· 

Górski Nieprzyjaciel [Część #31] Armia

Z oddali rozległ się skowyt; trwał jednak tylko parę sekund i brzmiał niemalże dokładnie tak samo jak wiatr gwiżdżący wśród gałęzi i korzeni drzew. Nie wydał go żaden członek Watahy Wilków Burzy, ponieważ wtedy rozpoznałabym bez trudu jego głos... nie byłam nawet do końca pewna, czy to przypadkiem słuch sobie ze mnie nie drwił.

 

Uniosłam łeb, strzygąc czujnie uszami i zaciskając kły na trzymanych w pysku ziołach. Suche pędy wydobywały z siebie słodki, kuszący zapach, a fioletowe kwiatki tańczyły przed moim nosem. Zamarłam, starając się zignorować łomotanie własnego serca i cichy oddech wydobywający się z mojej krtani. Wszędzie panowała cisza, a mimo to odnosiłam wrażenie, że w jednej chwili zrobiło się niesamowicie głośno...

 

Ale to przecież nie mogło być możliwe, prawda? Jedynym odgłosem rozlegającym się w naszej kryjówce były ledwo słyszalne skomlenia szczeniąt Róży, która łagodnie poprawiała językiem ich futra. Czym więc mógł być ten osobliwy odgłos? Wytworem mojej wyobraźni, czy prawdziwym wyciem rozlegającym się z oddali?

 

Nadal się nie ruszając, wsłuchiwałam się w dźwięki rozlegające się z każdej ze stron. Udało mi się jedynie wyłapać spokojne odgłosy natury żyjącej dookoła. Melodyjny świergot ptaków, trzeszczenie śniegu na konarach drzew i leciutkie podmuchy wiatru tańczące w powietrzu... zapewne te wycia były po prostu wytworem mojej nieokiełznanej wyobraźni.

-Coś się stało?-usłyszałamm zza pleców głos, w którym dźwięczała ciekawość i nutka napięcia. Odwróciłam się w stronę Alice- była jedynym wilkiem w tej kryjówce, który mógłby się do mnie odezwać. Stała niedaleko Róży, która była zbyt pochłonięta opieką nad własnymi szczeniętami, by chcieć ze mną wymienić parę słów. To również nie mogła być Shira, ponieważ dosłownie chwilę temu ruszyła na pomoc Mitchowi, który zawołał ją w czasie tropienia zwierzyny w pobliskim lesie.

 

Obróciłam się na łapie i opuściłam na ziemię trzymane w pysku zioła, by móc łatwiej odpowiedzieć srebrzystofutrej. W głowie mi się zakotłowało, gdy starałam się uporządkować myśli, które ożywiły się nagle i wzbiły w powietrze niczym stado motyli. Musiałam znaleźć odpowiednie słowa, aby wyjaśnić Alice mój niepokój... jak właściwie miałam jej to wytłumaczyć? Jedyne, co miałam na wyjaśnienie własnego zachowania, był osobliwy dźwięk, który chwilę temu rozległ się bardzo daleko stąd. Czy mogłam właściwie mieć pewność, że był on prawdziwy? Równie dobrze mój własny umysł mógł płatać mi figle...

 

-Um...-mruknęłam, strzygąc uszami. Może jeśli będę się mocno skupiać i nie pozwolę myślom przejąć nade mną kontroli, ponownie uda mi się wychwycić to tajemnicze wycie i w końcu się przekonać, czy to, co dotarło do mnie wcześniej, było prawdą czy kłamstwem?-Nie wiem, czy ty też to zauważyłaś...-wyjąkałam.-Ale dosłownie chwilę temu usłyszałam jakby skowyt...

 

Alice zmarszczyła brwi i wstała, rozglądając się wokół, jakby szukając wzrokiem tego, co mogłoby wydobyć ten tajemniczy dźwięk.

 

-Jesteś pewna?-srebrzystofutra machnęła ogonem, otrzepując go z ziemi i drobinek piachu, które się w niego zaplątały.-Czy na pewno dobrze słyszałaś?

