-P-proszę-wyjąkałam przez ściśnięte gardło, podając Alice drugą połówkę wnętrza kasztana.-Zjedz to...
Srebrzystofutra kiwnęła w moją stronę łbem; gdy pochylała się, aby zlizać papkę z liścia, wyłapałam w jej szarych oczach wdzięczność i nutkę zaciekawienia.
Starając się nie zerkać na towarzyszkę pochłaniającą swój lek, doskoczyłam do swojej skórzanej pochwy i wyjęłam z niej resztę kasztanów; po jaskini poniosło się echo, gdy zastukały o siebie nawzajem. Chwyciłam jeden z nich i zaczęłam go rozdrabniać. W moim wnętrzu szalała burza emocji. Z ogromnym trudem hamowałam ją w swoim wnętrzu, upychałam w głąb siebie, starając się nie dopuścić, by prejęła nade mną kontrolę. Niedowierzanie mieszało się z radością, wątpliwości stały na równi z nadziejami, które coraz prędzej rosły w siłę.
Nieokiełznana energia krążyła po moim ciele, dodawała pewności ruchom i układała chaotyczne myśli. Radość spowodowana wyzdrowieniem Mitcha wirowała w mojej klatce piersiowej niczym ptak uwięziony we własnej dziupli; wyrywała się, chcąc się uwolnić. Jednak pomimo tego szczęścia, w kącikach własnego umysłu wyraźnie wyczuwałam pewne wahanie... nie byłam do końca pewna, czy biała pasta uzdrowi również na inne wilki. W przypadku Mitcha działała bez zarzutu - basior spał, cichutko posapując. Jednak co jeśli kasztany działały tylko na wilki zmęczone, potrzebujące snu? W takim razie mogli je wziąć tylko Sunshine i Lavinia... czy stanie się coś złego, jeśli spróbuje ich także Alice i reszta moich pacjentów? Może efekt będzie zupełnie inny, niż się go spodziewam? Gdyby okazało się, że dla pozostałych są one niczym trucizna...
Nim na dobre zorientowałam się, co robię, odwróciłam się w stronę Alice, aby szybko odebrać jej białą pastę. Nie potrafiłam zrozumieć, jakim cudem podjęłam się tak ryzykownego czynu. Niczym młode szczenię, nieumiejętnie dałam się pochłonąć emocjom i możliwe, że popełniłam niewybaczalny błąd! Przecież ten kasztan ma bardzo silne działanie! Skoro był w stanie uśpić Mitcha w ciągu paru sekund... to co będzie w stanie zrobić z Alice, która ze wszystkich zarażonych czuła się najlepiej?
Dopadłam do towarzyszki i zerknęłam na ciemny liść, który chwilę temu podsunęłam jej pod nos. Wśród drobnych żyłek dostrzegłam jeszcze połowę jasnej pasty. Mrucząc pod nosem cichutkie przeprosiny, szybko chwyciłam liść w zęby i się cofnęłam, mierząc waderę wzrokiem. Alice zerknęła na mnie zdziwiona.
-Jak... jak się czujesz?-wyjąkałam przez zęby zaciśnięte na liściu. Wilczyca zmarszczyła brwi; powstrzymywała się od pytań, które niewątpliwie cisnęły jej się na pysk po tym, jak popisałam się swoim dziwacznym zachowaniem. Alice zamilkła, skupiając się na swoim stanie. W milczeniu studiowała każdą część swojego ciała, a ja obserwowałam ją w milczeniu, czując, jak nić napięcia zaczyna naprężać się w moim ciele. Serce zaczynało coraz mocniej uderzać o moje żebra, a gwałtownie zwolniło, gdy wyłapałam ruch pyska wadery/ Alice odetchnęła cichutko i zamrugała.
-Czuję się lepiej-stwierdziła.-Nie jestem już taka zmęczona...
Poczułam, jak nieokiełznana radość przejmuje kontrolę nad moim ciałem. Miałam ochotę skakać, biegać w kółko i wyć ze szczęścia, energia wirowała w moim wnętrzu i była niepowstrzymana, niemal niemożliwa do opanowania.
,,Udało się!"-szeptał cichy głosik w mojej głowie.-,,Udało ci się odnaleźć lekarstwo na tą chorobę!".
,,To nie tylko moja zasługa!"-zaprzeczyłam, zatrzymując się przy kasztanach. Pochwyciłam parę z nich, położyłam na płaskim głazie i rozdrobniłam je kilkoma uderzeniami kamienia. Musiałam natychmiast wydobyć z twardych skorupek białą pastę, obudzić resztę pacjentów i jak najszybciej im ją podać.-,,To drzewo mi pomogło!".
Rozdzieliłam lepki proszek na parę liści - mniejsze porcje były przeznaczone dla wilków, które czuły się w miarę dobrze, a największe dla tych, którzy byli w najgorszym stanie.
Kątem oka wyłapałam ruch szarego futra u moim boku.
-Możesz się położyć...-zwróciłam się do Alice. Nadal była moją pacjentką i nawet sam fakt, że była wyleczona, nie mógł zmienić tego, że musiałam o nią dbać. Każdy, kto przybywał w Jaskini Uzdrowiciela, zawsze otrzymywał trochę odpoczynku bądź nieco ziół na poprawę zdrowia... obojętnie, w jakim był stanie.
-Ale czuję się już naprawdę lepiej-Alice wskazała nosem lekarstwa rozsypane na prowizorycznych talerzykach.-Mogę ci pomóc.
Pozwoliłam sobie na krótkie zerknięcie w ślepia towarzyszki. Nie nawiązałyśmy wprawdzie żadnego kontaktu wzrokowego, lecz mimo to, niemal natychmiast odwróciłam łeb, nie chcąc patrzeć w ślepia wadery... a mimo to, w ciągu tej krótkiej chwili byłam w stanie wyłapać niecodzienny blask w tęczówkach wadery. Może była to zasługa kasztanów, które zmniejszyły opuchnięcia na powiekach wilczycy, a może po prostu było to zwykłe światło ognia palącego się niedaleko nas... kto wie?
Omiotłam Alice wzrokiem. Jej sierść prezentowała się o wiele lepiej niż wtedy, gdy wadera zawitała do mnie dzień temu. Srebrne włosie zdawało się lśnić dziwnym blaskiem, było wygładzone i dobrze zadbane, zupełnie jakby ktoś spędził wiele godzin, pielęgnując je. Puszysta grzywka opadała na czoło wilczycy, mięśnie wyraźnie rysowały się w okolicach łap. Alice miała co do siebie rację... wyglądała naprawdę dobrze. Zupełnie jakby choroba, co przejęła jej kontrolę nad jej ciałem ledwie parę godzin temu, była po prostu zwykłym koszmarem.
,,Nie wygląda, jakby mnie okłamywała..."-przemknęło mi przez łeb.-,,Co ja właściwie mówię? Znam ją chyba najdłużej z obecnych tutaj wilków... nie potrafiłaby o sobie skłamać, zwłaszcza nie w tej chwili, gdy wie, jak wiele wilków wciąż cierpi... a mimo to, na razie nie chcę jej niepotrzebnie męczyć"-postanowiłam.-,,Jeszcze nie do końca znamy działanie tych kasztanów... lepiej mieć się na baczności".
