· 

Górski Nieprzyjaciel [Część #34] – Odwaga, duch walki i zwycięstwo, czyli wyrównanie rachunków i powrót do domu! (Finał)

 

OPOWIADANIE ZAWIERA DRASTYCZNE SCENY ORAZ WULGARYZMY!

 

 

Po raz kolejny łapy wadery były skąpane krwią bardziej winnych, bądź niewinnych wilków. Alessa znowu tego dnia odpierała atak wroga, wilk, z którym walczyła na szczęście, bądź na swoje nie szczęście, nie posiadał znaku bety na łopatce. Był sporym wilczyskiem, jego sierść była biała niczym śnieg, a oczy błękitne i przenikliwe, w innych okolicznościach nawet by nie pomyślała, że ktoś taki może być alegorią zła.

 

- Zdechniesz razem z tą swoją słabą i nic nie znaczącą watahą – wysapał nagle jej rywal, powalając brutalnie wilczycę na ziemię.

- Żebyś się nie przeliczył kundlu – odparła, odpychając go tylnymi łapami, po czym błyskawicznie się podniosła dzierżąc już swój oręż. – Erast przecenia swoje umiejętności – dodała. Tym razem to ona znajdowała się nad samcem. – Pozdrów ode mnie Ozyrysa –  mówiąc to wbiła ostrze miecza po samą rękojeść w przeciwnika, czerwona ciecz pokryła kolejny kawałek podłoża jaskiń.

- Niech Twoja dusza zazna spokoju w Hadesie – pomodliła się nad ciałem wilka, bowiem taką zasadę wyznawały walkirie, nawet dusza największego wroga zasługiwała na szacunek. Była rzeczą świętą i nawet jeśli kremowofutra była sceptycznie nastawiona do modlitw, wiedziała, że musi to uczynić.

 

Po wszystkim wyciągnęła swoje ostrze z ciała basiora, otrzymane podczas starcia z Westem od swoich rodziców. Ponoć zostało wykonane z mocą, którą dysponują sami bogowie, jednak według Alessy największe znaczenie miało to, kto dzierżył miecz. W końcu samo w sobie ostrze, nawet wykonane z najbardziej szlachetnych materiałów, było by bezużyteczne dla kogoś kto nie potrafiłby go używać.  Zaś prawdziwy wojownik może wygrać starcie posiadając nawet najgorszej jakości miecz, a w skrajnych przypadkach nawet i bez broni.

 

Pierwsza alfa nie miała jednak dużo czasu na przemyślenia, musiała pomóc reszcie, szala zwycięstwa nie mogła przechylić się na stronę Erasta. Szybkim krokiem skierowała się do Areliona, dowódcy drugiego oddziału, na którego naskoczyła spora grupa wrogich samców, jak się okazało również nie posiadających zbawiennych bet na łopatkach.

Wadera natychmiast pojawiła się za skrzydlatym, stając tyłem do obróconego samca, dzięki temu oboje mogli się wzajemnie chronić i nie mieli tak zwanych „gołych” pleców.

 

- Ty z jednej ja z drugiej – odparła krótko, blokując ataki przeciwników, których z minuty na minutę przybywało coraz więcej.

- Jasne! Z nieba mi spadasz– powiedział Arelion, wyraźnie czując ulgę, że wilczyca znalazła się przy nim.

 

Walka zaczęła się tego dnia na nowo… Ostrza co chwila się ze sobą spotykały niosąc po jaskiniach nieprzyjemny dla ucha metaliczny dźwięk. Wszyscy dzielnie walczyli. To coś niezwykłego jak wiele wilków jest w stanie walczyć o ten sam cel… O bezpieczeństwo własnego domu, ryzykując przy tym własne życie. Niby wydaje się to oczywiste, jednak nie wiele wilków, było by w stanie poświęcić swój własny żywot dla dobra innych, a wilki burzy takie właśnie były, wyjątkowe, odważne, zdolne do poświęceń. 

 

Skrzydlaty basior był właśnie w trakcie odbierania życia kolejnemu nieprzyjacielowi, kiedy nagle, jeden z wrogich samców skoczył na niego od prawej strony, powalając go. Alessa w tym momencie straciła ochronę z tyłu, co spowodowało szybką reakcję łańcuchową, w postaci dwóch basiorów, które od razu wykorzystały słaby punkt wilczycy.

 

W tym momencie oboje dowódców walczyło o przetrwanie…

 

Kremowofutra została brutalnie przygwożdżona do podłoża, leżała brzuchem do dołu, tak, że jej łapy zostały zablokowane pod wpływem ciężaru jej ciała i dwóch dużo większych basiorów, którzy z każdą sekundą coraz bardziej naciskali odbierając przy tym dech wojowniczce. Do tego dwóch wojowników przed nią, kierowało się w jej kierunku by ją zgładzić. Sytuacja była kryzysowa. Z pozoru wydawała by się bez wyjścia, jeśli ktoś by jej nie pomógł, jednak walkiria miała już plan jak wydostać się z uścisku. 

 

Kiedy pierwsza alfa zaczęła wymachiwać skrzydłami, dopiero wtedy jej przeciwnicy zdali sobie sprawę, że na nich nie skupili wystarczającej uwagi, co zdecydowanie było ich największym błędem, który doprowadził do ich zguby. Jednego samca dzięki temu udało jej się z siebie zrzucić, zaś drugi błyskawicznie zareagował, łapiąc skrzydło walkirii w stawie, gdy jego szczęki się zacisnęły, wilczyca tylko syknęła z bólu i podniosła się na cztery łapy, szybko chwytając przy tym leżący nie opodal niej sztylet, którym rzuciła w rywala. Ostrze wbiło się prosto w szyję samca, przechodząc niemal na wylot przez tchawicę, co spowodowało błyskawiczną śmierć oponenta. Potem wykończyła dwóch przed sobą po kolei wbijając ostrze swojego miecza w ich boki, łamiąc przy tym żebra i rozpruwając wnętrzności, ich ciała padały bezwładnie na ziemię, zaś drugi odważny, który ją przygniótł zniknął, co akurat zaniepokoiło boginię, bowiem mogło to oznaczać, że się gdzieś czai i zaatakuje z zaskoczenia, bądź wezwie posiłki, była przygotowana na obie ewentualności.  W głębi duszy jak poprzednio pomodliła się za ich dusze i ruszyła na dalszą rzeź…

 

