· 

Piesku do nogi!

 - Jako jedyny z atakujących posiadasz Smoczy Miecz, nieprawdaż? - oznajmiła kierując dwukolorowe tęczówki na narzędzie wiszące przy boku ciemnofutrnego.

Ten jedynie kiwnął lekko łbem na potwierdzenie.

 

 - Niechętnie powierzam ci to zadanie - Alessa westchnęła jakby to co mówi było najprawdziwszą  prawdą. - Merlinie, dowiedziesz swych umiejętności i złapiesz Cerbera.

 

Cerber? Mowa o pradawnym 3 głównym stworze? Merlinowi odebrało mowę jak nigdy wcześniej. Alessa w jego chude łapy powierzyła tak trudne, odpowiedzialne zadanie.

 

 - Tak jest! - zaakceptował wyzwanie już lekko podekscytowany - Potrzebuje jedynie więcej informacji. 

 

Gdy alfa wtajemniczyła go we wszelkie szczegóły, bez ani chwili zwłoki udał się do jaskini po najpotrzebniejsze przedmioty. Smoczy Miecz stał na czele ekwipunku, tuż pod nim znajdowały się fiolki z pojedynczymi eliksirami oraz kilka najostrzejszych ostrzy z kolekcji. Na dnie leżały liny i tym podobne pomoce.

Zadowolony zielonooki łapiąc za torbę pełną ciężkich rzeczy, wyszedł z jaskini i skierował się w stronę miejsca o którym wspomniała wcześniej Alessa. Jego serce wypełniała dziwna radość, jakby spotkanie po latach z dawnym przyjacielem. Brakowało mu rozkazów, to prawda. Odkąd pamięta, uwielbiał tego rodzaju zadania i misje. W takich momentach czuł się wyjątkowy i doceniony.

Szedł wolno, gdy nieznośnie gorące promienie słoneczne spływały po czarnym futrze, które nagrzewało się niewyobrażalnie szybko. Po niewielu godzinach wędrówki miał już serdecznie dość jakichkolwiek aktywności fizycznych. Nierozsądnie zachował się gdy zdecydował o wyruszeniu z pustym od 2 dni żołądkiem. Lista problemów i bólu powiększała się z każdą minutą. Jednak szedł dalej przed siebie, nawet się nie oglądnął.

 

"Przekąsiłbym coś" pomyślał idąc nieznanym mu dotąd lasem. Na wielkie szczęście Fortuny, zauważył coś o czym marzył od początku wyprawy. Słodka woda płynąca niewielkim strumieniem wręcz przyciągała swym chlupotem. Bez ani chwili zawahania podbiegł do chłodnej wody, rzucając wcześniej torbę na zieloną trawę. Pił łapczywie, bez opamiętania gdy tuż przed jego wąskim nosem przepłynęła złocista ryba. Wcale nie miał ochoty na jedzenie, tak jak zwykle z resztą. Jednak dobrze wiedział że prędzej czy później brak mu będzie sił. Miał wybór, zachować zdrowie psychiczne i zostawić pożywienie bądź wykonać zadanie, przemóc swe trudności i dowieść alfie swych wartości. Przecież nie miałby odwagi przyznać się do porażki.

Jednym ruchem chwycił w ostre zęby rybę i zagryzł tak, by ta nie cierpiała zbyt długo. Następnie z wielkim trudem zabrał się za jedzenie. Po paru kęsach, stwierdził iż rybie mięso nie jest takie złe i nawet mu posmakowało. W ten sposób o dziwo zjadł calutkie mięso i to nawet ze smakiem.

 

Powstał pełen entuzjazmu i chęci do dalszej wędrówki. Obszedł Wulkaniczne Zbocze by nie narazić się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. To właśnie na tych nieprzewidywalnych terenach spodziewał się spotkania z mniemanym Cerberem. Po cóż miałby ryzykować wędrówką przez wulkaniczne  skały które w każdym momencie mogły doczekać się wybuchu? Ryzyko  mógł diametralnie zmniejszyć poprzez okrążenie wspomnianego miejsca.