-Uhm...-odchrząknęłam.-Dobrze. Mogłabyś...-dotknęłam łapą drugiego co do wielkości liścia.-Hm. Mogłabyś pomagać nosić mi te liście? Ten będzie dla Yary.
-A ten?-uwadze Alice nie umknął liść, który wyraźnie wyróżniał się swoim rozmiarem. Przełknęłam ślinę.
-To... dla...-zdołałam wychrypieć.
Kasztany działały; spisały się doskonale w przypadku Alice i Mitcha. Mogłam je właściwie bez jakiegokolwiek wahania podać reszcie swoich pacjentów, ponieważ wiedziałam, że te nie zawiodą... ale co miałam czynić w przypadku Cirilli? Młódka miała się najgorzej ze wszystkich obecnych tutaj wilków. Jej brzuch nadal był niecodziennie twardy, całe ciało trawiła gorączka... a sama wilczyca pogrążona była w tajemniczej śpiączce, z której nie potrafiłam jej obudzić. Niedługo potem spadł jej puls, a ja nie umiałam nic z tym zrobić. Dopiero teraz dotarło do mnie, jakim byłam wcześniej głupcem.
Gdy żołądek Cirilli odmówił przyjęcia ziół, nie przyglądałam się tej sprawie z bliska. Miałam tyle szans, aby wtedy porozmawiać z młódką, popytać o jej stan i dowiedzieć się czegoś więcej... może gdybym już wtedy podała jej inne rośliny, doszłabym szybciej do wniosku, że są one zupełnie bezsilne w przypadku tej okrutnej choroby. Szybciej wpadłabym na to, że muszę ruszyć do lasu na poszukiwanie kory drzew, dostałabym kasztany od korzennego przyjaciela... może udałoby mi się podać Cirilli lek przed tym, nim została pozbawiona przytomności i znalazła się na granicy życia oraz śmierci? Teraz gdy nie miałam jej jak pomóc, uświadomiłam sobie ten okropny fakt: nieświadomie uciekałam od Cirilli, unikając odpowiedzialności za jej życie. Bałam się, że gdy tylko wilki się dowiedzą, że młódka nie żyje, odsuną się ode mnie i zaczną przezywać mnie mianem mordercy...
Zachwiałam się; w głowie rozbrzmiały mi słowa Telishy ze snu: ,,Wiesz teraz, co się stanie, gdy będziesz ciągle stała w miejscu i rozpaczała nad swoim losem?".
Telisha wiedziała, co się stanie. Wiedziała to od samego początku. Ostrzegała mnie, a ja zignorowałam jej słowa, powtarzałam sobie, że muszę się skupiać na tym, co dzieje się teraz i nie zwracać uwagi na przyszłość... popełniłam ten sam błąd, gdy nie byłam jeszcze pełnoprawnym członkiem Watahy Wilków Burzy. Usłyszałam przepowiednię, lecz postanowiłam ją zignorować... a przez to, mój najdroższy przyjaciel przepłacił życiem. Czyżby to wszystko miało się powtórzyć na nowo? Czy to kolejny wilk umrze z mojej winy?
Zacisnęłam powieki; ponownie ujrzałam przed sobą Telishę. Przemawiała zdecydowanym głosem, na jej pysku gościła powaga. Błękit jej oczu otaczał mnie niczym wody oceanu, które stopniowo zagłuszały słowa rozlegające się wokół mnie.
,,Zbudź się i pomóż szybko wilkowi, który potrzebuje twojej mądrości".
,,Mądrości?"-myślałam, wynurzając się ponad taflę wody i kurczowo chwytając się rzeczywistości. Otworzyłam ślepia.-,,Mam pomóc Cirilli swoją wiedzą? Ale jak...?"-opuściłam łeb, wpatrując się we własne łapy. Ciemne pazury skrobały zimny kamień.-,,Mam pomyśleć? Zastanowić się nad tym, jak ją ocalić? Wyostrzyć zmysły?"-pokręciłam pyskiem, starając się powstrzymać zamęt rodzący się w mojej głowie.-,,Terro, pomóż!".
Pomimo rozpaczy powoli wirującej w mojej klatce piersiowej, wyszłam naprzeciw własnym wątpliwościom i wyostrzyłam zmysły, usilnie starając się wpaść na rozwiązanie tajemniczej zagadki.
Czułam chłodne podłoże pod moimi łapami, ciepło bijące z ciał wilków znajdujących się niedaleko mnie. Mój język łaskotała ślina i delikatny posmak krwi - nieświadomie musiałam się ugryźć w policzek. Uszami wyłapywałam gwizd wiatru na dworze, szum bluszczowej kurtyny, oddechy śpiących pobratymców oraz trzask drewna zmieniającego się w proch.
,,Co mam robić?".
Wzięłam głęboki oddech, starając się stłumić krążącą niecierpliwie w moich kończynach panikę. Tylko czekała, aż stracę nad sobą panowanie, by przejąć nade mną kontrolę...
Do mojego nosa dotarło suche, rozgrzane powietrze, a także zapach leżącego nieopodal białego proszku. Wszystko łączyło się w przyjemną, rozgrzewającą woń, którą aż chciało się wdychać pełną piersią...
Chwila.
,,Wdychać?"-zastrzygłam uszami, czujnie węsząc. Raz jeszcze przeczesałam myślami zwartość własnego umysłu. Co ja właśnie pomyślałam...?-,,Cirilla jest pogrążona w śpiączce, a więc można uznać, że przybywa we śnie..."-uniosłam łeb i zerknęłam na leżącą na miękkim posłaniu młódkę. Myśli gnały po mojej głowie.-,,Śpiący nie musi reagować na wszystkie bodźce z zewnątrz, tak jak hałas czy ruch, ale przecież nadal oddycha, czyli... czuje powietrze, a wraz z tym wszystkie zapachy..."-kątem oka wyłapałam światło tańczące na ścianie niedaleko ogniska. Zerknęłam na płomienie liżące drewno. Potem na liść, na który zwróciła uwagę Alice. I nagle mnie olśniło. Chyba wiedziałam, co miałam już zrobić. Nie byłam do końca pewna, czy mój pomysł się powiedzie... ale musiałam się go podjąć i spróbować uratować Cirillę. Bo jeśli zawiodę... jej los będzie z góry przesądzony. Nie mogłam stać w miejscu i się wahać. Koniec zarazy był blisko.
Pacnęłam największy liść pazurem, rzucając Alice krótkie spojrzenie. Emocje zamarzały w moim wnętrzu, twardniały niczym kamień, zostawiając mnie jedynie ze zdecydowaniem, z każdą sekundą rosnącym w siłę. Bałam się trochę tego stanu. Nie wiedząc jak, nagle stałam się dziwnie odważna i pewna swoich czynów... może to wizja, że niedługo wszyscy wyzdrowieją, dodawała mi sił i kazała ruszyć naprzód? Jeśli to mogła być prawda... to musiałam się poddać temu uczuciu i choć na chwilę oddać mu kontrolę nad moim ciałem. Tylko ten jeden, jedyny raz. Taka niepewna, zmęczona walką z chorobą wadera nie miała sił, aby zrobić tych parę ostatnich kroków...
