· 

Piękno nocy

Basior stąpał w nieprzeniknionym mroku, klatką piersiową odgarniając wysokie trzciny i kolorowe rośliny. Jaskrawe liście świeciły oślepiającym, neonowym blaskiem, rzucając jasną poświatę na skołtunione futro i szeroko otwarte oczy. Chłodne powietrze przecinał cichy oddech i stłumione plaśnięcia dochodzące spod spokojnie poruszających się łap. Na podmokłym terenie i kleistym błocie pojawiało się coraz więcej tropów. Stanowiły one cienką ścieżkę prowadzącą ku przybyszowi, który nieświadomy mojej obecności, posuwał się naprzód w rytmicznym tempie.

 

Skradałam się za nim bezszelestnie, z wyuczoną dokładnością stawiając na ziemi kolejne kroki.

Posuwałam się ostrożnym, równym kłusem. Przystosowywałam się do prędkości wilka, aby zagłuszać własne kroki i utrzymywać basiora w świadomości, że jest sam. Ciche jęki uginającej się pod moim ciężarem wilgotnej ziemi pokrywały się z odgłosami, które dobiegały od strony przybysza. Dzieliła nas odległość dziesięciu zajęczych skoków. Posuwając się naprzód, bez trudu widziałam sylwetkę przedzierającą się przez chaszcze. Kremowe futro oświetlał blask magicznych roślin porastających Ponure Bagna. Noc zagłuszana była kumkaniem żab skrywających się w sadzawce znajdującej się po mojej lewej stronie; czarna tafla szumiała cicho, zlewając się z wszechobecną czernią i chłodem. Milczące, pozbawione liści drzewa w okrutnym milczeniu chyliły się ku ziemi, zasłaniając nocne, zimne niebo.

Tajemniczy wilk nie zdawał sobie sprawy, z mojej obecności. Odkąd wypatrzyłam go podczas wieczornego zwiadu, ani razu się nie odwrócił i nie poruszył uchem w moją stronę. Z zadziwiającą i wręcz niepokojącą determinacją przedzierał się przez gęste rośliny i kleiste sadzawki. Szedł prosto przed siebie, nie tracąc czasu na krótki odpoczynek czy chociażby ugaszenie pragnienia. Ponuro patrzył przed siebie, nawet nie kłopocząc się spoglądaniem na boki. Jaki był jego cel...? Czy zagrażał Dolinie Burz, czy może był zwykłym, nieszkodliwym osobnikiem? Dokąd zmierzał?

Sądząc po jego pewności siebie, przemierzał ten fragment ziemi wielokrotnie. Odważnie przedzierał się przez puszczę, z łatwością omijając skryte wśród chaszczy nory oraz skupiska niebezpiecznych zwierząt. Jego kremowa sierść pobłyskiwała pośród fioletowych pędów roślin. Brązowa pręga przecinała jego grzbiet pociemniałą smugą. Może on wcale nie znał tych terenów... może jedynie miał często do czynienia z puszczami podobnymi do Ponurych Bagien?

Z uwagą przypatrywałam się wilkowi, smakując dobiegających z jego strony woni. Zapachy mieszały się z podmokłą glebą i śmierdzącym torfem, aromaty tajemniczych roślin tworzyły odurzającą mieszankę. Powietrze przesiąknięte było chłodem, czernią nocy i piskami drobnych żyjątek buszujących w podłożu. Dźwięki rozbrzmiewały w mojej głowie zaskakująco głośno. Pośród ciszy przybierały formę ciągłego hałasu i nietypowych odgłosów. Szmer wody, stukanie gałęzi, cichy oddech, kroki na wilgotnej ziemi... nie mogłam się skupić.

Potrząsnęłam głową, lecz niewiele to dało. Na podmokłym gruncie przy odrobinie nieuwagi łapy plątały się i ślizgały. Kręcąc pyskiem, niemalże straciłam równowagę i omal wywróciłam się prosto na brzeg pobliskiego zbiornika. Zachwiawszy się i machnąwszy ogonem, udało mi się jednak ponownie stanąć na łapy i kontynuować wędrówkę.

