Wzięłam głęboki wdech zimnego powietrza. Nad jeziorem dusz było jeszcze chłodniej niż w lesie. A już co dopiero w locie. No ale musiałam ćwiczyć, aby do perfekcji opanować kilka trudnych dla mnie manewrów. I tak właśnie spędzałam ten dzień. A przynajmniej do pewnego momentu.
Udało mi się wykonać poprawnie pewien manewr. A przynajmniej jego część. O wiele gorzej wyszło lądowanie. W pewnym momencie straciłam panowanie nad lotem, co skończyło się efektownym wywaleniem na pysk. Niby nic złego. Czułam się dobrze, nic mnie nie bolało. Nagle jednak podnosząc się, zauważyłam wynurzającą się z wody pół przeźroczystą, szarą waderę o długim ogonie. Strasznie wkurzoną waderę. Dookoła pojawiła się gęsta mgła i zerwał się silny wiatr.
- D-dzień dobry?- powiedziałam próbując się uspokoić. W niebieskich oczach tej "zjawy" widać było wyraźnie nienawiść. Myślałam że mnie zabije na miejscu.
- Za kogo ty się masz kundlu?!- wrzasnęła tajemnicza postać. Jej głos był jeszcze gorszy niż jej wzrok- Jak mogłaś zniszczyć mój ulubiony kwiat?!
Spojrzałam pod siebie. Faktycznie był tam rozgnieciony kwiat kolorem przypominający niezapominajkę, a kształtem nieco większą konwalię.
- Przepraszam. to był wypadek- próbowałam się wytłumaczyć.
- Milcz!- ryknęła wadera- ten kto nie szanuje mojego atrybutu musi ponieść karę.
Stałam jak wryta. Chciałam uciekać, ale nie mogłam się ruszyć. Stale ją przepraszałam z nadzieją, że mi odpuści. Nie wiedziałam, kim ona jest. Może jakaś zbuntowana dusza? Nie. Wtedy raczej nie miałaby atrybutu. A może upadły Bóg? Zjawa w końcu powiedziała:
- Cóż... Jeśli aż tak bardzo zależy ci na moim wybaczeniu, mogę dać ci szansę. Ale widzisz. W tym świecie nie ma nic za darmo.
- C-co mam zrobić?
- Masz wziąć udział w torze przeszkód. Ekstremalnym torze przeszkód. Razem z paroma innymi, takimi jak ty.
- Ale...
- Żadnych ale, żadnych pytań, żadnego sprzeciwu!
Wszystko dookoła zaczęło wirować. Nagle znalazłam się na... chmurze? Tak, to była chmura. Gigantyczna chmura, a wszędzie dalej widać było mgłę. Razem ze mną były jeszcze 4 inne wilki. 3 Basiory i 1 wadera. Oni wszyscy są z powodu zniszczenia jakiegoś kwiatka? Serio?
Zjawa kazała nam się ustawić w pewnych odległościach. Jednak 1 basior nie miał zamiaru podporządkować się tajemniczej waderze. Używał bardzo ostrych słów, a inna wadera zaczęła go nawet popierać. Wywiązała się niezła kłótnia, która została przerwana w momencie, w którym wielkie ostrze przebiło ciało basiora. Po tym czynie zwróciła się do wadery:
- Dalej chcesz się stawiać?
Ta tylko pokręciła łbem i udała się na miejsce z podkulonym ogonem.
- Ja wymagam od was tylko bezwarunkowego posłuszeństwa. Czy to tak wiele?- zapytała z chorym uśmiechem na pysku. Wyglądała naprawdę strasznie- no cóż. Sam był sobie winien. Gdyby się nie sprzeciwiał, żyłby. Ale przynajmniej mogłam wam zaprezentować co się z wami stanie przy kolejnej próbie sprzeciwu bądź złamanie zasad. Taka zaleta. Dobrze wam radzę nie zatrzymywać się, nie ważne co się stanie. Chyba że chcecie skończyć jak ten tutaj- zakończyła, patrząc na martwe ciało basiora.
Popatrzyliśmy na siebie i było widać, że nikt nie ma zamiaru się sprzeciwiać. Nagle oddzieliły nas od siebie ściany z chmur. Były miękkie, ale jednocześnie nie dało się przez nie przejść.
