Gdy świat próbuje dowieść Ci, jak niewiele znaczysz wśród odwiecznego koła życia i śmierci, najlepszym wyjściem jest odciąć się i nie słuchać. Nie ma nic ciekawego w przysłuchiwaniu się obelgom i szydzeniu. Przecież one nawet nie są prawdziwe. Trzeba więc odwrócić się tyłem i pokazać, ile jesteś warta.
I z takimi myślami Romanie dreptała przez Płomykowy Las, miejsce, które głęboko pokochała. Było do niej w pewien sposób podobne i dawało poczucie przynależności. Czyli czego jej ostatnio brakowało. Czuła się nieprzyjemnie obco wśród pozostałych wilków, gdy roztaczała dookoła fioletowe światło.
Tu, w tym przepięknym lesie, gdzie roiło się od kolorowych światełek, wilczyca nie była taka wyraźnia. Mogła się łatwiej zamaskować i upolować zwierzynę. I właśnie po to się tu wybrała.
Postanowiła sobie upolować kozła, o ile rozróżni go od siuty. Ewentualnie samica też może się nadawać, ale tylko w ostateczności. Wadera przytknęła nos do ziemi w poszukiwaniu odpowiedniego zapachu.
Grube drzewa i ich świecące pędy Płomykowego Lasu pomogły Romanie się schować, gdy przylgnęła do podłoża. Siłą woli zmniejszyła nieznacznie płomienie na łopatkach, udając sadzonkę. Po chwili chwyciła świeży zapach sarny i zdecydowanie nie zamierzała puścić. Podążyła za ścieżką, kuląc się do ziemi jak przyczajony tygrys.
Gdy w końcu sięgnęła swojego celu, obejrzała dokładnie najbliższą okolicę. Sarna z jednym rogiem, czyli kozioł w trakcie zrzucania poroża, skubała sobie trawę tuż pod grubym konarem. Konar należał do pochylonego wręcz idealnie drzewa, a pień drzewa chował się za grupą rzadkich krzaków. Przy odrobinie łaski Fortuny sarna nawet nie zwróci uwagi na przemieszczające się fioletowe płomyki, które tak dobrze wpasowują się w tło lasu.
Romanie ostrożnie przeczołgała się do obranego drzewa i zaczęła wspinaczkę. Była nienaturalnie giętka jak na wilka, więc i taka kocia wyprawa nie stanowiła problemu. Powoli sięgała celowego konaru, gdy jej płomienie na ramionach gwałtownie, dosłownie na moment, zapłonęły dwa razy mocniej. Kozioł odwrócić głowę, a wadera przytuliła się do drzewa niczym kleszcz do skóry.
"Do diaska, Ignisie!?", pomyślała ze złością. "Ty złośliwy basiorze! Trochę łaski dla córki ognia!"
Jakby na komendę, ogień przygasł, stając się drobnym ognikiem, takim samym jak pędy drzew.
Wadera, nie bez zdziwienia, ostrożnie kontynuowała swoją wędrówkę. Kozioł wrócił do skubania trawy, być może stwierdził, że ten rozbłysk to był tylko któryś z pędów okolicznych drzew. Wilczyca przesunęła się po konarze, prawie sięgała sarny, gdy ogień zaczął nieznacznie pulsować. Teraz naprawdę przypominał pędy. Roma ułożyła się do skoku. Jej atak bardziej przypominał zwykłe ześlizgnięcie się z gałęzi niż dokładnie obliczony skok na ofiarę.
Polała się posoka, zwierzę panicznie zawyło. Ostre, rzadko ścierane na twardym podłożu pazury Romanie dosłowanie przeorały bok kozła, zostawiając głębokie, cieknące intensywną czerwienią szramy. Ofiara nie miała najmniejszych szans tego przeżyć. Wilcze zęby zacisnęły się z ogromną siłą na szyi, uciskając na tętnice i krtań. Po kilku chwilach sarna leżała martwa, zaduszona, a wokół rozlała się sporej wielkości plama parującej, świeżej krwi.
Udało się, triumfowała w myślach wadera. Upolowałam kozła.
Płomienie rozbłysły mocnym blaskiem, tak jak w trakcie polowania na ptaki, ale tym razem były to regularne pulsacje, wiadomość od boga.
