· 

Blizny przeszłości, czyli od czego zaczęło wszystko się… (+18)

Uwaga! Opowiadanie zawiera drastyczne sceny, które autorka odradza osobom o słabszych nerwach!

 

 

Wietrze młody, wiej, że wiej!

Czasie młody, śmiej się śmiej!

Wszak to nowe życie wita,

i ze światem się spotyka.

 

Medyk pokręciła zrezygnowana głową widząc, że organizm ciężarnej wadery nie udźwignął pomyślnie doświadczenia porodu własnego potomstwa. Apriti, bo tak się nazywała rodząca, już ponad miesiąc wcześniej straciła zapał do życia po tym, gdy jej najdroższy partner poległ w walce między ich a wrogo nastawioną watahą – efekt narastającego konfliktu, który w końcu musiał dać upust. Medykowi ścisnęło serce z bólu  na samo wspomnienie takiej ilości rannych i trupów, jak wtedy.

A jednak wojna zebrała swe krwawe żniwo, nie tyle co fizyczne ale też i wewnętrzne życie. Wraz ze śmiercią Letho, Apriti obumarła w środku. Oczy jej zmatowiały a pysk nigdy już nie miał być ozdobiony uśmiechem. Nawet wizja ich dzieci nie pomogła.

-Kochałaś go bezgranicznie. Obyś odnalazła spokój i szczęście z nim- szepnęła samica głaszcząc głowę zmarłej wadery. Zaraz przeniosła wzrok na pięć drobnych kulek przy niej. Trzy nie ruszały się. Wiedziała, że para na pewno przywita w zaświatach troje synów, którzy jednak nie mieli okazji nacieszyć się życiem, bezgranicznie ich kochając.

A teraz widziała, że w jednej chwili czwórka istnień została zgaszona, niczym tlące się płomyki świec. Tylko dwie się ostały, z całej rodziny. Dwie córki. Kto się nimi zajmie?

Jak na zawołanie, do jaskini weszła Cotton, krewna od strony zmarłej matki. Widząc smutek w oczach medyk i nieruchome ciało powiązanej krwią, zrozumiała sytuację. Wiedziała jednak, że ze względu na pokrewieństwo i ich ciepłe relacje, nie odtrąci jej dzieci. Cotton bowiem kiedyś obiecała sobie, że w razie czego, pomoże Apriti z młodymi. Chociaż wolała, by ten czas nie nadszedł, lecz nie był w jej władaniu, podobnie jak wicher, który sam wybierał sobie wybierał kierunek. Kochała Apriti jak siostrę, bezwarunkowo. A teraz patrzyła na jej stygnące ciało z trojgiem urodzonych martwych szczeniąt i zastanawiała się, gdzie ta słodycz zawiniła, by miała utracić życie? A może to jej serce rozpaczliwie pragnęło połączyć się z ukochanym? Na te pytania już nigdy miała nie dostać odpowiedzi.

-Zajmę się nimi- odezwała się w końcu Cotton spoglądając na dwa pozostałe dary dziedzictwa.- Obiecałam jej to.

-W porządku- kiwnęła smutno medyk wkładając po kwiatku za uszy każdego z ciał. Na swój sposób tak żegnała zmarłych.- W razie czego na pewno nie ja jedyna będę służyć pomocą. Jak dasz im na imię?

-Oboje marzyli, by dla wader dać imiona Elyon i Felavinia. Niech tak będzie- powiedziała wspominając parę. Wtedy zorientowała się, że nieco mniejsza kulka, zapewne młodsza, w dużej mierze zakrywała ciałko starszej siostry. Gdy Cotton delikatnie ją odsunęła, poczuła narastający chłód na własnym karku.

Szczenię było łaciate. Te plamy rozmieszone po całym ciele… Niemożliwe.

 

Czego smucisz się wichrze, co to za martwienie?

Życie naznaczone, dało uprzedzeniom umocnienie…

 

Czas płynął swoim własnym rytmem. Od smutnego zakończenia życia Apriti i trójki basiorów, których życie nigdy się nie rozpoczęło, minął miesiąc. Felavinia obserwowała jak ciotka czyści Elyon, która z kolei kończyła posiłek. Gdzieś z tyłu głowy była smutna ale w jej oczach dało się zobaczyć, iż kochała młodszą siostrzyczkę bezwarunkowo. A jednak zazdrościła jej, wstyd nawet o tym było pomyśleć. Mieć taką kochaną siostrę, czego chcieć więcej?

