· 

Wypoczynek na plaży

O brzasku opuścił Jaskinię Lazurowych Kryształów, wkraczając do doliny wiodącej do lasu. Gdy znalazł się pod rozłożystymi gałęziami gęstej puszczy, strzegącej wąwozu, powietrze stało się wyraźnie chłodniejsze, a miękka wyściółka z liści na ziemi tłumiła jego kroki. W pewnym momencie miał wrażenie, że wysokie drzewa obserwują go, kiedy tak biegł pomiędzy grubymi pniami, okrążając poskręcane korzenie, wyłaniające się z wilgotnej gleby, wielkie na trzy, cztery stopy. Wśród konarów uganiały się czarne wiewiórki, świergoczące głośno między sobą. Pnie zwalonych drzew porastał gruby kobierzec mchów. Wokół rosły bujne paprocie, jeżyny i inne zielone rośliny, a obok nich różnych kształtów, rozmiarów i kolorów grzyby. 

 

 

W ramach porannego treningu przebiegł całą Puszczę Życzeń. Jego mięśnie śpiewały, a bursztynowe oczy bez trudu i nieomylnie wyszukiwały krętą drogę przez gęstwinę. Minął Leśne Wrota, by po chwili znaleźć się na plaży. Podszedł do wody, mocząc łapy. Morze Wspomnień przyjemnie szumiało. Basior spojrzał w dal. Oświetlona promieniami słońca linia horyzontu falowała. Usiadł na brzegu, obserwując otoczenie. Wokół niego panowała absolutna cisza, którą od czasu do czasu zakłócały odgłosy natury. Nadbrzeże lśniło mieniącymi się barwami przyrody - od żółtych odcieni, po zielone, a na niebieskich i lazurowych kończąc. 

 

 

Górujące nad wzburzonymi wodami morza niebo wydawało się być odległym, nieosiągalnym pasmem przejrzystego, gdzieniegdzie naznaczonego białymi obłokami, błękitu. 

 

 

Velgarth, kuszony urokami natury, postanowił popływać. Wszedł do morza, początkowo skacząc na fale, a później nurkując w nie. 

 

 

Kiedy skończył ‘zabawę’ w wodzie, wyszedł na nadbrzeże, wywalając cielsko na plażę. Piach przykleił się do mokrego futra, przez co wilk wyglądał jakby obtoczony był w jakimś lepkim surowcu. Zupełnie się tym nie przejął. Leżał, chłonąc ciepło promieni słonecznych. 

 

 

Morski wiatr smagnął wilka po pysku. Pulsująca krew wypełniła mu uszy. Starał się zasnąć, oddać błogiej chwili odpoczynku. I nawet mu się to udało. 

 

 

Obudził się po niespełna dwóch kwadransach. Leniwie otworzył ślepia. Pierwszym niewyraźnym kształtem, który wyłapał był obraz upstrzonego falami morza. Miły był to widok. Wyprostował łapy i wstał. Otrzepał się. Spojrzał na swoje czarne futro - było całe w piasku. Zadarł łeb, wymierzając falom wyzywający wzrok. Wskoczył do morza ponownie, tym razem nie nurkując, a pływając z głową wyciągniętą ponad nierówną powierzchnię. 

 

 

Gdy przewrócił się na grzbiet, poczuł ucisk na ogonie. Coś go ugryzło. Warknął, szczęknąwszy zębiskami. Zareagował natychmiast, zanurzając się. Będąc pod wodą, otworzył oczy. Obrócił się wokół własnej osi, lecz nigdzie nie dostrzegł zagrożenia. Zmarszczył brwi, płynąć w dół kilka metrów.

 

 

W momencie, w którym dostrzegł dziwną świetlistą łunę na dnie, zabrakło mu powietrza. Zacisnął szczęki, musiał wypłynąć. 

 

 

Że też nie posiadam zdolności przemiany w pieprzoną syrenkę, zaklął w myśli, wtłaczając do płuc świeży haust powietrza. 

 

 

Dał sobie drugą szansę. Czmychnął pod wodę, nurkując coraz głębiej i głębiej. Dotknąwszy łapami piaszczystego dna, wysunął pazury. Miał szczęście - przytrzymał się schowanego między skałami korzenia. Wiedząc, że nie może zdać się na zmysł węchu, zaczął się rozglądać. Przejrzystość oraz ostrość były wątpliwe, ale… Jest! Zobaczył! Było tam! Świetliste coś. Nie potrafił jeszcze zidentyfikować zarysów - nie wiedział, czym to było. Nie miał nawet konkretnych skojarzeń. Wydobywające się z istoty światło przybierało na sile, oślepiając go. Robiło coś jeszcze - hipnotyzowało. Velgarth nie wiedział, dlaczego, ale miał ochotę wpatrywać się w nie, nie myśląc o niczym innym. Zastygł, zapominając o świecie i istnieniu. 

 

 

Powietrze. A raczej jego brak. Czuł, że zaczynało brakować mu tlenu. To go nieco otrzeźwiło. Chciał oderwać łapy od korzenia, ale nie mógł. Szarpnął. Nic z tego. Ugrzązł. Jasna cholera, przemknęło mu przez głowę. Parszywy koniec. Cichy, powolny, bolesny. 

 

Tajemniczy blask z dna morza zapraszał do tańca śmierci. A woda powoli i spokojnie zalewała wilcze płuca. 

 

 

Umysł Velgartha lawirował na granicy świadomości. W pewnej chwili poczuł w głowie znajomą obecność. Skupił się na tyle, że udało mu się wyswobodzić łapy spomiędzy skał i rozgałęzionego korzenia, lecz za cenę solidnych otarć. Zadarł łeb, przyjmując obły kształt ciała i wprawiając tylne kończyny w ruch. 

 

 

Pchane silnymi prądami przybrzeżnymi fale pomogły mu dostać się na plażę. Tam go wyrzuciły, wypluły wręcz. 

 

 

Basior wykrztusił z pyska wodę, padając brzuchem na piach. Był półprzytomny, ale usłyszał skrzek ptaszyska. Czarny kruk wylądował obok niego, dziarsko zadzierając długi dziób.

 

 

 

KONIEC.