· 

Górski Nieprzyjaciel [Część #32] Stróż

Serce zaczęło mi szybciej bić, gdy zdałam sobie sprawę, jak tragicznie wygląda nasza obecna sytuacja. Atmosfera była napięta, bardzo napięta. Czułam się jak w pułapce, jeden fałszywy ruch mógł sprowokować wilczą armię do ataku. To ja, jako półbóg i przyszła alfa byłam odpowiedzialna za wszystkich znajdujących się w tym obozowisku... Momentalnie poczułam, jak ciężar powinności spada na mnie, niczym głaz. Zdawał się, być cięższy od wszystkiego, co do tej pory znałam. Gdy Vesna lub Alessa były w pobliżu wszystko wydawało się takie proste... byłam jedynie ich uczennicą, członkinią watahy i wierną przyjaciółką. Moje działania i decyzje nie miały nigdy decydującego wpływu na cokolwiek, zawsze ktoś nad wszystkim czuwał. Jednak w tamtym momencie... wydawało mi się, że to wszystko, co związane z noszoną przeze mnie rangą spada na mnie... cały ciężar i odpowiedzialność za każde następne zdarzenie, za każdą sytuację, w której coś pójdzie nie tak..

 

Ukradkiem zerknęłam na Etrię, a do moich uszu po raz kolejny dobiegł płacz szczeniąt... Muszę ich chronić, muszę ich chronić za wszelką cenę... W głębi duszy czułam, że liczą na mnie. Musiałam to jakoś rozwiązać... musiałam coś zrobić. Nie miałam zamiaru pozwolić, by komukolwiek stała się krzywda. Byłam gotowa oddać za każdego z nich własne życie... Jednak to nie jest takie proste. Moja śmierć nikomu by nie pomogła, jeśli nie rozegrałabym tego jakoś sprytnie. Zaczęłam się zastanawiać, co mogę zrobić.

 

Najważniejsza sprawa... Uspokoić się, opanować emocje i zamaskować je najlepiej jak umiałam, przynajmniej na chwilę. Miałam jakieś takie przeświadczenie, że jeśli to zrobię... osoby, które były tam razem ze mną, to wyczują i również zachowają spokój. Było to tak naprawdę jedyne, co może wilka uratować w takich sytuacjach... Strach odbiera rozum, a to ostatnie czego potrzebowaliśmy.

 

-Alessa nie bez powodu zorganizowała ten trening. Wiedziała, że taka sytuacja może mieć miejsce, dlatego postanowiła nas przeszkolić. Musimy teraz wykorzystać to, czego nas nauczyła, by uchronić trzy życia. To od nas zależy, czy Róża i jej szczeniaki zginą -wyszeptałam do Etrii, chcąc dodać jej pewności siebie. Świadomości, że sytuacja jest pod kontrolą...

 

Nie mogłyśmy zaatakować. Nie miałybyśmy szans... a nawet gdybyśmy były na tyle naiwne, by spróbować, któryś z przeciwników w czasie walki z łatwością przemknąłby się za nas i... Nie chciałam nawet o tym myśleć... Nie, to nie tę część wiedzy, jaką przekazała nam Alessa, musiałyśmy teraz wykorzystać.

 

"W miarę swoich możliwości okazujcie pewną, acz nieagresywną postawę. Głowę trzymamy do dołu, patrząc na przeciwnika spod byka. Robimy to, aby ochronić odcinek szyny oraz szczękę przed możliwym niespodziewanym atakiem."

 

To poczucie odpowiedzialności... nagle z paraliżującego lęku przerodziło się w czystą siłę. Wystąpiłam naprzód, starając się ponad wszystko wyglądać pewnie.

 

"Nieważne co, wy nie możecie pokazać, że się boicie" zacytowałam w głowie słowa Alessy, raz, drugi, trzeci, czwarty. Powtarzałam je sobie jak mantrę.

 

-Radzę wam stąd odejść, póki macie na to czas. Możemy załatwić to po dobroci -rzekłam chyba najbardziej poważnym i surowym tonem w całym swoim życiu.

-Dobrze, skoro tak... -obcy basior sięgnął w stronę swojego ostrza. Już wtedy wiedziałam, że popełniłam błąd, fatalny błąd... -Proszę bardzo. Wojownicy, zabić je.

 

Zgodnie z rozkazem swojego dowódcy, przeciwnicy ruszyli w naszym kierunku. Musiałam działać i to szybko. Nie mogłam pozwolić, by doszło do konfrontacji!