Na Elyon wszyscy patrzyli troskliwie, wszyscy oferowali jej swe serca. Bo była normalna.

Nigdy nikt nie patrzył na Felavinię. Wataha była bardzo wierząca, jedną z zasad wiary było to, że każde odstępstwo od „normalności” przynosi nieszczęście -  w wyniku smutnego zbiegu okoliczności sił wyższych, mała Fela była pokryta łatami na całym swoim mały ciałku. Efektem tego, na co nie miała wpływu było to, że inne wilki traktowały bardziej namacalnie powietrze. Od małego ignorowano ją, zupełnie jakby nie istniała, jakby wcale nie była przy kimś. Ciotka musiała ją widzieć, ponieważ przynosiła jej odpowiednią ilość jedzenia dla zaspokojenia potrzeb. Jednak nie została zaszczycona otrzymywaniem jakiejś formy miłości od niej.

 

Świecie najdroższy, zechciej zwolnić na czasie,

dwa niewinne serca owiń w atłasie.

 

-Fela?- Zapytała mała słodka Elyon, gdy starsza właśnie ją przytulała.

-Tak siostrzyczko?- Starsza spojrzała na jasnobeżową trzymaną kulkę słodyczy z troską. Prawe oko w zasadzie musiała zmrużyć, żeby cokolwiek widzieć, nawet Elyon co była niemal pod jej pyskiem.

-Zawsze będziemy razem, prawda? Bo ja cię kocham.

-A ja ciebie Elyon, moja mała siostrzyczko. Kocham cię bezgranicznie. Zrobimy tak, by tego dopilnować!

-Super!- Ucieszyła się młodsza.

W drugim miesiącu życia, Fela, jak to nazywała ją Elyon, bardzo otaczała czułą opieką swą siostrę. Ta mała beżowa kuleczka przypominała jej delikatny kwiat. Tak delikatny, że nie w sposób przejść obok obojętnie. Uwielbiała ją przytulać i rozmawiać o wszystkim, co wywoła u niej ten słodki uśmiech. Młodsza siostrzyczka niczym dar z niebios, była całym światem dla Feli. Tylko ona ją dostrzegała, tylko z nią rozmawiała… Tylko ją kochała. Była pewna myśli, że poruszy niebo z ziemią dla tej słodkiej kruszyny.

Łaciata każdej chwili dziękowała za tak cudowny dar. Zamierzała ją zasypywać  wszelką miłością by, chociaż ona czuła się jak najbardziej kochana, na co zasługiwała. Fela otaczała od narodzin Elyon uczuciem, które sama pragnęła doświadczyć. Nie mogła narzekać na to, że nie ma na kogo to wylać – tym właśnie sposobem, Elyon dorastała w poczuciu wszechstronnej miłości ku niej.

„Kocham cię bezwarunkowo siostrzyczko”

 

Smutne dni, okrutny los,

gdy niewinne serce otrzymuje za ciosem cios.

 

Jeden z tych dni, które łaciata doskonale pamięta. Początek trzeciego miesiąca istnienia na tym świecie. Dzień zaginięcia słodkiej małej siostrzyczki.

Jeszcze o poranku Cotton przyniosła szczeniętom posiłek. Młode radośnie rozmawiały po ponownym zastaniu samym sobie. Pamięta szczegółowo mimikę pyszczka jasnobeżowej kruszynki, która to opowiadała z radością o zasłyszanym miejscu. Że chce się tam pobawić z Felą. Że powinny pójść tam popołudniu, jak wróci. Fela obiecała, że nie ruszy się w tamtym kierunku do momentu, aż Elyon nie wróci. Truchcikiem skierowała się do wyjścia z ich małej jamy po wstaniu, obróciła się do starszej siostry i z tym słodkim uśmiechem pomachała jej.

To był ostatni raz, kiedy Felavinia widziała swoją kochaną młodszą siostrę.