Wilk zmienił kurs, delikatnie skręcając w prawo. Bagienna sadzawka zniknęła za moimi plecami, odgłosy żab stawały się coraz cichsze, aż w końcu umilkły. Jaskrawe rośliny zaczynały tracić swój blask; teraz zaczęłam rozpoznawać znajome zioła i mchy. Grunt stał się twardszy, wyścielały go suche igiełki i liście. Pomimo ciemności, z łatwością spostrzegłam zmieniający się krajobraz. Bure pnie zaczynały tracić swój szarawy odcień; z każdym krokiem zmieniały się coraz bardziej. Porastała je gruba, pomarszczona kora, korzenia nieśmiało wyglądały zza ziemi, a twarde konary przyozdabiane były przez liście szemrzące delikatnie do rytmu podmuchów leśnego wiatru. Poznawałam tę okolicę. Ponure Bagna przechodziły łagodnie w majestatyczne, pełne głazów i kamieni Zapomniane Ruiny. Zimne powietrze ogrzały zapachy gęstego runa i oddechy leśnych zwierzątek.

Przyspieszyłam kroku, z radością wciągając znajome wonie i zapachy dziczy. Miękko odbijałam się od stabilnego gruntu, równym tempem powoli przybliżając się do wilka. Gdy skróciłam dzielący nas dystans o dwa kroki, ponownie zaczęłam kroczyć z tą samą prędkością co nieznajomy. Nasze kroki rozbrzmiewały w ciszy.

Krajobraz wokół nas nadal się zmieniał. Pośród mchu zaczęły wyrastać znajome krzewy, gęste korony drzew chyliły się ku ziemi. Zwalone pnie tworzyły mosty nad szemrzącymi łagodnie strumieniami, a pod licznymi korzeniami i głazami widniały głębokie nory i tunele wykopane przez leśne zwierzęta. Wśród aromatycznie pachnącej gęstwiny zaczęły wyrastać szare głazy. Pięły się w górę niczym dorodne kwiaty, na każdym kroku przybierały osobliwe kształty, które w odległej przeszłości były częściami pradawnych budowli. Ściany porośnięte soczyście zielonym bluszczem stanowiły mury obronne starożytnego miasta, a liczne ścieżki prowadzące między budynkami już dawno zarosły, przyozdabiane teraz paprociami i mchem. Otaczało mnie zapomniane miasto, cywilizacja obrócona w proch od zarania dziejów. Z zapartym tchem obserwowałam otaczające mnie głazy.

Wilk zaczął zwalniać; natychmiast przystanęłam, bezszelestnie pozwalając, by dzielący nas dystans się wydłużył. Przybysz skręcił do wielkiego budynku, który górował nad innymi budowlami wysoką wieżą wysadzaną kolorowymi kamieniami. Potężne wrota zaskrzypiały, rozdzierając ciszę głośnym piskiem. Przerażona ryjówka zaszeleściła w pobliżu moich łap i uciekła w mrok. W ciemnościach dostrzegłam, jak jasne futro basiora znika za drzwiami katedry.

Po cichu podkradłam się do gęstych zarośli porastających zwalony pień leżący naprzeciw wrót. Z zaskakującą łatwością delikatnie rozgarniałem pachnące liście i nie czyniąc żadnego dźwięku, przedarłam się do swojej kryjówki. Nie mogłam przecież czaić się przy wrotach budynku i obserwować przez nie wilka. Gdyby gwałtownie zerknął w moją stronę, słysząc, na przykład, donośny dźwięk dochodzący z zewnątrz, nie miałabym wystarczająco czasu, aby się schować bądź skryć w mroku. O wiele łatwiej było stworzyć kryjówkę w zacienionym miejscu, gdzie nikt nie byłby w stanie mnie dostrzec. Nawet jeśli tajemniczy przybysz posiadał zdolność widzenia w ciemnościach, miał małe szanse dostrzeżenia mojego ciała opatulonego zewsząd gęstą roślinnością.

