· 

Poważne tarapaty [Słowa kluczowe]

Było pochmurne późne popołudnie. Ten dzień zdawał się całkiem zabiegany i dość chaotyczny. Dopiero co zakończyłam lekcje wraz z Carmen oraz Leilani, moimi dwoma uczennicami. Waderki były jeszcze dosyć młode, a tego dnia wyjaśniałam im, czym jest wiara, dziedzictwo oraz historia naszej watahy. Prawdopodobnie był to jeden z moich ulubionych tematów. Opowieści o każdym z bogów, o tym, kim są walkirie, herosi oraz jakie ważne wydarzenia historyczne miały miejsce od powstania Krainy Burz. Mnie samą wyjątkowo inspirował ten temat i liczyłam, że uda mi się tym zarazić również moje podopieczne. Podobnie jak każdym innym.

 

-...dlatego właśnie Alessa odnowiła gwardię herosów oraz walkirii -ciągnęłam swoją wypowiedź, wskazując na jedną ze stron w starej księdze, na której widniała piękna białosierstna wilczyca, o ogromnych anielskich skrzydłach. Władała światłem, a przy jej boku znajdował się sporej postury, umięśniony basior, prawdopodobnie heros, dzierżący tarczę oraz miecz.

 

-I od tej pory Alessa jest nową królową! -rzuciła Carmen, na co ja znacząco pokręciłam głową.

-Nie tak do końca -rzekłam -Pierwsza alfa od tamtej pory zarządziła, by wszystkie walkirie były sobie równe. Teraz każda jest tak samo ważna.

-Ta wilczyca na obrazku jest podobna do mnie! Myślisz, że mogłabym zostać kiedyś walkirią? I mieć skrzydła jak Nasari? -dopytywała Leila.

-Myślę, że wszystko jest możliwe, jeśli się ciężko pracuje i włoży w to całe serce -przymknęłam oczy w pogodnym uśmiechu, czochrając młodą waderę po głowie.

 

W tym momencie dostrzegłam ciemną plamkę na otwartej przeze mnie stronie. Z początku lekko skołowana, natychmiast zrozumiałam więcej, gdy pojawiła się druga. Szybko zamknęłam księgę, dostrzegając, że burzowe chmury znajdują się tuż nad nami. Wiatr przywiał do mojego ucha przyjemny szelest drzew. Zaczęło lekko kropić, a pojedynczy grom rozbrzmiał gdzieś w oddali. Najprawdziwsza burza prosto z Krainy Burz. Najpiękniejsza, jaka tylko może być.

 

-No niee! -jęknęła Leila, wyraźnie niezadowolona z obecnego obrotu spraw -Dlaczego zawsze musi zacząć padać w najciekawszym momencie?

-I tak przetrzymałam was trochę dłużej -odrzekłam spokojnie, starając się ustalić po położeniu słońca obecną porę dnia.

 

Deszcz nieco się nasilił, a Leilani się rozchmurzyła, czując na swym futerku kolejne kropelki. Waderka od zawsze kochała wodę, pod każdą jej postacią. Białofutra podskoczyła w miejscu, trącając swoją koleżankę. Carmen jednak jedynie lekko zamerdała ogonem, nadal nie wstając z miejsca. Ja natomiast prędko złapałam księgę, chowając ją do torby. W tym czasie dziewczynki zgodnie z moim poleceniem schowały się przed burzą w Jaskini Przejścia, chociaż Leila nie wydawała się szczególnie z tego powodu zadowolona.

 

Nieco zamyślona, po cichutku weszłam bardziej w głąb jaskini, szukając wzrokiem legowiska Shiry. To właśnie od niej pożyczyłam wcześniej wspomnianą książkę. Miejsce do spania było puste, lecz wciąż wręcz przesączone przyjemnym zapachem wadery. Ostrożnie odłożyłam obok niego torbę, nie chcąc nikomu przeszkadzać w wypoczynku po ciężkim dniu. Gdy to zrobiłam, wróciłam do tej części groty, która swoją funkcją przypominała bardziej korytarz niż sypialnię. Spokojnie usiadłam zaraz obok swoich uczennic.

 

Nie pozostało mi w tamtym momencie nic innego niż cierpliwie czekać na Nasari oraz Merlina, by odebrali szczenięta spod mojej opieki. O dziwo, mimo odrobinę przedłużonej lekcji, żadnego z wilków nie było jeszcze w jaskini. Widocznie nie tylko ja straciłam poczucie czasu, pochłonięta swoją pracą. Na szczęście oba wilki przybyły na miejsce dokładnie w tym samym czasie, niemal wcześniej wpadając na siebie w wejściu. Dostrzegłam, jak zdyszana Nasari przeprasza basiora w nieco roztrzepany sposób, na co wilk mruczy coś pod nosem. Różowooka czarodziejka pospiesznie do mnie podbiegła, jak zwykle dziękując za opiekę, po czym energicznie wybiegła wraz ze swoją przybraną córką na zewnątrz.

Carmen na widok Merlina natychmiast podbiegła do niego, energicznie skacząc i merdając ogonem. Siedziałam, przyglądając się, jak młoda wojowniczka wita swojego opiekuna poprzez czuły uścisk.

