Gdy uniosłam łeb pośród ciemności, w moim umyśle nie rozległo się pytanie: ,,Gdzie jestem?". Choć zewsząd otaczała mnie czerń, nie czułam przed nią lęku. Z niewyjaśnionych przyczyn byłam pewna, że mrok łaskoczący moje futro niczym krople wody towarzyszył mi od narodzin; stawiał ze mną pierwsze kroki i z każdym dniem rozwijał się coraz bardziej.
Zamrugałam, choć doskonale wiedziałam, że to nic nie da- nie mogłam przecież odegnać panujących ciemności. Nie bałam się mroku, a brak światła działał na mnie niemalże kojąco; wiedziałam, że w pustce, gdzie na nikogo nie mogę się natknąć, jestem bezpieczna. Nikt na mnie nie poluje, nigdzie nie kryje się zwierzyna, nad której życiem tak bardzo ubolewałam, gdy wtapiałam kły w miękkie, soczyste mięso.
Pomimo tych zapewnień, których byłam w niewytłumaczalny sposób pewna, gdy tylko otworzyłam oczy, tuż przed moim pyskiem zatańczył drobny, brązowy liść. Przypatrzyłam mu się uważnie, choć nie było w nim niczego nadzwyczajnego- nie budził wspomnień głęboko ukrytych w mojej pamięci ani nie kojarzył się ważną dla mnie osobą bądź miejscem. Gdy raz jeszcze zacisnęłam powieki i ponownie się rozejrzałam, ze zdziwieniem stwierdziłam, że budzący ciekawość liść zniknął; na jego miejscu stała dorodna, brązowawa wilczyca, a jej ciało zdawało się być lekkie niczym piórko, jakby w rzeczywistości było tylko cichym podmuchem wiatru.
Oczy nieznajomej patrzyły na mnie wymownie, brwi marszczyły się gniewnie. Wizja zawładnęła całym moim ciałem, była zbyt realistyczna, bym była w stanie odróżnić ją od fałszu. Zadrżałam, spoglądając w zimne, niebieskie ślepia... nagle nie były pełne spokoju i zrozumienia tak jak kiedyś; teraz gościł w nich chłód i irytacja. Wilczyca uniosła pysk, pośród ciemności patrząc na mnie z góry.
-Sądziłam, że jesteś zdolna ocalić czyjeś życie-mruknęła, obnażając kły. Gdy jej głos rozległ się echem pośród pustki, poczułam, jak lodowata obręcz przerażenia zaciska się wokół mojej szyi niczym ciasno zawiązana lina. Ten głos... wiedziałam, do kogo należał. Słyszałam go wiele razy, od rana do wieczora, każdego dnia. Nie potrafiłam uwierzyć własnym ślepiom. Czy ta, która przede mną stała, to naprawdę była... Telisha? Trwoga chwyciła mnie za serce, a umysł przesłoniła mgłą. W jednej chwili poczucie bezpieczeństwa dotrzymujące mi towarzystwa zniknęło, zupełnie jakby spłoszone obecnością piaskowofutrej.-Zawiodłam się. Myślałam, że wśród moich uczniów nie ma żadnego zdrajcy!
Pokręciłam przecząco łbem, podkulając pod siebie ogon. Chyląc łeb w przerażeniu, moje futro obszedł lodowaty strach.
-P-przepraszam...-wyjąkałam drżącym głosem. Nie miałam pojęcia, za co przepraszam; jednak skoro spadł na mnie gniew mojej własnej nauczycielki, oznaczało to, że popełniłam jakiś niewybaczalny błąd. W jednej chwili poczułam się słaba i bezużyteczna.-Nie wiem, co powiedzieć...
Wadra strzepnęła niecierpliwie ogonem.
-To jest twoja wymówka? Nie masz pojęcia co robić? Przekazałam ci całą potrzebną wiedzę, a ty nie potrafisz jej odpowiednio wykorzystać?-w jej głosie rozbrzmiewało rozczarowanie. Obejrzała się dookoła, otrzepując futro.-Spójrz sama, do czego to prowadzi!
Posłusznie podążyłam za jej spojrzeniem. Rozejrzałam się pośród mroku. Rozmawiając z zagniewanąTelishą, nawet nie spostrzegłam, że dookoła przybyło nowych wilków. Choć znacznie się różniły, ich pyski wyglądały tak samo; miały zmarszczone brwi i wpatrywały się we mnie z nienawiścią. Poczułam, jak zamieram ze strachu, wstrzymując ze zgrozą oddech. Różnokolorowe sierści migały przed moimi oczami, skrzydła mieszały się z ogonami, a pyski z uszami. Pośród głuchej ciszy wyraźnie słyszałam stukot pazurów pośród nieprzezwyciężonej czerni.