Miękki grunt zagłuszał moje kroki. Zielone, soczyste pędy i liście bezszelestnie przesuwały się po moim futrze, delikatnie łaskocząc łopatki i łapy. Wzrokiem wyłapałam niewielkie, płaskie wgłębienie w ziemi, obrośnięte wokół licznymi paprociami. Umieściłam się w nim, ustawiając pysk tak, by  spomiędzy zwalonego drzewa i gęstej roślinności widoczne były jedynie moje oczy. Delikatnie ugniatając ziemię łapami, zajęłam pozycję i zaczęłam obserwować wilka. Poruszyłam uszami, czujnie nasłuchując dźwięków dochodzących ze środka budowli. Basior posapywał cicho, wkraczając w jej głąb i rozgarniając wyścielające podłogę cegły i odłamki szkła; pośród leśnej ciszy słyszałam, jak uderzają o siebie nawzajem. Po chwili odgłosy ustały.

Natomiast rozległ się odgłos rozkładanego papieru i cichy trzask palących się polan – z wnętrza katedry rozbłysnął ciepły blask ognia. Ostrożnie wychyliłam się zza ciemnego pnia i zerknęłam do środka katedry, wbijając wyciągnięte pazury w ziemię. Czujnie strzygąc uszami, obserwowałam, jak wilk przysuwa się bliżej ogniska, grzejąc sobie łapy i ostrożnie rozkładając z szelestem zwinięty zwój. Jakim cudem basior był w stanie rozpalić ognisko w tak krótkim czasie?

Iskry strzeliły w górę i osiadły się na futrze nieznajomego, wydając przy tym charakterystyczny, nieprzyjemny syk. Wilk jednak, choć powinien się zerwać na równe łapy i pisnąć z bólu, nadal przyglądał się mapie, merdając ogonem niebezpiecznie blisko żaru.

Przyglądając się temu w milczeniu, poruszyłam cicho wąsikami. Scena sprzed chwili ujawniła mi fragment prawdziwego oblicza wilka, dotychczas skrytego za nieprzebytą osłoną tajemnicy.

,,On musi mieć władzę nad ogniem!" — uświadomiłam sobie, przypatrując się kłębom dymu, które powoli unosiły się zza jego prawego boku. — ,,Płomienie nie czynią mu żadnej krzywdy!".

Czas mijał, a basior nadal studiował mapę; pazurem kreślił na niej kółka, wyraźnie zamyślony, czasami wystukiwał na niej jakiś rytm. Jednak nadal bez przerwy wpatrywał się w pożółkły materiał i wodził po nim wzrokiem, prawdopodobnie czegoś na nim szukając.

Przyglądałam mu się bez ruchu, każdą częścią ciała wyłapując otaczające mnie rośliny. Jakiś wyjątkowo miękki liść łaskotał mnie w ucho, cienka gałązka krzewu jagód drapała mnie w nasadę ogona. Chwile mijały, a Wilk Ognia wciąż przyglądał się swojej mapie. Moja czujność powoli zaczynała spadać; uświadomiłam sobie, że moją uwagę zaczyna przyciągać otaczająca mnie przyroda. Zresztą, nie dziwiłam się temu. Niejednokrotnie podczas zbierania ziół na łonie natury zachwycałam się kolorowymi kwiatami i nietypowymi roślinami o osobliwych zapachach.

Powoli przekręciłam głowę, spoglądając na korę drzewa leżącego tuż pod moimi łapami. Gdy skupiłam wzrok, widziałam dokładnie każdą rysę i wygładzenie zdobiące jego brązowo–kasztanową powierzchnię. Natomiast roślina rosnąca po mojej prawej stronie była nieskazitelnie gładka i lśniąca. Jej kwiaty przypominały oszlifowane kamienie, lśniące diamenty mieniące się w świetle księżyca. Fioletowe płatki spływały falami w dół; na jasnej, zielonej łodydze przypominały barwne, delikatne dzwoneczki.

,,Wygląda jak żywokost!" — pomyślałam, przybliżając nos do drobnego kwiatu i zaciągając się jego zapachem. Spodziewałam się poczuć ostrą woń gryzącą w pysk i drążącą w nosie tunel pełen pikantnych aromatów, lecz, ku mojemu zaskoczeniu, mój łeb owiał słodkawy, przywodzący na myśl miód zapach. Zaciągnęłam się nim z rozkoszą, a delikatny posmak zatańczył w moim nosie i osiadł się na gardle. Przełknęłam go radośnie, obserwując, jak delikatne kwiatki kiwają się powoli, tańcząc pośród promieni księżyca. — ,,Ciekawe, co to za roślina... może ma jakieś właściwości lecznicze?".