 

-Młoda damo, trochę ogłady -upomniał ją, na co ta natychmiast stłumiła noszącą ją energię -Mam nadzieję, że na zajęciach potrafiła się lepiej zachować -zwrócił się do mnie.

-Carmen była grzeczna, jak zwykle -odpowiedziałam głosem będącym dziwną mieszanką nieobecności i zdziwienia.

-Wyśmienicie -rzekł chłodno, na co ja wstałam i podeszłam bliżej niego. Postanowiłam poruszyć w końcu temat, który dręczył mnie od dłuższego czasu. Właściwie odkąd czerwonooka trafiła do naszej watahy oraz pod opiekę chudego wilka. Jednak przed poczynieniem jakichkolwiek działań zdecydowałam, że rozsądniej będzie ograniczyć się jedynie do subtelnej obserwacji.

-Moglibyśmy porozmawiać o czymś na osobności? -wyszeptałam, nieco zmartwionym tonem. Trochę obawiałam się, jak ta wymiana zdań może się potoczyć.

-Oczywiście -odrzekł, spoglądając znacząco na swoją podopieczną. Czerwonookie szczenię spojrzało na niego pytająco, dopiero po paru sekundach podskoczyła w miejscu, po czym potruchtała prosto na zewnątrz, a później w stronę Jaskini Wschodzącego Słońca, czyli dokładnie tam, gdzie mieszkała razem z basiorem.

-O czym chciałaś ze mną rozmawiać? -spytał, gdy tylko dopilnował i zobaczył, że waderka przekroczyła próg ich wspólnego legowiska.

-O Carmen

-Coś nabroiła?

-Nie, nie, w żadnym razie -prędko odpowiedziałam -Po prostu...

Basior spojrzał na mnie znacząco, lekko pochylając łeb. Zdawało się, jakby mnie popędzał.

-Po prostu obserwuję was od dłuższego czasu... -westchnęłam -Słuchaj, nie chcę ci mówić, jak masz wychowywać swoją podopieczną, ale...

-Proszę cię, przejdź do rzeczy -odrzekł nieco surowo, acz nadal spokojnie i elokwentnie.

-Czasem widzę, jak reagujesz na pewne rzeczy i pewne jej zachowania. Carmen jest jeszcze dzieckiem, ale mimo to, jest bardzo posłuszna i ambitna. To niewątpliwie twoja zasługa i są to jak najbardziej pozytywne cechy, ale... nie może to zabijać w niej jej wrodzonej radości i energii -basior nadal słuchał mnie, jednak dostrzegłam, że jest lekko spięty.

-Trochę nie rozumiem, do czego zmierzasz -odrzekł po chwili ciszy.

-Chciałabym,abyś dał jej być szczeniakiem Merlinie -w końcu wyrzuciłam, na co basior nawet nie drgnął. Nadal jedynie wbijał we mnie swoje zielone spojrzenie. Widziałam, jak jego wychudzone ciało delikatnie się poruszało pod wpływem jego własnego oddechu -Widzę, że jest dla ciebie ważna, ale z jakiegoś powodu boisz się jej to okazać... dlaczego?

 

Wilk nic nie odpowiedział.

 

-Carmen jest w ciebie wpatrzona. To ogromna odpowiedzialność, gdy jesteś dla kogoś autorytetem -mówiłam, unosząc lekko przednią łapę -Spróbuj być dla niej chociaż trochę bardziej łagodny. To dobra waderka. Nie jest rozwydrzonym dzieciakiem, który potrzebuje wiecznego upominania. Jeśli będziesz dla niej zawsze tylko źródłem krytyki... możesz nawet nie zauważyć, gdy ją stracisz -na moje słowa basior lekko drgnął. Jego milczenie i sposób, w jaki mi się przyglądał, coraz bardziej mnie niepokoiły.

-Oczywiście. Zrobię co w mojej mocy -rzucił beznamiętnie, lecz mimo to w jego oczach dostrzegłam coś, co bardzo nie chciałam, by się tam znajdowało.

-Nie gniewaj się na mnie Merlinie... -mówiąc to, moje uszy i ogon delikatnie oklapły -Po prostu pomyśl o tym...

-Tak zrobię -odrzekł szybko, na co ja wbiłam wzrok w kamienną podłogę. W międzyczasie dudnienie deszczu na zewnątrz ustało. Ulewa powoli się kończyła.

-To ważne by Carmen umiała czerpać radość z każdej chwili. A ambicja przewyższająca znaczeniem wszystko inne to ostatnie czego byś chciał dla niej i dla samego siebie... -rzekłam, mając z tyłu głowy jawne przykłady w naszej historii, pokazujące jak bardzo niespełnione pragnienia potrafią namieszać w życiu wilków -Pozwól jej mieć również dzieciństwo. Spędź z nią jakoś czas poza treningami. Pójdźcie na spacer, porozmawiajcie, pokaż jej coś nowego -proponowałam.

-Carmen potrzebuje treningów. To jest to, czego ona chce. By w przyszłości być kimś i coś umieć -tłumaczył chudy basior -Chciałabyś, aby w przyszłości była słaba?