-Ten liść jest dla Cirilli-wykrztusiłam.-Musimy go umieścić nad ogniem.
-Chcesz go spalić?-zdziwiła się Alice, spoglądając na mnie ze zmarszczonymi brwiami. W jej głosie rozbrzmiewała powaga, a także delikatna nutka zaciekawienia. Pokręciłam pyskiem.
-Nie. Trzeba jakoś go położyć nad ogniskiem tak, aby zapach kasztanów wypełnił całą jaskinię...
-Może zamiast tego wrzucimy do ognia ich skorupki?-podsunęła wadera.-Efekt powinien być taki sam.
Spojrzałam na towarzyszkę, czując, jak nieświadomie szerzej otwieram oczy. Rany, Alice miała rację! Ten sposób był przecież o wiele łatwiejszy i, kto wie, może nawet i skuteczniejszy? Gdyby, na przykład, wrzucić mięso do ognia, to jego zapach będzie mocniejszy i szybciej uzupełni wnętrze groty, niż gdyby piec go nad płomieniami!
-Racja-kiwnęłam łbem tak energicznie, że aż zabolała mnie szyja. Chwyciłam pozostałości kasztanów i wrzuciłam je do płomieni. Iskry wzbiły się w górę, zapach przywodzący na myśl drewno załaskotał mnie w pysk. Alice wyłoniła się po mojej prawej i również ułożyła skorupki w ognisku. Kiwnęłam do niej pyskiem, mrugając z wdzięcznością. Nie byłam do końca pewna, czy dobrze robię, pozwalając jej mi pomagać. Przecież dopiero co podałam jej lekarstwo... to, że działało tak szybko, a Alice czuła się znacznie lepiej, nadal mogło nic nie znaczyć! Czy jako jedyna medyczka w watasze powinnam postępować inaczej? Gdyby tylko była tutaj Telisha...
Starając się uciec przed nieprzyjemnymi myślami powstrzymującymi mnie od działania, wskazałam łapą Cirillę leżącą niemalże bez ruchu na swoim legowisku. Jej boki unosiły się w ostatnich oddechach.
-Musimy ją przyciągnąć bliżej ognia-powiedziałam.-Wtedy poczuje zapach szybciej.
Doskoczyłam do jej posłania i zaczęłam go targać w kierunku ogniska. Alice ruszyła mi z pomocą - zacisnęła zęby na brązowym włosiu legowiska i szurała nim po kamieniu. Z futra srebrzystofutrej, niczym niewidzialny dym, unosiło się zdziwienie.
-Nie zrozum mnie źle-odezwała się wadera, mówiąc przez zaciśnięte zęby.-Ale właściwie dlaczego to robimy?
-Musimy obudzić Cirillę-odparłam bez jakiegokolwiek zastanowienia. Prawdopodobnie był to jeden z moich błędów, które popełniłam, bez wahania podejmując się jakichś działań.
-Ale dlaczego?-zdziwiła się Alice, czujnie poruszając uszami.-Nie może się obudzić?
Właśnie w tym momencie dotarło do mnie, że zdradziłam stan Cirilli.
Wprawdzie powiedziałam o nim Alice już wcześniej, wczoraj, ale od tego czasu zdrowie młódki znacznie się pogorszyło... teraz nie mogłam ukrywać tego oczywistego faktu - Alice zapewne już się domyśliła, że wszystkie te zioła, które podawałam jej dawnej uczennicy, były nic nieznaczące... co musiała więc sobie pomyśleć o mnie, o wilku, który z trudem odnalazł lekarstwo na nieznaną chorobę, a teraz próbował ocalić umierającego towarzysza? Poprzedniej zimy razem uczyłyśmy się pod czujnym okiem Telishy, by na parę dni służyć swoim pobratymcom jako medyczki... a teraz, z biegiem czasu, gdy uzyskałam ten tytuł na dobre, a moja nauczycielka z rozczarowaniem kręciła łbem na moje poczynania, to, mówiąc szczerze... chciałam się go wyrzec. W sercu czułam nieświadomie, że nie jestem go godna. Nie potrafiłam odpowiednio posłużyć się ziołami, wątpiłam w swoje działania, nie umiałam nic zaradzić co do stanu wilków z watahy, której byłam członkiem... A gdy jeden z nich, Cirilla, ważna towarzyszka mojego pobratymca, Areliona, zaczęła gwałtownie tracić siły i nieubłaganie zbliżała się ku śmierci... wstydziłam się. Wstydziłam się tego, że dopuściłam do pogorszenia jej stanu, że jako jedyna medyczka w watasze postępowałam tak głupio i nierozważnie. Co się stanie, jeśli przez moje błędy jakiś wilk utraci życie...? Nigdy nie potrafiłabym sobie tego wybaczyć. Przecież zabicie wilka, obojętnie czy świadomie czy nie, to największy grzech świata! Jak ktokolwiek mógłby mi go przebaczyć?
Starając się uciec przed okrutnymi myślami, skupiłam się na rzeczywistości. Przerażające wizje wirowały w moim umyśle.
-Z-zgadza się...-wyjąkałam przez zaciśnięte gardło, odpowiadając na pytanie Alice. Z trudem utrzymywałam szalejące emocje na wodzy, ledwo powstrzymywałam drżenie łap. Z niewielkim zaskoczeniem uświadomiłam sobie, jak bardzo łamie się mój własny głos.-I dlatego... musimy się... pośpieszyć...
Ułożyłam legowisko Cirilli na ziemi, a Alice, zauważywszy mój ruch, także przestała ciągnąć futro po podłożu. Przykucnęłam przy łbie młódki, delikatnie poprawiając jej czarny pysk. Nos pozostawał suchy i niemal gorący, wcale się nie poruszał... jedynie powolnie podnoszące się boki wadery zdradzały, że ta nadal żyła.
,,Wytrzymaj jeszcze troszkę..."-błagałam w myślach.-,,Proszę..."-skierowałam Cirillę przodem do ognia, czekając, aż jej uśpione ciało zareaguje na zapach tak długo wyczekiwanego leku. Czy miało prawo to w ogóle zadziałać? Dlaczego w ogóle nie zastanawiałam się nad prawdopodobieństwem powodzenia, tylko tak bez namysłu przystępowałam do działania? Czyżbym tak bardzo wierzyła w to, że wszystko dobrze się ułoży, że nawet już nie skupiałam się na tym, że wszystko może pójść nie tak? Dlaczego? Czy tak właśnie działała odwaga? Czy to właśnie tak czuły się wilki, gdy musiały stawić czoła niebezpieczeństwu? To było takie dziwne... z jednej strony wspaniałe uczucie, dodające siły w łapach, a z drugiej jednocześnie dające wrażenie, jakby było się czegoś pozbawianym... traciłam samą siebie. Zaczynałam się zmieniać. Tak samo, jak kiedyś tego pragnęłam... ale czy nadal tego chciałam?