Kiedy szczenię nie wracało w południe, Fela mówiła sobie, że Elyon coś dłużej to zajmuje. Popołudniu, gdy Cotton przyszła z posiłkiem, Fela niepewnie zapytała czy nie widziała jej siostry. Dorosła nie patrzyła na nią ale dała krótką odpowiedź „nie”. Młoda nie wiedziała, że dorosła po opuszczeniu jej w tamtej jamie, pójdzie szukać siostrzenicy. Łaciata znowu została sama.

Następnego dnia Elyon dalej nie wróciła, Feluś zaczęła się już niepokoić. Oczywiście liczyła się z możliwością, że młodsza mogła zostać na noc u któregoś z tutejszych szczeniąt na pewnego rodzaju nocowaniu ale zawsze informowała starszą o jakiś takim wypadzie. Nie tym razem. W końcu zatroskana łaciata samiczka wyszła z jamy w celu odszukania swojego małego świata, starając się iść w strony, o których dzień wcześniej opowiadała.

„Mój wiaterku, płomyczku, gdzie jesteś?” Pytała się w myślach łaciata podczas wędrówki. Zawsze utożsamiała Elyon z dwoma żywiołami: powietrzem i ogniem. Ten pierwszy z powodu jej wiecznie żywego i szybko narastającego entuzjazmu, z kolei ogień przez fakt ciepłego serduszka (i sierści- Elyon miała cudownie miękkie i ciepłe futerko).

Delikatnym głosem nawoływała siostrę, jednak znikąd nie uzyskała pożądanej odpowiedzi. Fela co jakiś czas stawała i, mrużąc dużo słabsze oko, zmuszała je do współpracy w nadziei na dostrzeżenie sylwetki jej słodkiej siostrzyczki. Na próżno.

-Elyon? Elyon, proszę, odezwij się!- Wołała idąca mała wilczyca. Mimo, iż było lato, Felavinia czuła chłód na karku. Nie podobało się jej to.

Wchodząc głębiej w las, straciła orientacje, ponieważ nie zapuszczała się tak daleko. Nie miała pojęcia, że ta część jest blisko terenów ludzi, o czym się szybko przekonała…

Mały pagórek, to wszystko stało się tam. Tam, skąd małe szczenię zeskoczyło i, wchodząc w krzaki, usłyszała dziwny krótkotrwały dźwięk, by zaraz poczuć przeogromny ból w swojej łapce. Feluś zaraz zawyła i krzyczała, czując jakby jej łapka płonęła żywym ogniem w środku i na zewnątrz. Płakała gdy bezwładnie padła na ziemię w kończyną zakneblowaną w czymś, samo poruszenie powodowało jeszcze większy ból.

To ciotka Cotton ją znalazła po chwili. Pierwszy raz naprawdę wyraziła zainteresowanie młodą, ponieważ zaraz znalazła się przy szczenięciu w celu dowiedzenia się, co się stało. Samica po odgarnięciu gąszczy dostrzegła powód tego – została złapana w coś, co ludzie nazywali „pułapką na niedźwiedzie”. Szybka ocena szkód i oswobodzenia, by zaraz biec z nią do medyka. Na miejscu szukana postać bezzwłocznie zajęła się ranną ale nie patrzyła na jej pyszczek czy coś. Nie. Wpatrywała się jedynie w ranną łapę nie mówiąc nic na pokrzepienie. W milczeniu opatrzyła połamaną kończynę.

-To cud, że nie straciła łapy, w zasadzie mogła zostać amputowana- powiedziała później medyk, gdy młoda została przeniesiona do jamy.- Ale kości pogruchotane, na tyle, że obawiam się samych złych scenariuszy. Nigdy nie będzie w pełni sprawna.

Nie ma nic gorszego niż dowiedzieć się, że w zasadzie potencjalne rozwinięcie życia masz przekreślone nim faktycznie ono nastanie. Na wskutek wpadnięcia w pułapkę, łapka szczenięcia została brutalnie połamana, co w konsekwencji  naznaczy ją na okulenie do końca jej istnienia. Ona jednak cały czas pytała o Elyon, jednak Cotton nic nie mówiła, nawet o swoich przypuszczeniach.

Wichrze kochany, gdzie jesteś?