-Nie. Chciałabym, abyś zachował we wszystkim równowagę i zdrowy rozsądek -kontrargumentowałam, na co wilk ponownie zamilknął.

 

Westchnęłam cicho, przypominając sobie, że zaraz po skończeniu zajęć miałam udać się aż na Piaszczyste Wzgórza. Wiedziałam, że znowu będę spóźniona...

 

-To tyle, co chciałam ci powiedzieć -wyznałam spokojnie -Mogę nie mieć racji, ale...

-Szanuję twoją opinię -przerwał mi, lecz jak zwykle ton jego głosu był opanowany i pełen szarmanckości.

 

"Mam nadzieję, że nie zdenerwował się na mnie za to" -pomyślałam, czując, jak mięśnie mojego pyska się lekko spinają w momencie, gdy po raz kolejny wbiłam wzrok w ziemię. Liczyłam, że basior nie odebrał moich słów źle. Ja po prostu chciałam dobra dla swojej uczennicy, tak samo, jak on...

 

-Muszę już iść... Jeśli będziesz chciał o tym jeszcze porozmawiać, wiesz dobrze gdzie mnie szukać -wytłumaczyłam, ruszając w stronę wyjścia z jaskini. Mój rozmówca tak jak zawsze okazał się oszczędny w słowach i nie dodał od siebie nic więcej.

 

-Ona cię kocha jak ojca Merlinie. Nie zmarnuj tego -dorzuciłam tajemniczym tonem, powoli odchodząc.

 

Zgodnie z planem udałam się w stronę Piaszczystych Wzgórz, cały czas mając w głowie moją pogadankę z wojownikiem. Zastanawiałam się, co on sam o tym wszystkim myślał. Przez to, jaki był opanowany i chłodny, nawet mi było ciężko domyślić się, co chodzi mu w danej chwili po głowie. Był rozgniewany? Podzielał czy nie podzielał mojej opinii? Czułam, że nie będzie mi dane dowiedzieć się tego zbyt szybko. Czas pokaże.

 

Ścieżka była zamglona, a to dokąd prowadziła ledwo widoczne. Na szczęście przez lata zdążyłam poznać Dolinę Burz dostatecznie dobrze. Znałam tu każdy najmniejszy kamyczek, każde przejście, każdą dróżkę. Nic tutaj nie mogło się przede mną ukryć ani mnie zaskoczyć, przynajmniej tak do tej pory myślałam.

 

Miejscem docelowym mojej podróży była przestrzeń treningowa. To właśnie tam miałam wraz z trzema waderami: Cirillą, Olie oraz Araceli potrenować nieco magię, oraz przy okazji spędzić miło czas.

Zerknęłam kolejny raz w kierunku nieba. Było zachmurzone, jednak nadal byłam w stanie dostrzec jasną, ognistą kulę na niebie. Byłam już mocno spóźniona. Musiałam się pospieszyć, żeby nie kazać wilczkom za długo czekać!

 

Przekroczyłam rzekę, wcześniej za pomocą magii zamrażając i tak już chłodną wodę. Byłam już na Piaszczyste Wzgórzach! Teraz tylko dotrzeć w konkretne, ustalone przez nas miejsce.

 

Skręciłam gwałtownie. Droga, którą podążałam była dobrze znana i wydeptana, jednak o wiele dłuższa niż ta niestandardowa. Wskoczyłam więc między wysokie skały, chcąc pobiec skrótem. W końcu nie mogłam sobie pozwolić na kolejne spóźnienie! Ostatnio zdarzały mi się one wyjątkowo często... To był najwyższy czas, by przerwać złą passę!

 

Przez coraz to gęstszą mgłę, niewiele byłam w stanie zobaczyć. W pewnym momencie nawet paluszki moich własnych łap stały się dla mnie niewidoczne, dosłownie. Jednak mimo to, wiedziałam, że podążam właściwą drogą. Zadowolona z tego faktu przyspieszyłam kroku.

 

Wtedy niespodziewanie straciłam grunt pod przednimi łapami. Pisnęłam, orientując się, że tracę równowagę. Ziemia. Nie było jej tam! Po prostu jedna wielka dziura.

 

Grawitacja sprawiła, że mimo wszelkich starań przechyliłam się przodu, ciągnąc resztę swojego ciała prosto w dół. Tak po prostu, wpadłam do szczeliny w ziemi, której jeszcze jakiś czas temu, jak Lunę kocham, tam nie było! Z pewnością, gdyby ktoś widział mnie w tamtym momencie, widok jak w przeciągu paru sekund znikam w jakiejś wyrwie w ziemi, mógłby wydać się całkiem zabawny. Jednak dla mnie stanowczo nie był. Czułam, jak moja wrażliwa skóra brutalnie ociera się o chropowate ściany, między którymi spadałam.

 

Upadłam, w jakiś nienaturalny sposób wykręcając jedną ze swoich tylnych łap. Niekontrolowanie przygniotłam ją swoim własnym ciężarem, lądując boleśnie na twardej ziemi...

