· 

Ostatnia deska ratunku #18

-Cień.

 

Na moją komendę powietrze przecięło cichutkie bzyczenia i w jednej chwili wszystkie jasne światełka zgasły. Świetliki oderwały się od sufitu i z nieśmiałym trzepotem drobnych skrzydełek, umościły się w najciemniejszych kątach jaskini. Przez drobną szparkę między kamiennym podłożem a ostatnimi liśćmi z bluszczowej zasłonki wślizgiwał się zimny wiatr i promyki światła, które rzucały pochodnie porozstawiane w całym obozie. Jednak lodowate podmuchy nie były straszne nikomu, kto znajdował się w Jaskini Uzdrowiciela, ponieważ każdy owinięty był szczelnie w grube futro zwierzyny, a na dodatek w rogu groty, niedaleko szczeliny, z której wypływał magiczny strumień, cichutko trzaskało ognisko. Czarny dym ogrzewał powietrze i uciekał niewielkim otworem wydrążonym w suficie.

 

Prócz skwierczenia suchych gałązek i węgla, po jaskini niosły się także ciche oddechy pacjentów. Leżeli o parę kroków oddaleni od ognia; na tyle daleko by ich nie poparzył, lecz na tyle blisko, by mogli się przy nim ogrzać. Łagodne oddechy rozbrzmiewały co chwila na tle trzeszczącego chrustu, czasami przerywane ledwo słyszalnym chrapaniem bądź mamrotaniem przez sen. Mitch, Lavinia i Sunshine, w przeciwieństwie do swoich pobratymców, nadal nie mogli zasnąć. Zanim w jaskini zapanowała ciemność, szybko sprawdziłam, jak wszyscy się czują. Stan wielu z nich się nie zmienił... przynajmniej na razie.

 

Leżąc na prowizorycznym legowisku znajdującym się niedaleko kłody z ziołami, przymykałam oczy, by w skupieniu spoglądać na wilki. Musiałam nad nimi wszystkimi czuwać i czujnie wytężać zmysły, by w każdej chwili wyłapać chociażby najmniejszą zmianę w ich zachowaniu. Gdyby ich stan pogorszyłby się w nocy tak jak ostatnio Cirilli, a ja bym tego nie spostrzegła, nie potrafiłabym sobie tego wybaczyć.

 

Z brzuchem pełnym po sytej kolacji, ułożyłam pysk na łapach i zaczęłam wodzić wzrokiem po swoich pobratymcach. Na futra różnej barwy padały złociste plamki światła, cienie wyraźnie rysowały się na kamiennych ścianach. Spokojne oddechy rozlegały się wokół mnie monotonnym odgłosem; zaczęłam je liczyć, wyraźnie rozdzielając je od siebie, zupełnie jakbym segregowała zioła. To dziwne, że nawet wśród ósemki wilków każdy oddychał na swój własny sposób...

 

Wyłapując oddechy i uważnie strzygąc uszami, pozwoliłam sobie na krótkie odpłynięcie w krainę własnych myśli. Odkąd przybył do mnie Arelion z Cirillą u boku, właściwie nie miałam zbyt wiele czasu, aby choć na chwilę przystanąć, odetchnąć głęboko i się nad tym wszystkim zastanowić. A była akurat masa rzeczy, nad którymi chciałam podumać.

 