 

Widząc jej świdrujący, domagający się prawdy wzrok, potrząsnęłam łbem, aby choć na krótką chwilę nie móc patrzeć w jej ślepia. Gdyby teraz uruchomiła się moja dziwna, nieokiełznana moc i nie byłabym w stanie nad nią zapanować, prawdopodobnie wpadłabym w panikę i zrobiłabym coś bardzo głupiego... a w tej chwili za wszelką ceną wolałam tego uniknąć.

 

-Właściwie to nie wiem...-przyznałam.-Może po prostu mi się przesłyszało i...-nagle poczułam pod łapami silny ruch, wstrząsający wszystkim dookoła nas. Urwałam w pół zdania, spoglądając na Alice i upewniając się, że ona także wyczuła te osobliwe drgania. Wadera wpatrywała się w ziemię, jakby szukała źródła tych niecodziennych wibracji.

-Trzęsienie ziemi?-usłyszałam, jak mamrocze do siebie pod nosem.

Rozejrzałam się dookoła, nawet nie próbując powstrzymać pisku, który wyrwał się z mojej krtani.

,,Co się dzieje?"-krzyknęłam w myślach, przypadając do ziemi i kurczowo czepiając się jej pazurami. Z rogu kryjówki dobiegł mnie zaskoczony krzyk Róży. Zerknęłam w jej stronę i spostrzegłam, jak wilczyca przygarnia swoje pociechy do swojej piersi i pochyla się nad nimi, jakby tworząc nad nimi tarczę z własnego ciała.

 

Serce zaczęło łomotać w mojej klatce piersiowej, niemalże byłam w stanie usłyszeć, jak uderza o moje żebra. Starając się zignorować ból rozchodzący się po mojej piersi, wytężyłam słuch, uważnie wsłuchując się w odgłosy otaczającej mnie natury. Trzeszczenie śniegu i radosne świergoty ptaków ustały. Zastąpiło je zaś dudnienie miliona łap i narastające drżenie. Wszystko dygotało od rozbrzmiewającego natarczywie odgłosu.-,,Co to może być?"-myśli przemykały dzikim pędem po mojej głowie.-,,Kroki? Ale czumu jest ich tak wiele? Ktoś się do nas zbliża?"-zdawało mi się, że myślę szybciej niż zazwyczaj, a wszystkie fakty łączą się w mojej głowie w niesamowitym wręcz tempie.

 

W jednej chwili usłyszałam krótki, donośny dźwięk, który szybko pojawił się i zniknął niczym strzała puszczona w leśny gąszcz. Liczne oddechy i zipanie, naglące pośpieszania i warknięcia wydobywające się z obcych pysków... nie miałam pojęcia, kto to mógł być, ale ich sapania pełne wrogości zdecydowanie nie wróżyły niczego dobrego.

 

,,Idą tu!"-uświadomiłam sobie, zrywając się na równe łapy. Ignorując niebezpieczne drżącą ziemię, dopadłam do mojej skórzanej pochwy, w której trzymałam wszystkie swoje bronie: Srebrny Sztylet, zatrute strzałki od Alessy i sztylet, który wręczyła mi Vesna. Podążając za własnymi myślami gnającymi w mojej głowie, założyłam na siebie swój brązowy, lekko starty od wielokrotnego używania futerał. Poganiając samą siebie, chwyciłam dobytek Alice, w którym znajdowały się jej oręże i doskoczyłam do swojej kompanki, wciskając go w jej łapy. Nie miałam właściwie pojęcia, co czynię; kierowałam się po prostu głosami intuicji w mojej głowie.