 

Z mojego pyska wyrwał się donośny krzyk, tak głośny, że znajdujące się w okolicy ptactwo momentalnie poderwało się do lotu. Słyszałam, jak odlatywały wysoko, ponad skalne ściany. Ból był tak niewyobrażalnie silny... Jęknęłam jeszcze raz, czując, jak do oczu napływa mi kilka łezek. W akcie desperacji spróbowałam się jak najszybciej podnieść. Zupełnie jakbym nie chciała przyjąć do wiadomości tego, co właśnie pojawiło się gdzieś z tyłu mojej głowy. Niestety nie mogłam nawet poruszyć zranioną kończyną, co poskutkowało natychmiastowym upadkiem. Nie mogłam tego całkowicie stwierdzić, bez przynajmniej jednego spojrzenia na swoją łapę, jednak mimo to po prostu przeczuwałam, że jest niestety złamana.

 

Mój oddech przyspieszył, a wzrok wbił się w pobliską skałę. Bałam się odwrócić. Bałam się odwrócić i spojrzeć na zranioną kończynę. Nie byłam nawet pewna czy złamanie jest otwarte, czy zamknięte. Czułam w tamtym miejscu po prostu silny ból. Jako była medyczka biorąca udział w aż dwóch wojnach niejednokrotnie byłam zmuszona oglądać dużo gorsze widoki niż po prostu złamana kończyna. Jednak czymś zupełnie innym było zobaczenie tego typu deformacji na swoim własnym ciele. Obawiałam się, że może być wygięta w jakiś wyjątkowo nienaturalny sposób.

 

Dopiero po dłużej chwili zebrałam się w sobie na tyle, by zerknąć na zranioną łapę. Prędko przymknęłam oczy, ponownie jęcząc. Kończyna rzeczywiście wyglądała fatalnie... Była ona wykręcona i ewidentnie zgięta w miejscu, w którym nie powinna być. Jednak nigdzie nie dostrzegłam żadnej wystającej kości oraz nadal czucie zostało zachowane. Przynajmniej tyle... Może fragment kości nie uszkodził żadnego naczynia ani nerwu...

 

Z szybko bijącym sercem rozejrzałam się po okolicy, szukając jakiegoś przejścia, dzięki któremu mogłabym wrócić na górę. Dopiero wtedy dostrzegłam, w jak bardzo fatalnym położeniu się znajduję.

 

-Pomocy!!! -wydarłam się nagle, słysząc, jak moje własne echo odbija się od pobliskich skał.

 

(Autor obrazka: Autorka opowiadania)

 

Leżałam w szczelinie między dwoma ogromnymi kamiennymi ścianami. W miejscu, w którym rzadko kiedy ktokolwiek przechodzi... odcięta od jedzenia i wody. Rozejrzałam się skołowana dookoła, starając się znaleźć jakąś drogę wyjścia. Może z odrobiną wysiłku dałabym radę doczłapać na trzech łapach do watahy? Niestety, wyrwa była głęboka, lecz krótka i wąska. Wokół nie było nawet miejsca bym była w stanie wytworzyć na przykład lodową ścieżkę lub schody, które mogłyby mi zapewnić łagodne przejście na zewnątrz. Jedyną drogą wyjścia była pionowa wspinaczka, która dla mnie z moim obecnym stanem nie była jakkolwiek możliwa... Byłam uwięziona.

 

-Niech mi ktoś pomoże!!! Błagam! -krzyknęłam jeszcze raz, wiedząc, że od tego może zależeć moje życie. Za pomocą magii mogłabym sobie załatwić odrobinę wody, jednak wiedziałam, że bez jedzenia również nie byłabym w stanie przeżyć zbyt długo.

 

Rozsądek podpowiadał mi, że muszę zachować spokój. Byłam pewna, że Araceli, Olie oraz Ciri po pewnym czasie zaczną mnie szukać. Ale czy przyjdzie im do głowy, by przyjść właśnie tutaj? Nie pozostało mi nic innego niż po prostu leżeć i się nie ruszać, czekając cierpliwie na kogoś, kto mógłby mi pomóc.

 

***

 

Mija pierwsza godzina. Nikogo w pobliżu. Dopiero po tak długim czasie zebrałam się w sobie na tyle, by po raz kolejny spojrzeć na swoją łapę. Dobrze wiedziałam, że mimo wszelkiego bólu będę musiała sama sobie nastawić złamaną kość oraz sprawdzić, czy ta nie pokruszyła się na mniejsze kawałki... Przygnębiona i nieco przestraszona tą myślą rozejrzałam się dookoła siebie, w poszukiwaniu jakiegoś patyka, którego mogłabym najpierw włożyć sobie w zęby, a później wykorzystać jako szynę, jednak jedyne co widziałam wokół to tylko skały. Wszędzie tylko skały oraz wąska, jasna szpara gdzieś u góry...

 

Mimo przerażenia, jakie odczuwałam, w końcu wzięłam się w garść i sięgnęłam w kierunku zranienia. Pisnęłam przy pierwszym dotyku, natychmiast się cofając, jednak szybko powtórzyłam ruch i zacisnęłam zęby...