Od tamtego momentu, Felavinia nie mogła już do nikogo otworzyć pyszczka w celu przelania miłości. Została sama.

 

Nagły ból, serce się kraje

a jakież słowo sens tragedii oddaje?

 

Minęło ponad półtora roku od zniknięcia Elyon i wypadku z pułapką. Felavinia obecnie na rogu osiągnięcia dorosłości znowu przechodziła obok członków watahy, którzy zachowywali się jakby łaciata nie istniała, chociaż ona pozostawała chętna do działania życzliwością. Nigdy nie chciała spoglądać na pokiereszowaną długą łapę, która była ozdobiona tymi bliznami idących po delikatnym łuku, jako pamiątka od incydentu z pułapką. Medyk miała rację – samica okulała, jednak było to widoczne podczas biegu, utykanie było wyraźne. Fela jednak nie skarżyła się, dzielnie za to walczyła o szybkie ozdrowienie i odzyskanie jakiejś formy dla okaleczonej łapy. W duchu sobie powtarzała, że być może to sprawi, iż będzie użyteczna dla watahy i innych. Jej altruistyczna  postawa nie znikła a nawet przybrała na sile przez ten okres czasu, nawet jeśli inni wierzyli w przesąd o jej uosobieniu nieszczęścia ze względu na niecodziennie umaszczenie.

O Elyon dalej nic nie było wiadome, chociaż Felavinia chciała wierzyć, że jej ukochana siostra ma się dobrze. Że jest bezpieczna. Że tak jak ona, myśli o niej każdego dnia z bezwarunkowym uczuciem rodzinnym. Płomyczku, niech cię wichry prowadzą ku pomyślności mimo upływającego czasu.

Kolejny dzień, który doskonale będzie pamiętać po kres swych dni. Tamten „epizod”. Niepełny tydzień przed urodzinami. Dzień, w którym została zbrukana jako samica.

Feluś wędrowała w okolicach, gdzie to ponad półtora roku temu szukała swojej siostry. Szła w milczeniu z rozmysłem stawiając kroki – była dumna, gdyż udawało się jej poruszać bez utykania a to z kolei oznaczało, że może pomagać innym! Radość niezmierna w sercu i umyśle. Tak właśnie zawędrowała na tą polanę na terenie neutralnym, graniczącym z tą watahą, z którą przed laty jej rodzinna miała w końcu bitewne starcie, w wyniku czego jej ojciec stracił swoje życie i pozostawił ówcześnie ciężarną partnerkę.

Och, gdyby wiedziała co się tam wydarzy… Nie pozwoliłaby swoim łapom tam pójść.

Wtedy go zobaczyła. Tam, po drugiej stronie, nieco na prawo. Stał ten basior, który będzie nawiedzać ją w najgorszych koszmarach. Jego ogromna i silna postura, ta czarna jak smoła sierść i te oczy, podobnie ciemne. Musiał ją dostrzec już wcześniej, gdyż przyjmował pozę gotową do ataku. Ona z kolei dostrzegła go za późno, w dużej mierze dlatego, że jej znacznie słabsze oko nie wychwyciło go. Była jednak inteligentna, dodała jedno do drugiego a realna wizja zagrożenia jedynie narastała.

-Nie szukam kłopotów- odezwała się starając utrzymać spokojny ton. On jedynie nie przestawał zbliżać się do niej szczerząc kły. Alarmy w jej głowie biły głośno i wyraźnie. Odruchowo zaczęła cofać się tyłem w stronę terenów rodzinnej watahy: mowy nie ma, by obrócić się grzbietem do potencjalnego zagrożenia (złota zasada przetrwania).

-Pojawiłaś się w samą porę- powiedział to tak, że futro na karku się jej psychicznie stanęło dęba. Wyraz jego pyska już nie sugerował a nakazywał ucieczkę.- A ty dokąd?

-Do domu- starała się nie zdradzać drżenia głosu. Momentalnie znikł, zmaterializował się tuż za nią.

-Jesteś tego pewna? Przydasz się tu na coś…

Wtedy ją uderzył w celu powalenia na glebę.

Fela, nie daj się, krzyczała do siebie w myślach! Zrób unik! Nie pozwól go siebie przyziemić! Szybko, odskok! Muszę się bronić! Nie, zostaw mnie!

