· 

Jak znalazłem szczęście.

Młodą wilczyce obudził okropny smród dymu i gorąco. Było to naprawdę nieprzyjemne uczucie, dym drapał w gardło i szczypał w oczy. Zaspana, zwinięta w kulkę otworzyła swoje pomarańczowe ślepia. To co ujrzała od razu stawiło ją na cztery łapy. Płonące futra i wrzeszczący z bólu mieszkańcy. Wilki ginęły w męczarniach pożeranie przez chmury ognia.

Smród palonego mięsa i fajczonego futra doprawione okropnym, niesionym z nocnym wiatrem wrzaskiem przyprawiały o ciarki i łzy w oczach.

Młode szczenię zaczęło gwałtownie rozglądać się w około i lekko trząść. Nie widziała rodziców, umrzeć by nie umarli, zwłoki nie spłonęły by w tak szybkim tempie. Czerwonooka wybiegła z jaskini przeskakując płonące ciała swych przyjaciół. Podnosząc wzrok z ziemi trochę wyżej ujrzała dobrze znane jej wilki odziane w metalowe zbroje i dosyć spore narzędzia mordu. Byli to wojownicy alfy, młoda świetnie ich rozpoznawała gdyż jej ojciec był szanowanym porucznikiem. Czym prędzej Carmen podbiegła do godnego zaufania przyjaciela rodziny trzymającego w pysku zakrwawiony sztylet.

-Oliwierze!  Co tu się dzieje! - nie móc opanować emocji młoda waderka wybuchła doniosłym płaczem. - gdzie rodzice?

-Carmen! Dziecko najmilsze! Biegnij do lasu ile sił w tych długich łapach! - Ton porucznika był przepełniony poczuciem winy i brakiem nadziei. Zielone niczym łąka wiosną tęczówki zapełniły się znaczną ilością słonej cieczy.

I właśnie to wstrząsnęło waderą najbardziej. Brak kontroli nad sytuacją nawet wśród dorosłych.

Wilczyca rozpaczliwie rzuciła się ku miejscu obrośniętym drzewami i inną roślinnością. Z oddali wciąż słyszała te krzyki i nawoływania cierpiących przyjaciół.

 

***

 

-Kim jesteś i kto ci to zrobił? - basior spytał tym swoim beznamiętnym głosem młodą, ranną wilczyce leżącą u jego łap.

Jednak ta nie odpowiedziała, znów zaczęła pluć krwią i dusić się czystym i orzeźwiającym powietrzem. Była mocno ranna, jej prawy bok był praktycznie cały pokryty nacięciami i siniakami. Zapewne wszystkie jej żebra były połamane zarówno jak i miednica. Cudem jeszcze w ogóle żyła i Merlin dobrze to wiedział. Jej los nie potrwa jeszcze długo.

-Conan… mój mą.. - kolejny kaszel krwią nie pozwolił jej dokończyć. - Runa planuje… spali jaskinie i dzieci!

Oh, no tak, stara dobra Runa. Ona potrafi się nieźle zabawić, musiała bardzo tęsknić za Merlinem skoro dopuściła się do takich czynów. Basior parsknął kpiącym śmiechem i raz jeszcze spojrzał na konającą waderę.

-Conan… stary dobry przyjaciel, niezmiernie ciekawi mnie czy uzyskał wreszcie tą rangę oficera. - wilk udawał chwilę zastanowienia po czym dodał - Ale żeby tak własną żonę urządzić?

Tuż po chwili wilczyca wydała ostatni dech u stóp czarnego basiora. Jej łeb opadł bezwładnie a ciało z pewnością już niedługo miało się wychłodzić. Merlin skrzywił się lekko po czym w ramach oddania szacunku zmarłemu, pochylił lekko łeb. Za pomocą własnych łap opuścił powieki samicy i ułożył jej ciało w bardziej taktownej pozycji. Te czynność przeszkodził mu nieznajomy zapach młodego wilka. Młode wilczątko już po chwili wybiegło z chaszczy i rzuciło się w stronę trupa.

-Mamusiu? Wstawaj, musimy uciekać - wykrzyczało te słowa po czym zaczęło ciągnąć nieżywą za jedną z kończyn. 