 

***

 

Kolejne kilka godzin. Nic się nie dzieje. Jednak na niebie zrobiło się już całkowicie ciemno. Nastała noc.

 

Usłyszałam na górze jakiś szelest, sprawiający złudzenie, iż jakiś wilk jest gdzieś tam na górze. Krzyknęłam ponownie. Brak odzewu.

 

Nie udało mi się zasnąć nawet na chwilę... Czułam zmęczenie, lecz cały czas puchnąca łapa nie pozwalała mi zmrużyć oka. Potrzebowałam czegoś, by ją usztywnić, jednak tu, na dole nie znajdowało się nic, co mogłoby mi pomóc...

 

Gdy słońce ponownie wstawało, zaczęłam ryć pazurem w pobliskiej skałce, zastanawiając się jak wiele jeszcze czasu minie, zanim ktoś mnie tu znajdzie. I czy w ogóle mnie szukają? A jeśli tak to czy przyjdzie im do głowy, by zaglądać właśnie tutaj? Ach, głupia ja... dlaczego zdecydowałam się iść skrótem?

 

Nagle ponownie usłyszałam szelest. Nastawiłam uszu, a moje nozdrza zaczęły się czujnie poruszać, szukając czyjegoś znajomego zapachu.

 

-Jest tam kto? -spytałam, już nieco bardziej zrezygnowanym tonem niż poprzednio.

 

Mój donośny głos spłoszył jakieś dzikie ptaszyska i sprawił, że te natychmiast poderwały się do lotu, startując dokładnie z miejsca, z którego dobiegał dźwięk. Jedno z nich z niewiadomych przyczyn wleciało prosto do szczeliny, po czym wylądowało tuż obok mnie, skacząc parę razy na tych swoich chudziutkich nóżkach.

 

-Wyglądasz jak kruczy przyjaciel wilka, którego znam -stwierdziłam, na wpół do ptaszyska, na pół do samej siebie. Zamyślona uniosłam ponownie głowę, wtapiając swe spojrzenie w krawędź urwiska -A twój kolega jest gdzieś w pobliżu, hm?

 

Czarnopióry jednak nic mi nie odpowiedział. Chrząknął jedynie parę razy, ze zdziwieniem przechylając łeb.

 

-Chyba nawet nie wiesz, o czym mówię, prawda? -westchnęłam, kładąc głowę na przednich łapach. Ptak jedynie spojrzał na mnie dziwnie, po czym ponownie poderwał się do lotu, wydając przy tym te swoje charakterystyczne odgłosy. Widocznie to nie był ten, za którego go brałam.

 

Powoli mijała pierwsza doba, odkąd znajdowałam się w tamtym miejscu. Żołądek dawał o sobie naprawdę wyraźnie znać. Nie byłam przyzwyczajona do takiego stanu. Będąc w watasze, jadłam posiłki mniej więcej regularnie i o stałych porach. Mój organizm nie był przystosowany do tak nagłej zmiany. Wciąż obolała łapa zdążyła już poważnie spuchnąć. Martwiłam się, co może się z nią stać, jeśli zostawię ją w takim stanie na dłużej.

 

Mijały kolejne godziny, a ból w łapie oraz głód doskwierały mi coraz bardziej. Mój żołądek właściwie trawił sam siebie. Skarciłam się w myślach. Jak mogę być tak słaba i czuć, że umieram z głosu dopiero po nieco ponad dobie? Mimo iż żarłokiem nigdy nie byłam, a w natłoku pracy zdarza mi się nawet pomijać parę posiłków, to jednak będąc w tak silnej i dobrze ulokowanej watasze jak ta nasza jest się przyzwyczajonym, że jedzenie niemal zawsze jest pod łapą. Teraz nie miałam zupełnie nic.

 

Minęła kolejna noc, a oko Luny zawitało na czystym niebie. Jego światło wpadało przez wąską szczelinę, oświetlając mój pysk. Jak zwykle było to wyjątkowo hipnotyzujące. Uspokoiło mnie.

 

Położyłam się na boku. Przymknęłam powoli oczy, zmęczona i obolała. Tęskniłam za swoim miękkim legowiskiem. Za zapachem Vesny, melodyjnym głosem Araceli, oraz widokiem Velgatha. Nie wspominając o Ketosie, który co prawda nie mieszkał ze mną w jaskini, ale było to już naszą małą tradycją, by spotykać się zawsze przed snem. Dzięki temu nawet jeśli dzień był wyjątkowo zapracowany, zawsze znajdowaliśmy dla siebie przynajmniej tę krótką chwilę. Westchnęłam ciężko na tę myśl. W końcu coś sprawiło, że odpłynęłam, pogrążając się we śnie.

 

W końcu, chociaż z niemałym trudem, zasnęłam.

 

-Nie uwierzycie! Tam jest! -obudziły mnie dopiero jakieś echa. Niewyraźne głosy wołające moje imię. Czy to tylko złudzenie, czy...?

 

Zamrugałam kilka razy, starając się pozbyć tego dziwnego uczucia. Moje oczy zdawały się suche, a intensywne światło słońca wyraźnie im nie służyło.