Wadera starała się ze wszystkich sił bronić przed napastnikiem działając instynktowo, gdyż nie miała żadnego przeszkolenia z walk. Była zdana jedynie na siebie. Ale wróg był silniejszy i ze względu na swoją dominującą pozycję, dostrzegał więcej, w tym szansę powalenia rozpaczliwie walczącej samicy. Zbyt późno zorientowała się o tym przerażającym uśmiechu.

Najpierw potężny cios pazurami w pokiereszowaną łapę, gdy zaraz na ułamek sekundy zastygła, zaatakował kłami. Szarpał nimi jej łapę z której buchnęła krew, głuchy trzask wyraźnie obwieścił ponowne uszkodzenie kości i tkanek. Zachłystnęła się powietrzem, tuż przed wydaniem okrzyku bólu, wykonał drugi, ponowny cios pazurami, którego ofiarą tym razem padło słabe oko samicy. Rozorał je jej w taki sposób, że obezwładnił ją skutecznie. Krew z jej wielkich ran lała się strumieniem. Opadła brzuchem na glebę.

Wstawaj! Muszę wstać! Nienienienienie, zostaw mnie! Zabieraj się ze mnie!

Nie wbijaj pazurów w boki!

Nie. Nie, nie, nie! NIE! NIE RÓB TEGO!

NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!

N-nie…

Z-zostaw mnie.

Przestań.

Przestań, już dosyć.

Skończ plugawić mnie od środka.

Wyjdź. Błagam.

Niech to się już skończy.

Czas nie działał na jej korzyść, sekundy zmieniły się w minuty a minuty w godziny… W końcu, ona leżała niczym porzucona szmaciana lalka z której ciekły łzy i krew, błagała i zaklinała, aby to się już skończyło. Wilk w końcu zaspokoił swoje potrzeby w chory sposób, po wyjściu odszedł jak gdyby nic – jego sposób spoglądnięcia na leżącą niczym śmieć waderę dawał znać, że będzie miał on ją jeszcze na uwadze.  Jakby wcale tam nie leżała jego dotkliwie ofiara o odebranej siłą czystością. Jakby wcale nie zadał jej kolosalnych ran na ciele, na duchu i w jej wnętrzu. Samica leżała tak w trawie, we własnej krwi i jego pamiątki w postaci białej substancji, która jeszcze z niej leniwie wyciekała.

Łaciata leżała w bezruchu na tyle długo, że nie wiedziała dokładnie ile. Jej lewe oko pozostawało szeroko otwarte, blask całkiem w nim zmatowiał, łzy skapywały poza jej władzą. Do zmysłów wolno przywracał ją przeraźliwy ból po prawej stronie pyska i całej łapy. Chciała spróbować otworzyć ranne oko ale gwałtowne porażenie niby prądem zaraz ją od tego odwiodło. Jej grzywka w zasadzie przykleiła się do jej pyska poprzez krzepnącą krew w kolosalne strupy. Musiała się stamtąd zabrać, nawet jak jakaś maszyna.

Nie pamiętała już jakim cudem znalazła się przy małym strumyku wody. W zasadzie do życia przywołało ją to, czy raczej następne co pamiętała, próby obmycia się. To było trudne zadanie. Najpierw obmyła pysk, łapę? Nie mogła tego uporządkować poprawnie. Pewne było to, że już po usunięciu dowodów musiała sobie opatrzyć jakoś rany. Po tym wszystkim siedziała z martwym spojrzeniem utkwionym w wodę, aż w końcu rozpłakała się z tego, co właśnie ją spotkało. Nie w sposób ująć jej uczucia – rozpaczała za utraconą częścią, a może to za ponowne upodlenie jej łapy, zniszczenie jej psychicznie, lęk przed oprawcą czy może pretensje do samej siebie odnośnie braku umiejętności obronienia się? Fakt faktem, nie mogła spojrzeć na własne odbicie.

Wiedziała jednak, że powrót do watahy w zasadzie nic nie da a sama Felavinia zaczęła się bać, iż on znowu ją znajdzie i ponownie wykorzysta. Dlatego nie wracała. Łaciata skierowała się w przeciwną stronę, tym samym opuszczając rodzinne strony, czując, że tym samym wyświadcza im przysługę.