"Dziękuję, duchu płomieni", podziękowała w myślach. "Niech ci ogień przychylnym będzie".
Świetliki skończyły pulsować i powróciły do normalnego, codziennego jarzenia się.
Roma już miała zabrać się do pałaszowania zdobyczy, gdy dostrzegła wśród korzeni ruchomy cień, teraz już całkowicie znajomy. Czarny lisek, puchata kulka żywej ciemności. Chodził za nią od dłuższego czasu i chociaż ją irytował, nie miała sumienia się go pozbyć. Rzuciła małemu kawałek mięsa, by coś zjadł, a resztę dokończyła sama.
Po udanym posiłku wadera postanowiła znaleźć jakieś spokojne miejsce na odpoczynek. Chociaż kochała Płomykowy Las za jego wyjątkowość, nie umiała się w nim relaksować ze względu na zbytnią ilość światła.
Trochę jej zajęło, zanim dotarła do Smoczej Przełęczy. Tym razem miała dwa powody, żeby lubić to miejsce - pierwszym była nazwa, gdyż wilczyca z jakiegoś powodu kochała smoki, a drugim ilość odizolowanych miejsc, gdzie tylko zwinne, szczupłe, bezskrzydłe wilki mogły się dostać. Jedno z nich Roma już sobie w pewien sposób zaklepała i właśnie do niego dreptała.
Smocza Przełęcz również była piękna. Wysokie, strome wzniesiena, półki skalne, kaniony, jaskinie, dookoła mnóstwo zieleni, a z płynącej pośrodku rzeki słychać było szum płynącej wody. Cudowne miejsce na odpoczynek, zaiste. Tylko przeprawa między wzniesieniami stanowiła nieco taki duży problem.
Zanim Romanie dotarła do swojej 'skrytki samotności', jej obiad chyba w całości się strawił. Samica wcisnęła się do szczeliny skalnej, gdzie po drugiej stronie była sporej wielkości wnęka. Tam miała zrobione legowisko, gdzie sypiała w bardziej męczące psychicznie dni. Zwinęła się na nim w kłębek i zamknęła oczy, mając ochotę się zdrzemnąć. Nagle poczuła dotyk małego ciałka. To czarny lis ułożył się koło niej, kompletnie bez strachu. Zupełnie, jakby jej ufał. Wilczyca jednak pozostała chłodna i nieugięta, jak ostrze ludzkiego miecza.
– I tak nie zabiorę Cię do watahy, ty upierdliwy kołku – szepnęła do niego. – Możesz o tym zapomnieć.
Jednakże lisek nie fatygował się nawet, by chociaż strzygnąć uchem. Spał już sobie smacznie. Wyglądał jak czarna, puchata chmurka, która postanowiła zdrzemnąć się koło płonącego wilka. Romanie straciła rezon.
"Och, Nesso. Co ja mam z nim zrobić?", poprosiła w myślach o radę swoją patronkę. Jak zwykle, nie otrzymała odpowiedzi. Prędzej Ignis dawał jakieś znaki, ale tego cwanego basiora raczej nie warto pytać o takie rzeczy.
Wadera położyła głowę i zakmnęła oczy, słuchając szumu rzeki nieopodal.
Smocza Przełęcz. Miejsce do wyszalenia się, wykorzystania energii albo do odizolowania się, jeśli ktoś wie, jak to zrobić. Nikt nie wiedział, że Romanie się tu chowa. Nikt nie wiedział, że łazi za nią czarny lis. I lepiej, żeby wszystko to zostało tajemnicą.
Świat dookoła zaczął blednąć. Dźwięki cichły, zapachy zanikały, ziemia traciła swoje istnienie. Powoli wszystko odchodziło w niebyt, podczas kiedy zastępowała je kompletna czerń. Po kilku minutach nie zostało nic oprócz nieprzeniknionej czerni.
Nic, oprócz Romy, przerażonej, biegnącej ku mrocznemu urwisku, nad którym bawił się mały, szary wilczek. Gdzie chował się rozmazany cień szczura. Gdzie niepewne głazy tylko czekają, żeby móc odpaść i zabić bezbronne wilki. Gdzie co którąś noc, co którąś drzemkę, co któryś sen rozgrywała się przerażająca tragedia, o której Romanie nie wiedziała, jaki ma związek z jej przeszłością i, być może, blizną na oku.