 

-Alice! -usłyszałam charakterystyczny waderzy pisk oraz dźwięk przecinanego piórami powietrza. Ktoś podleciał gdzieś u góry. Natychmiast uniosłam głowę.

-Shira! Nuka! Kathia!-krzyknęłam uradowana.

-Nareszcie! Grupy poszukiwawcze szukały cię bez przerwy. Alessa i Vesna postawiły chyba całą watahę na równe łapy, gdy nie wróciłaś na noc -stwierdził basior delikatnie i z powagą marszcząc brwi. Po krótkiej przerwie wilk pochylił się nad urwiskiem -Co się stało?

-Sam widzisz -zaśmiałam się, lekko czując, jak odrobinę się rozklejam. Był czas, w którym naprawdę bałam się, że nikt nigdy mnie tu nie znajdzie -Spadłam tutaj i chyba odrobinę się uszkodziłam -rzekłam, wskazując na swoją łapę -Nie mogłam stąd wyjść...

-Nie martw się, wydostaniemy cię stąd i niebawem obejrzy cię medyk -kojący głos Kathii odbił się od pobliskich ścian.

-Mam taką nadzieję! -odpowiedziałam jej energicznie, będąc już w dużo lepszym nastroju niż jeszcze parę minut temu. Zadowolona, delikatnie poruszyłam ogonem, czekając na ratunek.

 

W tym czasie złotooki samiec zaczął niepewnie trącać łapą jedną z krawędzi.

 

-Wąsko tu -krótko stwierdził, starając się ocenić czy uda mu się bezpiecznie wlecieć do środka. Jednak Nuka był posiadaczem wyraźnie zarysowanej, samczej sylwetki. Mimo iż jego grzbiet zdobiła para silnych, ciemnobrązowych skrzydeł, z pewnością będących w stanie unieść nas oboje, to szybko okazało się, że nie udałoby mu się wlecieć w wąską szczelinę, bez ryzyka, że również zrobi sobie krzywdę. Wilk spojrzał niepewnie na swoje towarzyski.

 

-Na mnie nie patrz. Ja nie umiem latać -odezwała się Kathia, po czym oboje znacząco zerknęli w stronę znajdującej się obok Shiry.

 

-J-ja...? -pisnęła białofutra -Ja nie dam rady...

-Shira, proszę cię -westchnął Nuka, patrząc na samkę. Uniósł łapę, by pocieszająco ją dotknąć.

-Wszyscy wiedzą, że umiesz się wszędzie przecisnąć. Jeśli ktoś miałby to zrobić, to możesz być tylko ty! -rzekła pokrzepiająco Kathia, na co łowczyni jedynie ponownie pisnęła, kładąc się na ziemi, tuż przy krawędzi. Rogata schowała swój pyszczek między czarnymi łapkami, trzęsąc się i wydając dźwięki niczym mały, przerażony szczeniaczek. Ten widok jak zwykle ściskał mi serce...

-Shira...? -mój błagalny i przepraszający ton odbił się echem od pobliskich ścian. Wadera, którą zwykłam nazywać przyjaciółką, rozchyliła nieco łapki, spoglądając na mnie.

 

-Będziemy chyba musieli wrócić do obozu, poszukać jakiegoś wilka, który miałby odpowiednie moce magiczne, by cię stąd wyciągnąć -zwrócił się do mnie Nuka. Po jego słowach białoskrzydła niespodziewanie uniosła głowę, spoglądając to na niego to na mnie.

 

-Ja prze-przepra...przepra... -kolorowooka próbowała wydusić z siebie słowa, mocno zaciskając oczy. Widząc to, wyprostowałam swoje przednie łapy, unosząc przednią część ciała nieco do góry. Zupełnie jakbym, chciała być, chociaż o te parę centymetrów bliżej wilczycy.

 

-Shira. Shira, spójrz na mnie -powiedziałam, wbijając swój srebrny wzrok w drobną, białą sylwetkę -To jest w porządku -rzekłam krótko, mimo ogólnego zmęczenia, posyłając wilczycy pocieszający uśmiech. Jej dwukolorowe oczy wbiły się w mój pysk, a wadera powoli unosiła się, nieoczekiwanie wstając z miejsca.

 

Widziałam, jak rogatej delikatnie zatrzęsły się łapki, gdy spod paluszków jej łap osunęło się kilka ziarenek ziemi. Zajrzała na dół, oceniając sytuację. Przyglądałam się, starając się wyciągnąć cokolwiek z jej wyrazu pyska. Wtedy wręcz niespodziewanie wadera po prostu hycnęła do środka zwinnie i z gracją znajdując się tuż koło mnie. Jej ruchy w tamtym jednym momencie były opanowane i wręcz nietypowo dla niej pewne. Usłyszałam kilka wdechów zaskoczenia, gdy wilczyca wylądowała tuż obok mnie.

-Dziękuję ci -gdy w końcu znalazła się przy mym boku, uśmiechnęłam się do niej czule -Jesteś bardzo odważną waderą, wiesz? -rzekłam, na co samka zrobiła chyba najbardziej zdziwioną minę, jaką widział ten świat. Jej wzrok przeskakiwał z jednego miejsca w drugie, jakby usłyszała coś podobnego po raz pierwszy w życiu.