Spoglądałam na Cirillę, przesuwając wzrokiem po jej boku, oczach, pysku i ogonie. Tak bardzo chciałam wierzyć, że w końcu jedne z nich się poruszy, da chociaż jeden znak, że dla Cirilli to nie jest jeszcze koniec...
,,Błagam, Terro...-modliłam się do bożka, kurczowo zaciskając ślepia.-,,Proszę, nie odbieraj jej nam... ona nie może umrzeć! T-to moja wi..."-nim jednak zdołałam dokończyć swoją myśl, na pysku poczułam tajemniczy powiew chłodnego powietrza. Nie zdziwiłabym się, gdyby nastąpiło to na dworze, przed Jaskinią Uzdrowiciela, gdzie zima nadal władała światem, a wiatr tańczył w górze wraz z małymi płatkami śniegu... ale przecież znajdowałam się we wnętrzu groty, gdzie wszystkie ściany były przesiąknięte nagrzanym powietrzem, a tuż obok mnie trzaskało ognisko...
Zdziwiona, odetchnęłam głęboko i odważyłam się otworzyć oczy. Zamrugałam, starając się je przyzwyczaić do bursztynowego światła migoczącego na futrze Cirilli i... zdębiałam.
Zaparło mi dech w piersiach i przez krótką chwilę oddychanie wydawało mi się niemożliwe.
Czarnofutra wadera włożyła przednie łapy pod pysk i delikatnie poruszała uszami. Kręciła nimi na wszystkie strony, czujnie wyłapując wszystkie dźwięki rozlegające się w jaskini - szum wiatru na dworze, oddechy wilków leżących na swoich posłaniach, trzask skorupek kasztanów płonących w ognisku. Podkrążone oczy otworzyły się - wpierw powoli, co chwila zakrywane mrugającymi powiekami. Jednak w końcu szare źrenice się poruszyły i spoczęły najpierw na Alice - potem zaś na mnie. Poczułam, jak zimny dreszcz niedowierzania przebiega przez moje ciało.
Cirilla ostrożnie otworzyła pysk i przemówiła. Jej głos był zachrypnięty i załamywał się, ale, co najważniejsze, powoli nabierał siły i donośnie rozbrzmiewał w moich uszach.
-C-co się...-wyjąkała wadera, najwyraźniej zdziwiona naszym widokiem.
Nie dopowiedziałam. Nie byłam w stanie.
,,To koniec"-usłyszałam cichutki szept w kącikach mojego umysłu.-,,Udało się. Możesz odetchnąć. Teraz wszyscy zostaną ocaleni".
Poczułam, jak opuszczają mnie wszystkie siły. Wszystkie mięśnie i kości w moim ciele zdawały się być miękkie niczym kępki bawełny, odmawiały mi posłuszeństwa. Cała siła i odwaga, jaką udało mi się zgromadzić w ciągu paru minut, niespodziewanie się ulotniła i pozostawiła mnie z ulgą, która uwolniła moje ciało od kajdan rozwagi.
Nim zdołałam się zorientować, co się szykuje, uniosłam łeb i rozpłakałam się w głos.
***
-Proszę-rzekłam, ułożywszy liść z białym proszkiem przed Dremurr, która powoli kiwnęła łbem i w jednej chwili pochłonęła leżący na ziemi proszek. Oblizała pysk, zbierając z niego resztki pasty, która ubrudziła jej drobne wąsiki. Jak na kogoś, kto przed chwilą ledwo żył od męczącej go choroby, wadera wykazywała się niesamowitą wręcz wytrzymałością.
Rozejrzałam się dookoła, wdychając z uwagą ciepłe powietrze przeplatane wonią kasztanów i drewna, zapachem liści, kwiatów oraz ziół. Aromaty, które koiły moją duszę, przyozdabiały ją pnączami spokoju.
Wilki dopiero co wybudzone ze snu przeciągały się na swoich legowiskach. Niektórzy mieli przed sobą liście z rozłożonym na nich lekarstwem, który ostrożnie zjadali. Pozostali zaś jeszcze czekali na swoją porcję; rozglądali się powoli po jaskini, starając się zorientować, co się dzieje wokół nich. Mitch, Lavinia i Sunshine, wilki, które do niedawna w ogóle nie mogły zasnąć, teraz leżały pogrążone we śnie. Alice sprawnie poruszała się między nimi, w jej ruchach dostrzegałam energię i siłę. Moje serce się radowało, gdy spoglądałam na moich pobratymców wracających do zdrowia. Dostrzegałam, jak do ich ślepi wracają znajome iskierki, futro zaczyna się wygładzać i nabierać blasku. Zdrowie wracało do nich tak szybko, jak niegdyś rozwijała się choroba. Świadomość, że zaraza zaczynała już zanikać w odmętach przeszłości, dodawała mi energii i pozwalała myślom śmielej analizować świat.
Cirilla, Alice, Mitch, Sunshine, Lavinia i Dreamurr już uzyskali swoje porcje leku. Teraz musiałam tylko nakłonić Yarę do skosztowania swojej porcji. Alice była zajęta - kątem oka widziałam, jak podsuwa Beiu liść z białym musem. Skierowałam się do płaskiego głazu służącego mi za stół. Powoli chwyciłam w zęby prowizoryczny talerzyk z rozdrobnionym kasztanem i ruszyłam w stronę Yary, starannie krocząc i uważając, aby się nie przywrócić o własne łapy. Niemalże przybyłam już połowę drogi, która dzieliła mnie od mojej pacjentki, gdy z dworu dobiegł mnie dobrze znany głos Areliona.
-Etrio?-wołał.-Jesteś tu?
Okręciłam się na łapie, zwracając się w stronę wyjścia.
-Momencik!-odkrzyknęłam basiorowi przez zaciśnięte na liściu kły. Łapiąc równowagę, szybkim krokiem podeszłam do Yary i położyłam przed nią lekarstwo. Wadera zamrugała zdziwiona i zerknęła z powątpiewaniem na rozdrobnionego kasztana.
-Musisz to zjeść-powiedziałam do niej, starając się przybrać poważny wyraz pyska. W ciągu ostatniego dnia zdołałam poznać już uparty charakter wadery i doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie jest ona przychylnie nastawiona do wykonywania poleceń innych wilków. Nie pomyliłam się; i tym razem Yara również zmarszczyła czoło.
-Wczoraj mówiłaś to samo i nic mi nie pomogło.
-Wiem...-podjęłam, przygotowując się na długie negocjacje z brązowofutrą. Urwałam jednak, gdy kątem oka wyłapałam srebrzystą sierść, która otarła się o moją łopatkę.
-Idź do Areliona-powiedziała Alice, mrugając do mnie porozumiewawczo. Ogonem delikatnie poklepała mnie po plecach.-Ja się tym zajmę-zerknęła krótko w stronę Yary. Poczucie winy gwałtownie oplotło się wokół mojego serca niczym pnącza cierni.