Biały basior był w podobnej sytuacji co pierwsza alfa, przygnieciony przez potężnego wilka, z daleka było czuć jego żądzę krwi i mordu, dyszał mu na kark, zbliżając swe zęby, by przerwać rdzeń kręgowy. Półbogowi wystarczyłoby by choć na parę sekund nacisk zelżał i byłby w stanie się wydostać. Miał on taką przewagę, że przez chuderlawy wygląd brali go za jakiegoś słabego podrostka, którego zabicie będzie istną błahostką. Arelion już czuł kły na swym grubym futrze, wtedy właśnie zamachnął się z całej siły do tyłu, czego następstwem było przeniesienie ciężaru napastnika na tył. Tyle wystarczyło by basior, mógł wydostać się spod ucisku. Wstał momentalnie na równe łapy i jednym ruchem jego sztylet znalazł się w pysku gotowy do ataku. Oponent był zdecydowanie mniej zwinny, nim oddał swój cios, hetero chromatyczny wilk zdążył się pobieżnie rozejrzeć, poza wilkiem z pod którego właśnie się wydostał i wilkami z którymi aktualnie walczyła bogini wojny, jeszcze dwa brązowe zmierzały w kierunku Gammy.  Z tyłu było jeszcze parę wrogów i dwa znacznie większe basiory, prawdopodobnie Bety, rozmawiały ze sobą jednocześnie walcząc.  Śnieżny basior szykował się do obrony, wyjątkowo eksponując sztylet, by zwiększyć szanse nadziania się na zatrute ostrze przez wroga.  Zaatakował on Lunka dość oczywistym i prostym atakiem, traktując jego wydostanie się jako wypadek przy pracy. Bez problemu zwiadowca uniknął tego ataku, a na dodatek przerył ostrzem jego bok, przez co trucizna dostała się w ogromnej ilości do ciała wilka, wywołując niemal natychmiastowo niedowład kończyn, drgawki i wymioty, okazując łaskę dwuogonowy wilk dobił na pół żyjącego zatrutego wilka, po prostu podrzynając mu gardło. Brązowe basiory z jak zimną krwią ten ,,szczeniak” zabił jednego z nich,  byli w lekkim szoku, na pewno z nimi tak łatwo nie pójdzie. Zaczęli okrążać Lunka by zaatakować z dwóch stron jednocześnie, jednak nie zniechęciło to nikogo do dalszej walki. Basiorowi udało się bez problemu uniknąć ich ataku i zgrabnie wymijał ich ataki mieczami i część z nich parował, jednak nie można w nieskończoność robić tak szybkich uników, zwłaszcza pod wpływem dużego zmęczenia, ostrza wrogów zaczęły ranić unikającego. Basior jednak wpadł na pomysł i stworzył dwie kule czystego światła i rzucił każdemu nią prosto w pysk, która zraniła oczy napastników do tego stopnia, że z ich oczu wypłynęły krwawe łzy, a brązowy duet dosłownie zastygł oszołomiony, w końcu stracili oni wzrok. Wokół panował chaos, dla najlepszego z zwiadowców nie było żadnym wysiłkiem zakradnięcie się do niewidomych wilków.  Miał on jednak na tyle honoru by ich nie zabijać, uderzył w ich łapy, raniąc je do tego stopnia by nie mogli wstać. Miał on nadzieję, że po wszystkim wrócą na dobrą stronę, bądź przynajmniej nie sprawiali już więcej kłopotów. 

 

Cudotwórca zmierzał już do bogini wojny, lecz nie udało mu się to. Jeden z basiorów zaatakował go od tyłu, czując po ciężarze i całym jego impecie, był to wilk o wiele cięższy od poprzednika. Został tak przytłoczony, że nawet palcem u łapy nie mógł ruszyć, nie mówiąc już o szyi, a samo uderzenie spowodowało otwarcie pyska i odrzucenie daleko zatrutej broni, która była jego jedynym asem.

 

Kolorowooka wilczyca widząc, że Arelion jest w trudniej sytuacji, natychmiast zareagowała. Rzuciła się na potężnego wilka, który obezwładniał skrzydlatego, dzięki temu mógł odepchnąć atak reszty przeciwników, których dookoła było pełno. Prawdopodobnie ratując mu tym żywot. Teraz byli kwita, Alessa w końcu spłaciła swój dług za Dracona, którego jej towarzysz wziął tego pamiętnego dnia na siebie, tracąc przy tym niemal życie. Dzięki temu czuła się lżejsza, pomimo tego, że była w trakcie jeden na jednego, z naprawdę dużych rozmiarów samcem. Mimo, że sama bogini wojny nie należała do drobnych, postura tego wilczyska robiła wrażenie. Ale żeby tego było mało, miał na łopatce znak bety… Nie mogła go zabić.

 

- Ty przebrzydła suko! – krzyknął zdenerwowany, podnosząc się z ziemi, po tym jak wadera go zrzuciła z Areliona, zdecydowanie niszcząc jego plan.

- Nie musisz walczyć! – próbowała do niego przemówić, chociaż podświadomie wiedziała, że to na pewno nie zadziała.

- Oczywiście, że nie. Ale mogę i chcę, zabicie Ciebie będzie dla mnie rozkoszą – słowa wypowiadał z niezwykła ekscytacją i chorym entuzjazmem. Alessa zastanawiała się, czy w rzeczywistości jej rywal również miałby takie nastawienie, w końcu był wojownikiem gwardii sojusznika.

 

Wtem przeciwnik zaczął na nią szarżę, walkiria dzielnie się broniła, niejednokrotnie próbując obezwładnić basiora, jednak jej próby szły na daremne. Był naprawdę dobrym wojownikiem, a w dodatku dorównywał jej siłą fizyczną, co nie było częstym zjawiskiem, ich szanse były w dużym stopniu wyrównane. Być może również jak ona był wilkiem wojny, a może nawet był i półbogiem. Na pewno w tym momencie nie dane było jej się o tym przekonać. 

 

Wilczysko wykonywało ataki z niezrozumiałą ekscytacją i radością, walkiria na bieżąco je parowała, do momentu kiedy wilk wbił swój miecz w jej zranione przez poprzedniego rywala skrzydło, po czym je przekręcił, wywołując u wadery potężny napływ bólu, na chwilę straciła ona całkowicie kontakt ze światem. Basior od razu wykorzystał chwilę słabości wadery i przewrócił ją, chciał ją zgładzić, już słyszała jak ostrze łamie barierę dźwięku, już niemalże czuła jak wbija się w jej ciało, nie mając innego wyjścia chwyciła swoje ostrze i nadziała na nie wroga, jego ledwo dychające cielsko na nią powoli upadało…

 

Pierwsze zabójstwo jest kluczowe w życiu wilka, decydujące o tym, czy wilk będzie to robić dalej, czy też zaprzestanie na zawsze. Jeden będzie mieć wyrzuty sumienia do końca życia, zaś drugi będzie zbierał ofiary niczym swoje trofea, nie mając przy tym kręgosłupa moralnego. Dla jednego to będzie zwykła praca, obowiązek, a może nawet i przyjemność… Zaś drugi będzie to robić z trudem i obrzydzeniem. Niektórzy nie potrafią z tym żyć i po czymś takim sami decydują się na odebranie sobie żywota. Wilk, na którego łapach raz zastygnie krew, zawsze będzie mordercą, na zawsze pozostanie potworem… Prawda, choć nie do końca... Może i zabójstwo nigdy nie będzie traktowane pochlebnie, ale nie zawsze jest złe. Jeśli walczysz w słusznej sprawie, jesteś uznawany za bohatera, niezależnie od tego ile morderstw jest na Twoim koncie, a w innych przypadkach wystarczy jedno by być na zawsze niegodziwcem w oczach innych. Pomiędzy zabójstwem w dobrej wierze, a zabijaniem dla przyjemności jest bardzo cienka linia, niezauważalna granica, którą bardzo łatwo przekroczyć, z której nie ma już odwrotu… Zatem jak odróżnić bohatera od mordercy? Wbrew pozorom bardzo łatwo… Bohater zabija w ostateczności, by chronić innych, jeśli zgładzenie jednego wilka, jest w stanie ocalić setki innych niewinnych i dobrych istnień, jest ono uznawane za dobre, w przeciwnym wypadku jest to już zwyrodnialstwo... Czasami tylko śmierć jest w stanie powstrzymać największe zło, dlatego są potrzebni bohaterowie, którzy dbają by granica nie została przekroczona, wyrównują linię między dobrem, a złem, tylko dzięki nim możliwa jest harmonia, bez nich na świecie zawładnął by chaos i zagłada…

 

Wilczyca wysunęła się z pod ciała samca, nie myśląc długo nad tym, że był to wojownik Deimona. Nie miała wyboru, zginęłaby albo ona, albo on, wybór był jasny i oczywisty, w końcu nie miała pewności, czy basior faktycznie po wszystkim stanąłby po jej stronie, zaś ona musiała przeżyć, musiała walczyć dla watahy, dla swojej rodziny, nawet jeżeli musiałaby poświęcić życie swojego wojownika, każda wojna wiążę się z jakimś poświęceniem, złota zasada wojen…  Armia Erasta zdawała się już być na wykończeniu, jego wilki, można było policzyć na dwóch łapach, co oznaczało tylko jedno, że to zapewne nie są wszyscy. 