 

Serduszko młode i już dotkliwie skrzywdzone

a któż o nim prawdy się dowie?

 

Wędrówka była wielkim wyzwaniem, zwłaszcza będąc w stanie okropnym poranieniu. Przez pierwsze trzy dni Felavinia z ogromnym trudem przemieszczała się ku nieznanemu, a raczej próbując z przytępionego umysłu odtworzyć trasę do najbliższej watahy, którą jakoś kojarzyła. Utykanie na przednią łapę wcale nie ułatwiało jej tego, zwłaszcza w połączeniu z okiem, które musiała trzymać zamknięte. Podświadomie wiedziała, że mowy nie będzie o możliwości widzenia na nie, od razu zatęskniła za jej słabo widzeniem na ów oko. Siląc się na upartego, podążała do najbliższej watahy, chociaż w celu chwilowego odpoczynku.

Jej jedynymi towarzyszami podczas tułaczki były świszczące wichry, jedyni milczący obserwatorzy.

Na piąty dzień, gdyby nie tempo poruszania się samicy, byłaby znacznie szybciej, dotarła do granic najbliższej watahy, gdzie została zauważona przez strażnika podczas patrolu.

-Jesteś na granicy Watahy Wysokiej Sosny- powiedział po powitaniu wilk. Sądząc po jego szybkiego zlustrowaniu jej, najpewniej oceniał zagrożenie ze strony Felavinii. Widząc jednak, że stała spokojnie, odsunął podejrzenia.

-Zastanawiałam się czy nie potrzebujecie pomocy w czymś- odpowiedziała zgodnie z prawdą. Samica definitywnie potrzebowała poczuć się przydatna.

-Wydaje mi się, że sama jej potrzebujesz- odparł wilk. Zaraz jednak ich grono powiększyło się o nową obecność w postaci skrzydlatej wadery, która wylądowała miękko obok. Zaraz spojrzała z niepokojem na przybyłą.

-O rety, co ci się stało?- Zapytała robiąc krok ku niej.- Czemu nie dasz się obejrzeć naszemu medykowi? Na pewno coś poradzi na to.

-Chciałabym w czymś pomóc- Fela schowała ranną łapę za zdrową nie chcąc pozwolić na dalsze obserwowanie jej. Grzywkę i tak miała spadającą na jej pysk, ale dopiero rano ułożyła ją tak, by opadała po stronie uszkodzonego oka.

-A może zrobimy tak: dasz się obejrzeć i coś znajdziemy ci do działania?- Zapytała młoda samica. Zdecydowanie była młoda, skoro bez wahania rzucała propozycjami do obcego wilka. Dobre serce jak na łapie…

-Może najpierw powiesz nam jak ci na imię?- Wtrącił się basior spoglądając na obcą.

-Moje imię, to…- na chwilę się zawahała. Czy może myśleć samolubnie o chowaniu się przed oprawcą? Czy taka sytuacja pozwoli jej? Wtedy pojęła, że powinna zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Wiedziała co zrobić. Po raz ostatni była Felavinią.- … Jestem Lavinia.

Tak oto umarła Felavinia a narodziła się Lavinia.

 

Wichry niosą wieści,

czystej prawdy boleści.

 

-No, gotowe- powiedziała starsza wadera pełniąca funkcję tamtejszego medyka po sprawnej zmianie prowizorycznego opatrunku Felavinii, wróć, Lavinii. Po skończonej czynności, spoglądała na nią w ciszy, by zaraz się ponownie odezwać.- Przypominasz mi kogoś. Młoda samiczka o jasnobeżowym umaszczeniu i małym białym pędzelku na ognie sprzed niemal dwóch lat.

Serce łaciatej zabiło nie z powodu traktowania jej jak żywą istotę ale z powodu, iż krótki rysopis mocno przypominał jej zaginioną siostrę. Od razu podniosła uszy.

-Brzmi jak ktoś, kogo dobrze znam. Wiesz, gdzie mogę ją spotkać?