-N-na pewno?-wyjąkałam.-Poczekaj, nie możesz! Przecież dopiero co...-Alice przerwała mi, ponaglając mnie ruchem pyska.
-Mówię poważnie-odpowiedziała, wskazując nosem wyjście.-Czuję się znacznie lepiej. Chcę ci pomóc.
-Ale...-jęknęłam. Nim jednak zdołałam chociażby dokończyć swoją wypowiedź, wyłapałam w ślepiach wadery iskierkę zdecydowania. Zdałam sobie sprawę, że zachowuję się niczym Yara, która uparcie odmawia wykonywania podanych przez innych poleceń. Powinnam być wdzięczna Alice za to, że mimo niedawnego złego samopoczucia, wadera dzielnie mi pomaga i trwa u moim boku. Ale czy na pewno mogłam jej pozwolić na robienie czegoś takiego? Jak na to zareagowałby Ketos? Jak miałam postąpić? Czy mogłam zaufać jej słowom? Właściwie, to dlaczego nie miałabym tego robić? Z Alice spędziłam wiele czasu, obie przeżyłyśmy niejedną przygodę. Czy po tym wszystkim naprawdę miałabym czelność wątpić w słowa towarzyszki?
-N-no dobrze...-zgodziłam się z pewnym ociąganiem.-Za moment wrócę. Nie przemęczaj się, jeśli nie musisz.
-Oczywiście-Alice na potwierdzenie kiwnęła głową i jakby w obawie, że zmienię zdanie, szybko odwróciła się w stronę Yary i schyliwszy się, zaczęła do niej przemawiać.
Starając się nie oglądać za siebie i nie dać się pochłonąć przez ogromną falę prawdopodobnie niepotrzebnej troski, pomknęłam w stronę wyjścia. Im bliżej znajdowałam się bluszczowej kotary, tym wyraźniej dochodziły do mnie odgłosy śniegu chrupiącego pod naporem wilczych łap. Wsłuchiwałam się w nie uważnie, analizowałam dokładnie każdy dźwięk. Odgłosy wydawane przez Areliona wydawały mi się zbyt głośne i następowały po sobie po zbyt krótkiej przerwie... czyżby ktoś mu towarzyszył? A może wilk po prostu tylko energicznie poruszał swoimi ogonami, uderzając nimi na zmianę o ziemię?
Zacisnąwszy powieki, by nie pozwolić liściom dosięgnąć oczu, przecisnęłam łeb przez plątaninę pędów i wyjrzałam na zewnątrz. Zamrugałam parę razy, oślepiona jaskrawym blaskiem poranka. Ciemne niebo powoli jaśniało, przybierało szaro-różową barwę. Cały obóz skąpany był w cudownym, pomarańczowym blasku wschodzącego słońca, a śnieg leżący wśród złotawych snopów lśnił srebrem i błękitem. Słońce wstało dziś zaskakująco wcześnie - a przecież do niedawna niebo ogarniał mrok...
Mróz panujący na dworze nie był w stanie zatrzymać małych zwierzątek przed opuszczeniem swoich kryjówek; ptaki ćwierkały głośno, ganiając się w powietrzu lub śpiewając na konarach drzew.
A między tym wszystkim, stojąc spokojnie pośród zimna i bursztynowego światła, naprzeciw mnie stała dwójka wilków - Alessa i Arelion. Zaskoczona niespodziewaną wizytą przywódczyni, wystrzeliłam z jaskini i stanąwszy parę kroków przed bluszczową zasłoną, wykonałam w stronę pary wilków niezgrabny ukłon. Oboje odpowiedzieli mi skinieniami głów.
-D-dzień dobry!-wyjąkałam, spoglądając to na Areliona, to na Alessę.-Słyszałam, że mnie wołaliście...
-Owszem.-białofutry basior kiwnął poważnie łbem; pomimo spokojnego wyrazu pyska, w jego oczach dostrzegłam cień zaniepokojenia. Wzrok wilka co chwila uciekał w stronę zielonej kurtyny, a uszy ciągle kierowały się w kierunku jaskini, wyłapując dochodzące z niej dźwięki.
-Alessa przekazała mi nowiny o tym, że amulety zawiodły-odezwał się Arelion, spoglądając na mnie.-A także o tym, że stan Cirilli znacznie się pogorszył...-w jego głosie momentalnie wyczułam chłód, niemalże wrogość utrzymywaną pewną ręką na wodzy. Czy on się na mnie gniewał...? Co za pytanie; oczywiście, że tak! Doskonale rozumiałam jego niepokój i zdenerwowanie spowodowane faktem, że dopuściłam do tak haniebnego czynu, jakim jest pogorszenie zdrowia pobratymca...
-Chciałbym do niej zajrzeć, jeśli jest taka możliwość-kontynuował basior, strzepując delikatnie skrzydłami.-Może, gdy ją zbadam, uda mi się stworzyć dla wszystkich wilków eliksir, który ich wyleczy...-przerwał, wyczekując moich słów. W milczeniu czekał na moją zgodę; biła od niego aura nieakceptująca żadnej odmowy. Gdybym nadal nie miała żadnego lekarstwa dla moich pacjentów, na pewno byłabym teraz rozdarta między dwoma wyborami.
Mogłam pozwolić Arelionowi wejść do Jaskini i narazić go na zarażenie się bądź odmówić mu i prawdopodobnie sprowadzić na siebie jego gniew...
Terrze jednak dzięki, sprawy miały się zupełnie inaczej. Lek został odnaleziony, wilki wracały do zdrowia... zapewne będę musiała jeszcze przytrzymać moich pacjentów na parę dni, by upewnić się co do skuteczności leku... ale ta sprawa jak na razie pozostawała kwestią przyszłości. Mogłam więc na chwilę odsunąć ją na bok i skupić się na rzeczywistości. Nigdy się sądziłam, że ta chwila nadejdzie: jednak teraz mogłam nareszcie przekazać Alessie i Arelionowi wspaniałe wieści - Wataha jednak nie zostanie zgładzona!
Tchniona tą wspaniałą świadomością i szczęściem spowijającym moje myśli drobną mgłą, odezwałam się pełnym radości głosem. Nie potrafiłam utrzymać emocji na wodzy, wszystkie wyrywały się i wiły w każdą stronę, zupełnie jakby była to zwierzyna uwięziona w sidłach.
-Możesz wejść i zobaczyć się z Cirillą-pokiwałam łbem, zerkając uważnie na Areliona.-Lecz myślę, że badania są już niepotrzebne. Wszystkie wilki zdrowieją i wracają im siły. Cirilla nadal jest osłabiona... ale niedługo na pewno stanie na łapy.
Posłałam wilkowi pokrzepiający, radosny uśmiech. Raczej rzadko obdarowywałam nim wilki, zazwyczaj był po prostu wymuszany i raczej niepewny... lecz dzisiaj, tego wspaniałego dnia, wydobywał się on prosto z mojego serca i wyrażał wszystkie moje emocje.