 

-Czekaj! Proszę, nie! -krzyknęłam desperacko, posyłając wojownikowi błagalne spojrzenie. Dokładnie w tej chwili do naszych uszu dobiegł jakiś nieokreślony hałas przypominający krzyk. Armia momentalnie stanęła.

-Co tam się dzieje do cholery?! -wyraźnie sfrustrowany dowódca wydarł się, gniewnie odwracając głowę. Nie wyglądał na wystraszonego. Na jego pokrytym bliznami pysku widniała jedynie złość. Złość, że ktoś śmiał mu przerwać jego ulubiony moment... patrzenie na strach wypełniający wilki w ich ostatnich sekundach życia.

-Odsiecz przybyła! -krzyknęła Etria, niezwykle uradowana. Widać było, że kamień spadł jej z serca. Wilczyca lekko poruszyła ogonem.

 

Nieznany wojownik cicho parsknął na jej słowa, delikatnie się uśmiechając. Jego jeden krótki ruch łapą momentalnie spowodował rozstąpienie się jego wojowników, tak aby ci nie zasłaniali mu i przy okazji nam widoku na polanę. Na środku ujrzeliśmy Mitchella i Shirę. Na ich pyszczkach malowały się szok i panika. Powoli do nich docierało, co tak naprawdę się dzieje.

 

Biały basior nagle wybuchnął śmiechem. Szczerym i donośnym. Ten widok naprawdę go rozbawił...

 

-Hahaha! To jest ta wasza odsiecz? Naprawdę? -wilk, spoglądając na przychudego basiora oraz trzęsącą się ze strachu waderę nie mógł powstrzymywać kolejnych ataków rozbawienia. -No, no, może teraz jak włączycie tą ociężałą sukę Deimona do walki, to jeden na dwóch będziecie mieli jakiekolwiek szanse -rzekł sarkastycznie, już powoli się uspokajając. Zmarszczyłam brwi, słysząc, jak wypowiada się o Róży...

Chociaż w głębi duszy pomyślałam, że jednak chciałabym by wojownik poobrażał każdego z nas po kolei, byleby jak najdłużej. To mogłoby nam kupić trochę czasu, który teraz był na wagę złota... Może ich nadmierna pewność siebie i pycha będą naszym wybarwieniem?

 

Nagle spośród tłumu wystąpił łaciaty basior. Wydawał się ogromny i umięśniony. Na oko byłby wyższy nawet od Ketosa... Wilk sięgnął powoli w stronę rękojeści miecza. Na jego pysku malowała się powaga i bezwzględność. Wykazał się wolną wolą... Przez myśl przeszło mi, że ten konkretny może nie być pod wpływem hipnozy. A jednak na jego ciele widniał wyraźny znak bety... Dał się z własnej woli przekupić? A może był zastraszany tak jak alfa watahy, z której pochodził? Mój wzrok szybko przeleciał po pyskach pozostałych członków wrogiego oddziału. Zastanawiałam się, którzy są tak właściwie świadomi tego, co robią...?

 

-Wasze głowy zawisną przy wejściu do naszego przyszłego imperium na znak waszej nędznej porażki -samiec zrobił kilka kroków w stronę Shiry i Mitcha, którzy z przerażenia nie mogli się ruszyć... Serce stanęło mi na moment... Pozostali wojownicy podążyli za nim. Usłyszałam, jak Etria nabiera gwałtownie powietrza, by coś do nich krzyknąć, jednak niespodziewanie przerwał jej jeden z wilków.

 

-Nie, sam to załatwię -śnieżnobiały zabrał głos, po chwili odwracając się w stronę moją i Etrii -Patrzcie jak wasza "potężna odsiecz" zdycha z rąk jednego wojownika -zaśmiał się po raz kolejny, ruszając w stronę wilków.

 

Zachowanie białego basiora przypominało mi Westa... Wilka, który chciał samotnie stanąć do walki z dwoma boginiami, ponieważ czuł tak niemożliwą do opisania pewność siebie. Narcyzm i wychodząca poza skalę wiara we własną wyjątkowość oraz potęgę nad innymi... Czy właśnie to jest częścią większości spaczonych złem umysłów?

 

Jednak to właśnie to zgubiło ostatecznie Westa... Zbyt wielkie przekonanie o swoim nieuniknionym zwycięstwie. Te wilki tak naprawdę mogły pozabijać nas wszystkich, nie wdając się w rozmowy... Jednak pycha i radość, jaką czują z rozkoszowania się każdą sekundą krwawych spektakli, nie pozwalają im na to.