 

Po zabójstwie ostatniego wroga dołączyła do drugiej alfy, która wróciła z misji ratunkowej w dziupli, jej widok znacznie uspokoił waderę.

 

- Wszystko poszło dobrze? – spytała Alessa kierując wzrok na cynamonowofutrą, która właśnie wyciągała miecz z kolejnego ciała wroga.

- Tak, wróciłam z Deimonem. Midnight został ranny, jest w nowej kryjówce z medykami, łowcami i Różą – odparła, zdając krótki raport, nieznacznie uśmiechając się do skrzydlatej.

- Wyliże się z tego? – zmartwiła się kolorowooka, w końcu Midnight był oficerem, stanowił ważną część grupy.

- Jest pod najlepszą opieką, na pewno się wyliże – stoicki spokój Vesny był naprawdę dużą otuchą dla ducha walki.

- Dobrze – rzekła krótko, w głębi duszy ciesząc się z takiego obrotu spraw, na razie wszystko szło po ich myśli.

 

Niedługo po tym wszystkie odgłosy walki ustały, podłoże było splamione krwią i ciałami rywali. Na polu walki pozostały same wilki burzy oraz armia sojusznika, wszystko zmierzało w dobrym kierunku, mieli na chwilę spokój.

 

- To nie wygląda dobrze – rzekł dowódca drugiego oddziału, który zbliżył się do wilczyc, spoglądając na zmasakrowane skrzydło pierwszej alfy.

- Wygląda na złamanie – dodała słusznie Vesna, również przyglądając się rannemu skrzydłu, które bezwładnie opadało ku ziemi.

- Chyba powinnaś skierować się z tym do medyka – zmartwiła się Savilla, która znalazła się przy boku wadery.

- Wiem, pójdę, ale po wszystkim. Na razie nie mogę latać, ale do walki skrzydła nie są potrzebne – wyjaśniła swoje zamiary, wiedziała, że potrzebuje pomocy, lecz nie mogła sobie teraz na to pozwolić, bowiem ich zwycięstwo było na pierwszym miejscu.

- Opatrzę Ci je, w końcu nie chcemy, byś się wykrwawiła. – rzekł niezwykle stanowczo Arelion, wyciągając przy tym z sakiewki bandaż.

 

Kremowofutra tylko kiwnęła głową na znak zgody i rozłożyła skrzydło z grymasem bólu, rany nie były na szczęście głębokie, nie przebiły się przez skrzydło, dzięki czemu jej klatka piersiowa ani bok nie ucierpiał, miała złamanie w stawie, za które odpowiadał wilk, który ją ugryzł oraz kilka ran otwartych, spowodowanych atakiem wilka ze sztyletem. Nie zagrażało to jej życiu, jednak mimo wszystko warto było to zabezpieczyć i opatrzyć.

 

- Staraj się go nie odrywać od ciała, jeżeli rana się bardziej otworzy, może stać się nieciekawie. - równie surowo jak przed chwilą powiedział basior, który w głębi duszy martwił się o pierwszą alfę.

- Dziękuję – odparła krótko spoglądając w dwukolorowe oczy samca, widziała w nich coś niezwykłego, swojego rodzaju dumę oraz odwagę, której wcześniej nie dostrzegała. Widać było, że basior zaangażował się w walkę oraz przejął się jej stanem zdrowia. W ramach podziękowania otarła się jeszcze pyskiem o głowę skrzydlatego, po czym skierowała wzrok w kierunku czekających na dalszy zwrot akcji wilków.

 

Sytuacja zdawała się być opanowana, na razie po armii wroga nie było ani śladu, zatem wilki burzy oraz armia sojusznika, miały czas na zregenerowanie sił, prawdopodobnie druga fala dopiero nadciągała, z czego doskonale sobie zdawali sprawę.

 

- To na pewno nie koniec, było ich więcej – rzekł Deimon, przerywając ciszę, z zdenerwowaniem spoglądając na przejścia do jaskiń.

-Wiemy, wiemy, jednak póki co mamy spokój, tak zwana cisza przed burzą – dodała Vesna, posyłając chłodne spojrzenie basiorowi, gdyż ten stwierdził dla niej oczywistość. 

 

Kolejne kilka minut minęło niemal w grobowej ciszy, wilki nawzajem opatrywały sobie rany oraz skupiały się na odpoczynku przed kolejnym starciem, wszyscy spodziewali się, że nadciągnie kolejna fala, jednak nic takiego się nie działo. Cisza przed burzą, to było mało powiedziane…

Aż w pewnym momencie z sufitu jaskiń zaczęły sypać się kamienie, wszystko zaczęło stawać się jasne, jaskinia zaraz się zawali… Trzeba było uciekać, zanim ktoś straci życie pod gruzami…

 

- Ewakuujemy się – krzyknęła pierwsza alfa niemal jednocześnie z Deimonem.

 

Tak szybko jak udało im się wejść do jaskini, tak samo szybko wilki z niej uciekały. Droga nie była łatwa, mnóstwo zakrętów i tuneli, a ponadto w każdej chwili można było zostać przygniecionym przez kamienie, które zaczęły sypać się w coraz większej ilości. Było trochę nielogiczne dlaczego Erast chciał zawalić swoją kryjówkę, odpowiedź przyszła dopiero później. Gdyby nie mieli przewodnika w postaci Deimona, prawdopodobnie zginęli by pod gruzami jaskiń, bez jego pomocy nie zdążyliby się wydostać. Kiedy jaskinie opuszczały ostatnie wilki, wejście do nich zostało zasypane, a cała konstrukcja się zawaliła, tworząc olbrzymią stertę gruzu.

 

Na powierzchni czekał Erast wraz ze swoją armią, tym razem nieco większą od poprzedniej. Alessa z Arelionem spojrzeli na siebie porozumiewawczo, wiedzieli, że ich obowiązkiem będzie starcie z Erastem, w końcu od początku to był właśnie ich cel. Teraz armia wilków burzy i Deimona stała naprzeciwko wrogiej gwardii Erasta, szanse zdawały się wyrównane. 

 

- Vesno, ktoś musi mieć pod dowództwem naszą armię, chcę byś była to Ty, poprowadzisz armię Deimona, a my we trójkę zajmiemy się Erastem – mówiąc to kolorowooka spojrzała na Areliona i zielonookiego samca.

- To będzie zaszczyt – fiołkowooka kiwnęła głową na znak zgody. Pierwsza alfa wiedziała, że może na nią liczyć od zawsze była jej prawą łapą. 

- Tylko oszczędzaj się Alesso, masz tylko prowizoryczny opatrunek, nie nadwyrężaj skrzydła – zmartwił się o nią skrzydlaty basior. 

 

Alessa pokiwała na znak, że rozumie i wpatrywała się w zbliżających się wrogów, kiedy Erast stwierdził, że jest dostatecznie blisko, postanowił przemówić.