Arelion spojrzał na mnie zaskoczony; podobnie zareagowała także i Alessa. Skrzydlaty basior zastygł w zdumieniu, marszczył brwi i mrugał oczami, jakby starał się sobie przyswoić to, co właśnie usłyszał. W końcu jednak otrząsnął się z tego stanu; energicznie strzepnął ogonami i pochylił się lekko.
-Dziękuję...-wyszeptał zaskakująco słabym i łamiącym się głosem. Nie czekając na moją reakcję, skoczył przed siebie i przecisnąwszy się przez liście bluszczu, zniknął we wnętrzu jaskini.
,,Powinnam za nim pójść...?"-przemknęło mi przez głowę, gdy obserwowałam w milczeniu pędy kotary wracające na swoje miejsce. Choć nie wiedziałam, jak Cirilla zareaguje na pojawienie się swojego dawnego nauczyciela, oczami wyobraźni ujrzałam wzruszającą, pełną szczęścia scenę: rosły basior okrywający drobną waderę swoimi ogromnymi skrzydłami i delikatnie mierzwiący pyskiem jej futro. Sama ta wizja sprawiła, że natychmiast podjęłam decyzję pozostawienia tej dwójki na razie w samotności.
-Etrio.-przy swoim boku usłyszałam opanowany głos przywódczyni. Zerknęłam w jej stronę i na krótką chwilę moje serce zamarło, gdy ujrzałam jej delikatnie lśniące ślepia.
,,Łzy...?"-zdziwiłam się, lecz wilczyca zamrugała szybko, pozbywając się kropel ze swoich oczu. Możliwe, że po prostu je sobie wyobraziłam... Alessa ponownie stała się sobą - nie wydawała się już taka zmęczona i wyczerpana jak dzień wcześniej; teraz stała wyprostowana, biło od niej zdecydowanie i szczęście. Wszystko powoli wracało do normy - czułam to całym swoim ciałem.
Przywódczyni przywołała mnie ogonem, prosząc mnie tym, abym za nią ruszyła. Posłusznie zerwałam się z miejsca, niemalże tracąc równowagę w grubym śniegu.
-Chciałabym z tobą porozmawiać-usłyszałam od wilczycy, gdy starałam się jej dotrzymać kroku. Skierowałyśmy się w stronę Jeziora Dusz. Śnieżynki chrupotały pod łapami, lekki wiaterek mierzwił nasze futra. Pomimo chłodu panującego w całym obozie, jasne światło padające na moją sierść zdawało się je ogrzewać i dodawać kończynom sił. Słońce powoli wstawało znad horyzontu, grzejąc ziemię bursztynowymi snopami. Musiało być naprawdę wcześnie. W wataszowej kotlince panował spokój i cisza przerywana jedynie głośnymi trelami wróbli.
Alessa usiadła przy brzegu zbiornika, a ja w milczeniu spoczęłam obok niej. Spoglądając przed siebie, niemalże prosto w jaskrawą tarczę słońca i mrużąc ślepia przed jego światłem, starałam się zrozumieć, dlaczego przywódczyni postanowiła mnie tu przyprowadzić. Czyżby chciała się mnie o coś zapytać? Gdyby to była prawda, to dlaczego nie zrobiła tego wcześniej, gdy obie stałyśmy pod Jaskinią Uzdrowiciela? Może to była rozmowa, która musiała się odbyć na uboczu, z dala od ciekawskich uszu? Czego miałam się spodziewać? Jak odpowiadać na pytania? Może nie będę musiała udzielać odpowiedzi, a po prostu zostanę poproszona o złożenie jakiejś dłuższej wypowiedzi - na przykład raportu?
Zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać, nieświadomie wysunęłam pazury i napięłam się cała jak struna. W pełnym oczekiwania napięciu cierpliwie czekałam na słowa Alessy.
Białe kłęby pary pięły się w górę, ku różowemu niebu, wirując w powietrzu niczym spadające liście z drzew. Po chwili w górę uniosły się także i słowa przywódczyni.
-Jak udało ci się tak szybko wyleczyć wilki?-zapytała, a w jej głosie rozbrzmiewała ciekawość.-Przecież zaledwie wczoraj większość z nich... nie miała się zbyt dobrze.
-Cóż...-zaczęłam. Przymknęłam oczy, przywołując z pamięci wydarzenia tego dnia. Wspomnienia mknęły przez mój umysł, od chwili, gdy zapadłam w pełen przerażenia sen, aż po teraz, gdy spoglądałam na wschodzące słońce.-Po tym, jak wróciłam do Jaskini Uzdrowiciela po naszej wieczornej rozmowie, dałam wilkom jeść i ułożyłam się na legowisku, pełniąc nad nimi wartę-zaczęłam opowiadać, stawiając jedno ucho w stronę przywódczyni. Zastanawiałam się, co wadera sobie o mnie pomyśli, gdy skończę opowiadać swoją zadziwiającą historię...-Jednak, mimo to, zasnęłam. Byłam przerażona-przyznałam.-Wiedziałam, że w chwili, gdy śnię, wilki mogą tracić życie... zwłaszcza Cirilla. Ona czuła się najgorszej, jej stan mógł się pogorszyć w każdej chwili. Próbowałam się obudzić, ale właśnie wtedy pojawiła się przede mną Telisha...
-Telisha?-przerwałam na moment swoją opowieść, gdy od strony Alessy dotarł do mnie pełen zaskoczenia głos. Kiwnęłam głową, choć nie byłam pewna, czy wadera w ogóle spogląda w moją stronę.
-Powiedziała mi, że muszę się pośpieszyć...-wyjaśniłam.-Że jakiś wilk umiera, a ja muszę wykorzystać swoją mądrość, aby go ocalić. Dokładnie wtedy się obudziłam i zaczęłam nasłuchiwać.
-To Cirilla umierała... prawda?-zapytała ostrożnie Alessa, natychmiast się wszystkiego domyślając. Podziwiałam jej szybkość reakcji i doskonałe skupienie. Przełknęłam ślinę.
-Tak-potwierdziłam z pewnym wahaniem. Na krótką chwilę ponownie ogarnęło mnie przerażenie, dokładnie takie samo jak wtedy, gdy dopadałam do ledwo żywej młódki. Podejmując się opowieści, udało mi się odegnać od nieprzyjemnych wspomnień.-Jej tętno było bardzo niskie... była praktycznie martwa. Nie mogłam podać jej żadnych ziół, bo wiedziałam, że nie zadziałają... wpadłam więc na pomysł, aby pobiec do lasu i zeskrobać zkorę z drzew. One także mają właściwości lecznicze, więc...-urwałam, dając Alessie chwilę, na przyswojenie tego, co właśnie powiedziałam.
-Zostawiłaś wilki same?-chciała wiedzieć Alfa. Pokręciłam szybko głową, śpiesząc z wyjaśnieniami.