Zerkając co chwila na błyszczące w mlecznobiałym świetle płatki kwiatów, odważyłam się podnieść wzrok i spojrzeć na świetlistą tarczę rozpraszającą mrok nocy. Zaparło mi dech w piersiach. Gdyby nie silne opanowanie, które kazało mi ciągle milczeć i nie czynić zbyt wielkiego hałasu, na pewno wykrzyknęłabym: ,,Och!". Zamiast tego, nosem cichutko wypuściłam wstrzymywane powietrze, przeczesując wzrokiem ciemności górujące nad Zapomnianymi Ruinami.

To był jeden z najpiękniejszych widoków, które było dane mi oglądać w całym moim życiu. Czerń nocy rozlewała się na niebie smolistą, mroczną plamą; rozciągała się aż po horyzont, ginęła za koronami drzew i szczątkami pradawnych budynków. Na jej potężnym, wszechobecnym tle widniał ogromny, lśniący księżyc. Jego delikatny, biały niczym wiosenna mgła blask docierał do każdego zakątka gęsto zarośniętego lasu. Nawet ukrywszy się pośród różnorodnych roślin i krzewów, nadal czułam na grzbiecie kojący, zimny blask. Lecz to, co najbardziej przykuwało moją uwagę, to nie był biały sierp zdobiący miękki mrok; były to gwiazdy, wyścielające nieboskłon niczym małe rybki zgromadzone w ciasnej sadzawce. Drobne punkciki świeciły jasno, tworząc na tle nieba zachwycający, migoczący wzór. Błyskały, jedna przy drugiej, jedna większa, druga mniejsza. Wszystkie razem tworzyły jednak wyjątkową, magiczną grupę, błyszczące stado zgromadzone u stóp księżyca, ich alfy. Leżały przypadkowo rozmieszczone nad moją głową, na horyzoncie nieco blednąc, a pośrodku nieba świecąc jasnym, zdecydowanym blaskiem. Wspólnie tworzyły niesamowity, cudny szlak, drogę biegnącą przez całą galaktykę i docierającą do każdego zakątka kosmosu.

Doskonale wiedziałam, jaki dyskomfort wzbudza we mnie całkowita, nieprzenikniona ciemność, zasłaniająca wszystko swoją ciężką kotarą. Nie sprawiała wprawdzie, że dygotałam ze strachu i wyłam o pomoc; czułam się jedynie tak, jakby na moim futrze osiadły się miliony rzepów. Chciałam po prostu się z nich otrząsnąć i wyjść z mroku, gdzie na nic nie mogły się przydać moje wyostrzone zmysły. I pomimo tego wszystkiego, pomimo tej całej niepewności i zamroczenia, których nie chciałam do siebie w żaden sposób dopuszczać, w chwili, gdy podziwiałam nocne, rozgwieżdżone niebo, w mojej głowie pojawiła się silna, głośna myśl:

Jak wspaniale byłoby unosić się pośrodku tej czerni, tańczyć, otoczona zewsząd migoczącymi delikatnie punkcikami...! Wdychać ich zapach, muskać łapami jasną poświatę łaskoczącą moje futro...! Mimo, iż było to marzenie absurdalne i niemożliwe do spełnienia, sama wizja bycia otoczoną przez miliony mlecznobiałych gwiazd, wydawała się taka ciekawa i magiczna...!

Spoglądałam na nie w milczeniu, zupełnie zapomniawszy o otaczającym mnie świecie. Patrząc na liczne światła oślepiające ciemność nocy, nie potrafiłam ukryć zdumienia. Jak wiele gwiazd widniało przed moimi oczami? Ile zbiorowisk i konstelacji zdobiło nocne niebo i skrywało się przed wilczymi spojrzeniami? Tyle tajemnic skrywał ten ogromny, nieodstępny świat! Czy tam, pośród księżyców, słońc i gwiazd, znajdowało się jeszcze coś, co mogłoby piękno nocy uczynić jeszcze dorodniejszym?

