· 

Zawirowana pomoc

Znowu. Znowu o mało co nie zeszła na zawał, kiedy tylko usłyszała krzyki w swoją stronę, brzmiące bardzo podobnie jak brzmi jej imię. Oddychała szybko, rozszerzonymi ze strachu ślipiami wpatrując się w tego, kto naruszył jej spokój. Aż zmrużyła oczy, nie dowierzając w to, kogo widzi.

 

– Z-Zm…

– Shira! – ognistofutra wadera doskoczyła do niej – Shira, Shira, Shira, Shira! Musisz pomóc! Bo Świt i ten no, wichry! Nie ma czasu, szybko!!

 

Patrzyła osłupiała na skaczącą wokół niej Zmierzch, nie będąc w stanie odezwać się ani słowem, nawet jeśli na język cisnęło jej się chociaż głupie "c-co", albo bardziej "co tu w ogóle robisz?".

 

– No dalej, nie ma czasu!

 

I niemalże siłą została zaciągnięta do szaleńczego biegu w tylko Zmierzch znanym kierunku. Cóż, można było rzec, że była to kwestia bezwarunkowa. Bezwarunkowo będzie musiała im pomóc. Znowu…

Właśnie, który to był już raz, kiedy ich spotyka? Czy oni przypadkiem nie mówili, że wędrują? Więc, co znowu tutaj robią? Skoro tak często tu przebywają, czy nie mogliby po prostu dołączyć do watahy? Alfy pewnie ucieszyłyby się z nowych członków, w przeciwieństwie do obcych śladów na swoim terytorium. W końcu, była pewna, że nawet szczeniak wyczułby te tropy. Przecież oni nawet nie kryli się ze swoją obecnością. 

 

I musiała wrócić myślami do biegu, żeby nie potknąć się o własne łapy. Rozejrzała się. Czy… Czy to nie przypadkiem Piaszczyste Wzgórza, tam, na horyzoncie? 

 

O bogowie, ja nie chcę!

 

No, i dotarły. Od razu poczuła na futrze niezwykle silny, huczący wiatr, a w jej sierść wplątało się natychmiast mnóstwo ziarenek piasku. A w zasadzie, to nie wyglądało jak jeden, zwykły wiatr. To bardziej wyglądało jak kilkanaście wichrów, z zawrotną prędkością biegnących każdy w zupełnie różnych kierunkach. W dodatku wszędzie ten fruwający pył i piasek.

 

Co tutaj się działo?

 

Posłała Zmierzch pytające, pełne obaw spojrzenie.

 

– Świt! On tam jest, w samym centrum tego huraganu! – starała się przekrzyczeć wiatr druga z wader.

Shira przełknęła nerwowo ślinę, czując, jak łapy ze stresu zaczynają jej się trząść.

– Musimy mu pomóc, nie ma już czasu!

 

Dobrze, więc nadszedł czas na tą jakże bezwarunkową pomoc. Nie miała wyboru. Posłała niemą prośbę do bogów o to, aby w ogóle przeżyła.

 

No, Shira, wystarczy kilka sekund odwagi. Dasz radę.

 

Odetchnęła głęboko, aby uspokoić zszargane nerwy. I dopiero wtedy stanęła na tylnych łapach, niczym rozjuszony niedźwiedź w obliczu zagrożenia. I machnęła skrzydłami, mocnym, zamaszystym ruchem. Zachwiała się, ale to nic. W tamtym momencie skupiła cały swój umysł na szalejącym wietrze. I kiedy koniuszki piór obu skrzydeł uderzyły o siebie, wichry cofnęły się gwałtownie, a wokół rozległ się dźwięk jakby uderzenia o pole siłowe, choć nic takiego się nie stało. Wichura z każdą sekundą stawała się coraz lżejsza, a pył z piaskiem odpełzały z powrotem na ziemię, niczym skulony, przestraszony pies wraca na swoje miejsce po przegranej walce. Ostatni podmuch zmierzwił futra wilków, potem znikając już całkiem. Razem z pyłem opadła też i Shira, wycieńczona tak mocnym i nagłym użyciem mocy. Uderzyła głucho o ziemię, a z jej płuc uleciało powietrze, jak z puszczonego balonika. Kątem oka zdążyła jeszcze zobaczyć, jak Zmierzch biegnie do Świta. Co się właściwie właśnie wydarzyło? Dlaczego wszystko działo się tak szybko? Musiała dać organizmowi chwilę czasu na dojście do siebie. Odpłynęła, tracąc przytomność.