 

-Lećcie! W górę! Uciekajcie! -wydarłam się na całe gardło w stronę moich przyjaciół, chcąc uratować przynajmniej ich...

 

Jednak wilki nie posłuchały. Oddanie i lojalność nie pozwalały im odlecieć... Mitch momentalnie przybrał pozycję obronną, chcąc zasłonić piszczącą ze strachu Shirę. Usłyszałam jak z jego pyska wydobywa się ostrzegawczy warkot i kilka gróźb. Etria odruchowo przystępowała z łapy na łapę, odwracając głowę i zerkając to na Różę, to na naszych przyjaciół, co jakiś czas spoglądając jeszcze błagalnie w moją stronę.

 

Nie zdążyłam nawet jakkolwiek zareagować, gdy nagle śnieżnofutry znieruchomiał, kierując swe spojrzenie w prawo i czujnie nastawiając uszu. Z pełną podejrzliwością uniósł kącik swego pyska, obnażając tym samym ostre kły.

 

-Wilki Burzy! Idą tu! -ktoś wykrzyczał, spoglądając wyczekująco na swojego dowódcę.

-A więc skończą razem w jednym grobie -rzucił szybko białowłosy, Lunie dzięki, zupełnie tracąc zainteresowanie wciąż zaskoczonymi Mitchellem i Shirą. Wilk zerwał się do przodu, sprawnie przeskakując przez cienką warstwę iluzji. Samiec zniknął chwilę później za drzewami, dając szybko znać kilku innym wojownikom, by ci rozdzielając się na różne strony świata, sprawdzili pozostałe obszary. Był to ostatni raz, kiedy ktokolwiek go widział.

 

Wtedy do naszej kryjówki wbiegli Midnight i Deimon, a na polanie zapanował zupełny chaos... Garstka pozostałych w naszej kryjówce wrogich wojowników rzuciła się do ataku, a nasi zaczęli odpowiadać im tym samym, chcąc jedynie nas chronić. Po raz kolejny dzisiaj poczułam ukłucie w sercu... Na bogów, żeby tylko nic im się nie stało... żeby nikt nie ucierpiał... Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła. Chciałam podbiec tam i im pomóc, na tyle, na ile bym mogła, jednak na razie, musiałyśmy wyprowadzić stąd Różę i jej dopiero co narodzone szczenięta najszybciej jak to możliwe...

 

-Róża, musimy jak najszybciej się stąd wydostać! Migiem! -popędziłam ją, posyłając jej spojrzenie pełne troski i zmartwienia. Wilczyca jedynie cicho mi przytaknęła, próbując się podnieść.

 

Spostrzegłam, że młoda mama ma problemy ze stanięciem na równe łapy... Od razu przypomniałam sobie o obrażeniach, jakie wcześniej otrzymała oraz o tym, że sam poród musiał być dla niej niewiarygodnie wykańczający... Etria bez wahania podbiegła do wilczycy chcąc jej pomóc się podnieść. Ja natomiast zostałam w miejscu, nadal pilnując wejścia do kryjówki.

 

-Szybciej! -popędziłam wadery głosem będącym na granicy płaczu i rozpaczy.

-Boli, tak bardzo boli... -usłyszałam w odpowiedzi jedynie ciche jęknięcie Róży.

-Co cię boli? Róża?! -dopytywała w panice Etria, chcąc jak najszybciej pomóc wilczycy. Przez stres i obecną sytuację, jej stan się pogorszył... Medyczka potrzebowała jeszcze chwili, by jej jakoś pomóc, przynajmniej na tyle by ta była w stanie wstać.

 

Ruszyłam już w ich kierunku, kiedy nagle kątem oka w wejściu ujrzałam czyjąś sylwetkę. Natychmiast podskoczyłam, ustawiając się przodem do potencjalnego napastnika.

 

-A dokąd to się wybieramy? -przede mną stał potężny, łaciaty basior, ten sam, który wcześniej wystąpił z szeregu. Natychmiast wymierzyłam w jego kierunku swój sztylet. Prezent od przyjaciółki...

-Odejdź! Odsuń się! -krzyknęłam nagle w desperacji, a pazury moich trzęsących się ze strachu łap wbiły się głęboko w ziemię. Stanęłam, solidnie blokując mu wejście do środka.

-Och, jaka waleczna, bezbronna dziewczynka. Co chcesz mi zrobić tym małym sztylecikiem? Podłubać w zębach? -mówiąc to, czarno-biały zrobił krok w moim kierunku.