 

-Coś się zbliża!-poinformowała mnie srebrzystofutra, z wdzięcznością przyjmując ode mnie swoją torbę i pośpiesznie wyciągając z niej wszystkie swoje bronie. Na jej słowa kiwnęłam krótko pyskiem i rozejrzałam się dookoła, z uwagą przypatrując się wejściu prowadzącemu do środka naszej kryjówki. Poczułam, jak po moim kręgosłupie przebiega dreszcz, wstrząsając całym moim ciałem. Serce łomotało w mojej klatce piersiowej, w pysku nagle zrobiło się tak sucho, że z trudem przełykałam nawet własną ślinę. Nie miałam pojęcia, co się szykuje, ale nieomylne doświadczenie nabyte przez całe dziesięć lat mojego życia sprawiło, że wszystkie moje zmysły natychmiast się wyostrzyły, jakby w oczekiwaniu na niespodziewany atak.-Musimy chronić Różę!-zwróciła się do mnie Alice, cofając się o parę kroków w stronę leżącej na ziemi wadery. Białofutra spojrzała na nas, kręcąc łbem z niedowierzaniem, a w jej ślepiach skrzyła się panika i przerażenie. Dwójka szczeniąt wierciła się energicznie pod jej szyją, jakby wyczuwając zbliżające się zagrożenie.

 

-Co się dzeje?-pokrzyknęła Róża, kuląc się na swoim posłaniu. Odgłosy kroków narastały, wszystko zaczynało się niebezpiecznie chwiać, jakby lada moment miało runąć na ziemię i się roztrzaskać. Lęk chwycił mnie za gardło; nagle oddychanie wydało mi się niesamowicie trudne i wręcz niemożliwe. Wszystko posuwało się do przodu zbyt szybko- moje własne myśli, to, co działo się wokół, nieznajome osobniki mknące w naszą stronę... jeśli nasi przeciwnicy zaraz się nie ujawnią, popadnę w obłęd! Mój organizm tego nie wytrzyma...!

-Nie martw się, Różo!-odkrzyknęła waderze Alice. Cofnęłam się o krok, stając z nią ramię w ramię.-Będziesz z nami bezpieczna!-na jej słowa białofutra jedynie położyła po sobie uszy, jakby starając się zaprzeczyć tym wszystkim zapewnieniom.

-Nie!-błagała.-Chrońcie szczeniaki!

 

-Obronimy waszą trójkę, słowo!-przytaknęłam słowom Alice, w milczeniu spoglądając to na Różę i jej dzieci, to na skrawek lasu widoczny z niewielkiego otworu w korze wydrążonego drzewa. Starając się uspokoić drżenie własnego ciała, wyjęłam ze skórzanego futerału prezent od Vesny. Rękojeść była obłożona naciągniętą, szorstką skórą zabarwioną na żółtawy kolor, a srebrna klinga mieniła się oślepiającym wręcz blaskiem.

,,Na ogon Terry, jeśli ten sztylet ocali nas wszystkich, będę dziękować Veśnie w nieskończoność!"-przemknęło mi przez łeb, a ja przykucnęłam na łapach, przybierając pozycję przygotowującą do skoku. Kątem oka wyłapałam płynny ruch po mojej prawej stronie- Alice także pochwyciła broń i wyszykowała się do ataku.

 

Hałas rósł w siłę z każdą sekundą. Rozlegał się od ścian schronu i rozbrzmiewał wśród drzew jeszcze donośniejszym echem. Wraz z sercem łomoczącym o moje żebra, wydawać by się mogło, że wszystkie te odgłosy rozlegające się wokół nas niewyobrażalnie głośno i tworzą przedziwną, pełną cierpienia pieśń zwiastującą śmierć.

 

Rozejrzałam się dziko dookoła, nie mogąc znieść napięcia męczącego moje napięte z przerażenia ciało. Gdyby tylko Shira i Mitchell mogli nam teraz pomóc...!

 

Dokładnie wtedy wszystko się uspokoiło. Łomot łap o ziemię ustał, wszystko przestało drżeć. Cisza raniła uszy i wykańczała moje dygoczące z nerwów ciało, napawała niepokojem i strachem. Światło padające do kryjówki przez wielki otwór zostało nagle zakryte. W środku drzewa zapanowały niecodzienne wręcz ciemności, zupełnie jakby wszystko spętał ogromny cień. Napięcie zerwało się w górę niczym zimowy wiatr- przeszywało futra i sprawiało, że każdy mimowolnie drżał.