Mimo iż od samego centrum ognistego obszaru dzieliło go wiele mil, zdołał usłyszeć potworny ryk trzygłowego monstrum. Czarne futro zjeżyło się wtem lekko a ciało spięło. Merlin świetnie zdawał sobie sprawę jak ciężka, wyczerpująca i niebezpieczna będzie ta walka. Wiedział jak niewiele będzie dzieliło go od śmierci. Instynktownie, na myśl o walce, dobył Smoczego Miecza zgrabnie chwytając za rękojeść, wyciągając głowinę z pochwy.  Tak przygotowany wyruszył w stronę potwora z piekieł.

 

Nie minęło wiele gdy zza jednej ze skał, wilk o zielonych oczach dostrzegł demonicznego pupila powstałego za wolą Pluta. Istota była przerażająco wściekła, miotała się na wszelkie możliwe strony wydając przy tym przeraźliwe dźwięki. Niestety, całe stworzenie płonęło przez co już na starcie Merlin stracił jedną z możliwości wykorzystania swoich umiejętności magicznych. Nie wiele opcji pozostało tak samo jak i czasu.

 

"A gdyby tak… Tarren?" Pomyślał łapiąc się za głowę. Bez wątpienia, ten pomysł był niezwykle ryzykowny i tylko głupiec zdecydowałby się na takie wyjście. Jednak gdyby zadziałało, Cerber mógłby pocałować go w smukłe cztery litery. Wszystko zależało od Tarrena, od potwornie bezlitosnej zmory.

 

Basior wyskakując z gruzu, wprost na swojego przeciwnika, wyłożył wszystkie karty na stół. Mógł zginąć, śmierć była najprawdopodobniejszym obrotem spraw. Mimo to zaryzykował, rzucił się na trzy pełne zębów pyski.

 

Poświęcenie przyniosło efekty.

 

Tarren błyskawicznie przejął kontrolę nad chudym ciałem, prawie jakby już kiedyś wspólnie to ćwiczyli. Zaraz przed zetknięciem się z kłami, rozszerzył wilczy pysk w szaleńczy uśmiech. Wykorzystując swą demoniczną prędkość, w mgnieniu oka znalazł na jednej ze skalnych płyt. Zaśmiał się szyderczo widząc rozwścieczone ruchy stwora. Następnie, z prędkością tak wielką że trudno było go w ogóle zauważyć, za pomocą miecza, zadał pierwszy cios oszpecający prawy bok Cerbera. Ataki za pomocą ostrza wykonał jeszcze kilka razy, do momentu wyprowadzenia wroga z równowagi. Demoniczny Pies, bez chwili zawahania zaczął pluć ogniem we wszystkie strony.

 

 - Twoja kolej - zaśmiał się Tarren oddając Merlinowi kontrolę nad ciałem.

 

Tym razem było inaczej, tym razem zachowywali się jak dobrzy, starzy przyjaciele dzielący jedno miejsce. Oboje byli niczym innym jak piękną syntezą. Wspólnie tworzyli cudowne dzieło nie do pokonania. Dwie osobne dusze dopełniające siebie nawzajem.

 

Merlin chowając się za górką wulkanicznych kamieni, uniknął ataku ze strony monstra. To też nie znaczy że walka dobiegła końca, wręcz przeciwnie.

 

Korzystając z drugiej ze swych umiejętności, zamienił się w cień i niezauważony zbliżył się do nieobliczalnego stworzenia. Sumiennie oglądnął całe jego ciało doszukując się jakichkolwiek słabości (jeśli w ogóle takowe istniały). W pewnym momencie olśniło go. Każdą moc można przecież obrócić na niekorzyść. Czy nie wspominałem przypadkiem parę zdań wcześniej o płomieniach dobywających się z cielska Cerbera? Przecież to one mogły okazać się największą słabością.