Merlin nie jednokrotnie widział takie sytuacje, działo się tak przeważnie po wykonaniu jakiegoś zlecenia, zazwyczaj dopiero po wykonanym zadaniu okazywało się iż ofiara miała szczenięta. Na szczęście tej nocy to nie on był mordercą. Takie sceny nie ruszały go ani trochę, sam utracił rodziców w młodym wieku.

-Ona nie żyje, zgaduje, że to ty jesteś Carmen. - odwrócił się ku odejściu - jak to jest być córka zdrajcy? - wyszeptał, jego źrenice znacznie się powiększyły a na pysku wymalował się wspaniały uśmiech szaleństwa,  w tamtym momencie był naprawdę przerażający.

Odwrócił się raz jeszcze do samiczki która aż cofnęła się w niepewności. Niechciała wierzyć zapewne iż za to wszystko odpowiedzialny był jej ojciec. Zazwyczaj ojcowie są pewnymi autorytetami u dzieci, tak było na pewno i w tym przypadku. Młoda raczej bardzo kochała swoich rodziców a samiec był tym za którym chciała podążać. Wspaniały wzór do naśladowania, dobry żart.

Czarny wilk znów wypełnił się obojętnością po czym powolnym krokiem udał się w stronę własnego, bezpiecznego domu. Niezbyt interesowały go tak żałosne problemy innych, teraz naprawdę miał dla kogo żyć i nie zamierzał poświęcać się dla jakiegoś nieznajomego dobra. Kim by on był, bohaterem? Chyba nie w tym życiu, tu i teraz to on był tym złym . O Runie miał już dawno wyrobione zdanie, z pewnością była typem osobowości, której trudno znaleźć punkt zadowolenia. Szuka rozrywki w bólu i cierpieniu i nie jest to wcale dziwne. Skoro tylko to daje jej przynosiło przyjemność, trudno było by jej tego zakazać. Wbrew pozorom samica nie jest taka silna, ma mnóstwo słabych punktów, które w walce można łatwo wykorzystać. Merlin poznawał ją praktycznie przez całe swoje życie, znał ją lepiej niż ona samą siebie. Świetnie wie co lubi na śniadanie i gdzie uderzyć żeby najbardziej zabolało. Waderę jest naprawdę łatwo pokonać.

-Mogę iść z Panem? - wyszeptała czerwonooka dreptająca przy łapach czarnego basiora. W jej oczach widać było jak bardzo przeżyła zdradę ojca i śmierć ukochanej matki.

-Nie. - odpowiedział lekko podirytowany Merlin, który w głębi mocno bił się z myślami.

W krótce miało świtać a on chciał zdążyć na poranny trening który tego dnia prowadziła Alessa wraz z Ketosem. Mógł się naprawdę wiele nauczyć, taka okazja nie zdarza się często. 

-Wujku Merlinie… - i tu basiora zgięła,  skąd znała jego imię? Jak długo wiedziała że wilk znał się z jej ojcem? - tata mi o panu dużo opowiadał…

-W porządku - odezwał się wbrew swoim zasadą, skąd w nim w ogóle taka dobroduszność? - Zajmę się tobą tylko jeśli mi coś obiecasz.

Niespodziewany zwrot akcji, oziębła istota nieszanująca czegoś takiego jak szczenięta zgodziła się na opiekę tego małego i nieprzydatnego stworzenia? Niemożliwe. Sam Merlin nie wierzył we własne poczynania jednak jego honor nakazywał mu postąpić właśnie w ten sposób. Nieważne co Conan zrobił, ważne, że kiedyś się przyjaźnili. Poza tym, będzie miał okazję wytrenowania naprawdę dobrej wojowniczki.

Oczy Małej znacznie się powiększyły a ogon wydawał niemalże niezauważalne ruchy w jedną i w drugą stronę. W waderze rodziła się nadzieja na nowe, bezpieczne życie, które zapewnić jej miał ten oto przerażający, chudy basior. Dla samego Merlina wizja tej przyszłości nie była tą zadowalającą. Utrzymanie szczenięcia będzie kosztowało go naprawdę wielkiego wysiłku.

-Będziesz trenowała do utraty tchu a gdy nadejdzie pora, wspólnie zabijemy Runę. 

-Obiecuje.

 

KONIEC