 

– Shira? Shira? Shira!

 

Słowa te docierały do niej jak przez mgłę. W końcu, drgnęła, leniwie uchylając powieki. Stały nad nią dwie sylwetki. Przerażające. Zatrzęsła się słabo. Wymamrotała coś niezrozumiale. I nagle, silne pociągnięcie pomogło jej wstać. Dwa wilki podniosły ją do siadu, a ona rozstawiła szeroko nogi i zwiesiła łeb, aby się nie przewrócić. Trzęsła się okropnie, ale jakoś się trzymała. Powoli trzeźwy umysł wracał na swoje miejsce. Zmierzch posłała jej łagodne spojrzenie, aby następnie zwrócić się do brata.

 

– Świt? Chcesz nam wyjaśnić, do czego tu w ogóle doszło? – zapytała nieco podwyższonym głosem, jednak słychać było w nim mnóstwo troski.

 

Basior spojrzał raz na siostrę, raz na Shirę.

 

– Bo… Ja… Chciałem poćwiczyć… I… To wszystko wymknęło mi się spod kontroli...

Oh, nie wiedziała, że on też włada żywiołem wiatru. W dodatku, była zdziwiona, że po wywołaniu takich wichrów nie był wycieńczony tak jak ona. Ciekawe, ile wilków zdołało dostrzec, że coś się tu dzieje?

– A ty, Shira, dysponujesz naprawdę potężną mocą, wiesz? – zwrócił się tym razem do niej samej.

 

Strzygnęła uszami na te słowa. Uśmiechnęła się lekko, kręcąc głową w zaprzeczeniu. Ona, potężna? Dobre sobie.

 

– W-w-wcale nie… – tym razem już bardziej nerwowy uśmiech wpełzł na jej pyszczek.

– Nie, poważnie mówię. Byle kto nie potrafi uspokoić wichury jednym machnięciem skrzydeł.

Przechyliła ledwo zauważalnie łeb. Przecież nie mógł tego zobaczyć przez tamtą ścianę piachu. A potem rzuciła jej się w oczy uśmiechnięta od ucha do ucha, podekscytowana Zmierzch. No tak. Pewnie ona mu wszystko opowiedziała, ze szczegółami. A możliwe, że nawet zbyt dokładnie. 

 

W końcu, aby już nie musieć więcej mówić, skinęła zgodnie głową. 

 

Ty też musisz być potężny, skoro wywołałeś to wszystko.

 

Oczywiście, nie powiedziała tego. Jednak starała się, aby to jedno długie spojrzenie wyrażało to, chociaż mniej więcej. Kolejnym chciała przekazać, że jest zdziwiona ich obecnością tutaj. Ale nie wszystko da się wyrazić niewerbalnie.

 

– A… C-c-co t-tu w-w ogóle r-ro-robicie…? 

 

Zmierzch uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile było to w ogóle możliwe. Zaczęła opowiadać, że się zgubili, trochę błądzili i trafili tu tak właściwie przypadkiem. Jednak zapewniła, że są już na dobrej drodze i, jakby zgadła, o co następnie zapytałby Shira, wyjaśniła, że zupełnie nie są typem domatorów. Że osiadły tryb życia na dłuższą metę ich męczy. Że kochają podróżować, poznawać nowe miejsca i nie przywiązywać się do żadnego na dłużej, bo natura jest zbyt piękna by w kółko zachwycać się jednym zjawiskiem. I że niedługo muszą znowu ruszać.

 

Shira kiwnęła głową w zrozumieniu.

 

– T-to… Powodzenia.

 

Zmierzch wydała z siebie ciche, rozczulone "ooo" i zagarnęła i ją i jej brata do mocnego uścisku, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć. I byłoby to możliwe, gdyby to nie była już któraś taka sytuacja. Trzecia? Nie wierzyła, że nie spotkają się znowu. Jednak to było nieprawdopodobne, że już tyle razy kierowali się o pomoc do tej biednej, przestraszonej i nieporadnej Shiry, kiedy wokół było pełno innych, pomocnych wilków. Chociaż… Za każdym razem jej się udawało, prawda?

 

I w końcu puściła. Pożegnali się ciepło, odchodząc w zupełnie przeciwną stronę. Wargi wadery wykrzywiły się w nieśmiałym uśmieszku.

 

No, Shira, jakoś udała ci się ta bezwarunkowa akcja.

 

 

 

KONIEC