Iluzja śmierci - opowiadanie na słowa kluczowe
Biegnij.
Biegnij.
Biegnij.
Tylko to kołatało się w głowie przerażonej Romanie. Jej nogi potraciły czucie przy szaleńczym biegu, ale wadera nie mogła zwolnić. Pośpiech był w tym momencie kluczowy. Wiedziała, co może się zdarzyć. Wiedziała, że jest to nieuniknione, ale jednak biegła. Chociaż to nie jej życie wisiało na włosku. Było to życie kogoś, kogo Romanie nawet nie znała, ale musiała uratować. Mimo, że było to właściwie niemożliwe.
Wilczyca biegła przez nicość, pustkę. Czarną przestrzeń, w której nie było nawet dźwięków. Wszystko stanowiło jeden kolor, jedną powierzchnię, zupełnie, jakby unosiła się w kosmosie. A jednak
łapy dotykały twardej, solidnej powierzchni, a gdzieś tam, hen, daleko, znajdowało się szaleńczo głębokie urwisko, nad którym bawił się malutki szczeniak. Jak miał na imię? Romanie nie wiedziała.
Ale musiała go uratować, choć jego śmierć była nieunikniona.
Chociaż ciało powoli traciło zmysły, wcale nie było zmęczone. Płuca spokojnie pobierały powietrze, jakby jedynie truchtała. Mięśnie nie dostawały skurczów ani zakwasów, nawet jeśli nie dało się
już wyczuć oporu powietrza. Być może nie było go od samego początku tego wyścigu z czasem, być może tylko przestała go czuć. Pozostawał fakt, że organizm wadery nie chciał się zmęczyć.
W końcu Romanie ujrzała to, do czego jej się spieszyło. Mały, myszato szary wilczek z lśniącymi ramionami bawił się wesoło przy samej krawędzi urwiska, nie zważając na istniejące
niebezpieczeństwo. Gonił cień szczura, który jakimś cudem również znalazł się nad tym urwiskiem. Miniaturowy, czarniejszy niż wszystko inne cień. Przeklęty cień. Zaraza.
Szczur, uciekając przed wesołym wilczkiem, coraz bardziej zbliżał się do krawędzi. Każda jego próba zniknięcia w nicość była przerywana przez szczeniaka, który skakał na swoją udawaną ofiarę,
przygniatał ją do ziemi i dawał jej uciec. W końcu cień gryzonia skulił się na samej krawędzi urwiska, nie mając już innej drogi ucieczki.
Mały szczeniak nie pomyślał, ile ta zabawa może go kosztować. Ten jeden skok. Jeden, przeklęty przez samego Pluto skok. Szary wilczek przykucnął do ziemi, szykując się do kolejnego ataku.
Kompletnie zapomniał, jak głębokie jest to urwisko. Jego nogi naprężyły się do skoku.
– Stój! – próbowała krzyknąć Romanie, ale z jej ust nie wydobył się choćby najcichszy dźwięk. Mogła tylko otwierać bezradnie pysk, próbując w pośpiechu dobiec do szczeniaka.
Spóźniła się. Jak zawsze. Wilczek skoczył za szczurem, ale wraz z uderzeniem jego łap, ziemia na krawędzi się osunęła. Czarne, chociaż w jakiś sposób jaśniejsze niż przepaść głazy runęły w dół,
porywając nawet cień osobnika Rattus Norvegicus, którego ostatni pisk oświadczył sromotny koniec. Romanie skoczyła za szczeniakiem. Pomimo, że go nie znała, chciała go uratować.
Przeskoczyła krawędź urwiska, wlatując między skały, i krzyknęła bezdźwięcznie...
Co krzyknęła? Nie mogła tego usłyszeć. Nie mogła skupić myśli nad tym, co stara się powiedzieć. Czy było to imię? A może najzwyczajniejsze "nie"? Czy znała tego wilka? Nie mogła nic sobie
przypomnieć. Pośpiech, gdy usłyszała, że bawi się nad urwiskiem. Nieunikniona klęska. Przeklęty skok, opatrzony znamieniem Pluto.
Nagłe targnięcie wyrwało Romę z transu. Potrząsnęła głową. Wszystko, co widziała, czerń, urwisko, szary szczeniak. To była tylko iluzja. Ale czemu ją miewała? Im częściej zadawała sobie to
pytanie, tym trudniej było jej na nie odpowiedzieć.
Wilczyca rozejrzała się po Jaskini Przejścia, w której sypiała, jak wszystkie wilki, jakie ledwo dołączyły do watahy. Były tu też starsze stażem wilki, które nie chciały opuszczać tej jaskini.
Romanie spała w zagłębieniu w ścianie, gdzie nikomu nie przeszkadzały jej fioletowe płomienie. Jednak wadą tego umiejscowienia było, że nikt nie mógł też zobaczyć, jak bardzo się bała. Bała się
swoich iluzji, wesołego szczeniaka, cienistego szczura, nieskończonego urwiska. Najbardziej jednak bała się faktu, że nie miała pojęcia, kim był martwy szczeniak ani czemu miewała te iluzje.
Zawsze się spieszyła, by uratować wilczka. Zawsze jego śmierć pozostawała nieunikniona. Zawsze ta iluzja pozostawała czarna i rozmyta, niepełna, jakby umysł nie mógł sobie w pełni jej przyswoić.
Romanie wstała ze swojego miejsca i szybkim truchtem, omijając wszystkich po drodze, opuściła jaskinię. Te dziwne iluzje zawsze zostawiały ją w zadumie i, mówiąc prostym językiem, emocjonalnym
dołku, przez co nie miała ochoty z nikim się widzieć ani tym bardziej rozmawiać. Ze swoimi problemami wolała zostać sama, nawet jeśli czasem ją przytłaczały i w sumie chciałaby z kimś o nich
porozmawiać. Ale czasy tułaczki nauczyły ją trzymać język za zębami, bo inni potrafią najczęściej jedynie wyśmiać, zbagatelizować albo nawet wykorzystać jej problem przeciwko niej. Pomimo zimnej,
wietrznej pogody, udała się na spacer nad Leśny Potok, by zmoczyć nieco łapy. Może chłód wartkiej wody ocudzi jej otumanione zmysły.