-N-nie zbliżaj się! -zawarczałam do niego, czując, jak moje łapy zaczynają się trząść, a głos załamywać. Ze stresu zaczęłam nieświadomie ściskać swoją broń w zębach, mocniej niż powinnam. Miałam wrażenie, że jeszcze trochę i uszkodzę jej zdobioną rękojeść. Byłam tak przerażona... a jednocześnie zdesperowana, by chronić Różę i jej dzieci -Zostaw nas w spokoju, proszę cię... -wysapałam, po raz kolejny ignorując duszące uczucie w gardle. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę donośnym płaczem, jednak nie mogłam sobie na to pozwolić... nie teraz.

-Naprawdę? Myślisz, że nagle się wycofam, bo mnie o to ładnie poprosisz? Żałosna jesteś maleńka -powiedział, robiąc w moją stronę kolejny krok.

-Ostrzegam cię ostatni raz! Odejdź stąd... Ja naprawdę nie chcę walczyć... -wydukałam, starając się wyglądać groźnie.

 

I wtedy ją ujrzałam. Wojowniczkę o gęstej, cynamonowej sierści. Wilczyca wpadła do obozu jak burza. Była tutaj... a łaciaty basior chyba jej nie zauważył. Mój przerażony wzrok spotkał się z jej fiołkowym spojrzeniem. Jej oczy momentalnie dały mi do zrozumienia, że sytuacja jest pod kontrolą. Nie chciałam, by moje spojrzenie skierowane gdzieś na bok, zdradziło basiorowi zamiary Vesny, więc natychmiast odwróciłam od niej wzrok. Przeciwnik nie mógł się zorientować o jej obecności. To była kwestia życia lub śmierci...

 

-Hah... -basior parsknął złowieszczo. Chyba bawił go mój widok. Drobnej, chudej wadery, z zaszklonymi oczami, przerażeniem i desperacją wymalowanymi na pysku, ściskającej w swych zębach mały w porównaniu do miecza sztylecik. Przy tym wojowniku wyglądałam jak jakiś słaby żart... -W takim razie... miło było cię poznać dziewczynko -Nim się zdążyłam obejrzeć, ogromny basior przyszykował się do ataku.

 

Samiec napiął mięśnie, chcąc doskoczyć i sięgnąć mnie swoimi ostrymi szponami, jednak jak się okazało nie było mu to dane. Wilk uderzył z impetem o ziemię, a na jego pysku wymalował się ból. Druga alfa z całą swoją siłą wgryzła się w tylną łapę basiora, skutecznie i brutalnie go ode mnie odciągając. Ze zranionej kończyny polała się posoka, a śnieg był rozsypywany na wszystkie strony, pod wpływem dwóch miotających się wilków.

 

Po raz kolejny byłam wilczycy winna życie. Ocaliła mnie, dokładnie tak samo, jak parę lat temu. Przez chwilę zdawało mi się, że wokół nas znajduje się tylko ziemia. Lodowata, brudna ziemia z jedynie pojedynczym, ciasnym wejściem gdzieś u góry, przez które wpadało światło. W przerażeniu przyglądałam się temu aktowi przemocy, czując, jak robi mi się słabo... Duszący, obrzydliwy zapach krwi dotarł do moich nozdrzy, powodując u mnie uczucie mdłości... Vesna wściekle i bezwzględnie wyszarpała basiora poza obszar zamaskowany iluzją. Wtedy dopiero dotarł do mnie płacz dwójki szczeniąt, momentalnie wyrywając z transu spowodowanego szokiem. Odruchowo nakierowałam uszy za mnie, w stronę, z której dobiegał dźwięk.

 

"Dzieci..." wyszeptałam sama do siebie, natychmiast się obracając i doskakując do Róży i jej pociech. 

 

-Wszystko w porządku? -spytałam Etrii, posyłając jej zmartwione spojrzenie.

-T-tak... -wydukała wilczyca -Ona jest bardzo słaba... nie powinna wstawać -wyjaśniła.

-Ale musi... to jedyne wyjście -po moich słowach zapadła niepokojąca cisza. W tym czasie z prędkością światła schowałam cenny sztylet do torby, którą wzięłam ze sobą.

 

Westchnęłam ciężko, niewyobrażalnie martwiąc się o wszystkich. Gdziekolwiek nie powędrowały moje myśli, napotykały na swojej drodze jedynie strach. Róża, która jest słaba, Wilki Burzy walczące na zewnątrz, dopiero co narodzone szczenięta... Nie powinny tak wcześnie opuszczać ciepłej kryjówki i być wyciągane na mróz. Jednak nie miałyśmy innego wyjścia.

