w stosunku do otaczającego ją, nie panowała nad niczym, jej życie toczy się jakby bez jej udziału, myśli samoistnie płynęły w niekontrolowanym kierunku, zwiedzając nieznane wcześniej przez nią ścieżki myślowe. Nie panowała nawet nad własnym krokiem, szła bezwiednie do jaskini a gwiazdy oświetlały jej drogę. Skrzące się kule światła na niebie zdawały się być jedynym stałym elementem jej otoczenia. Gdziekolwiek by się nie znalazła, zawsze mogła je dostrzec lub odetchnąć ze świadomością, że zdobią nieboskłon. To jednak było złudne wrażenie, nawet gwiazdy niejednokrotnie spadają, nikną i nie pozostawiają po sobie śladu. Nikt nie zauważa ich ubytku, nie ma pojęcia, że na świecie nie ma rzeczy stałych i nieprzemijalnych.
Światło lazurowych kryształów rozświetlało wydeptany i szary śnieg u wejścia do jaskini. Vesna udała się korytarzem w dół w konkretnym celu, chciała się z kimś zobaczyć. Mroźna woda spływająca po dnie i sklepieniach skalnych jaskini drażniła łapy wadery. Było jej naprawdę zimno pomimo nieprzeciętnie grubego futra. Wiedziała, że ten mróz nie bierze się z zewnątrz. Pochodzi on ze wszystkich do niedawna zatrzaśniętych drzwi jej świadomości, które Ozyrys otworzył bez zapowiedzi. To z nich wieje przejmujący chłód, jej przeszłość nie znała ciepła.
W ostatniej chwili samka skręciła i obrała inny kierunek, poszła do swojego leża. Siadła ponuro na skraju niedźwiedziej skóry i powolnymi ruchami polerowała swoje sztylety. To było bezsensowne, wiedziała o tym, ale musiała się czymś zająć. Nie była gotowa na rozmowę z Aracelli. Złudzenie stabilności i szczęścia rozbiło się na ostre kawałki rozczarowań, które kluły duszę. Vesna potrzebowała wsłuchać się w ciszę, żeby znaleźć w sercu odpowiedzi, których rozum nie potrafi. Milczenie bywa bolesne, ale to dzięki niemu pewne rzeczy nabierają kształtu. Pogodzenie się z losem wkrótce przyjdzie a przeszłość nie będzie dłużej zmartwieniem dnia dzisiejszego.
Jutrzenka nadejdzie za parę godzin a grupa ewakuacyjna powędruje na zachód. To będzie czas pełny lęku i trwogi, ciężko przyznać przed samą sobą, że istnieje możliwość, iż to będzie ostatnie spotkanie z wilkami, do których tak się przywiązała. Jednak odejście reszty watahy na zachód samo w sobie nie będzie momentem bolesnym, przyniesie ulgę a jeden z kamieni spadnie z ociężałego serca wadery. Oddałaby wszystko, by jak najwięcej wilków znalazło się poza obrębem piekła.
Po jaskini echem poniósł się dźwięk uderzających o kamień pazurów. Chwilę niepewności i lęku później, u wejścia do głównej groty pojawiła się Aracelli. Niosła ze sobą niewielki tobołek, w którym miała kilka zapewne potrzebnych w czasie wędrówki rzeczy. Pozostawiwszy go przy wejściu podreptała za spuszczoną głową do Vesny. Bez słów wdrapała się na posłanie i przylgnęła ciasno do wilczycy.
- Martwisz się?...- wyszeptała.
- Martwię. O ciebie i resztę watahy, o przyszłość i głupi los.- Vesna spojrzała na podopieczną. Te kilka, może kilkanaście tygodni wystarczyły jej, by pokochać Aracelli jak własną córkę.
- A o siebie się martwisz, tak chociaż troszeczkę?- waderka wlepiła w nią domagające się odpowiedzi spojrzenie.
- Nie, już chyba nie. Posłuchaj, odejście z tego świata to tylko przecinek w całej naszej historii. Teraz jestem już tego pewna. Istnienie jeszcze druga strona tego wszystkiego, druga strona świata. Tam mieszkałam kiedyś i wiem, że któregoś dnia przyjdzie mi tam wrócić. Nie boje się śmierci. To nie jest największa strata, jaka może mnie spotkać. Martwi mnie bardziej to, co umiera w nas, kiedy żyjemy. Nie pozwól nigdy ograbić się z marzeń i nadziei. -Wilczyca wtuliła się w drobną postać siedzącą obok niej.
- Rozumiem- odrzekła mała. -Moja mama najpewniej powiedziałaby to samo. Też nie bała się śmierci.