-Nie, nie!-zaprzeczyłam.-Obudziłam Alice. Ze wszystkich zarażonych czuła się akurat najlepiej, a ja chciałam tylko, aby na chwilę czuwała nad wilkami pod moją nieobecność...-urwałam, instynktownie wyczekując kolejnego pytania od Alessy. W oczekiwaniu wbiłam pazury w sypki śnieg, lecz jedyne, co dotarło do moich uszu, to była cisza. Chcąc przerwać niezręczne milczenie, zaczęłam mówić dalej.-Um, więc... gdy już zamierzałam wbić ostrze w korę, usłyszałam głos kasztanowca... ostatniej jesieni pomogłam mu odnaleźć jego dzieci... drzewo powiedziało, że mogę je użyć do uleczenia chorych wilków.
-Co dokładnie ci powiedziało?-zaciekawiła się Alessa.
Sięgnęłam głębiej w mój umysł, doszukując się wspomnień co do tego, co wtedy usłyszałam od korzennego przyjaciela.
-Hm...-wyjąkałam.-,,Wykorzystaj je mądrze. Rad jestem, że moje pociechy na coś się zdadzą"-powtórzyłam.-Zaniosłam je więc do jaskini i rozłupałam. Dałam je Mitchowi... nie spał przez parę dni, a gdy ich spróbował, natychmiast zasnął. Podałam je także Alice i zaczęłam przygotowywać następne porcje dla reszty wilków... No i... dałam jedną Cirilli-wybełkotałam.-To znaczy... Alice jakby mi powiedziała... abym to zrobiła. Wrzuciłyśmy skorupki kasztanów do ognia, a zapach, który zaczął się z nich wydobywać, obudził Cirillę...-język zaczynał mnie powoli boleć od tak długiego przemawiania. Zazwyczaj nie odzywałam się tak dużo, więc zrozumiałe było, że czułam się nieco zmęczona ciągłym kłapaniem pyskiem.-Alice powiedziała mi, że czuje się znacznie lepiej, więc pomogła mi podać innym wilkom porcje leków. Na początku nie chciałam jej na to pozwolić, w końcu parę godzin temu ledwo trzymała się na łapach. Ale bardzo nalegała i w końcu się zgodziłam... hm.-odchrząknęłam.-Teraz leki musi zażyć tylko Yara. Niedługo wszyscy zaczną zdrowieć... ale, jeśli można...-ściszyłam nieśmiało głos.-Chciałabym ich przytrzymać jeszcze na parę dni, aby upewnić się, że kasztany działają, jak trzeba.
Zamilkłam, mrugając na jasne promienie słońca, które niespodziewanie mnie oślepiły. Przeniosłam wzrok na różowe niebo przybierające łagodny, błękitny kolor i na skały w wataszowej dolince błyszczące pięknym, złocistym światłem. W powietrzu wisiała cisza - zdałam sobie sprawę z tego dopiero wtedy, gdy wiatr przestał gwizdać wśród konarów drzew, a ptaki umilkły, jakby wraz ze mną wyczekując słów Alessy.
Alfa milczała, pogrążona w głębokiej zadumie. Czując, jak moje serce przyśpiesza, mocniej uderzając o żebra, odważyłam się zerknąć w kierunku przywódczyni. Kremowofutra spoglądała w dal, strzygąc czujnie uszami. Bojąc się przerwać zapadłą ciszę, ponownie odwróciłam łeb ku słońcu i starałam się wyregulować oddech, by choć trochę uspokoić łomoczące serce.
Pomarańczowe światło migotało na zamarzniętej tafli jeziora, w którym bezszelestnie pływały niewielkie, niebieskie rybki. Doskonale widziałam ich jasne łuski migoczące pod lodem. Suche trzciny szemrały spokojnie u brzegu zbiornika, a bezlistne drzewa kołysały się na północnych terenach Doliny Burz. Gdy tylko wytężałam zmysły, byłam niemal w stanie wyłapać ich zaspane mamrotania wydawane przez sen. Nagle cisza została przerwana.
-Etrio, jest pewna rzecz, o którą muszę cię zapytać-Alessa przemawiała spokojnym i równym głosem. Jednak niespodziewana nutka powagi, która zagościła w jej słowach, sprawiła, że wyprostowałam się jeszcze bardziej. Wyłapując kątem oka ruch po mojej prawej, lekko przekręciłam łeb w stronę przywódczyni i spojrzałam na nią. Na krótką chwilę złapałam z nią kontakt wzrokowy. Ten drobny gest wystarczył, abym spanikowała jeszcze bardziej i zaczęła się pocić.
Przywódczyni milczała przez chwilę, jakby w myślach dobierając odpowiednie słowa do przemówienia. Aż w końcu, gdy sądziłam, że mój organizm nie wytrzyma dłużej panującego napięcia, usłyszałam wyraźnie wypowiedziane pytanie:
-Czy zechciałabyś zostać uzdrowicielką watahy?
Poczułam, jak moje serce zamiera. Przestałam oddychać, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Z ogromnym trudem ogarnęłam umysłem to, co właśnie usłyszałam. Lecz gdy nie pojęłam tego za pierwszym razem, powtórzyłam tą czynność raz jeszcze.
,,Czy ona się mnie właśnie zapytała..."-przełknęłam ślinę, kręcąc z niedowierzaniem pyskiem.-,,Czy chcę zająć miejsce Telishy?"-wątpliwości spłynęły na mnie niczym wielka, czarna fala.
-Co... jak... dlaczego...?-przez ściśnięte strachem gardło byłam w stanie wypowiedzieć tylko trzy słowa. Miałam mętlik w głowie, myśli mieszały się z sobą niczym krople wody na wzburzonym morzu.
Alessa musiała zrozumieć, jak bardzo zaskoczyło mnie jej pytanie, bo pośpieszyła z wyjaśnieniami. Mówiła powoli i spokojnie, starała się ukoić moje rozszalałe serce i skołowane myśli.
-Odkąd z watahy odeszły Red Dust i Telisha, wilki pozostały bez prawie żadnych uzdrowicieli i medyków-tłumaczyła ostrożnie, czujnie zerkając w moją stronę. Nadal nie dowierzając temu, co usłyszałam od przywódczyni, wpatrywałam się w nią, nawet nie próbując ukryć szoku, który zapewne wymalował się na moim pysku.-Zostałaś tylko ty i zielarze. Wataha potrzebuje wilka, który będzie czuwał nad rannymi i przydzielał im odpowiednie leki. Jesteś jedyną medyczką, a w ostatnich dniach dowiodłaś, że jesteś godna tytułu uzdrowiciela. Udało ci się zwalczyć chorobę, o której nikt wcześniej nie miał pojęcia.
Zastygłam, czując, jak tracę kontrolę nad własnymi kończynami. Z trudem utrzymywałam przy sobie resztki opanowania.
-A-ale... ale...-wybełkotałam.-To nie jest tylko moja zasługa... drzewo mi pomogło...-odparłam.
-Powiedziało, że możesz użyć kasztanów-powiedziała Alessa, delikatnie strzepując ogonem.-I że cieszy się, że się na coś przydadzą... ale nie powiedziało, do czego zostaną użyte. Może wcale nie wiedziało, że jego dzieci są w stanie pomóc zarażonym-zauważyła. Miała słuszność, jak zawsze zresztą... nie miałam żadnych argumentów, którymi mogłabym zaprzeczyć jej słowom.