 

-Wezmę je, jeśli pozwolisz -wyszeptałam spokojnie, szukając w spojrzeniu Róży pozwolenia. Na jej przytaknięcie uniosłam delikatnie maluchy za luźną skórę na karku. Podniesienie obu na raz było trudniejsze, niż myślałam. Nie byłam w stanie chwycić ich wystarczająco stabilnie, przez co bałam się, że któregoś upuszczę. Nie chciałam ryzykować, więc koniec końców oba maluchy położyłam sobie z maksymalną ostrożnością na grzbiecie.

 

Nagle, w wejściu do legowiska pojawiła się Shira. Jej oddech był przyspieszony, a w oczach iskrzyła panika. Bogom dzięki, żyła. Była cała i zdrowa. Wiedziałam, że ze wszystkich wilków znajdujących się na zewnątrz... to ona była najbardziej bezbronna.

 

-Wszystko w p-porządku? Musimy się stąd ewakuować... -wypiszczała, próbując opanować swoją przypadłość jąkania się -Ki-Kilka z nich zdołało im się wy-wymknąć i lada moment na p-pewno wrócą tutaj ze wspar-wsparciem...

-Shira, dobrze, że jesteś. Pomożesz mi ją wyprowadzić -odpowiedziała jej Etria, na co skrzydlata wadera natychmiast potruchtała w naszym kierunku. Widząc ją, odruchowo i szybko otarłam się o jej futro, chcąc dać jej do zrozumienia, jak bardzo cieszę, że jest bezpieczna.

 

W końcu wyszliśmy na zewnątrz. Na grzbiecie czułam dwie ciepłe, puszyste kulki, które z każdą chwilą traciły swoją temperaturę... Poczułam delikatne drżenie. Było im zimno... a my nie wiedzieliśmy dokąd uciekać i jak długo zajmie nam znalezienie nowego, bezpiecznego miejsca... Noworodki są tak słabe i bezbronne... Przez myśl przeszło mi, że mogłyby nie przeżyć wędrówki i zamarznąć na śmierć... Groziła im hipotermia, a właśnie leżały wtulone w szare futro wilczycy, która przez cztery lata swojego życia była pewna, że jest wilczycą lodu... cztery lata.

 

Obróciłam delikatnie głowę, z wyczuciem dotykając nosem tych delikatnych i bezbronnych istotek. Jakaś iskierka błysnęła w moich oczach, a wokół maluszków pojawiła się na moment ciepła, pomarańczowa aura, która znikła tak szybko, jak się pojawiła. Stała się niewidzialna, ale była tam. Noworodki po kilku sekundach przestały się trząść. Zaklęcie uchroni szczenięta przed zimnem... przynajmniej na pewien czas.

 

We czwórkę, a właściwie w szóstkę, licząc dwie delikatne istotki na moim grzbiecie, ruszyliśmy w stronę wyjścia z obozu. Poprowadziłam wilczyce przed siebie, szukając wzrokiem czyjegoś znajomego futra. Przeszłyśmy ledwie kilka kroków, gdy zza krzewów wyłoniła się przed nami dobrze znana, umięśniona sylwetka.

 

Moje zaniepokojone spojrzenie powędrowało w dół, na łaciatego basiora, leżącego na lodowatej ziemi. Z jego rany sączyła się krew, ale jego bok delikatnie się unosił. Żył, był jedynie nieprzytomny. Przechodząc, rzuciłam spojrzenie w stronę stojącej nad nim Vesny, pełne smutku i jednocześnie wdzięczności, za ocalenie życia.

 

Mimo to nie potrafiłam stwierdzić, dlaczego widok kropel krwi spływających z charakterystycznych rys pyska wilczycy, którą znałam i z którą dzieliłam wspólną jaskinię, zaniepokoił mnie... Dla mnie zdawało się to takie oderwane od rzeczywistości. Jakby ktoś chciał do moich wspomnień przykleić na siłę widok, który zupełnie tam nie pasował.