 

- Zatem postanowiliście zawalić moje jaskinie - rzekł od niechcenia. – W zasadzie żadna strata, z przyjemnością zgładzę alfy watahy na powierzchni – mówiąc to uśmiechał się, jak na myśl o najlepszym deserze. Wtedy również wilki zrozumiały, że to nie Erast stoi za zawaleniem się jaskiń.

- Jesteś głupcem Erast, straciłeś swoją jedyną kryjówkę, teraz jesteś na terenach, które nam są dobrze znane, a nie Tobie i Twojej armii – rzekł dumnie Arelion, z pozoru wydawało się, że miał rację.

- Ach tak? A jeśli wam powiem, że znam te tereny do perfekcji? Jestem tu od dawna, obserwowałem was, poznawałem was, znam was lepiej niż myślicie…  Bardzo długo przygotowywałem się do tego dnia, zagłada i chaos to perfekcja, którą osiągnę, zgładziłem już wiele watah, wy jesteście tylko kolejną, kolejnym elementem mojej układanki,  po was będzie następna, aż w końcu zawładnę nad wszystkimi i wszystkim, sami bogowie złożą mi pokłon- uśmiech nie schodził mu z pyska, jego słowa brzmiały niezwykle prawdziwie, jednak nikt mimo to nie miał zamiaru się przez to poddać.

- Zatem pora zobaczyć jak dobrze nas poznałeś – rzekła równie pewnie pierwsza alfa, nie chciała mu okazać, że ktokolwiek się go lęka. 

- Zatem przekonacie się… - powiedział bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. – Na nich! – wydał krótką komendę, na co jego gwardia niemal natychmiast ruszyła w ich kierunku.

- Vesno, wszystko w Twoich łapach, powodzenia – dodała Alessa posyłając waderze motywujące spojrzenie, wiedziała, że zostawia oddział w dobrych łapach.

- I wzajemnie – odparła, motywując oba oddziały do walki, wiedziała, że podniesienie morałów, to najlepsza zachęta do walki. 

 

Dowódcy oddziałów z Deimonem również ruszyli, jednak nie w kierunku armii, zaś w kierunku ich przywódcy. Przedostając się przez wrogów zabili kilka z nich, przynajmniej tych którzy utrudniali im przejście dalej. Ciężko powiedzieć ile czasu minęło, zdawała się to być chwila, a trójka wilków była już przy Eraście, byli gotowi by ostatecznie go zgładzić. 

 

- Trzech na jednego to trochę nierówna walka – zaśmiał się jakby lekceważąc trójkę odważnych, widać było, że pewności siebie mu nie brak, co ich mocno zastanawiało.

- Kto jak kto, ale Ty nie masz prawa mówić o sprawiedliwości Erast – wyrwał się Deimon, którego wyraźnie te słowa zdenerwowały.

- Och zamknij się Deimon. Ty i ta Twoja nic nie znacząca dziwka… Jesteście oboje tak samo żałośni. Mogłem zrobić z ciebie wojownika, najlepszego z najlepszych, a ty wybrałeś taki los… Jesteś nieudacznikiem – wymawiał słowa z pogardą, obserwując zielonookiego samca, którego pysk nie wyrażał żadnych emocji, choć z pozoru wyglądało, że słowa antagonisty nie robiły na nim wrażenia, to w środku czuł zupełnie coś innego, narastającą złość, którą za chwilę będzie mógł na nim wyładować, za wszystko co mu uczynił.

- Wolę być nieudacznikiem niż być pod twoimi pierdolonymi rządami. Urodziłem się by być dowódcą, urodziłem się alfom. I nie podporządkuje się Tobie ani nikomu innemu  - Deimon wiedział doskonale na co go stać, Erast nie miał na niego już żadnego haka, w końcu był wolny i mógł mu się postawić.

- Faktycznie taki z Ciebie dowódca, że do pomocy potrzebowałeś boga wojny i tego skrzydlatego chuderlaka – zaśmiał się, chociaż kolorowooka była zdziwiona, że ten ją poznał, nie pokazała tego po sobie, ale mocno to ją zastanowiło, czyżby basior ją skądś znał?

- Zamknij się już – skróciła jego wywód walkiria. – Pora byś udowodnił, że umiesz robić coś innego niż pierdolić farmazony – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

-  Pies, który dużo szczeka mało gryzie - Arelion też warknął na wroga, nie będzie go nikt nazywać chuderlakiem. 

 

I w tym momencie na Erasta rzucił się zielonooki, który nie wytrzymał presji, według walkirii, nie było to dobre posunięcie, ale było za późno by cokolwiek zrobić. Dzięki temu ruchowi Alessa miała chwilę by bacznie przyjrzeć się zrachowaniom basiora. Jego umiejętnościom manipulacji nad innymi, miał moce, których sami bogowie nie używają. Do perfekcji opanował czarną magię, która w tej krainie była zakazana. Gdy walczył z Deimonem, widziała jego nieczyste ataki, wydawały jej się znajome, już kiedyś go widziała, nie mogła jednak skojarzyć gdzie... 

 

Zielonooki dzielnie walczył, parował ataki, bronił się i sam sporo mu zadał, jednak zdawało się, że dla przeciwnika była to zabawa. Bawił się Deimonem, aż w pewnym momencie mu się to znudziło, prawdopodobnie zdenerwował go fakt, że otarł mieczem jego bok. Rana, która powstała błyskawicznie się zregenerowała, co zdecydowanie nie było na ich korzyść. Szybkim ruchem chwycił on ich sojusznika za kark i cisnął nim w stronę lasu. 

Dodódca gwardii bet został wykluczony z walki, gdyż przez brutalny rzut o drzewa nieopodal stracił przytomność, Arelion od razu do niego podbiegł i się nim zajął, dając znak Alessie, że rannemu nic nie będzie oraz, że musi na ten moment walczyć sama.

 

Styl walki walkirii przypomina taniec… Zabójczy taniec, który kończy się śmiercią tego, kto odważy się do niego z nią przystąpić, bądź śmiercią jej samej. Walkirie można śmiało porównać do baletnic, razem tworzą spektakularne jezioro łabędzie, współpracują bez słów, są zgrane, rozumieją się bez słów, zaś pojedynczo, każda z nich odgrywa własną solówkę, perfekcyjną i indywidualną. Sposób poruszania się walkirii jest płynny, przepełniony gracją, pięknem, mają wyglądać jakby nie wymagały od nich żadnego wysiłku, nawet jeżeli byłoby inaczej, ich ruchy często przeczą prawą grawitacji i fizyki, obserwujący z boku ma wrażenie, że ogląda spektakl… Mają czarować, mają być majestatyczne, piękne, potężne i zabójcze… Walkiria, która dzierży już broń, musi odegrać swoją rolę do końca, nawet jeżeli ta skończy się jej śmiercią, inaczej byłaby zhańbiona do końca swojego żywota i nie zaznałaby spokoju w Walhalli. Taka również była Alessa, nastał czas na jej własną solówkę, dzierżąca broń wydawała się delikatna, jej ruchy były pełne gracji, pełne majestatu, z całą pewnością można porównać to do zabójczego tańca, do którego stanęła teraz z Erastem…

 

- Bogini wojny w całej swojej krasie… - rzekł przyglądając się bacznie waderze, oblizywał się na jej widok, w pewnym stopniu ekscytowała go, nie pod kątem erotycznym, romantycznym, czy kątem innej rządzy, lecz pod kątem możliwości, z nią u boku wiedział, że mógłby zdziałać więcej, znał ją, wiedział czego po niej się spodziewać, wiedział, że jest potężna i będzie stanowić dla niego wyzwanie, pragnął mieć ją u swego boku, w swojej armii...