 

-Ja nie...nie jestem... -wyszeptała, opuszczając łeb.

-"Odwaga nie podlega na nieodczuwalniu strachu, tylko na uznaniu, że coś jest ważniejsze niż lęk" -zacytowałam, uśmiechając się do niej szczerze. Wtem głos Kathii z góry spowodował, że moja rozmówczyni lekko się wzdrygnęła.

-Hej? Wszystko w porządku? -spytała szarofutra, zerkając na dół

-Tak -odkrzyknęłam jej, unosząc głowę. Gdy dostrzegłam wyraz ulgi na pysku wadery, z powrotem zwróciłam się w stronę Shiry, posyłając jej tym samym pytające spojrzenie.

 

Białoskrzydła pomogła mi wstać, po czym delikatnie spróbowała złapać, tak aby mogła unieść mnie do góry.

 

-Dasz radę? -niepewnie spytałam.

-Mhm... -zamruczała, wprawiając swoje skrzydła w ruch.

 

W ten sposób ponownie znalazłam się bardzo szybko na powierzchni. Nie mogłam ukryć zadowolenia, gdy w końcu ujrzałam wokół siebie coś więcej niż jedynie łyse skały. Odruchowo wtuliłam się w futra przyjaciół.

 

-Dasz radę iść czy wolisz położyć się na moich skrzydłach? -spytał troskliwie Nuka.

-Chyba dam radę -rzekłam niepewnie, robiąc kilka kroków przed siebie. Kathia pomogła mi, pozwalając się oprzeć o swój bok.

 

Ponownie zrobiłam kilka kroków, starając chronić się złamaną kończynę przed podrażnieniem, a co za tym idzie bólem. Mimo wsparcia ze strony wilków, niestety zakręciło mi się w głowie, a nogi niekontrolowanie się pode mną ugięły. Usłyszałam westchnięcie Nuki.

 

-Chodź tu uparciuchu -basior również kucnął, przechylając swoje skrzydła w taki sposób, że właściwie zgarnął mnie nimi na grzbiet. Nie protestowałem. Jedynie położyłam się na swoim prawym boku, nieruchomo obserwując przebywaną przez nas drogę.

 

Wyczuwalny ruch basiora oraz delikatny dotyk miękkich piór wydawały się zabawnymi doświadczeniami. Powoli odpływałam, chcąc dać jeszcze trochę odpocząć swojemu zmęczonemu nieustającym bólem organizmowi.

 

Jednak gdy tylko przymknęłam oczy, natychmiast je otworzyłam, słysząc, że jesteśmy już na miejscu.

 

-Nuka? Na wszystkich bogów, znaleźliście ją! -słysząc czyiś zaskoczony głos, resztkami sił podniosłam głowę, kładąc ją sobie między przednimi łapami. Kremowofutra wilczyca podbiegła do nas. Byłam w stanie ujrzeć jedynie jej waderzy łepek wychylający się znad czarnych skrzydeł, na których leżałam. Alessa zbliżyła się, ocierając czule swój pyszczek o mój. Następnie, jej wzrok powędrował dalej, niemal skanując resztę mojego ciała.

 

-Przepraszam, że was zmartwiłam... -wypiszczałam cicho do alfy, nie będąc w stanie się więcej ruszyć. Mój głos przypominał ton małego szczeniaczka, któremu wyrzuty sumienia już od dawna nie dawały spokoju. Widziałam, jak wyraz pyska Alessy z zaniepokojenia przechodzi powoli w mieszankę zmartwienia i... tej dziwnej maski, którą zwykła na siebie zakładać, by ukryć swoje prawdziwe uczucia. Boginka krzyknęła w stronę stojącej nieopodal Kathii, aby ta poszła po Vesnę i wszystkich pozostałych przywódców grup poszukiwawczych. Donośny głos sprawił, że znajdująca się nadal blisko Shira, delikatnie się skuliła. Niemal odruchowo uniosłam się, chcąc do niej podejść. Nuka natychmiast wzdrygnął się, czując mój ruch.

 

-Nie ruszaj się -rzekł, spoglądając na mnie. Jego ton zabrzmiał delikatnie surowo, jednak mimo to był wypełniony po prostu czystym zmartwieniem i troską. Bardzo to doceniałam.

-Wybacz -odpowiedziałam, zastygając w miejscu.

-Nuka ma rację -pierwsza alfa ponownie zwróciła się do mnie -Musi obejrzeć cię któryś z medyków. Ja na razie przekażę wieści pozostałym członkom watahy, że zguba się znalazła. Później do ciebie zajrzę.

Na jej słowa nic nie odpowiedziałam. Jedynie Nuka skinął delikatnie głową, po czym ruszył w kierunku Jaskini Medyka, zostawiając za sobą teraz już dwie wilczyce.

 

Ostrożnie zeszłam ze skrzydeł basiora, starając się nie naruszyć zranionej kończyny.

 

-Alice! Znalazłaś się! -łaciata wtuliła się we mnie, nieco zaskakując tym zarówno Nukę, jak i mnie samą -Myślałam... Myślałam... -zaczęła, nagle wzdrygając się. Jakby niespodziewanie przypomniała sobie o czymś bardzo ważnym.