 

Jak we śnie wyłapałam przyśpieszony oddech Róży i cieniutkie piszczenie jej dzieci. Ktoś wkroczył do jaskini; uniosłam szybko łeb, starając się dojrzeć przybysza, który wkradał się teraz do naszej kryjówki. Rozległo się szuranie pazurów po skamieniałej z zimna ziemi, dziesiątki futer wtargnęło do jaskini, a pełne szaleństwa i złości pyski zwróciły się ku nam. Na czele stada stał biały basior, a w jego czarnych oczach błyskała furia i żądza śmierci. Przez jego cały bok ciągnęła się długa, czerwona pochwa, z której wystawał miecz o złotej rękojeści. Wilk strzepnął ogonem, spoglądając na mnie, Alice i Różę kulącą się za naszymi plecami. Poczułam, jak drętwieję na całym ciele, a moje myśli zaczynają kotłować się w mojej głowie.

 

-Proszę, proszę...-wymamrotał białofutry, pokazując swoje kły w krótkim warknięciu. Na jego słowa z tłumu wilków rozległy się złowieszcze mruknięcia.-Erast nie kłamał. Deimon rzeczywiście ma w swojej rodzinie zdrajców...

 

Przełknęłam ślinę, starając się przegnać paraliż, który spętał moje ciało. Przelatywałam wzrokiem po stojącej przed nami armii, w pośpiechu liczyłam przeciwników, którym będziemy musiały stawić czoła. Alice trwała bez ruchu u moim boku, nawet nie próbując skomentować wypowiedzi rozwścieczonego basiora. Gardło miałam ściśnięte z przerażenia; nie było więc mowy, abym i ja zdołała z siebie coś wykrztusić.

 

,,1, 2, 3, 4..."-liczyłam w pośpiechu, jeszcze bardziej wyostrzając zmysły.

Biały wilk zapewne nie spodziewał się milczenia z naszej strony, bo syknął przez zaciśnięte zęby i przeszedł do sedna sprawy. To zapewne było powodem, dlaczego postanowili tu przybyć...

 

,,...5, 6, 7...".

 

-Oddajcie nam Różę i jej szczeniaki, a waszej dwójce nie stanie się wam krzywda-jego ciemne ślepia przekręciły się wpierw w moją stronę, potem zaś na Alice, która zauważalnie się spięła.-Możemy załatwić to po dobroci.

 

,,...8, 9, 10".

 

Nie mogłyśmy się zgodzić na ich propozycję. Doskonale wiedziałyśmy, że byli to marionetki Erasta, bezlitosnego tyrana tych ziem. Nawet jeśli to, czym nas zapewniali, byłoby prawdą, obowiązkiem nas- członków Watahy Wilków Burzy- było bronienie słabych i bezbronnych, tych, którzy z trudem uciekali złu. Musieliśmy stawić czoła tym, którzy mordowali bez opamiętania, walczyli nie dla sprawiedliwości czy dobra, lecz dla samego diabła, który skręcał karki tym, którzy sprzeciwiali się jego rozkazom.

 

Ale... ich było tak wielu! Mieli przed nami zatrważającą przewagę, a jedynie ja i Alice byłyśmy tymi, które mogły z nimi stanąć do walki! Dlaczego akurat teraz Mitch i Shira musieli być na polowaniu? Potrzebowaliśmy teraz ich wsparcia jak nigdy dotąd!

Co, jeśli dojdzie do starcia? Róża była osłabiona i nie mogła walczyć, jej obowiązkiem było chronienie swoich pociech... tylko Alice i ja mogłyśmy przystąpić do walki i starać się walczyć tak długo, póki nie przybędzie wsparcie łowców.

Dziesięciu na dwójkę wader- wychodzi pięciu na jedną z nas. Umrzemy.

-Nie wierzcie im!-pisnęła w naszą stronę Róża, a w jej głosie rozbrzmiewała panika.-Nie zgadzajcie się! Oni pozabijają nas wszystkich!