 

Sytuacja zdawała się ciężka i trudna. Widziałam wyraz twarzy Vesny, gdy ta spojrzała na mnie. Poczułam ukłucie w żołądku i całą masę obaw docierających do mojej głowy. Przypomniały mi się podejrzenia z wcześniej... że ten konkretny wykazywał wolną wolę. Jednak nie mogłam być niczego pewna... nawet nie wiedziałam jak konkretnie działa rzucone na niektórych wojowników zaklęcie. Wystraszyłam się. Czy mówiąc Vesnie o swoich przypuszczeniach, skażę tego wilka na śmierć? To było... niewyobrażalnie trudne i przygnębiające, nawet ze świadomością, że w ten sposób można ocalić wiele innych, których on mógł w przyszłości skrzywdzić. Mogłam jedynie żywić nadzieję, że się mylę i że wojownik rzeczywiście był pod wpływem hipnozy, którą można złamać, albo... co być może było niewiarygodnie naiwne, że się zreflektuje, lub został po prostu zastraszony... Miałam w głowie chaos. Czy to tak wiele chcieć by wilki nie krzywdziły siebie nawzajem?! By każdy żył i dał żyć innym...

 

Westchnęłam, chcąc pozbyć się przytłaczających myśli z głowy. Alfy musiały o tym wiedzieć, żeby zachować przy tym konkretnym basiorze ostrożność. Obracając delikatnie głowę, ujrzałam jak Etria i Shira ostrożnie układają ranną Różę pod jednym z drzew. Wadera skuliła się, leżąc. Musieliśmy poczekać na powrót pozostałych, a młoda mama była zbyt słaba, żeby stać. Ostrożnie ułożyłam niesione przeze mnie szczenięta obok niej.

 

-Trzymaj się Różo. Za chwilę wyruszymy poszukać jakiegoś bezpiecznego miejsca -wyszeptała do niej Etria, spoglądając gdzieś w przestrzeń, jakby zastanawiając się, w którą stronę powinniśmy wyruszyć. Jej łapka delikatnie gładziła futro młodej mamy.

 

Ja natomiast wycofałam się, kierując swe spokojne kroki w stronę cynamonowej wilczycy, stojącej kawałek dalej. Vesna wpatrywała się przez chwilę w śnieg znajdujący się pod jej łapami, po czym uniosła głowę, gdy zorientowała się, że jestem obok.

 

-Alice? -spytała, kierując na mnie swój wzrok.

-Chciałam... -zaczęłam poważnie, lekko odwracając spojrzenie od jej fiołkowych oczu. Nie wiem czemu, ale atmosfera zdała mi się napięta. Jakby każda z nas bała się tego, co myśli druga... -Chciałam powiedzieć, że mam pewne podejrzenia co do tego wilka... ale nie chcę, by to jakkolwiek wpływało na ciebie, dopóki tego nie sprawdzimy... -mówiłam, czując w swoim wnętrzu prawdziwą burzę -Ten wilk wcześniej zachowywał się... jakby był świadomy swoich czynów. Normalnie rozmawiał ze swoim dowódcą i ze mną również prowadził konwersację... Nie wiem, czy to przypadkiem nie oznacza, że... nie jest pod wpływem zaklęcia... -kontynuowałam z wyraźnym zmartwieniem w głosie.

-Hmm... - boginka zamyśliła się przez chwilę, spoglądając w dół na wiotkie ciało, wojownika bety. Analizowała moje słowa, jednak widziałam po niej, że nadal mnie słucha i czeka na to co więcej wypłynie z moich ust.

-A-ale mogę się mylić! Nie mam pojęcia, jak może działać to zaklęcie rzucone przez Erasta i jak się objawia więc... -rzuciłam niemal na jednym wydechu.

-Spokojnie, rozumiem -przerwała mi druga alfa, na co ja odetchnęłam z ulgą -Będziemy mieć go po prostu na oku, dopóki Arelion i Deimon nie wrócą... a potem zobaczymy -wyjaśniła, po czym między nas zapadła kolejna trwająca wieczności cisza. Stałyśmy nieruchomo, a drobne płatki śniegu powoli opadały na nasze futra. W końcu wyrzuciłam z siebie to, co powinnam powiedzieć jej od razu.

-I Vesno... Dziękuję ci... -rzekłam do niej cicho, wpatrując się w te charakterystyczne fiołkowe oczy -Gdyby nie ty...

-Już dobrze -przerwała mi, wydychając nagle dużą ilość powietrza. Delikatna para uniosła się w powietrzu. Na te słowa wtuliłam się w nią, a ona momentalnie spięła mięśnie i znieruchomiała, jak zawsze, gdy to robiłam.

 

Stróż

 

C.D.N.

 

>Kathia? Przepraszam, że tyle to trwało ;-; Co będzie dalej?<