 

-Przepraszam! -zdając sobie z pewnych rzeczy sprawę, wilczyca natychmiast pozwoliła mi się o siebie oprzeć. Spokojnie zaprowadziła mnie do legowiska, po czym pomogła mi się ostrożnie położyć -Nie powinnam ci z tą łapą kazać tak długo stać w korytarzu -dodała szybko.

 

-Nic się nie stało -posłałam jej zmęczony uśmiech. Po moich słowach wilczyca natychmiast złapała za kilka ziół, po czym mieszając je, pospiesznie zaczęła wyjaśniać mi sytuację.

-Etria będzie musiała się z tobą zobaczyć najszybciej jak to możliwe. Biedaczka, naprawdę panikowała... -zaczęła smutno, podstawiając mi mieszankę pod nos -Masz, to powinno złagodzić ból.

-Panikowała? Dlaczego...? -spytałam ze zmartwieniem, jednocześnie spożywając gorzkie w smaku rośliny. Czułam się głupio, że tak wszystkich zmartwiłam... Zastanawiało mnie jeszcze... gdzie w tej chwili podziewa się główna uzdrowicielka?

-Myślała, że zaginęłaś... tak na dobre -głos Lavinii przybrał barwę zatroskania i zamyślenia jednocześnie -Bała się, że spotkało cię dokładnie to samo co poprzednią uzdrowicielkę watahy...

-Och... -jęknęłam, zdając sobie ze wszystkiego sprawę. Etria była przecież jedną z tych, którzy najgorzej przeżyli to, co stało się z Telishą... W końcu to była jej nauczycielka i mentorka. Czy naprawdę bała się, że mnie również mógłby spotkać ten sam los...?

-Ja, osobiście nie miałam okazji jej poznać -Vini, przyłożyła w zakłopotaniu jedną łapę do drugiej, odwracając wzrok -...ale Etrii bardzo zależało, by również pójść ciebie szukać, dlatego jestem tu teraz ja. Oczywiście, również chciałam pomóc, ale Nasarii uświadomiła mnie, że ktoś będzie musiał tu zostać, w razie wypadku -wyjaśniła.

 

-Rozumiem -odpowiedziałam, mimo wszystko czując za swoim sercu dziwną mieszankę zawstydzenia i rozczulenia. Z jednej strony, było mi naprawdę głupio, że przeze mnie i moją głupotę tak bardzo się martwili. Nie chciałam ich fatygować... sprawiać by marnowali na mnie swój czas i energię... Z drugiej strony, to jak im zależało... jak bardzo się zaangażowali, sprawiało, że czułam prawdziwe ciepło w sercu.

 

-...A więc to był powód, przez który tam utknęłaś? -Lavinia, wskazała na moją złamaną kończynę, gdy opowiedziałam jej, co się właściwie stało i co było przyczyną mojego zaginięcia. Na jej pytanie delikatnie przytaknęłam głową.

-Leżałam tam z nią dosyć długo... Nie miałam żadnych ziół ani niczego co mogłoby mi posłużyć za szynę... Boję się trochę, że już nigdy nie wróci do pełni sprawności -wyznałam.

-Daj mi spojrzeć -rzekła Vini, po czym pełna skupienia, zbliżyła się do mojej łapy, oglądając ją bardzo dokładnie -Już ją sobie nastawiałaś?

-Tak, próbowałam -przytaknęłam -Myślisz, że ile zajmie zrośnięcie się kości...? Będę już do końca życia odczuwać w tamtym miejscu bóle albo kuleć?

 

-Jestem pewna, że nie -wilczyca uśmiechnęła się do mnie, lekko rozbawiona moim natłokiem pytań -Będzie jak nowa, zobaczysz. Zupełnie jakby nic się nie stało -rzekła Lavinia pocieszająco. Wadera, delikatnie dotknęła mojej kończyny. Używając tajemniczej magii, zaczęła ją leczyć. Czułam jak ból bardzo powoli, ale jednak ustaje.

 

-Co ty robisz? -w moim głosie dało się wyczuć wyraźne zaciekawienie. Ze spokojem i ufnością, po prostu pozwoliłam wilczycy robić swoje.

-To jedna z moich magicznych umiejętności -wyjaśniła -Potrzebuję tylko trochę czasu, a możliwe, że jeszcze dzisiaj będziesz mogła wrócić do biegania -zaśmiała się, po czym puściła mi oczko.

-Och... no tak, wilk dobra -odetchnęłam z ulgą -I pomyśleć, że ja już się zamartwiałam.

 

Czując ulgę, przymknęłam oczy, powoli odpływając. W końcu mogłam odpocząć po tych koszmarnych kilku dniach. Tutaj czułam się bezpiecznie, wśród wilków, które kochałam i które kochały mnie, jak to rodzina. Świadomość, że jestem w końcu u siebie, w końcu pozwoliła mi się zrelaksować. To był koniec tej przygody. Cieszyłam się, że w końcu wróciłam do domu.

 

KONIEC