· 

Starcie z Westem [Część #3] Wataha czy pewna śmierć?

Minęło kilka godzin od dotarcia do miejsca, w którym spodziewaliśmy się przeciwników, jednakże jak na razie nie pojawił się żaden. Żadna woń, którą byliśmy w stanie wychwycić od strony lasu choć trochę nie przypominała woni wilka, ale żadne z nas nie pozwoliło sobie na stracenie czujności. Etria raz po raz sprawdzała, czy aby na pewno ma ze sobą wszystkie potencjalnie potrzebne zioła i mikstury lecznicze, natomiast Vixen i Aarel raz po raz doglądali, czy ich bronie są porządnie naostrzone. Arelion i Aless siedzieli nad narysowaną przez nią mapą i próbowali znaleźć jakieś miejsca, które byłyby w stanie osłaniać nas podczas przegrupowania lub po prostu opatrzania rannych. Ja w tym czasie przechadzałem się wzdłuż skał, które służyły nam za prowizoryczną osłonę i uważnie wypatrywałem przeciwników.

 

W skrócie każdy miał coś do zrobienia, nie było czasu na rozmowy. 

 

Ale niestety na przemyślenia już tak. W głowie kotłowały mi się tysiące myśli. Czy wszyscy wrócą cali i zdrowi? Czy uda nam się utrzymać nasze tereny? Czy Alessie nic się nie stanie? Wiedząc do jakich poświęceń wadera jest zdolna jeśli rozchodzi się o dobro watahy, ta myśl nie dawała mi spokoju. Myśl o tym, że mógłbym już nigdy nie usłyszeć jej głosu, już nigdy nie poczuć jej zapachu i nie dotknąć jej miękkiego futra rozdzierała mnie od środka, sprawiała że ciężko mi się oddychało.

 

Mój potok myśli przerwał dźwięk dochodzący ze strony lasu. Niespokojnie poruszyłem uszami, a sierść na grzbiecie stanęła mi dęba. 

 

To mógł być nawet głupi zając, czy też sarna, ale na wszelki wypadek podszedłem do Lunka i Alis.

 

-Coś się dzieje na skraju lasu. - powiedziałem spokojnym głosem, a oni wymienili zaniepokojone spojrzenia.

-Wszyscy! Przygotować się! - powiadomił pozostałych biały basior. Każdy zaczął szykować się do odpierania ataku w popłochu.

 

Spomiędzy pni drzew wyłoniła się ogromną sylwetka wilka. Miał rude futro, gdzieniegdzie oznaczone wieloma bliznami po walkach. Żółte ślepia zdawały się świecić w ciemności, a na plecach miał parę wyniszczonych, również pobliźnionych, czarnych skrzydeł.

 

Zatrzymał się dopiero, gdy znajdował się niecałe trzy metry od barykady.

 

-Jeśli się poddacie, to West zastanowi się nad oszczędzeniem kilku z was. - powiedział basior. 

 

Cały oddział wstrzymał oddech wyczekując na odpowiedź Alessy, która po tych słowach wyglądała na rozjuszoną. Śmiało wystąpiła do przodu i dumnie uniosła łeb.

 

-Pieprz. Się. - odparła pewnym tonem. 

-W takim wypadku zdechniecie wszyscy. - odwarknął wróg i skinął łbem w stronę buszu, z którego w mgnieniu oka wyłoniła się około czwórka niepozornie wyglądających ogarów. Każdy z nich był wychudzony, ale też każdy z nich nosił ślady doświadczenia w walce. Nie mogłem określić czy będą stanowić duże zagrożenie.

-Dam wam pięć minut na podjęcie decyzji. - powiedział zuchwale rudofutry.

 

Alis zebrała nas wszystkich za osłoną na omówienie działania.

 

-Lekceważą nas. Powinniśmy dać im wycisk. - oświadczył Arelion, który, jak każdy z nas zresztą, wyglądał na mocno podenerwowanego.

-Wiesz, że to nie będzie takie łatwe. Upadli bogowie i potępieńcy to nie byle bułeczka z masłem. - wtrąciłem.

-Jedno jest pewne. - powiedziała Aless stanowczym głosem. - Nie oddam doliny. Daję wam ostatnią szansę na wycofanie się. Jeśli chcecie to zrobić, zróbcie to teraz. - zapanowała cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Każdy teraz rozglądał się po towarzyszach i szukał chęci odejścia. Jednakże nikt takowej nie wyraził.

-Potrzebujemy planu… a tak się składa, że mam pewien pomysł. - powiadomił nas białofutry basior.