Już sama ta choroba, która bezlitośnie męczyła moich drogich pobratymców, była wystarczająco wielką zagadką. Wczoraj przypuszczałam tylko, że jest jedynie nic nieznaczący skutek zjedzenia czegoś nieświeżego - ból brzucha czy wymioty. Wierzyłam, że wystarczy podać tylko odpowiednie zioła, jak na przykład bukwicę, aby wszystko wróciło do normy, a wilk poczuł się znacznie lepiej. Lecz podane rośliny wcale nie zadziałały, a nawet gorzej - wydawać by się mogło, że szkodziły jeszcze bardziej. Cirilla zaczęła się czuć znacznie gorzej, a zarażonych przybywało coraz więcej. Wpierw doszli Mitch i Yara, potem zaś cały zastęp zielarzy i Alice - czyli wszyscy, którzy mieli odpowiednią wiedzę na temat ziół, aby móc mi pomóc przy opiekowaniu się nad chorymi. Ten przygnębiający fakt natychmiast pozbawiał sił i wykrzesywał pozostałe resztki nadziei. Czułabym się znacznie lepiej, gdybym miała chociaż świadomość, że podawane przeze mnie mieszanki działają... ale nie, ich zastosowania zdawały się zanikać, gdy tylko je brałam w łapy i rozdrabniałam kamieniem. Nie wiedziałam, czy zioła, które ostatnio podałam wilkom, w ogóle zadziałają. Gdyby chociaż było lato, a wszędzie rosły przeróżne kwiaty i krzewy, które mogłam wykorzystać... chciałam wierzyć, że wydarzy się jakiś cud i wszyscy magicznie wrócą do zdrowia. Lecz wszystkie moje poprzednie próby uleczenia ich dawały mi jasno do zrozumienia, że nie mam właściwie co liczyć na szczęśliwe zakończenie tej całej sytuacji. Cirilla, najbardziej wyczerpana przez chorobę, nadal nie otrzymała swojej dawki z ostatnich garści ziół. Gdyby tylko była przytomna, na pewno kazałabym jej zjeść drobno zmielone liście i nawet jeśli młódka uparcie spierałaby się ze mną, że nie ma apetytu, to byłam pewna, że udałoby mi się ją przekonać do spożycia mięsa... tak samo jak w przypadku Yary.

 

Ale te wszystkie wydarzenia, które rozegrały się przed moimi oczami dzisiejszego dnia, dawały mi jasno znać, że nadzieja coraz szybciej zmierza ku swojemu końcowi. W ciągu niemalże całej doby stan Cirilli zmienił się nie do poznania - jak to możliwe, że zwykłe bóle brzucha zakończyły się niewytłumaczalną śpiączką? Czym właściwie mogło być to dziwne pozbawienie przytomności? Reakcją obronną organizmu na wysoką gorączkę i długotrwałe cierpienie? Może zwykłym snem, który miał wyciszać funkcje życiowe i poświęcać energię nagromadzoną w ciele młódki na tworzenie przeciwciał na tę dziwną chorobę? Miałam jednak wiele wątpliwości co do tej teorii - przecież gdyby organizm Cirilli wiedział, że jest z nim źle, nie odrzucałby podanych przeze mnie ziół, które miały mu pomóc i zwiększyć jego odporność. I czy świadome zwalnianie pracy serca miało tutaj w ogóle jakikolwiek sens? Nie wiedziałam tego.

 

Później doszedł Mitch, ledwo stojący na łapach po nieprzespanej nocy, a następnie Yara, która zemdlała od długotrwałego braku jedzenia sił. Poprosiłam Alice, aby wraz z innymi łowcami uważnie badała zwierzynę, na którą polują; ale wnioskując po kolejnych zarażonych, którzy niedługo potem przybyli do Jaskini Uzdrowiciela, źródło wirusa nie leżało w pokarmie.

 

Arelion, doskonale przeszkolony w swoim fachu cudotwórcy, próbował zwalczyć wiele objawów tajemniczej zarazy, przekazując mi zaczarowane, lśniące szafiry uwieszone na cienkich sznureczkach. Zdradził mi, jak powinnam zakładać naszyjniki na szyje wilków, by moc zaklęta w kryształach się wyzwoliła i skutecznie zdjęła ciężar choroby z barek zarażonych. Mimo że dokładnie zastosowałam się do jego poleceń, okazało się, że talizmany nie były w stanie nic zdziałać co do stanu moich pobratymców. A więc nie działała ani magia, ani większość ziół... aby dowiedzieć się, czy ostatnie garście roślin zadziałały, musiałam poczekać do rana, gdy wilki zaczną się budzić; równie dobrze mogłam również czujnie obserwować pobratymców męczących się z bezsennością; gdyby udałoby im się zasnąć, oznaczałoby to wygraną nad chorobą.