Obok Telishy niespodziewanie znalazł się biały wilk. Jego skrzydła były złożone, smętnie wisiały, ciągnąc się po ziemi. Liczne ogony także były opuszczone. Spojrzałam wilkowi w ślepia; patrzyły na mnie dwie tęczówki- żółta i niebieska. Serce podeszło mi do gardła, gdy pojęłam, że przede mną stoi Arelion, ze złością się we mnie wpatrując. Położył po sobie uszy, przełykając cicho ślinę.
-Zabiłaś ją!-wrzasnął, a jego głos rozległ się zimnym echem. Wściekłość wisiała w powietrzu, gniewne spojrzenia wwiercały się we mnie uporczywie.-Wierzyłem w ciebie!-rozpacz wstrząsnęła jego słowami.-Wierzyłem w twoje umiejętności! A ty...-zacisnął zęby, marszcząc jeszcze bardziej brwi.-A ty zawiodłaś!
,,O kim on mówi?"-wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. Nie rozumiałam, kogo miał ma myśli. Choć nie do końca pojmowałam, o kim była mowa, byłam pewna jednej rzeczy; byłam mordercą.
Rozejrzałam się dziko, kręcąc jednocześnie łbem. Poczułam, jak zaczyna dzwonić mi w uszach.
,,Ja nikogo nie zabiłam, nikogo!".
-Nie, ja...-zaczęłam, ale przerwał mi silny, zdecydowany głos. Wyraźnie rozbrzmiewał ponad łbami innych wilków. Spojrzałam w stronę, z której dochodził. Spośród licznego tłumu wystąpił niewielki wilk o rozłożystych skrzydłach. Jego ślepia zdawały się błyszczeć spod zmierzwionej, zwisającej smętnie grzywki.
-Zamordowałaś Cirillę!-wrzasnął oskarżycielsko, stąpając twardo po ziemi. Huk jego łap na twardym podłożu rozbrzmiewał tak samo donośnie, jak jego słowa.-A potem mnie!-przekrzywił łeb, a z jego pyska niespodziewanie pociekła strużka krwi. Z plaśnięciem polała się po ziemi. Cofnęłam się, z trudem uciszając krzyk rosnący w mojej piersi. Nikogo nie zabiłam! Nikt nie umarł!
,,NIE!"-w mojej słowie rozbrzmiały donośne słowa rozpaczy.-,,To niemożliwe! Oni nie zginęli!"-niedowierzanie wstrząsnęło moją duszą, a ja rozpaczliwie próbowałam odzyskać kontrolę nad odmawiającym współpracy ciałem.
Kolejne głosy przebijały się przez mrok.
-Kto będzie twoją następną ofiarą?
-Kogo zamierzasz zamordować tym razem?-rzucił ktoś z tyłu. Rozglądałam się za głosami, a żal coraz bardziej przygniatał mnie do podłoża.
-To wszystko twoja wina! Nie powinno cię tu być!-obrzucił mnie ktoś z tłumu. W jednej chwili potok oskarżeń zalał mnie niespodziewanym strumieniem. Wielkie fale szarpały mnie bez litości, z trudem łapałam dech. Poczułam, jak jakieś futro muska moją łopatkę. Cała w nerwach, podskoczyłam na ten niespodziewany dotyk. Machnęłam energicznie łbem, przenosząc wzrok z tłumu na wilka, który niespodziewanie znalazł się tuż obok mnie. Telisha patrzyła na mnie smutnym wzrokiem, lecz jej pysk nie pokazywał żadnych emocji. Stała przede mną, zimna i niewzruszona.
-Teraz rozumiesz?-mimo rozlegającego się zewsząd hałasu, jej głos bez trudu docierał do moich uszu. Mówiła cicho i spokojnie; nagle była przeciwieństwem tych wszystkich wilków, których w niewyjaśniony sposób zawiodłam.-Wiesz teraz, co się stanie, gdy będziesz ciągle stała w miejscu i rozpaczała nad swoim losem?-przeniosła spojrzenie na wrzeszczący tłum. Wilki z otwartymi do krzyku pyskami przybliżały się do mnie, zamykając mnie i moją mentorkę w kręgu.-Nie możesz się wahać. Na tym polega praca uzdrowiciela-westchnęła, zerkając na mnie krótko.-Obojętnie, jak beznadziejna sytuacja by była, musisz zawsze brnąć do przodu i kurczowo chwytać się nadziei. W innym przypadku...-uniosła łapę, mierząc pazurem w stronę przekrzykujących siebie wilków. Podążyłam spojrzeniem w kierunku, który wskazywała, także wpatrując się w tłum. Prócz Areliona i Mitchella, dostrzegłam inne pyski, tak samo znajome. Prawda spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba. Te charakterystyczne futra, oczy i ogony; to zewsząd otaczała mnie Wataha Wilków Burzy!-...oni wszyscy zginą.
