Ah, wiosna, cóż za piękna pora roku. Wszystko nagle budzi się do życia, kwiaty zaczynają być coraz to częstszym widokiem a ptaki swym śpiewem umilają niemal każdy poranek. Zwierzyna zaczyna ponownie powracać na tereny watahy dzięki czemu, łowcy mają udogodnione warunki łowów. A co najlepsze, słońce po tak długiej nieobecności zjawia się by ogrzać swymi promieniami Burzową Krainę. Niestety Merlin musiał znaleźć powody do skarg kierowanych w stronę matki natury, otóż największym problemem były mrówki. Tak, dokładnie, mrówki. Małe stworzonka dreptające sobie w tę i we w te w poszukiwaniu maleńkich nikomu nie potrzebnych okruszków. Czarny wilk nie znosił owadów, szczerze powiedziawszy on po prostu się ich brzydził. Te małe ciałka i delikatne skrzydełka przyprawiały go o dreszcze.
Wilk tego dnia był na prawdę w świetnej formie, zarówno fizycznej jak i psychicznej. Wszystko zdawało się być takie lekkie i bezproblemowe jakby wszystkie smutki tego świata odeszły w niepamięć. I basior z czystym sumieniem mógł przyznać iż było to iście niesamowite uczucie.
Szedł nie spiesząc się i przy okazji podziwiając jego ulubioną z resztą Magiczną Drogę. Basior niezwykle przywiązał się do tego miejsca oraz dzielił z nim wiele pozytywnych wspomnień. Największym atutem tego otoczenia z pewnością był spokój który kojąco otulał znerwicowany umysł Merlina. Wilk, tak jak każdy inny, potrzebował chwili spokoju i równowagi. Właśnie w tym celu udał się tam tamtego dnia. Podczas odpoczynku w luce napiętego harmonogramu zielonooki dostrzegł stworzenie, nie duże, powoli przemieszczające się wzdłuż Magicznej Drogi. Szara kulka futra nie większa od najzwyklejszego lisa zatrzymała się wyczuwając smród zagrożenia. Już po chwili Merlin dostrzec mógł czarno-biały pyszczek obdarowany parą, ciemnych niczym jagody oczu. Na szyi stworzenia, które z resztą po niedługim czasie okazało się być borsukiem, widniał drobny, w trawiastej odcieni amulet który przyświecał lekko raz po raz. Dziwactwo można by rzec, zwykłe borsuki przecie nie mają zdolności logicznego myślenia. Co dopiero wytworzenia magicznego amuletu.
- Precz morderco - wykrzyczało zwierzę wprowadzając wilka w stan głębokiego zadziwienia. W końcu to tylko borsuk.
Merlin podszedł jeszcze bliżej ze zdumienia i już po chwili wymyślił iż to magiczny amulet nadał zwierzęciu moc komunikacji. Cóż za niespotykane zjawisko, wyjątkowe niczym śnieg w środku upalnego lata.
- Kimżeś jest borsuku i jak poznałeś mą mowę - basior zdecydował na głębsze poznanie tego przypadku, taka okazja nie nadarza się często.
- Zejdź mi z drogi - istota odważnie zaprotestowała i zignorowała drapieżnika po czym postanowiła ruszyć w dalszą wędrówkę
- Oh mój miły. Tak jak już wcześniej wspomniałeś, jestem mordercą. A takich jak ty zjadam na deser - zawarczał Merlin zachodząc szarej kulce drogę. - Nieistotne jest to czy potrafisz przemawiać mym językiem.
Zwierzę skuliło się i zatrzęsło się lekko. Widocznie podirytowane odpowiedziało na groźbę ze strony wilka.
- Zwą mnie Teodor i mam misję do wykonania, wilku zejdź mi z drogi.
Merlin przez ten cały czas niedowierzał upartości mniemanego Teodora. Futrzak za wszelką cenę dążył do jak najszybszego opuszczenia Magicznej Drogi. Ale czymże była misja o której wspominał? Cóż sprowadziło go na Tereny Watahy Wilków Burzy i dla czego na Ignisa basior wciąż nie wiedział nic na temat tajemniczego wisiora.
Wilk przysiadł zasłaniając borsukowi drogę następnie rzucił groźne spojrzenie w jego stronę w celu uzyskania jakichkolwiek wyjaśnień.
- Ah w porządku - borsuk chwycił się za głowę by chwile później wskazać na amulet wiszący na jego krótkiej puchatej szyi - dostałem to od pewnego starego szamana w zamian za wykonanie poleceń.
- Zdradź mi jego imię i nakazy - zielonooki odezwał się pospiesznie.
Sytuacja wydawała się nie mało dziwna, wręcz podejrzana. Merlin dobrze znając swe obowiązki, zobowiązany był do minimalizowania zagrożenia. W końcu od niedawna był atakującym co niesamowicie wpłynęło na jego samopoczucie bo cóż lepszego jest od
samego awansu w profesji głównej.
- Niejaki Eraz, źle mu z oczu patrzy, niech bóg ma mą rodzinę w opiece!
- Nie ma żadnego boga! - wywarczał wyraźnie zirytowany i poddenerwowany basior - Daj mi szczegóły cholerny futrzaku!
Borsuki od zawsze były postrzegane jako zwierzęta mocy, jako te które zjawiają się w potrzebie. Ah jakie to było błędne. Borsuki w oczach Merlina były po prostu głupie i naiwne do tego straszliwie niesmaczne. Te zwierzęta miały być postrzegane jako strażnicy innych zwierząt. Ah czyż to nie jest śmieszne? To jest wręcz żałosne.
- Futro ma ciemne niczym najczarniejsza noc, krwiste oczy wiercące dziurę w borsuczym umyśle oraz… Wyryta szatańska gwiazda na czole tego dziwaka - zwierze było przerażone na samą myśl o tajemniczym magiku. - Kazał mi przemycić truciznę ale uciekłem.
- Oh ty spryciarzu - wilk zaśmiał się i poczochrał borsuka po łebku.
Przez te kilkanaście mizernych, nudnych minut wilk naprawdę zaakceptował puchate stworzonko i polubił tą płochliwość.
Przyjrzał się amuletowi na szyi borsuka, naprawdę ładna błyskotka aż szkoda by marnowała się na takim zwierzu. Ależ no cóż on mógł poradzić, dobremu wilkowi nie wypadało w żaden sposób sugerować rozmówcy oddania mienia. Ah te cholerne zasady, bez nich basior mógłby wydawać się nawet normalny.
- Wiesz co? Przenocuje cię w swojej jaskini. - zaproponował ochoczo. Taka propozycja z jego strony była czymś naprawdę wyjątkowym i niespotykanym.