· 

Zimowe szaty

Obudziła się gwałtownie, od razu łapiąc duży haust powietrza, z jakiegoś bardzo nieprzyjemnego snu, a wręcz koszmaru. Oddychała szybko, nierówno, a kruche łapy trzęsły jej się jak galareta. I to pomimo tego, że już nawet nie pamiętała, co takiego jej się w ogóle przyśniło. Podniosła się prędko do siadu, cały czas dygocząc, bo nie mogła już drugi raz zmrużyć błękitno-żółtych oczu. Rozejrzała się przestraszonym wzrokiem po pomieszczeniu. Ciemno.

 

No już, wdech, wydech Shira. Nic się nie dzieje.

 

Próbowała się uspokoić, lecz uczucie silnego niepokoju nie dawało tak łatwo za wygraną. Potrząsnęła łbem, jakby miała strzepać z głowy wszystkie złe i niedobre myśli. Jednak kiedy żadna z tych rzeczy nie przynosiła pozytywnych rezultatów, postanowiła po prostu opuścić ciemną i nieprzyjemną jaskinię. Tak, tak będzie po prostu najlepiej.

 

Ostre, cienkie pazurki miarowo stukały o gładką posadzkę, niosąc delikatne, głuche echo, aż nie znalazły się na miękkim, zimnym śniegu. Wtedy stukot przerodził się w charakterystyczne chrupnięcie. Shira zatrzymała się w wyjściu i rozejrzała wokół. Ku jej zaskoczeniu, okazało się, że wcale nie był środek nocy, a bardzo wczesny ranek. Sam świt. Zarumienione niebo bez ani jednej chmurki dawało przyjemną aurę wokół, a pierwsze słoneczne, choć nie dające tak upragnionego ciepła promyki tańczyły pomiędzy łysymi jeszcze drzewami, prezentując zjawiskowy pokaz świateł. Wadera zaciągnęła się mocno rześkim powietrzem, kiedy lekki wiaterek delikatnie musnął jej białą, jak śnieg po którym stąpała, sierść. Z westchnieniem ulgi stwierdziła, że śmiało może się udać na rozbudzający, przyjemny spacer, bo dzień zapowiadał się naprawdę ładnie i szkoda byłoby go zmarnować. A i tak przecież o to jej chodziło, bo spać już dłużej nie mogła.

 

Więc od razu udała się w niezbyt przemyślanym kierunku, po prostu przed siebie. Przedzierała się żwawo przez lodowaty śnieg, czuła, jak łapy od niego jej marzną, a wręcz tym zimnem kłują, a śniegowe grudy osadzają się i przyklejają do jej sierści na kończynach i brzuchu, a nawet ogonie. Tak, to był chyba ten największy minus zimy. Zimno. Bardzo zimno. Oczywiście, że lubiła bawić się w śniegu, a widoki o tej porze roku były naprawdę niesamowite, ale trud, jaki sprawiał mróz, nie był czymś przyjemnym. To samo sądziła zwierzyna, której było teraz znacznie mniej niż podczas innych pór. No, ale nic na to już się nie poradzi. Toteż waderka tylko trzęsła się, za każdym razem kiedy przechodził ją nieprzyjemny dreszcz.

 

I nim zdążyła się obejrzeć, trafiła na całkiem urokliwe miejsce. Choć praktycznie nagie, bo przykryte jedynie śnieżną, puchową pelerynką drzewa, układały się w dwa prawie idealnie równe rzędy, po środku tworząc niewielką, całkiem wąską dróżkę, coś na wzór alei. Nie pamiętała, czy była już w tym miejscu, ale kojarzyła, że chyba to właśnie miejsce nazywa się Magiczną Drogą. Rzeczywiście, mogła się zgodzić z tą nazwą. Czarujące otoczenie napawało spokojem i swego rodzaju natchnieniem. Wilczyca z lekkim uśmiechem kroczyła po ośnieżonej ścieżce, aż nie zdecydowała się usiąść pod jednym z sporawych rozmiarów drzew. Tylko na chwilę, chciała jeszcze nacieszyć się widokiem. Obserwowała pustą przestrzeń, czując, jak wypełnia ją ona ukojeniem, harmonią duszy. Niepokój i okropne uczucie z tamtego snu powoli ustępowało. Zauważyła, jak na duże drzewo naprzeciwko przylatuje jakiś niewielki, szarawy ptaszek. Usiadł na brzegu gniazda, które spoczywało na jednej z szerokich gałęzi, a z jego środka wychylił się drugi dzióbek. Pierwszy ptak poczęstował tego drugiego czymś zapewne jadalnym, świergoląc przy tym wesoło.