- Nic o mnie nie wiesz – powiedziała krótko, również krążąc wokół basiora, nie podobało jej się, jego zachowanie w stosunku do niej, chora ekscytacja w jego oczach sprawiała, że czuła gęsią skórkę  na karku.

- Ależ wiem… Walczyłem z Tobą, co prawda stałaś wtedy po stronie tej żałosnej watahy… Dzięki Tobie wygrali z moją armią, tamtego dnia obiecałem sobie, że Cię odnajdę, nie zależało mi na zemście, dalej na niej mi nie zależy. Zależy mi na potędze, na władzy… Chcę mieć wszystko, w tym również Ciebie i każdego innego boga, który mógłby wnieść coś wartościowego do mojej armii – zaśmiał się widząc zdziwienie w oczach rozmówczyni, która zaczęła mocno myśleć nad tym skąd może go znać, w końcu w swoim życiu wygrała mnóstwo wojen. 

- Nie mam pojęcia o czym mówisz – powiedziała szczerze, zastanawiając się dalej, nie mogła jakoś połączyć tego wszystkiego w jedną całość.

- Przypomnij sobie… Kilkanaście lat temu, na północy, wataha Zorzy Polarnej, pomogłaś im, niszcząc moją armię doszczętnie, zniszczyłaś mi wtedy wszystko co miałem. Moi wojownicy po wszystkim odeszli, uwierzyli Tobie, przeszli na dobrą stronę… Ty i Erena… Zaprowadziliście znowu harmonię pomiędzy tymi tchórzami i watahą Północnego Wiatru. Zostałem wygnany… Ale nie miałem do was pretensji, to moja armia była za słaba… Zrozumiałem wtedy, że muszę stać się silniejszy, chciałem mieć potęgę bogów tak jak wy… - w tym momencie wspomnienia wróciły, Alessa faktycznie przypomniała sobie tamtą potyczkę, to była jedna z jej ulubionych krain, jednak imię Erast dalej było jej zupełnie obce.

- To co mówisz jest niemoralne i złe… Za nic w świecie, ktoś taki jak Ty nie otrzymałby boskości, nigdy nie będziesz w stanie dorównać bogom… - wycedziła przez kły, basior ją obrzydzał, pod wieloma względami przypominał jej Westa, którego szczerze nienawidziła.

- A więc jednak sobie przypomniałaś– uśmiechnął się. – Ale przyznaj, że mimo wszystko jakimś wyzwaniem byłem, bo w końcu nasza walka trwała dobre kilka dni – dodał z dumą.

-I to jest według Ciebie powód do chwały? Zmusiłeś niewinnych do walki, przelałeś krew wilków, które były bogom ducha winne. Szantażowałeś ich, zmuszałeś do walki, nie licząc się z ich stanem zdrowia oraz słabą psychiką. Wykańczałeś ich… Nigdy nie będziesz dobrym dowódcom i każda Twoja armia legnie w gruzach – odparła, nie rozumiała jego postawy, jego zachowania, było to dla niej absurdalne. 

- Może i tak… Wyznaję zasadę, że przetrwają najsilniejsi… Jeśli ktoś ginął, oznaczało to, że nie był warty mojej uwagi i czasu… I jak widać, moja zasada działa, bo w końcu udało mi się uzbierać armię najsilniejszych i najwytrwalszych basiorów, zrezygnowałem całkowicie z wader, gdyż odwracały ich uwagę… Ale co najlepsze idealnie nadawały się na nagrodę dla nich, są niezwykłą motywacją… Samiec, który przez wiele miesięcy nie miał wadery, jest naprawdę jej spragniony i gotów by zrobić wszystko… - wyjawiał dalej swoje taktyki, swoje przepełnione sadyzmem pomysły i poczynienia…

- Jesteś pieprzonym sadystą – rzekła krótko Alessa, nie mogąc znaleźć innych słów na określenie samca.

- Gadanie, Ty również – uśmiechnął się do niej. – Możesz zawsze do mnie dołączyć z tą całą Vesną, bogowie w mojej armii są zawsze mile widziani – rzekł z całkowitą powagą, po tym zdaniu walkiria zrozumiała, że dla tego psychopaty nie ma już ratunku…

- Ty naprawdę myślisz, że po tym wszystkim bym do Ciebie dołączyła? Uważasz, że ktokolwiek z mojej watahy by dołączył, czy jakikolwiek bóg?– spytała, prowadząc dalej dialog z tym chorym socjopatą. 

- Ależ oczywiście… I Ty i ja mamy krew na łapach, wbrew pozorom wiele nas łączy, mamy wiele zabójstw na sumieniu, wiele wygranych wojen, wielu wrogów… - zaczął ją przekonywać, jednak wilczyca nawet nie skupiała się na jego słowach, były one dla niej nic nie warte, puste i bezwartościowe, nie miała nawet ochoty by się nad nimi zastanawiać.

- Jesteś głupcem Erast… Ja w przeciwieństwie do Ciebie zabijam jeśli muszę, wojny wygrywam ale stojąc po drugiej stronie, stronie dobra, zaś wrogów mam nie wielu, bo od razu staram się ich eliminować. Więc wygląda na to, że nic nas nie łączy. Moi wojownicy walczą dla mnie z własnego wyboru, nigdy nie musiałam nikogo zmuszać i są dla mnie ważni, jeśli będzie trzeba zginę za każdego z nich – wyjaśniła kremowofutra, chwytając swój miecz, miała już dość tej rozmowy, chciała już raz na zawsze to zakończyć.

- Ach tak? Skoro takie jest Twoje pragnienie, to zginiesz razem z nimi, głupia suko… - odparł wyraźnie zdenerwowany słowami walkirii i również wziął swój oręż do pyska, co było zwiastunem rozpoczęcia walki.

 

Ich bronie spotykały się teraz raz po razie, oboje umieli walczyć, zatem można powiedzieć, że w końcu Alessa miała jakiegoś godnego sobie przeciwnika. Zabójczy taniec właśnie się zaczynał, już wiadome było, że skończy się śmiercią jednego z nich. Walkiria z gracją odpierała ataki, parowała je i potem z większym impetem kierowała w stronę basiora. Skrzydlata do perfekcji opanowała walkę bronią białą, miecz w jej pysku był niczym rekwizyt w dłoni magika, potrafiła nim manipulować, wykonywać nim obroty, podrzucać i łapać, można było by porównać to do magii, sztuka odwrócenia uwagi, jest również wykorzystywana na polu walki i bardzo ceniona. I tym razem wadera postanowiła to wykorzystać, podrzuciła ostrze wysoko w powietrze, Erast myśląc, że to atak w jego kierunku, zerknął instynktownie za nim, kierując swój wzrok ku górze. Alessa skorzystała z chwili jego nie uwagi, natychmiast rzuciła się na niego, basior wypuścił przy upadku swoją broń, a kremowofutra spektakularnie złapała w pysk swój miecz, który właśnie spadał i przyłożyła mu go do gardła.

 

- Masz coś do powiedzenia na koniec? – spytała, dając ostatnią szansę na wypowiedzenie się, chociaż tak naprawdę nie zasłużył sobie na to. 

- Tak, właściwie to mam… - odparł z chytrym uśmiechem. – Nigdy nie przychodź na wojnę ranna – dodał, pokazując waderze zakrwawiony bandaż, który ściągnął z jej skrzydła, widząc zdezorientowanie wadery natychmiast ją z siebie zrzucił, wywracając ją na jej pokaleczony bok, Alessa została bez broni. 