 

Dzisiaj musiałam też dwukrotnie złożyć raport Alessie o stanie pacjentów leżących w Jaskini Uzdrowiciela. Wiedziałam, że przywódczyni bardzo przyjmuje się aktualną sytuacją. Ani ja, ani ona nie miałyśmy pojęcia, jaka choroba postanowiła napaść na wilki z watahy niczym krwiożercza bestia przyczajona w cieniu. Właściwie to nikt nie wiedział, czym może w rzeczywistości być ta osobliwa zaraza. Mieli o niej pojęcia tylko Alessa, Vesna, Ketos i zapewne Arelion, zaufany towarzysz przywódczyni, a także do niedawna mentor Cirilli we własnej osobie. Ufałam tym wszystkim wilkom i wiedziałam, że gdyby się zorientowali, czym tak naprawdę jest ta choroba, natychmiastowo wpadliby do Jaskini Uzdrowiciela, aby mnie o tym poinformować... ale wyglądało na to, że byliśmy skazani na wieczne kroczenie w mroku niewiedzy i szukanie prawidłowej odpowiedzi po omacku. Pozostali członkowie watahy nie mieli pojęcia o prawdziwych zdolnościach zarazy szalejącej na terenach Doliny Burz. Alfy postanowiły zachować ten fakt w sekrecie, a ja doskonale wiedziałam, dlaczego postanowiły przemilczeć tę sprawę. Gdyby wyszło na jaw, że wilki powoli chylą się ku śmierci... nigdy nie powiedziałam o tym głośno, ale byłam pewna, że Alessa doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie odnajdę lekarstwa na tego wirusa, wszyscy, co do jednego, zginą. Ja również o tym wiedziałam - ale nie wpadłam na to sama. Poinformowała mnie o tym moja dawna mentorka, Telisha.

 

Nie zostawiła nikomu ani jednej wiadomości, gdy ze swoją kotką, Lemottien, wiele miesięcy temu ukradkiem opuściła ziemie watahy. Byłam pewna, że nigdy jej ponownie nie ujrzę, a ona niepostrzeżenie wkradła się do mojego snu i z grymasem złości na pysku i smutkiem w oczach ogłosiła przerażającą przepowiednię: wszyscy członkowie Watahy Wilków Burzy zginą z mojej winy. Była to zatrważająca wiadomość... lecz zdecydowanie lepsze było o niej wiedzieć niż zupełnie nie mieć pojęcia o jej istnieniu.

 

Minione zdarzenia nadal rozgrywały się w kącikach mojego umysłu i gdy tylko zamykałam oczy, byłam pewna, że jeszcze raz działy się wokół mnie. Troska o Mitcha i Cirillę, podgorączkowany Sunshine mknący w moim kierunku, zmartwienie Alice, zemdlenie Yary, rozmowa z Alessą, niedowierzanie Areliona i przybycie nowych pacjentów...

 

Nigdy nie byłam optymistycznie nastawiona do otaczającego mnie świata, ale to, co spotkało mnie dzisiejszego dnia, skutecznie utrzymywało mnie w przekonaniu, że najbliższe godziny będą zapowiadać się tylko coraz gorzej i gorzej...

 

Zioła nie działały, magia była bezsilna.

 

A choroba, szybka i niebezpieczna niczym żmija, zaglądała do każdej obozowej jaskini swoimi czarnymi jak węgielki ślepiami, aby wypatrzeć sobie nową ofiarę i wbić w jej ciało truciznę tak potężną, że w ciągu dnia pozbawiała niemalże wszystkich sił. Kto więc będzie jej kolejnym celem?

 

 

 

 

 

,,ZASNĘŁAM!"-pomyślałam z przerażeniem, zrywając się na równe łapy. Wszystkie te dźwięki, które towarzyszyły mi, gdy leżałam w Jaskini Uzdrowiciela, teraz niespodziewanie się ulotniły. Łagodne chrapania i posapywania zniknęły, trzeszczenie ognia zlało się z pustką, a wiatr gwiżdżący w obozie gwałtownie zamilkł... otaczała mnie jedynie cisza i nieprzenikniony, gęsty mrok. Stałam pośród pustki, rozglądając się dziko i szukając czegokolwiek, czego mogłabym się chwycić i uciec z tej czerni. Pod łapami nie czułam ani słomy i mchu z legowiska czy zimnego podłoża w jaskini, a to wyraźnie sugerowało, że nie byłam w stanie stąd umknąć. To było miejsce, którego nie znałam. Znajdowałam się we śnie wykreowanym przez mój własny umysł i rozpaczliwie próbowałam się z niego wydostać. Musiałam jak najszybciej wracać do rzeczywistości! Jeśli komukolwiek z wilków się pogorszy, a ja nadal będę spała, nie mogąc mu pomóc...

