-Etrio, jesteś tutaj?-drgnęłam, gwałtownie wyrwana ze świata własnych myśli. Znajomy, donośny głos rozległ się głośnym echem od kamiennych ścian jaskini, niewątpliwie dochodząc z dworu. Dotarło do mnie chrupotanie śniegu pod łapami, jasny piasek pod białą pierzynką zaskrzypiał pod ciężarem czyjegoś ciała. Słysząc kroki, odłożyłam na pobliski głaz trzymane w pysku zioła i ruszyłam czym prędzej w stronę wyjścia. To stamtąd ktoś mnie nawoływał po imieniu, wyrywając z pracy i codziennych przemyśleń. Stukot moich pazurów na twardym podłożu rozlegał się monotonnym, niemalże uspokajającym tonem. Parę ledwo świecących jasnym blaskiem świetlików umknęło przed zgnieceniem, wzlatując wysoko w górę i osadzając się na twardym sklepieniu. Srebrny strumień szemrał tajemniczo w rogu Jaskini Uzdrowiciela, niemalże zdając się czerpać swoją moc od niewielkiego ogniska płonącego w pobliżu. Grube drewno jarzyło się kojącymi, ciepłymi płomieniami, co chwila rzucając na boki iskrami.
Podeszłam do bluszczowej kurtyny, nieco odsuwając ją łbem na bok. Zadrżałam, gdy lodowate, zimowe powietrze uderzyło mnie prosto w pysk. Zimny podmuch pochwycił mnie w potężne objęcia, wysysając niemalże wszystkie resztki ciepła, które wcześniej kurczowo gromadziłam w swojej klatce piersiowej. Z trudem powstrzymałam się od jęknięcia na to mroźne uderzenie wiatru, po czym, lekko dygocząc, zerknęłam w stronę przybysza czekającego u wejścia do jaskini. Pośród zimowych, nieprzeniknionych ciemności, ledwo co widziałam wilka, który postanowił mnie odwiedzić w to nieprzyjemne, ciemne popołudnie. Jednak jego futro było jasne i gładkie; zupełnie jakby świecąc tajemniczym blaskiem, przebijało się przez otaczający je zewsząd mrok. Niewielu członków watahy miało białą, zlewającą się ze śniegiem sierść, a także charakterystyczną, nieco długą grzywkę i ogromne, dorodne skrzydła. Para dwukolorowych oczu łypała na mnie czujnie, a małe obłoczki pary wydobywały się z siwego pyska w krótkich, szybkich oddechach.
-Arelion!-wykrztusiłam, wlepiając spojrzenie w basiora przestępującego niespokojnie z łapy na łapę. Białe ogony wilka poruszały się nerwowo na boki, ślepia lśniły niepokojem, a jego całe ciało zauważalnie dygotało.
,,On nie drży z zimna..."-na tyłach własnego umysłu usłyszałam cichy, przepełniony intuicją głosik. W głowie natychmiast zakwitła spanikowana myśl, wbijająca wszędzie swoje korzenia niczym uciążliwy chwast. Niewyjaśnione przeczucie podpowiadało mi, że powinnam zacząć się denerwować. Z przełknięciem śliny powstrzymałam swoje ciało przed ulegnięciem negatywnej emocji.-,,Coś jest nie tak!".
Natychmiast odsunęłam się na bok, rozsuwając szerzej zieloną zasłonę. Liście bluszczu zaszeleściły cicho pod naporem mojego futra. Obojętne, co sprowadzało basiora w moje strony, na razie musiało chwileczkę poczekać.
-Wejdź do środka-poprosiłam skrzydlatego basiora, zapraszając go skinieniem ogona do wejścia do Jaskini Uzdrowiciela.-Tam mi wszystko opowiesz.
Arelion poważnie skinął głową, po czym postąpił naprzód, składając skrzydła, aby nie zahaczyć nimi o kamienne ściany wejścia. Przeszedł obok mnie, drepcząc niespokojnie, po czym obejrzał się, czujnie za siebie zerkając. Powędrowałam wzrokiem tuż za jego spojrzeniem, na miejsce, gdzie przed chwilą stał. Drobne, nieruchome ciałko siedziało bez ruchu na śniegu i kuląc się, obejmowało przednimi łapkami brzuch. Granatowe futro zlewało się z czernią nocy i wyraźnie wyróżniało na tle jasnego śniegu, lecz niezwykłe znamiona zdobiące całe ciałko wadery świeciły słabym, niebieskawym światłem. Co chwila mrugało oni i gasło na parę sekund, po czym znów błyskało czystą, błękitną poświatą. Zazwyczaj czarne, lśniące zaciekawieniem oczy kryły się za zaciśniętymi, ciemnymi powiekami.
W jednej chwili poczułam, jak coś zaciska się na moim gardle, ściskając brutalnie za tchawicę. Strach zdawał się zamrażać moje serce, wyrywać jakąkolwiek kontrolę z umysłu. Cirilla... ona nie wyglądała dobrze. Jej pozycja zdecydowanie nie wróżyła niczego dobrego. Skoro kuliła się w ten sposób, to niewątpliwie znaczyło, że jest z nią coś bardzo nie tak...
Choć Arelion wszedł do środka, wydłużając dystans między sobą a swoją podopieczną, ta ani drgnęła, siedząc w miejscu i sycząc z bólu. Gwałtownie położyła po sobie uszy, gdy po jej ciele przeszedł obezwładniający, zauważalny dreszcz. Na sam widok cierpiącej młódki czułam, jak coś chwyta mnie za klatkę piersiową. Odebrało mi dech, gdy dotarło do mnie, w jak złym stanie jest Cirilla.