-  Teraz role się odwróciły co? – spytał, podnosząc się i otrzepując swoje ciało z pyłu i piachu.

 

Alessa wpatrywała się tylko w niego z pogardą, pierwszy raz w życiu nie miała żadnego pomysłu, nie miała broni, a w walce na pazury i zęby by przegrała, Erast wykorzystałby jej ranne skrzydło, które nie zdążyło się jeszcze zregenerować, mając broń mogła zachować odpowiedni dystans, chroniąc tym samym swoje skrzydło, lecz bez niej, była w tym momencie bezbronna... Jednak na szczęście nie była sama…

 

Wtem w plecy basiora, został wbity sztylet, który rzucił w samca Arelion. Erast nie czekając długo obrócił się w kierunku skrzydlatego samca, a walkiria miała czas by znaleźć swój miecz i pomóc gammie w dalszej walce. 

 

- Cóż, teraz bez broni za wiele nie zdziałasz – odparł, pochłaniając sztylet Areliona oraz zabliźniając powstałą po nim ranę.

 

Oba wilki z przerażeniem wpatrywały się w ten pokaz, który dał Erast. To było coś niespotykanego, miał on w sobie wiele zła, potęgę prastarej czarnej magii, musiał wiele lat spędzić by się tego wszystkiego nauczyć. Regenerowanie własnego ciała, telekineza, władza nad umysłami innych… Skądś musiał się tego wszystkiego nauczyć, kim on do jasnej cholery był?

 

- Czym Ty jesteś? – spytała zdezorientowała kremowofutra, nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim, miała pojęcie o czarnej magii, ale nigdy nie poznała kogoś, kto tak by się nią posługiwał, była ona przecież zakazana w krainach, które znała.

- Och jak miło, że pytasz – odparł, przyglądając się swojemu odbiciu w ostrzu. – Otóż, tak naprawdę zwę się Ramzes, byłem kiedyś zwykłym wojownikiem… Ale z czasem dowiedziałem się, że wilki chaosu, mają skłonność do manipulacji czarną magią. Zaintrygowała mnie, chciałem ją pochłaniać, uczyć się jej… I zanim spytacie. Tak, jestem wilkiem chaosu.  – pochwalił się, co było dowodem na to, że osobników tej rasy jest więcej. - Przez wiele lat praktykowałem czarną magię, uczyli mnie najlepsi magowie, wyrocznie, druidzi… I wielu innych, oczywiście, po naukach wszystkich zabijałem, musiałem mieć pewność, że jestem ich ostatnim uczniem, że nikomu już nie przekażą tej wiedzy, że nikt mi już w tym nie dorówna. W między czasie czytałem też księgi, uwierzcie, że bardzo szybko nauczyłem się do perfekcji nią władać… Jest o wiele potężniejsza od białej magii i o wiele bardziej skuteczna. Najpierw manipulacja przedmiotami, potem zwierzętami, aż w końcu umysłami rodaków, w końcu mogłem mieć każdego w swoich oddziałach… Stałem się potężny, wszyscy zaczęli odczuwać przede mną lęk, przybrałem nowe imię i pożegnałem się ze słabym Ramzesem a powitałem wszechmogącego Erasta. I tak aż do tego momentu, do chwili, gdy w końcu mierzę się z samymi bogami – opowiadał wszystko z entuzjazmem i dumą, basior był naprawdę zdolny i inteligentny, gdyby tylko stał po stronie dobra, może wtedy nawet byłby jakimś słynnym druidem, bądź magiem, jednak rządza władzy sięgnęła również jego. Wyniszczyła go, zawładnęła, jego serce i dusza były przesiąknięte złem. Erast potrafił tylko czynić zło, zabijać, manipulować i władać… Jasnym było, że trzeba było go raz na zawsze powstrzymać.

- Świetna historia, szkoda, że na tym etapie się kończy… I ona i Twój żywot Ramzesie – rzekła Alessa, faktycznie znała niegdyś Ramzesa, pokonała go w walce, jednak wtedy był zupełnie kimś innym, wygnanie miało być dla niego szansą na nowe życie i odpokutowanie grzechów, jednak jak widać nie skorzystał z niej.

- Tak, pora to zakończyć… Nie zasługujesz na to by żyć między nami, uczyniłeś wiele zła… Za które teraz musisz ponieść konsekwencje – dodał Arelion stając dumnie przy pierwszej alfie.

- Hahaha, zatem mnie ukarzcie – odpowiedział śmiejąc się w niebogłosy, po czym przyjął postawę bojową. 

 

Teraz Alessa z Arelionem działali jak duet… Pomimo tego, że nawet nie rozmawiali, instynktownie potrafili przewidywać swoje ruchy oraz to czego oczekuje druga strona. Byli zgrani… Walka z każdą chwilą szła do przodu, robiło się coraz trudniej, towarzyszyło im coraz większe zmęczenie, a ich ciała z coraz większym trudem wykonywały manewry bronią. Cała trójka była już powoli zmęczona, widząc, że ich przeciwnik, również stracił sporo energii Alessa postanowiła zaryzykować, wykonać ruch, który wykonała ostatnim razem z Vesną podczas starcia z Westem, tym razem mając do dyspozycji gammę. Wilczyca pokazała o co jej chodzi gestami, komunikację nimi ćwiczyli wcześniej na treningach, także basior wiedział dokładnie o co jej chodzi. Stanął stabilnie tak jak poprosiła, i przechylił się do przodu, tworząc swojego rodzaju wyskocznie dla niej, by Alessa mogła wykorzystać go do podskoku na rywala, który jeszcze niczego się nie spodziewał. Wzięła rozpęd i ruszyła… Wybiła się, tym razem było trudniej, nie mogła korzystać ze skrzydeł, lecz mimo wszystko udało się… Erast leżał na ziemi, oszołomiony, siła i nacisk skoku, nie oszczędziły go.

 

Wtem niczym jakby telepatycznie przywołany, pojawił się przy nich Deimon, który się ocknął, wyglądało na to, że poza kuleniem na prawą przednią łapę, nic mu nie dolegało, co było akurat dobrą wiadomością. Wybudził się w odpowiednim momencie, była to chwila na wykończenie Erasta… Na zakończenie piekła jakie mu wyrządził. W końcu tak jak Alessa obiecała, to on miał wykończyć tego psychopatę, a jak wiadomo, walkirie zawsze dotrzymują słowa. By ułatwić sprawę poturbowanemu Deimonowi, trzymali oboje mocno samca, by ten przypadkiem nie wykorzystał żadnej ze swoich krzywych sztuczek. 

 

Nie zwlekając długo, Deimon wbił swój miecz w przygniecionego basiora, po czym go przekręcił, słychać było łamanie się kości i rozrywanie organów, Erast zaczął zwijać się z bólu. Zielonooki jednak nie skończył na jednym cięciu. Wyciągnął swój oręż z samca, po czym zrobił zamach, by zadać cios decydujący o jego śmierci, w końcu zbliżali się do końca tego całego zamętu i rzeźni...

 

- Śmierć mnie nie powstrzyma, dopadnę Cię Deimon, pamiętaj o tym… - rzekł, a z jego pyska ciekła ciemno czerwona posoka przypominająca niemal smołę. – I was też – dodał spoglądając z pogardą na gammę i pierwszą alfę, jednak jego słowa nie zrobiły na nich żadnego wrażenia, były typowe, każdy antagonista mówi to samo.