***
Zbudziłam się, drżąc na całym ciele i z trudem hamujący krzyk przerażenia rosnący w mojej krtani. Zakrztusiłam się własną śliną; kaszlnęłam głośno parę razy, oddychając płytko, zaś całe futro miałam sklejone od potu. Rozejrzałam się dookoła, starając się zagłuszyć uciążliwe dzwonienie rozlegające się w moich uszach. Wpatrzyłam się w ścianę Jaskini Uzdrowiciela, starając się złapać oddech. Ciało miałam całe obolałe, a każdy jego skrawek pulsował bólem, zupełnie jakby ktoś obrzucił go gradem kamieni. W grocie panowała ciemność, niedawno zapalone ognisko zgasło i stało się zimną kupką zwęglonego drewna i szarego popiołu. Świetliki trzymały się bez trudu kamiennego sklepienia, co jakiś czas leniwie poprawiając swoje skrzydełka. Czerpiąc moc z panujących zewsząd ciemności, zdobywały siły, by w każdej chwila na hasło ,,Światło" zaświecić ciepłym blaskiem.
Zastanawiałam się, która mogła być godzina. Bluszczowa kotara zasłaniała widok na obóz i zazwyczaj krzątające się w nim wilki. Czy słońce zdążyło już wstać? Czy już nastał ranek?
Oddychając ciężko przez nos, powoli zaczynałam dochodzić do siebie. Uspokajałam się, choć szalone myśli gnały dziko poprzez mój łeb, niszcząc wszystko na swojej drodze niczym niebezpieczne stado jeleni. Przed oczami nadal miałam gniewny wyraz pyska Telishy, a także rozwścieczone wilki, z nienaturalną wręcz cierpliwością oczekujące chwili, w której mogłyby rzucić mi się do gardła i zemścić się za ich niesłuszną śmierć. Szaleństwo lśniło w ich ślepiach niczym łzy podświetlane promieniami zachodzącego słońca.
,,Kto będzie twoją następną ofiarą?"-w kącikach umysłu rozbrzmiały ich pełne żalu głosy.-,,To wszystko twoja wina!".
Słyszałam także i stanowczy, pełen smutku i stanowczości ton Telishy, rozlegający się wokół mnie uciążliwym echem.
,,Przekazałam ci całą potrzebną wiedzę, a ty nie potrafisz jej odpowiednio użyć? Spójrz sama, do czego to prowadzi!"-zacisnęłam powieki, starając się przegonić z własnych myśli wspomnienia okrążających mnie towarzyszy.-,,W innym przypadku oni wszyscy zginą".
Nie chciałam wierzyć jej słowom. Nie chciałam wierzyć w to, co powiedziała, w to, co mnie spotkało w tym okropnym śnie. Wszyscy oskarżali mnie o własną śmierć... Arelion, Mitch... każdy narzucał mi popełnione błędy. Każdy z nich był przekonany, że zabiłam niewinną waderę...
Nagle myśli pomknęły do przodu, wyprzedzając niespodziewanie całą moją świadomość. Ponownie ujrzałam wydarzenia z ostatnich paru godzin- Cirillę kulącą się na ziemi, jej ciało dygoczące z wycieńczenia, a także troskę wyraźnie malującą się na poważnym pysku Areliona.
,,Ciri..!"-rozbrzmiało w mojej głowie, a ja natychmiast zerwałam się w stronę swojej pacjentki. Nawet nie dokończyłam swojej myśli, gdyż pośród mroku wyłapałam jej niewyraźną sylwetkę. Stała na swoim legowisku ze zwierzęcego futra, a jej ciało było wilgotne od potu i całe dygotało. Z jej ciemnych, zamglonych oczu ciekły łzy. Strach chwycił mnie za serce, a ja sama struchlałam, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Odebrało mi zarówno mowę, jak i władzę nad kończynami.
Wilczyca zginała się w pół, drżąc jak w febrze. Czarna sierść była zmierzwiona i brudna od pyłu z ogniska, ciężki oddech z trudem wyrywał się z jej zaciśniętych szczęk.
Jedyne, na co potrafiłam się zdobyć, było wykrzyknięcie imienia wadery. Gdy je zignorowała, paraliż obezwładniający moje łapy ustąpił, pozwalając mi doskoczyć do cierpiącej wilczycy. Wypowiedziałam donośnie i ze zdecydowaniem jej imię, lecz słowa zaryły się gdzieś w kącikach własnego umysłu, zmieniając się w nic nieznaczącą pustkę.
Młódka spostrzegła ruch u swojego boku. Z ogromnym trudem uniosła łeb i spojrzała w moją stronę. Pośród ciemności i jej migających, błękitnych pasm, jej oczy były podkrążone i pełne łez. Odezwała się pośród zapadłej nagle ciszy, lecz jej głos był słaby i ledwo słyszalny.
-Boli...-wyjąkała, kładąc po sobie uszy.-Brzuch mnie znowu boli...