Dlaczego tak uparcie starałam się uciec przed propozycją, którą właśnie usłyszałam? Czy był to strach spowodowany wizją obowiązków, które spadną na mnie, gdy przyjmę rolę uzdrowiciela? Zadań, które mnie czekały, nie będzie końca - zbieranie ziół, utrzymywanie porządku w jaskini, dbanie o zdrowie wilków, stosowanie odpowiednich roślin, zakładanie opatrunków, przeprowadzanie skomplikowanych operacji... udało mi się ocalić Cirillę i resztę pacjentów przed śmiercią, ale... co, jeśli w przyszłości nie będę już miała tyle szczęścia? Co, jeśli ktoś umrze z mojej winy? I Telisha, przede wszystkim... co ona by o tym wszystkim myślała? Czy popierałaby propozycję Alessy, czy zrobiłaby wszystko, aby odwieść mnie od zajęcia jej stanowiska?
-Ale jest też tyle innych wilków...-mój głos stawał się coraz słabszy; z każdą sekundą wyraźnie się ściszał.-Jest tyle zielarzy, którzy spisaliby się lepiej niż ja...
Przed oczami stanęły mi pyski moich pobratymców: opanowanego Sunshine'a, zdecydowanej Dreamurr, energicznej Beiu czy rozważnej Lavinii... wszyscy z nich mieli tyle zalet, których mi brakowało! Wielu z nich miało tyle wspaniałych mocy, które mogli wykorzystać w pracy, aby pomóc cierpiącym wilkom... taka cicha wadera jak ja, co potrafi tylko szukać ziół w lesie, rozmawiać z drzewami bądź niekiedy zaglądać w dusze wilków, wcale nie dorasta im do pięt! Czy Alessa była pewna swojego wyboru? Czy na pewno chciała, abym zajęła miejsce Telishy?
Zupełnie jakby słysząc pytania rozbrzmiewające w mojej głowie, przywódczyni odezwała się silnym, pewnym głosem. Jej zdecydowanie na moment mnie uspokoiło.
-Zapewne masz rację-odparła poważnie.-Ale tutaj chodzi również o doświadczenie. Wszyscy zielarze mają podobne umiejętności, stoją z sobą na równi. Jednak ty ich przewyższasz - swoją wiedzą i wprawą w medycynie. Twoją nauczycielką była sama Telisha, która doskonale cię przeszkoliła. Nauczyła cię wszystkiego, co przyda ci się w przyszłości. Opatrzyłaś ranę Vixen i ocaliłaś Red Dust podczas starcia z Westem, a niedawno zajęłaś się okiem Tarou, uchem Areliona, a także pomogłaś Róży i... mi-uśmiechnęła się delikatnie, unosząc skrzydło, które do niedawna pozostawało złamane po walce z górską watahą. Odetchnęła głęboko, wypuszczając z pyska kłębek pary.-To jest twój wybór. Jeśli odmówisz, zrozumiem to. Jednak wiele wilków wierzy w twoje umiejętności i doskonale wie, że dajesz z siebie wszystko, aby im pomóc.
Opuściłam łeb, wlepiając wzrok we własne łapy. Ciemne pazury kurczowo czepiały się zamarzniętych brył śniegu. Zmarszczyłam brwi, starając się skupić na własnych myślach, które gnały w mojej głowie niczym przerażone stado królików. Uspokajając łomoczące serce, oddychałam przez pysk, biorąc głębokie, ciche oddechy. To wszystko, co usłyszałam... to było takie trudne!
Z jednej strony okropnie bałam się, co się stanie, gdy zgodzę się na zostanie uzdrowicielem. Będę musiała sprostać tylu wyzwaniom... musiałam się jeszcze nauczyć wielu rzeczy, poznać nowe właściwości ziół bądź nieznanych mi roślin... wilki będą do mnie przychodzić z różnymi problemami - od zwykłej drzazgi w łapie po krwawienie tak silne, że niemal niemożliwe do zatamowania... czy byłam gotowa podjąć się tego wyzwania? Czy byłam w stanie znaleźć czas na pogodzenie roli uzdrowicielki i zwiadowcy? A jeśli tego wszystkiego będzie dla mnie zbyt wiele? Nie mam przecież przy sobie żadnego nauczyciela, który mógłby stopniowo oswajać mnie z tym, co mnie czeka... Telisha i Red Dust zniknęły...
Ale z drugiej strony jednocześnie przyznawałam Alessie rację. Przywódczyni mówiła mądrze, tak jak zawsze... otrzymałam najlepsze nauki, jakie tylko mogłam dostać. Telisha przekazała mi całą swoją wiedzę, a potem puściła mnie na wojnę z Westem, doskonale zdając sobie sprawę, że nauczyła mnie wszystkiego, czego tylko mogła. Na wojnie stanęłam przed przeróżnymi wyzwaniami; musiałam dobrać odpowiednie zioła i we właściwy sposób opatrzeć ranne wilki... podobnie było podczas bitwy z tajemniczą, górską watahą! Pierwszy raz w życiu pomagałam rodzącej wilczycy, a także badałam nieodwracalnie zranione oko. Te wszystkie dni, które spędziłam w wataszy, szkoląc się w profesji medycyny, kształciły mnie i dodawały pewności siebie. Ostatnie wydarzenia były dla mnie prawdziwym sprawdzianem; wilki coraz szybciej traciły siły, a ja musiałam odnaleźć sposób, aby im pomóc. A co, gdybym nie ruszyła do lasu, aby zebrać korę drzew...? Czy miałabym jeszcze szansę, aby poprosić kasztanowca i jego pociechy o pomoc? Mimo tych wszystkich przeszkód na mojej drodze, udało mi się jednak znaleźć sposób, aby pomóc zarażonym wilkom... teraz wszyscy zdrowieli, z każdą sekundą coraz prędzej odzyskując siły. Alessa się nie myliła... wataha naprawdę we mnie wierzyła. Wilki liczyły na moją wiedzę i pomoc, pokładali nadzieję we wszystkich moich umiejętnościach. Czy po tym wszystkim naprawdę miałabym czelność tak po prostu odmówić i skazać stadu dłużej czekać na odpowiedniego uzdrowiciela...? Nie!
Wilki wierzyły we mnie, a ja musiałam im się za to odwdzięczyć i wszystkich ich wspierać, pomagać, leczyć... taka właśnie była tutaj moja rola. Odnalazłam swoją drogę.
,,Czy zechciałabyś zostać uzdrowicielką watahy?".
Przełknęłam ślinę i z głośno łomoczącym sercem zwróciłam się do Alessy. Na ten ruch przywódczyni postawiła uszy i strzepnęła powoli ogonem.
Starając się zapanować nad drżeniem ciała, wykonałam głęboki, dostojny ukłon, aż dotknęłam nosem ziemi. Wyprostowałam się, z dziwną odwagą spoglądając waderze w ślepia.
-T-to będzie dla mnie zaszczyt-odparłam drżącym głosem.-... Zostanę uzdrowicielką watahy.
KONIEC