- Zatem spotkamy się w hadesie – odparł chłodno Deimon, po czym zamachnął się tym razem już ostatecznie. 

- Wszyscy spotkamy się w hadesie co Alesso? – rzekł szeptem Arelion, kierując swój wzrok na pierwszą alfę.

- W jakim sensie? - Z lekkim zaciekawieniem zapytała.

- Przelanie krwii, nawet w najszlachetniejszych czynach jest złe, nieważne czy jest się herosem, walkirią, bogiem czy kimkolwiek innym, czy przez bronienie swojego domu sami siebie skazujemy na cierpienia w hadesie?  - Basior ewidentnie miał wyrzuty sumienia. - To nieważne…. dla obrony tych na których mi zależy. - Wtedy spojrzał  na waderę stojącą koło niego, oboje dyszeli ze zmęczenia. -  W końcu taka nasza praca co? My musimy się poświęcać by reszta mogła żyć w spokoju. Nie przeszkadza mi to, że przez to czeluści Tartaru pochłoną moją duszę, stanę się silniejszy obiecuje, by móc was wszystkich chronić. Wszystkich ciebie też. - Charakter basiora lekko wyszedł na wierzch, jego megalomania, mania w dobrej wierze.

- Nie mogę się z Tobą zgodzić Lunku – odparła, a basior popatrzył na nią z zaciekawieniem. – Miejsce bohaterów nie jest w Hadesie. Walczymy by chronić siebie, by chronić domu, chronić naszego dobytku, ziemi samych bogów. Każdy wilk z naszego oddziału, z oddziału Deimona – w tym momencie popatrzyła na zielonookiego. – Ma dobrą duszę i czyste serce, osądzając nasze całe życie, bogowie będą patrzeć nie na krew na łapach, lecz na wszystkie czyny, na zwierciadło duszy, które w naszym przypadku jest dobre i czyste. Na rachunkach tych wilków jest więcej prawych czynów, niż tych złych, co oznacza, że znajdą swoje miejsce w Niebiosach, zaś Ty i ja, znajdziemy je w Arkadii i Walhalii – wyjaśniła, gdyż nie mogła się z nim zgodzić.  – Lecz mimo wszystko cieszę się, że mam Cię po swojej stronie, nie chciałabym mieć w Tobie wroga – dodała.

- Tak, masz rację – zmienił zdanie. – Dzięki Tobie poczułem się trochę lepiej – przyznał, wyraźnie czując ulgę, jakby cały ciężar związany z walką i przelaną krwią z niego momentalnie spadł, sprawiając, że czuł się znowu lekki, znowu mógł przed samym sobą powiedzieć, że jest dobrym wilkiem.

 

Po wszystkim ciało samca leżało już martwe. Alessa i Arelion zeszli z niego, nie stanowił już żadnego zagrożenia. Krew lała się niemal na każdą stronę, tak samo jak widoczna czarna aura, uciekająca z truchła, gdyż Deimon, odrąbał mu głowę. Widok nie był przyjemny dla oka, ale dawał im swojego rodzaju spokój.

 

- W mojej wierze, by ktoś stracił moc, musi stracić głowę – wyjaśnił swój ruch zielonooki basior. – Dzięki temu moi wojownicy znów będą wolni – dodał po chwili.

- To zrozumiałe – przytaknęła mu walkiria, która kiedyś już o tym słyszała.

- Na moje oko to gdyby nie twój czyn, ta moc tak łatwo by go nie opuściła. Zrobiłeś to najlepiej jak można było - pochwalił ten czyn gamma, który dość dobrze znał się na magii. – Spalmy jego ciało, to jeszcze dodatkowo utrudni mu powrót tutaj, jeśli faktycznie śmierć go nie powstrzyma – zasugerował, co wydawało się być całkiem rozsądnym posunięciem. 

 

Jak powiedzieli tak też zrobili, jak się okazało Deimon był wilkiem ognia, co tylko ułatwiło im to zadanie. Ogień niedługo po tym pokrył całe truchło antagonisty, co ciekawe ciało Erasta nie paliło się jak ciało podczas kremacji, tylko rozpadło się i rozkruszyło na drobny popiół, co było tylko potwierdzeniem, że był on demoniczną istotą, a dym był czarniejszy od smoły, być może był on nawet samym demonem, a może Ramzes był po prostu opętany przez tą złą istotę? Może zabrała zupełnie jego ciało i umysł, a może sam sprzedał swoją duszę? Na te pytania już nigdy nie odnajdą odpowiedzi, pewne było jedno, nie był to zwykły wilk, ani bóg, czy półbóg, była to istota z innego świata, zły duch, zły demon, który chciał siać zniszczenie i chaos…

 

Gdy popiół całkowicie zniknął w powietrzu, a po ciele nie było ani śladu, wilki od razu ruszyły by pomóc Vesnie i swoim oddziałom. Szala zwycięstwa przechyliła się na ich korzyść, wszystkie wilki ze znakiem bety walczyły po ich stronie. Armia Erasta była na wykończeniu, Vesna świetnie się sprawiła, tak jak przypuszczali.  Część wrogiego wojska po śmierci ich dowódcy uciekła w popłochu, jednak było sporo takich co zostali broniąc i walcząc za idee tyrana. Walka była zaciekła, jednak może tylko się tak wydawało przez mocno podniesione morale, że reszta oddziału wroga walczyła bez ducha walki. Dobre zorganizowanie Wilków Burzy i armii sojusznika oraz ich zagrzane do walki serca, były kluczem do wygranej w tej części wojny.

 

Po wszystkim białofutry basior nakazał jednak nie zabijać wrogów, jeżeli obiecają wieczną banicję z tych terenów, bądź przyłączą się do Deimona i pomogą mu na nowo odbudować watahę. Wiedział on, że większość z nich była zmanipulowana, bądź zastraszana i faktycznie kilka wilków, a nawet trochę więcej chciało zostać i odpokutować za swe ciężkie jak kowadło grzechy ciężką pracą i lojalnością wobec ich prawdziwego Alfy, zrzekając się na swoje życie ideologii Erasta.

Garstka opuściła tereny burz na zawsze przysięgając przy tym, że już nigdy im nie zagrożą, reszta zaś dołączyła do ich sojusznika, teraz razem mogli przynieść dobre wieści medykom, łowców i przede wszystkim Róży, która czekała na powrót swego męża.

 

Powrót do nowej kryjówki był dla wszystkich momentem wielkiej radości i ekscytacji. Róża i Deimon, byli chyba najszczęśliwsi z nich wszystkich, Etria nastawiła jego łapę, była złamana, jednak nawet to nie zniszczyło jego ducha walki, miał dla kogo walczyć, dla watahy i swojej rodziny, wiedział, że musi wrócić do swojej żony i dzieci, były one teraz dla niego całym światem. Reszta wilków również radośnie się ze sobą witała, opowiadali sobie swoje przeżycia. Savilla z Shirą zajmowały się szczeniakiem, z radością stwierdzając, że będzie on nowym nabytkiem watahy, zdecydowały się, że wspólnie go wychowają. Tarou i Kathia wspólnie przeżywali swoje przygody, dumnie opowiadając je Midnightowi i Mitchellowi, którzy z zainteresowaniem słuchali. Vesna rozmawiała z Arelionem, w końcu mieli o czym, i jedno i drugie toczyło ciężką walkę. A Etria i Alice zajmowały się w tym momencie ranną Alessą.

 

- Matko, jak Ty to sobie zrobiłaś? – spytała z przerażeniem Alice, przyglądając się jej ranom. 