- Waszym zadaniem jest po prostu przeżyć i dojść do końca w jednym kawałku. Ale pocieszę was nie jest on długi, a jedynie bolesny- powiedziała zjawa- oh, a ty Nasari nawet nie próbuj używać skrzydeł.
Zdziwił mnie fakt, iż wadera znała moje imię. Nie wiedzieliśmy co nas czeka. Nikt o nic nie zapytał, bo przecież nie mogliśmy tego robić. Przed nami zaczął tworzyć się tor, ale przez gęstą mgłę niewiele było nic widać.
- Na miejsca... gotowi... START!
Ruszyłam jak z procy. Szybko zauważyłam, że nad głową pojawił się nam swego rodzaju stoper z chmur. Był ustawiony na trzydzieści sekund. Prędko okazało się, że co pół minuty na niektórych obszarach nasilały się wichury.
Pierwszą czynnością była rzecz z pozoru prosta. Przebiec po ścieżce z lodu, który pękał tuż za nami. Było ślisko a wichury, które cały czas przybierały na sile, nie ułatwiały sytuacji. W pewnym momencie wicher prawie zdmuchnął mnie w przepaść, ale w ostatniej chwili zaczepiłam się pazurami o lód. Trzymałam się ostatkiem sił, do momentu w którym usłyszałam krzyk jednego z basiorów. Chyba przegrał. Dało mi to potężnego kopa, dzięki któremu wróciłam na tor. W końcu udało mi się przebiec przez to lodowate piekło.
Gdy wbiegłam na kolejną strefę zauważyłam mnóstwo małych, lodowych, latających wysepek. Był to swego rodzaju parkour. Wichura nadal nam towarzyszyła, ale tym razem co trzydzieści sekund na wysepkach pojawiały się małe, ostre, lodowe kolce. Trzeba było po prostu wykazać się wytrzymałością na ból. Wiatr był silny, ale przynajmniej nie przybierał na sile. Czułam coraz większy ból, a cały ten parkour wydawał się nie mieć końca. Nawet nie byłam w stanie patrzeć na stoper i stale miałam wrażenie, że czas jest przeciwko mnie. W myślach modliłam się do Juny. Błagałam ją o pomoc. Nareszcie jednak skończyłam. Udało się!
Nie mogłam się jednak zatrzymać, aby nie skończyć w piachu. A co było dalej w programie? Trzeba było zebrać flagi, w które co chwilę dmuchał potężny wiatr na zmianę z kolcami z lodu. Mieliśmy na ich zebranie określoną ilość czasu czyli... tak, 30 sekund. Biegłam po całym lodowym pustkowiu i zbierałam flagi. Niestety mimo mojej zwinności dostałam jednym z kolców w ogon. Dobra Ereno, jaki to był ból! Mimo to biegłam prawie że na ślepo. Aż w końcu dotarłam do końca z flagami w pysku. A tam oślepiło mnie jaskrawe światło.
Gdy otworzyłam oczy znów byłam nad jeziorem. Nie, to nie był sen. Dalej miałam rany na łapach i jedną potężną ranę na ogonie.
- Czyż to nie było świetne?- usłyszałam znajomy, straszny głos- ale na tobie się trochę zawiodłam. Myślałam, że będziesz krzyczeć, tak jak reszta. A tu proszę! Zepsułaś mi rozrywkę. No ale... umowa to umowa.
Patrzyłam na nią z szeroko otwartymi oczami. Nawet nie wiedziałam, że inni krzyczeli. Ta tylko zaśmiała się jak hiena i zniknęła w głębinie jeziora. Leżałam dłuższą chwilę nad jeziorem, próbując zrozumieć, co tu się właśnie odwaliło. Nie mogłam uwierzyć, że istnieją na tym świecie wilki, które są tak sadystyczne. Jeszcze wymagała od nas bezwarunkowego posłuszeństwa, a my nie mogliśmy jej zadać nawet jednego pytania. Zaczęłam się nawet zastanawiać, ile wilków przetrwało to piekło. Po tych przemyśleniach wstałam i zaczęłam wracać. Idąc z poranionymi łapami i głęboką raną w ogonie, myślałam co ja mam powiedzieć Etrii. Że nabawiłam się tego na torze przeszkód organizowanym przez zdrowo postrzeloną zjawę? Westchnęłam tylko i zaczęłam lecieć w kierunku jaskini Etrii.