Starsza westchnęła ze smutkiem dając znak ruchem głowy, by podążała za nią. Gest nieco zaniepokoił łaciatą ale posłusznie szła za posiwiałą. Dotarły do cichej polany, gdzie pośrodku rosło drzewo, na którym coś wisiało. Po podejściu bliżej, był to w zasadzie portret Elyon, jakby naprawdę była w kartce, tak realistycznie stworzona praca. Zaraz Lavinia postawiła uszu podchodząc bliżej w celu napatrzenia się na rysunek.

-To moja młodsza siostra Elyon, znikła prawie dwa lata temu- powiedziała patrząc na jej wizerunek. Zaraz spojrzała na medyk.- Gdzie ona jest? Mogę się z nią spotkać?

-Obawiam się kochana, że to niemożliwe… Obróć kartkę.

Wykonawszy polecenie, poczuła cios w brzuch. Na odwrocie był narysowany jej wizerunek leżącej w podkurczonej pozie z roślinami wodnymi w jej sierści, natomiast oczy pozostały szeroko otwarte. T-to niemożliwe…

-Dwa lata temu na granicy w rzece wyłowiono jej ciało, utonęła kilka dni wcześniej a nurt rzeki sprowadził ją tutaj- powiedziała cicho starsza kładąc łapę na barku młodszej, która z kolei ogłuchła, wpatrując się nieobecnym wzrokiem na pośmiertny wizerunek najdroższej siostrzyczki.

-Gdzie… Gdzie leży?- Spytała drżącym głosem łaciata. Nie chciała w to wierzyć. Żeby Elyon… TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA.

Wkrótce musiała się pogodzić z tym, że jej słodka siostra leży od dawna w glebie. Siedząc nad jej mogiłą zaczęła rozumieć, że wtedy tamtego dnia niefortunnie wpadła do porywistej rzeki i nie miała szansy na wyratowanie się. W dniu zaginięcia Elyon zginęła.

Lavinia zamknęła oczy dając upust łzom, gdy położyła głowę na nienazwanym grobie. Chciała w ten sposób jakoś przytulić tą uroczą kuleczkę, chociaż fizycznie i to jej odebrano. Rozpaczliwie potrzebowała tej chwili, nawet z jej pochówkiem.

Dopiero po długiej chwili trwającej może nawet godzinę, wzięła kawałek drewna by wyryć na nim imię słodkiego płomyczka. Po położeniu i zamontowaniu już nazwanego grobu, spojrzała na całokształt. Brakowało kwiatów, na co zaraz zaradziła. Po chwili grób był podpisany i ozdobiony małym bukiecikiem polnych kwiatów w barwie niebieskiej. Ponownie przyjrzała się całości. Teraz było dobrze.

-Dobranoc mój mały wicherku, niech cię wiatry prowadzą do słodkiego miejsca, gdzie jest nasza rodzina- wyszeptała wadera pozwalając na ucieczkę kolejnym kilku łzom, które wsiąknęły w glebę małej mogiły szczenięcia.

Dopiero wtedy czuła się pogodzona z zaistniałym faktem i oficjalnym pożegnaniem się z ukochaną młodszą siostrą, którą jej odebrano zbyt wcześnie.

 

Czas nagli, krąży wokół cały

czy dobre wichry pomyślną fortunę dały?

 

Blisko dwa tygodnie spędziła pomagając w watasze, do której jako pierwszej zawędrowała. Miała jednak jedną jedyną prośbę, osobistą. Utrzymywanie mogiły jej słodkiej siostry za nią. Nie mogła temu sama podołać, ponieważ para alfa była dosyć wymagająca i niestety nie było mowy o możliwości dołączenia – Lavinia drastycznie kulała, dając tym samym doskonały widok wilka, który nie będzie zdatny w ich stronach. Pogodziła się z tym szanując zdanie przywódców, jednak ich wyrozumiałość o opiekę nad grobem zapewnili. To znaczyło dla niej dużo więcej niż członkostwo. Przed opuszczeniem watahy, przybyła znowu nad miejsce spoczynku Elyon w celu pożegnania, gdzie ucałowała mogiłę mówiąc cicho o bezwarunkowej miłości do niej. Po pożegnaniu się z medyk, pozostawiła Watahę Wysokiej Sosny za sobą, aby kierować się przed siebie w celu szerzenia swoją osobą możliwości pomocy napotkanym wilkom i nie tylko. Nawet jeśli okropnie utykała a jej oko w zasadzie straciło zdolność pracy, przez co oślepła, nie zamierzała się poddać.