- Długa historia, ale opowiem wam… - rzekła, po czym ze szczegółami opisała jak wyglądała jej walka z wrogim oddziałem, a zwłaszcza z tymi dwoma oponentami, którzy tak ją załatwili.

- Brzmi strasznie – przyznała szarooka, ciesząc się, że jest już po wszystkim, że będą mogli wrócić do domu.

- Zaraz będziemy wracać do domu… - ucieszyła się na tą myśl pierwsza alfa, po czym syknęła z bólu, gdyż obie nastawiały jej teraz złamane skrzydło.

- No, już dobrze. Wszystko się zrośnie – powiedziała dumnie Etria, widząc, jak dobrze zabandażowało skrzydło kremowofutrej walkirii.

- Dziękuję – pokiwała głową na znak wdzięczności kolorowooka.  – Naprawdę radzisz sobie z tym coraz lepiej, myślę, że niebawem będziesz nawet lepsza od Telishy – pochwaliła ją, bo miała za co, nie pierwszy raz widziała umiejętności medyczki.

- Och… Um… Dziękuję – zaniemówiła na chwilę Etria, która nie wierzyła w swoje umiejętności, chociaż sama była zadowolona z tego, że tak sobie dzielnie poradziła. Alessa widziała w niej potencjał na uzdrowiciela, wierzyła, że w przyszłości jej wizja się spełni.

- W końcu wrócimy do domu! Zobaczę Ketosa! – ucieszyła się szarofutra, która już mocno tęskniła za swoją miłością. – Wszystko mu opowiem! – dodała z ekscytacją, Alessa zawsze ceniła jej optymizm i dobre serce, była ona dla niej jak córka, której nigdy nie miała i mieć nie będzie.

- Ja wtule się w końcu w miękkie futro mojej Cirusi, szczerze stęskniłem się trochę - Gamma powiedział to do wilków, które były w pobliżu.

- Tak,  już za kilka godzin – uśmiechnęła się do niej pierwsza alfa i ją przytuliła, cieszyła się, że nic jej się nie stało podczas naskoku wroga na dziuplę. – Po prostu cieszę się, że jesteś, że obie jesteście – dodała, obejmując Etrię zdrowym skrzydłem.

 

Widząc tulące się wadery, dołączyli jeszcze inni, którzy również chcieli znowu poczuć swoje ciepłe futra. W końcu wataha to rodzina, coś o co warto walczyć i coś o co trzeba dbać, tylko szanując swoje wilczki i doceniając je, jesteś w stanie je przy sobie zatrzymać, bo wtedy one nie będą chciały odejść. Trzeba dbać o dobro innych, trzeba ich chronić za wszelką cenę, a wtedy oni odpłacą się tym samym i też będą walczyć o pokój, dobrobyt i bezpieczeństwo swojego domu, watahy, rodziny… 

 

- Pamiętajcie, że zawsze brama do mojej watahy jest dla was otwarta – rzekł na pożegnanie Deimon. – Jeśli kiedykolwiek będziecie czegoś potrzebować wiecie gdzie nas szukać, mamy wobec was dług – rzekł spoglądając na swoją żonę i szczenięta, które żyły dzięki nim.

- Będziemy pamiętać – odparła kremowofutra, uśmiechając się do zielonookiego. – Wy również macie w nas sojusznika – dodała, chociaż wiedziała, że nie musi, bowiem oni już o tym doskonale wiedzieli.

- Doceniamy to i wszystkiego dobrego, oby nasze drogi jeszcze się przeplotły, tylko w milszych okolicznościach – rzekł również się uśmiechając, licząc na to, że kiedyś faktycznie jeszcze się spotkają.

- Na pewno tak będzie, jak to mówią, świat jest mały – wtrąciła Vesna, która również darzyła swojego rodzaju sympatią basiora, którego poznała w dość nietypowych okolicznościach, bo przecież to ona go pojmała.

- Kochanie już na nas czas – pogoniła go Róża, z którą już wcześniej się pożegnali, miała wobec nich dług wdzięczności do końca życia, podziękowała wszystkim z milion razy, obiecując, że jeśli kiedyś się spotkają zrobi wszystko by to wynagrodzić. Na razie w ramach wdzięczności podarowała Etrii, Alessie i Alice wianki zrobione z wiecznie zielonego bluszczu, który jest symbolem wieczności oraz trwałości życia. 

- Jak widzicie, muszę iść – obrócił się w kierunku małżonki i posłał jej szczery uśmiech, widać było, że był w tej chwili najszczęśliwszym basiorem na świecie.

- Uważaj na siebie Deimonie, teraz na Twojej głowie jest nie tylko wataha ale i nowa rola – odezwał się Arelion, spoglądając na nowonarodzone szczenięta, które zdecydowanie będą już na zawsze symbolem walki i na pewno pozostaną w pamięci wszystkich obecnych podczas wojny wilków.

- Wiem, jakoś dam radę, jak nie ja to kto – zaśmiał się. – Do zobaczenia wojownicy burzy, obyście nie musieli się już więcej mierzyć z takimi trudnościami – dodał i dołączył do swojej partnerki, która teraz wyglądała nieco lepiej. 

 

Nie musieli się spieszyć, oboje szli powoli, gdyż Róża była osłabiona, a Deimon miał złamaną łapę, jednak ten widok nie był dla nikogo przykry, był motywujący. Oboje byli wojownikami, zielonooki, który walczył o dobro swojej watahy i domu oraz Róża, która walczyła dla niego, o siebie i swoje szczenięta. Spotkało ich w życiu wiele złego, aż w końcu na ich drodze pojawiły się anioły… Wilki burzy, które ich wyzwoliły. Szli dumnie, a za nimi szła ich odzyskana wataha, byli żywym dowodem na to, że nie wolno się w życiu poddawać, a i wilki burzy zyskały silnego sojusznika, który może w przyszłości im się przydać, chociaż mieli nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. Kiedy ostatecznie ich wataha zniknęła z pola widzenia, wilki burzy również skierowały się w stronę domu, najdłużej w pusty już horyzont wpatrywał się Arelion, z zadumy wyrwała go Vesna, mówiąca, że reszta przed chwilą odeszła, basior od razu zareagował i wraz z waderą dogonili resztę. Wszyscy przeżyli, a ponadto poradzili sobie z Erastem, wcześniej z Westem, wygląda na to, że tych wojowników nic nie jest w stanie zabić ani pokonać. 

 

Po czasie wyjaśniła się jeszcze sytuacja ze zniszczeniem jaskini, jak się okazało sama Terra spowodowała zawalenie się ich, nie chciała przy tym skrzywdzić wilków burzy, chciała im pomóc. Niszcząc kryjówkę niegodziwca na jej świętych ziemiach. Zatem i tym razem byli w pewnym stopniu pod opieką bóstw. Jednak czy jej potrzebowali? To już zostawiamy do oceny wam…

 

 

 

 

KONIEC.

 

 

 

 

Kochani,

dziękujemy wszystkim, którzy czytali opowiadania na bieżąco, wszystkim którzy budowali z nami tę historię! Pamiętajcie, że to Wy wszyscy ją stanowiliście, każde opowiadanie było elementem tej układanki, która w tym momencie została ułożona! Dziękujemy za wspólne emocje, za wysiłki, za stres, za zabawę i tak duże zainteresowanie! Teraz zrobimy sobie przerwę od questów, ale mam nadzieję, że do następnego takiego wydarzenia również podejdziecie z takim entuzjazmem i zaangażowaniem! A teraz pora na wypoczynek! ^^