 

Następnie wskoczył do ciepłego, małego gniazdka i tam przytulił się do współlokatora, dając mu przyjemne ciepło. Shira zachwycała się nad tym, jakie to urocze i kochane, a na jej chudy pyszczek wstąpił szerszy uśmiech. To cudowne, jak zwierzątka potrafią dbać nie tylko o siebie, nawet w tak trudnej porze roku jak zima. W końcu uznała, że da ptaszkom trochę prywatności, a sama uda się w dalszą drogę, bo spacer się jeszcze przecież nie skończył. A właściwie, mógłby się kończyć, bo zauważyła, że czuła się już znacznie lepiej niż zaraz po przebudzeniu. Pójdzie jeszcze kawałek, a potem wróci okrężną drogą. Tym właśnie sposobem znalazła kolejne warte uwagi miejsce. Niewielkie jezioro, roztaczające wokół niezwykłą, pewnie powiązaną z jakąś magią energię, chociaż było zamarznięte aż po same brzegi, uwalniało z głębi osobliwe, delikatnie niebieskie światło. Gdzieś w okolicach jego środka spoczywała mała wysepka, z jednym czy dwoma drzewkami. Kilka suchych, długich tataraków rosnących przy brzegu zaszeleściło pod wpływem lekkiego, pieszczotliwego powiewu chłodnego wiatru. Drzewa ciasno stojące wokół jeziora zdawały się pilnować jego brzegów i pochylać się ku zamrożonej tafli. Shira, zaciekawiona, postąpiła kilka kroków ku temu mistycznemu brzegu. Odbicie w lodzie nie było tak wyraźne jak w czystej wodzie. Pisnęła, kiedy niespodziewanie smuga błękitnego światełka błysnęła jej prosto w oczy. Cofnęła się o krok, trzepiąc łbem zupełnie tak, jakby usiadł na nim jakiś owad. Przestała dopiero, gdy kichnęła od sierści dostającej się do jej łaciatego nosa. Opamiętała się i wróciła ciekawskim spojrzeniem na niebieskie światło. Przecież było niegroźne, prawda? Aż zmrużyła oczy, żeby się upewnić, że jej nie mylą. Światełko zdawało się podrygiwać wesoło, jakby w rytm rozbawienia z jej osoby. Podeszła drugi raz pod sam brzeg, zdziwiona takim zachowaniem czegoś nieożywionego. Aż kusiło, żeby postawić na nim choć jedną łapę. Nic się przecież nie stanie…

 

Zniknęło. Podniosła szybko łapkę, ale nie było go ani na niej, ani pod nią. Wtedy pojawiło się zaraz obok, znowu tańcząc wesoło. Shira zachichotała cicho. Dotknęła lodu, w miejscu, z którego teraz uchodziło światełko. I ta sama sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka, a może nawet kilkanaście razy. Ewidentnie światełko się z nią bawiło. Do czasu, aż lód nie pękł pod chudą łapką wadery. Zabrała ją w popłochu, o mało co sobie jej nie mocząc lodowatą wodą. Spanikowała, że zepsuła jezioro. Światełko też chyba się wystraszyło, bo nie pokazało się już więcej. Wilczyca spuściła uszy, a jej oczy zaszły smutkiem.

 

– P-przepraszam-m… D-do zobaczenia, św-światełko!

 

Zupełnie zapomniała o fakcie, że lód nie jest czymś niezwykłym i przecież pęknięcie zaraz zamarznie z powrotem. Stwierdziła, że najlepszym wyjściem będzie zostawić teraz Jezioro Dusz w spokoju. A może jeszcze tu wróci i jeszcze spotka te małe, urocze światełko? Wszystko możliwe, ale na razie musiała w ogóle wrócić do domu. 

 

Z uśmiechem stwierdziła, że ten spacer okazał się naprawdę skuteczny. Nikt nie wszedł jej w drogę, nic jej nie wystraszyło, a nieprzyjemny sen odszedł w zapomnienie. Nie zwracała nawet uwagi na to, jak zmarzła podczas drogi. A teraz już tylko wróci do jaskini, zrobi sobie ciepłą herbatkę i zaszyje się pod miękkim futrem na resztę dnia.

 

 

KOOONIEC