Z każdym dobrym uczynkiem miała widok roześmianej siostrzyczki, która jako jedyna ją zauważała i zawsze cieszyła się z jej pomyślnych czynności.

I tak czas mijał. Najpierw druga wataha, potem kolejna, szósta, dwudziesta… Po dwudziestej pierwszej przestała liczyć z uwagi na możliwość stracenia rachuby. Za każdym napotkaniem czy to watahy czy małej rodziny wilków a nawet samotnych wędrowców jak ona, zawsze pytała się czy napotkana postać nie potrzebuje pomocy w czymś i niemal zawsze otrzymywała twierdzącą odpowiedź. Samica w łaty czuła dumę z poczucia bycia użyteczną, ochoczo podejmowała się każdej pracy do której była w stanie podejść i zrealizować ją. Obserwowała też proces gojenia się jej łapy a także oka. Serce jej chciało śpiewać z radości na pojęcie, iż z każdym miesiącem lepiej sobie radziła łapą oraz mniej kulała. Był to żmudny proces ale przynosił takie efekty, które radowały ją. Jednak kwestia oka… Wiedziała, że straciła na prawe możliwość widzenia i niemal całkiem umiejętność unoszenia powieki, ta myśl towarzyszyła jej już od tamtego dnia i ostatecznie stała się dokonanym faktem. Nie poddawała się- nie zamierzała pozwolić by jej niepełnosprawność stanie się przeszkodą w jej funkcjonowaniu. Właśnie dlatego starała się działać używając tylko i wyłącznie lewego oka do życia ale koniec końców, rozwinęła funkcje jedynego oka a nawet wzmocniła je przez tamten incydent.

Jedynie nie mogła patrzeć w stronę blizn w każdym możliwym środowisku- czy to te na łapie, te na pysku ukryte za długą i gęstą grzywką czy tamte na jej bokach, jedyne niewidoczne dzięki jej sierści. Przypominały piekło przeszłości, o którym szczerze wolała zapomnieć dla uniknięcia przywołania traumy bądź sennych mar. Nie chciała się jednak poddać i, chociażby z uwagi na tamte sytuacje, podczas regenerowaniu się łapy dla jak najlepszej formy, pracowała również nad kwestią samoobrony – samica czuła, że mając kogoś dla niej ważnego będzie chciała za wszelką cenę bronić takiego kogoś własnym ciałem. To spowodowało, że ćwiczyła obszerną defensywę oraz, co interesujące, starała się umacniać swoje magiczne zdolności, które nawet ktoś nazwał, że byłby istnym darem z niebios podczas starcia, co tylko motywowało waderę do szkolenia się w tym temacie. Tym sposobem, będzie dążyć do pewnego rodzaju roli wędrownego stróża, szukając również pobocznego sensu własnej egzystencji.

Opuściwszy, po raz enty, kolejną watahę, przystanęła po jakiejś godzinie w miejscu. Wiatr zerwał się w mocniejszy wicher i łaskotał ją w uszy. Czuła w tym niejakie psoty najdroższej Elyon, jakby dając znać o swej duchowej obecności. Napawała się tym z ochotą. Ile to już minęło od dotarcia do pierwszej watahy i jej opuszczenia? Na pewno dziewięć miesięcy, ponieważ wtedy przestała kuleć podczas chodu i tylko stało się jej w biegu ta niedogodność. Będzie to już kolejny od tego trzeci miesiąc? Całkiem możliwe, skoro prawie rok tak wędruje mimo upływu czasu a panowała już zima.

Wicher ponownie dał o sobie znać, tym razem w jakby chcąc ją popchnąć w określonym kierunku. Podświadomie czując znak bezwarunkowej miłości od młodszej siostry, pozwoliła się dać pokierować. Wkrótce, dzięki temu, dotrze w śniegu do granic pewniej watahy, która na zawsze zmieni jej życie.

Wataha Wilków Burzy.

 

KONIEC