 

Czując, jak moje serce przyśpiesza, silnie uderzając o żebra, okręcałam się na dygoczących z podenerwowania łapach i starałam się znaleźć coś, co mogłoby mnie z powrotem poprowadzić ku rzeczywistemu światu. Jednak im bardziej się rozglądałam, tym bardziej nabierałam przekonania, że prócz czerni otaczającej mnie z każdej stron, nie znajdowało się tam nic innego.-,,Co ja najlepszego zrobiłam? Jak mam się stąd wydostać?"-krzyczałam rozpaczliwie w myślach, smakując powietrza w poszukiwaniu jakiejkolwiek woni. Dotarł do mnie jedynie suchy zapach kurzu: przygnębiający i drażniący.-,,Wilki mnie potrzebują!"-mówiłam w myślach. Zacisnęłam ślepia, błagając w duchu, by po tym, jak je otworzę, ocknęła się w Jaskini Uzdrowiciela. Powtarzałam sobie ,,Muszę się stąd wydostać!" tak długo, póki nie uświadomiłam sobie, że to nie moje myśli brzmiały tak donośnie, a były to po prostu słowa, które wykrzykiwałam słabym i zachrypniętym głosem.

 

Miałam mętlik w głowie i nie wiedziałam co robić. Gdybym tylko mogła, rzuciłabym się przed siebie - jednak gdzie miałam właściwie biec? Przecież zewsząd otaczała mnie pustka! Co osiągnęłabym, gnając przed siebie na złamanie karku?

 

Zamilkłam, przełykając ślinę, by przynieść ulgę piekącemu gardłu. Trwało to zaledwie chwilę, lecz wystarczyło, by w tej chwili rozległ sie za mną miarowy, dobrze znany głos. Niegdyś słuchałam go każdego dnia, o niemal każdej porze... lecz w ostatnich dniach zdawał się mnie nawiedzać niczym żądny zemsty duch.

 

-Nie masz co panikować-usłyszałam.-W prawdziwym świecie nie minęło zbyt wiele czasu.-choć mogła zdecydowanie być to prawda, nieświadomie wstrzymałam oddech, czując, jak moje serce znów przyśpiesza, a myśli kłębią się w umyśle niczym dym. Okręciłam się na łapie, by raz jeszcze stanąć pyskiem w pysk z moją dawną nauczycielką.

-T-telisha!-wychrypiałam. Wadera skłoniła łeb, zerkając na mnie czujnie. Tym razem na jej pysku dostrzegłam powagę, a nie gniew. Mimo to, w jej błękitnych ślepiach dostrzegłam niecodzienny wręcz chłód...

,,Oczy Skygge'a!"-przemknęło mi przez myśl. Nim jednak na dobre zdążyłam się skupić na lodowatych tęczówkach mentorki, ta otworzyła pysk i przemówiła.

 

-Czas tutaj płynie szybciej niż w prawdziwym świecie... lecz nie oznacza to, że mknie on z prędkością rzuconego kamienia-w jej głosie niespodziewanie wychwyciłam ton mądrości i opanowania.-Rada jestem, że choć tutaj mogę do ciebie przemówić.

Na jej słowa zdębiałam i wlepiłam w nią zaskoczone spojrzenie. Wypowiedź skierowana w moją stronę rozbrzmiewała w mojej głowie niczym uciążliwe echo - pojedyncze literki coraz szybciej tworzyły pełne logiki zdania. Telisha przemówiła, łamiąc zapadłą ciszę.

 

-Już, słuchaj mnie uważnie! Jest coś, co zarejestrowała twoja świadomość, lecz stara się ciebie od tego odwieść. Twój umysł wie, że twoja psychika mogłaby tego nie przeżyć...-odetchnęła głęboko i spoglądając z powagą w moje oczy, przeszła do sedna sprawy.-Wśród wszystkich oddechów w całej jaskini, jeden wyraźnie zwalnia. Zbudź się i pomóż szybko wilkowi, który potrzebuje twojej mądrości.

-S-słucham...?-wyjąkałam, starając się uporządkować myśli, które chaotycznie kłębiły się w mojej głowie. Próbowałam połączyć z sobą te wszystkie oczywiste fakty, które zdążyłam zdobyć w ciągu paru sekund.