 

Ulotnił się szybko i skrył w jednej ze szczelin. Zaczął wszystko starannie rozpatrywać. I w końcu uknuł swój plan idealny, który jak się później okazało, wymagał dużej ilości ograniczonego czasu.

 

Czym prędzej, po cichu udał się do najbliższego zbiornika wodnego. Namoczył w nim wszystko co tylko się nadawało. Liny, skrawki materiału, siebie. Następnie,  wrócił w pobliże stwora i sprytnie przygotował się do ataku.

 

Gdy Tarren otrzymał władzę nad ciałem, zabrawszy wcześniej mokre przedmioty, rzucił się na Cerbera. Kilkoma ruchami poprzykrywał tryskające ogniem miejsca, gasząc je przy tym. Istota skrzeczała z bólu i cierpienia pokładając się po ziemi pokrytej pyłem. Uśmiechnięty Tarren podszedł do jednego z łbów patrząc się na niego kpiąco.

 

 - I co teraz kupo mięsa? - Roześmiał się.

 

Po chwili wilczy pysk przyjął zamyślony wyraz a sam Tarren zaczął coś analizować po czym odparł:

 

 - Merlinie, twoje serce wciąż jest w rozsypce - odniósł się do odległej przeszłości gdy z pyska pokrytego czarnym futrem zniknął uśmiech. - Przestań o tym myśleć, to nie była twoja wina. Miłość przemija, pogódź się z tym. Zapomnij albo oboje zginiemy.

 

Tym zdaniem kończąc, oddał Merlinowi ciało. Ten zaś zignorował słowa demona i zabrał się do pracy. Powiązał łapy i pyski, wciąż ociekającą wodą liną. Bez wyrazu na pysku, za pomocą Smoczego Miecza, przebił miejsce, w którym rzekomo miało znajdować się serce potwora. Ogniste oczy wygasły tak jak wszystkie inne czynności życiowe takie jak oddychanie. Merlin świetnie zdawał sobie z czasu który uciekał nieubłaganie. Bowiem po przebiciu serca stworzonego z płomieni, niewiele chwil pozostaje przed ponownym wskrzeszeniem bestii. Chwycił za jedną z lin, mocno zaciskając ostre zęby. Ze zmęczeniem w oczach zaczął ciągnąć ile sił. Chude łapy dygotały z wyczerpania odmawiając posłuszeństwa.

 

Przechodząc przez ogromną pustynie zwaną Piaszczystymi Wzgórzami, piach lepił się do wciąż mokrego, martwego stwora. Zwierzę zdawało się być pogrążone w błogim śnie, jego wyraz pyska był taki spokojny. Merlin ukradkiem spoglądał co jakiś czas w stronę trzech głów, zastanawiając się jakim cholernym sposobem to stworzenie wydostało się z Hadesu.

 

 - Jeszcze tylko kawałek bracie - Powiedział do Cerbera wiedząc że ten i tak nie usłyszy a nawet jeśli, to nie zrozumie.

 

Gdy piach stawał się coraz to bardziej wilgotny, a łapy przestawały się w nim zapadać ciemne wilczysko dostrzegło przejrzyste wody Nyksu. Teraz nadeszło jedno pytanie "Jak przebrnąć przez rzekę"

 

Na wielkie szczęście, w tamtym miejscu, woda nie sięgała powyżej kostek.

 

Dalej poszło już łatwo, Merlin odnalazł alfę. Wadera o ciele zdobionym we wzory, z błogim wyrazem pyska powstała na powitanie jednego ze swych wojowników.

 

 - Wykonałem zadanie - wyksztusił ledwo, ze zmęczenia. Jego ciało całe pokryte było kurzem i błotem, jedna z łap upaprana była zaschniętą już krwią.

 

Nie miał pojęcia co jeszcze powinien dodać, czarny łeb był wolny od jakichkolwiek myśli. Alessa spoglądając wpierw na trzygłowego stwora, następnie na sylwetkę wykończonego wojownika, przymknęła szczere oczy i rzekła:

 

 - Świetna robota Merlinie, wilku wojny i ognia.

 

KONIEC