 

-Alice...!-zwróciłam się szeptem do swojej towarzyszki. Choć mówiłam cicho i szybko, a w pysku trzymałam sztylet od Vesny, w moich słowach bez trudu dało się słyszeć przerażenie i strach. Nie odwracałam wzroku od przeciwników, a mimo to podświadomie wyczułam, jak srebrzystofutra stawia w moim kierunku ucho.-I-ich jest zbyt dużo!-wyjąkałam, nie potrafiąc zapanować nad drżeniem własnego ciała.-Jest ich dziesięciu! Przegramy...!-ledwo wydusiłam z siebie ten oczywisty fakt. Wszystko zaczęło wirować wokół mnie, pole widzenia zaczęło się kurczyć, zostawiając mnie w niemalże całkowitych ciemnościach. Jedyne, co potrafiłam dostrzec pośród mroku, byli nasi przeciwnicy, którzy z niecierpliwieniem wyczekiwali naszej decyzji.

 

-Etrio, pamiętasz, jak parę dni wcześniej ćwiczyłyśmy walkę?-od strony Alice dobiegł miarowy, niemalże spokojny głos. Kiwnęłam od razu głową, choć nie odważyłam się odwrócić wzroku od grupy naszych przeciwników. Nie byłam nawet pewna, czy srebrzystofutra wyłapała mój gest...

 

Doskonale pamiętałam o treningu przygotowującym grupkę łowców i medyków do sytuacji, w której doszłoby do starcia. Pod czujnym okiem Alessy trenowaliśmy walkę w różnych stylach, a także posługiwaliśmy się bronią bądź ćwiczyliśmy ogłuszanie nieprzyjaciela. Ale te wszystkie ćwiczenia miały nas przeszkolić do walki z jednym bądź dwoma przeciwnikami, a nie z całą sforą żądnych krwi wilków!

 

Nawet jeśli Alice miała o tym świadomość, to nadal mówiła do mnie przyciszonym głosem, w którym bez trudu dało się wyłapać nadzieję i siłę.

 

-Alessa nie bez powodu zorganizowała ten trening! Wiedziała, że taka sytuacja może mieć miejsce, dlatego postanowiła nas przeszkolić!-tłumaczyła mi wadera, a jej równy ton powoli uspokajał moje dygoczące ciało.-Musimy teraz wykorzystać to, czego nas nauczyła, by uchronić trzy życia! To od nas zależy, czy Róża i jej szczeniaki zginą!

,,Wiem o tym!"-chciałam wykrzyknąć, ale żadne słowa nie chciały przecisnąć się przez moje zaciśnięte gardło.-,,Ale to może także oznaczać, że i my też zginiemy...!"-serce donośnie łomotało w mojej piersi.

 

-Radzę wam stąd odejść, póki macie na to czas. Możemy załatwić to po dobroci-od Alice emanowała odwaga, gdy podniosła głos i zwróciła się w stronę wyczekujących naszego werdyktu wilków. Nie byłam pewna, czy wadera świadomie wypowiedziała słowa, które zaledwie chwilę temu wygłosił przywódca sfory.

 

,,Nie prowokuj ich, błagam!".

 

Biały basior stojący na czele grupy zaśmiał się nieprzyjemnie, błyskając swoim przerażającym uśmiechem. Jego oczy jednak zdradzały zupełnie co innego; nawet bez mojej nieokiełznanej umiejętności byłam w stanie wyczuć, że słowa Alice wcale go nie rozśmieszyły.

 

-Dobrze, skoro tak...-zarechotał basior, kręcąc łbem z niedowierzaniem. Obrócił łeb w stronę swojej krwistoczerwonej pochwy i z donośnym brzękiem wydobył z niej długi, lśniący złotem miecz. Klinga wyglądała na bardzo wytrzymałą i zdolną do przebicia paru ciał zupełnie niczym włócznia. Idąc za przykładem swojego przywódcy, pozostałe wilki także dobyły swoich broni. Liczne ostrza i groty strzał skierowały się w naszą stronę, gotowe w każdej chwili rozciąć nasze ścięgna i roztrzaskać kości.-Proszę bardzo. Wojownicy, zabić je.

 

Białofutry przywódca pewniej chwycił miecz w zęby, a w jego ślepiach zabłysły dzikie ogniki. Wraz z tym basior rzucił się w naszą stronę, a jego armia podążyła za nim, niczym rwąca, niebezpieczna rzeka.

 

C.D.N.

 

<Alice?>