- Wiem, walczyła dzielnie wiele lat, zanim ty przyszłaś na świat.
- Ale ona teraz faktycznie nie żyje- Aracelli podniosła wzrok na Vesnę. Jej spojrzenie zmartwiło wilczycę. Nawet nie starała się ukryć bólu, jej oczy były stokroć wymowniejsze od słów.
- Będę na siebie uważać, obiecuję.-Vesnie nie wpadło do głowy nic innego. Chciała, żeby to zabrzmiało szczerze, jednak miała wątpliwości, sama nie wiedziała, czy przypadkiem nie próbuje oszukać samej siebie.
Rozmawiały jeszcze chwilę, zanim Aracelli usnęła w objęciach fiołkowookiej. Vesna spojrzała na nią i pierwszy raz tego dnia uzmysłowiła sobię, że tak naprawdę ma wiele do stracenia. Myliła się myśląc, że nie ma na tym świecie nic stałego. Wieczność istnieje tylko w miłości, w każdym jej rodzaju.
Wilczyca ostrożnie oswobodziła się z objęć śpiącej waderki, ułożyła ją na posłaniu i okryła płatem miękkiej sarniej skóry. Przeszło jej przez myśl, by odwiedzić jednego z wilków, jednak porzuciła ten pomysł. Wyznanie uczuć przed wojną nie będzie służyć niczemu dobremu, co jeśli zginie? Nie chciała pozostawić po sobie żalu i niedoczekań. Obiecała sobie, że jeśli przeżyje o wszystkim mu powie. Vesna naprawdę miała wiele do stracenia, choć parę godzin temu miała wrażenie, że nie zostało jej nic z dotychczasowego życia.
Atmosfera niepokoju i przerażenia owładnęła siedzibą watahy. Wilki gorączkowo czyniły wszelkie przygotowania w większości do podróży, inni do walki. Medycy najprawdopodobniej mieli szkolenie podstawowe u Telishy, wojownicy szykowali broń, Nora majstrowała przy pułapkach a zwiadowcy zacierali szlaki prowadzące do jaskiń.
W tym momencie fiołkowe oczy rozbłysnęły zrozumieniem. Wiedziała gdzie musi się udać i kogo znaleźć.
Potrzebowała wiedzy, była już gotowa na konfrontację ze swoją przeszłością.
***
Vesna po raz kolejny wpatrywała się w zamarzniętą taflę jeziora dusz. Noc była w miarę jasna, gwiazdy świeciły a ich zimny blask odbijał się od skrzącego się śniegu. Jej niewyraźne odbicie na lodzie nie przypominało już tego, które widziała kilka godzin temu, widziała kogoś innego o podobnym wyglądzie, ale zupełnie innym spojrzeniu.
Nie minął kwadrans a przy jej odbiciu pojawiła się inna istota o wilczym obliczu. Zajrzał w jej ślepia z nadzieją i niemą aprobatą.
- Czekałam na ciebie Ozyrysie.
- Zatem zaczynajmy.
***
Wadera przybiegła do siedziby watahy jeszcze przed wschodem. Zdążyła pomóc przy pakowaniu prowiantu dla grupy ewakuacyjnej i pożegnać się z każdym wilkiem. Upomniała Aracelli, że ma trzymać się z resztą i uważać na każdym kroku. Wszyscy wojownicy odprowadzili wzrokiem resztę watahy aż do wzgórz, gdzie zginęli z ich pola widzenia. Byli bezpieczni.
Następnie trzy dni upłynęły Vesnie na spotkaniach z Ozyrysem, gdzie nauczyła się władać swoimi mocami i przeobrażać w postać boską i przygotowaniach do pierwszej fali ataku wroga. Wreszcie o poranku czwartego dnia od otrzymać wieści, po krótkim pożegnaniu, każdy oddział poszedł w swoją stronę.
W oddziale południowym, pierwsze dwie godziny marszu upłynęły praktycznie bez żadnych rozmów. Jedynie Alice starała się przywrócić co jakiś czas ducha optymizmu w wilkach, co jednak za każdym razem kończyło się niepowodzeniem. Nie byli dzisiaj skorzy do rozmów. Gdy medyczka pozostała w przygotowanych okopach, zapadła zupełna cisza.
Niespodziewanie zaskoczyła ich słaba woń obcych wilków. Wtem, po drugiej stronie szerokiego koryta zamarzniętej rzeki spomiędzy drzew wyłonił się wrogi oddział. Wszyscy skierowali żądne krwi spojrzenia w stronę Vesny i jej towarzyszy. Samka dobyła broni.
- Zaraz rozpęta się piekło.- szepnęła.
<Marston, gotowy do boju?>