,,Co ona ma na myśli?"-zastanawiałam się, mrugając zaskoczona. Nie czułam już czerni pod moimi łapami, moje serce nie uderzało o klatkę piersiową.-,,Ale jak...? Czemu...? A ten oddech... co..."-rozmyślałam, nie wiedząc, co dzieje się wokół mnie. Telisha strzepnęła ze zdecydowaniem ogonem i widząc moje wahanie, doskoczyła do mnie, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. Cała świadomość, którą kurczowo trzymałam przy sobie niczym fragment tratwy na wzburzonych falach oceanu, uciekła ode mnie i zniknęła poza moim zasięgiem. Poczułam się pusta i stracona. Zagłębiwszy się w mroczne odmęty morza, tonęłam w niebieskich ślepiach Telishy mieniących się magią wody.

 

 

 

 

 

Gdy ponownie zerwałam się na równe łapy, zachwiałam się, próbując złapać równowagę i uciszyć wyostrzające się zmysły. Niczym mantrę powtarzałam przerażające słowa piaskowofutrej wadery: ,,Wśród wszystkich oddechów w całej jaskini, jeden wyraźnie zwalnia". Nie miałam pojęcia, czy była to prawda. Wszystko kręciło się wokół mnie, wirowało niczym w niepowstrzymanym huraganie. Myśli gnały w mojej głowie, starały się z sobą łączyć i stworzyć sensowne teorie co do mojego snu. Czy słowa Telishy były prawdziwe...? Jak to w ogóle było możliwe? To, co powiedziała... to również była przepowiednia? A może był to komunikat od mojej świadomości, starającej mi się coś przekazać?

 

Nastawiłam uszu, wyłapując wszystkie oddechy rozlegające się w Jaskini Uzdrowiciela. Ogień wyraźnie przygasł, lecz nadal lekko trzaskał niedaleko legowisk pacjentów; jasne płomienie rzucało na boki iskrami. Pomimo panującego w jaskini ciepła, poczułam, jak po moim grzbiecie przebiega dreszcz - szarpał za moją sierść niczym wiatr i chwytał się każdej kości.

 

Starając się zignorować szum wiatru na dworze i łomotanie własnego serca walącego o żebra, wsłuchiwałam się w ciche posapywania wilków. Najgłośniejsze dobiegały od strony Dreamurr i Alice, obie wadery były wyraźnie pogrążone we śnie. Mitch, Sunshine i Lavinia milczeli - doskonale widziałam, jak pomarańczowe światło ogniska oświetla ich podkrążone, otwarte oczy. Beiu i Yara cicho mamrotały coś pod nosami, a Cirilla...

 

Pośród nocnej ciszy nie usłyszałam jej oddechu.

 

,,Nie!"-błagałam w myślach, doskakując do wadery i skrobiąc wyciągniętymi pazurami po kamiennym podłożu.-,,Proszę, nie!".

 

Od strony Lavini dotarł do mnie zaskoczony pisk. Zarejestrowałam go z opóźnieniem, zupełnie jakby był niewielkim światełkiem próbującym się przebić przez gęstą mgłę.

 

Dopadłam do klatki piersiowej Cirilli, nawet nie ważąc się oddychać. Zerknęłam krótko na pysk czarnofutrej. Głębokie podkrążenia wyraźnie rysowały się pod jej oczami, pysk był otwarty, a ciało niecodziennie rozluźnione i bezwładne. Pomimo grubego okrycia utrzymującego ciepło, byłam niemalże pewna, że ciało młódki było lodowato wręcz zimne.

 

Do mojej świadomości ten oczywisty fakt dotarł o wiele wcześniej, niż zdążyłam go do końca pojąć. Boki Cirilli unosiły się w powolnych, bezsilnych oddechach. Liczyłam je drżącym głosem, modląc się jednocześnie do Terry, by to, czego byłam niemal pewna, w rzeczywistości okazało się nieprawdą.

 

Serce zdrowego wilka pompuje krew z prędkością szesnastu uderzeń na dziesięć sekund. Z Cirillą było inaczej.

Odsunęłam się od niej, gwałtownie łapiąc oddech. Zakręciło mi się w głowie, przypadłam do ziemi, czując, jak wszystko zamyka się nade mną i pochłania w mrok.

Dwa uderzenia w ciągu dziesięciu sekund. Zatrważająco mało.

 

Cirilla balansowała na granicy życia i śmierci.

 

 

 

C.D.N.