Nagły ruch w ruinach katedry przykuł mój wzrok. Przekręciłam gwałtownie głowę, odrywając się od sekretów nocnego nieba. Tajemniczy wilk, o którym dawno zdążyłam już zapomnieć, stał teraz na wyprostowanych łapach i wściekle odgarniał łapą otaczające go fragmenty kamieni i szkła. Wydawał się przy tym bardzo poruszony, poruszał energicznie ogonem, a jego ślepia zdradzały gniew. Z jego palców buchały iskry; niebezpiecznie trzaskały w pobliżu mapy, z sykiem odbijały się od rozbitych w pobliżu cegieł.

— Łajdaki! Kłamcy! — po raz pierwszy, odkąd zaczęłam go śledzić, wilk postanowił się odezwać. Mówił sam do siebie, a w jego tonie, niczym żar, tańczyła żywa groźba i chęć zemsty. — Dali mi ten papier... oszukali mnie! Ta droga mnie do niego nie poprowadzi!

,,Niego?" — zdziwiłam się, kucając i przyglądając się rozzłoszczonemu wilkowi. Nagle w górę uniósł się dym, fala ciepła rozeszła się po ziemi i szarpnęła ścianami budowli. Jasne futro przybysza zniknęło w ciemnych oparach, gdy nagle jego łapy zajęły się ogniem, który, sycząc niczym śmiercionośna żmija, dopadł mapy i spalił ją na popiół. Drobinki pożółkłego, śmierdzącego materiału osiadły się na futrze wilka.

Zupełnie zapominając o płomieniach liżących jego kończyny, z głuchym warkotem przedarł się przez kamienie porozrzucane na twardej podłodze i ruszył prędko wąską, leśną ścieżką. Serce podeszło mi do gardła; przez pełną przerażenia chwilę obserwowałam, jak basior przedziera się przez dzicz, muskając łapami rosnące wszędzie rośliny i suchą, pokrytą liśćmi ściółkę. Bałam się, że ogień zajmie drogie mi drzewa i spali cały las; iskry będą wpadać do moich oczu i trawić moje brudne od dymu futro. Śmiercionośny pożar odbierze życie milionom istnień. Lecz, co dziwne, płomienie, które dotknęły ziemi i suchego mchu, z donośnym sykiem gasły i znikały. Nawet rozgrzane powietrze wirujące pośród nocnej ciszy nie było w stanie wyrządzić roślinom krzywdy.

,,Niesamowite!" — zerwawszy się na równe łapy, obserwowałam w zdumieniu niknącą w oddali rozświetlaną iskrami sylwetkę. — ,,On nie tylko potrafi kontrolować ogień: może również podpalić jedną rzecz, nie zwęglając jednocześnie drugiej!".

Ostrożnie przeskoczyłam leżący przede mną pień, donośnie poruszając gąszczem roślin. Na szczęście,  przybysz nie mógł usłyszeć już tego ruchu; znajdował się za daleko. Zerknęłam krótko na powoli gasnące płomienie trawiące mapę pośród ruin. Nie zostało z niej zbyt wiele. Papier nie był już niczym więcej niż rozgrzanym, czarnym popiołem, z którego biła odurzająca, surowa woń zgnilizny.

Ruszyłam zatem za wilkiem–samotnikiem, przedzierającym się hałaśliwie poprzez skąpany w mroku las; donośnie rozgarniał klatką piersiową gęste chaszcze, pazurami roztrzaskiwał cienkie gałązki. Jego łapy, otoczone przez żółtawe płomienie, były dla mnie pochodnią, drogą prowadzącą w mroku. Dokąd on zmierzał? Jakie były jego plany? Kto podarował mu tę fałszywą, sztuczną mapę?

Głowiąc się w myślach nad tymi pytaniami, bezszelestnie biegłam przez las, miękko gnając nad ziemią; a moja dusza, uciekłszy od ciała i oderwawszy się od rzeczywistości, tańczyła wolna pośród miliona jasnych gwiazd.

 

KONIEC