Bez zastanowienia podeszłam ostrożnie do wilczycy i trąciłam ją nosem lekko w bark, chcąc zachęcić ją do poruszenia się. Na mój dotyk wadera jeszcze bardziej pochyliła głowę i pisnęła żałośnie, prawdopodobnie czując kolejny skurcz przebiegający przez jej osłabione ciało.
Nagłe ostrzeżenie pojawiło się w niespodziewanie w mojej głowie, przez krótką chwilę przysłaniając moje pozostałe myśli.
,,Ona nie jest w stanie poruszać się o własnych siłach!"-poczułam, jak drętwieję na całym ciele. Pacjentka musiała być w naprawdę okropnym stanie, skoro nie potrafiła sama się poruszyć. Dlaczego było z nią aż tak źle? Dlaczego przyszła do mnie dopiero teraz? Czemu nie odwiedziła mnie wcześniej? Co, jeśli było już zbyt późno, aby jej pomóc?
Chcąc przerwać ponure myśli napływające falami do mojej świadomości, szybko podparłam bok Cirilli i poruszjąc się powoli naprzód, zmusiłam ją do kilku ociążałych kroków. Szłam powoli i uważnie, starając się nie potknąć i nie opuścić osłabionej wadery. Jej skrzydła zwisały bezwładnie; ciężkie i nieruchome ciążyły niczym głaz przytwierdzony łańcuchem do szyi Cirilli. Arelion jednym skrzydłem przytrzymał opadającą, bluszczową kurtynę, ze zmarszczonymi brwiami przypatrywał się swojej podopiecznej. W jego dwukolorowych ślepiach co chwila błyskał żal i zmartwienie, negatywne uczucia skrzyły się w jego tęczówkach niczym ognisko płonące w rogu jaskini. W chwili, gdy udało mi się wejść do groty, basior puścił zieloną zasłonę i pozwolił opaść jej na swoje miejsce. W jednej chwili wokół ponownie zrobiło się ciepło i przytulnie; cały mróz został od nas odcięty nieprzebytą barierą. Pomimo jednak kojącej temperatury panującej w grocie, zdawało mi się, że wszystko wokół zasklepia się lodem. Ściany, strumień, niespodziewani goście i moje serce w jednej chwili zdawały się być jedynie zimnymi, lodowymi figurami. Choć nie patrzałam w jej stronę, wyraźnie wyczuwałam, jak Cirilla cała dygocze na ciele, jak co chwila przez jej futro przechodzą niepowstrzymane fale bólu. Samka pisnęła, garbiąc się i niemalże osuwając na ziemię.
-Spokojnie...-wyszeptałam cicho, starając się nadać swojemu głosu kojące brzmienie.-Wszystko będzie dobrze-choć sama wypowiedziałam te słowa, bez trudu byłam w stanie wśród nich wykryć barierę niepewności i kłamstwa. Sama nie byłam pewna, czy wszystko w ogóle dobrze się potoczy... Właśnie podtrzymywałam osłabioną, skomlącą z bólu waderę... czy jej młode ciało było w stanie przejść przez te okrutne męki? Czy uda mi się jej w jakiś sposób pomóc? Naprawdę chciałam uśmierzyć jej ból; chciałam, aby dalej nieprzerwanie wertowała pradawne księgi, radośnie machała ogonem przy boku uśmiechającego się Areliona... jednak czy miałam odpowiednie zdolności, aby uratować ją od tego cierpienia? Co, jeśli w rzeczywistości nie miałam wystarczającej wiedzy, aby w jakikolwiek sposób zaradzić jej problemowi...?
Podeszłam do ogniska monotonnie palącego się w rogu jaskini. Jasne płomienie lizały suche gałązki, trzask drewna przerywał ciężkie milczenie wiszące w powietrzu niczym uporczywy dym. Powolnym ruchem ułożyłam na ziemi cierpiącą Cirillę, po czym odwróciłam ją plecami do ognia, aby było jej ciepło w skrzydła. Jej czarne futro rozjaśniło się granatowym blaskiem, przywodząc na myśl wieczorne, wiosenne niebo. Niemal jakby pod wpływem ciepła, migoczące pasma błękitnego światła na ciele wadery zgasły, wtapiając się w czerń futra. Wilczyca zwinęła się w ciasną kulkę, składając wzdłuż własnego ciała skrzydła i popiskując słabo.
Smutne skomlenie pobudziło mnie do działania. Przygnębiające dźwięki niosły ze sobą wszystko, co złe: cierpienie, smutek oraz ból. Po łbie gnały mi wątpliwości, wyprzedzając się co chwila niczym dzikie konie gnające poprzez pustą dzicz. To wszystko stało się tak nagle... Cirilla zjawiła się w Jaskini Uzdrowiciela zupełnie niespodziewanie. To, co jej dolegało, nie było błahym przeziębieniem czy nieszkodliwym katarem. Niewątpliwie był to naprawdę silny ból brzucha, spowodowany na przykład uszkodzeniem ważnych wnętrzności... musiałam zbadać, co tak osłabiło młodą uczennicę i skutecznie zwalczyć to, co sprawiło, że w tej chwili znajdowała się w takim stanie.
Przytknęłam łapę do jej nosa. Przełknąwszy ślinę, liczyłam oddechy, które wyrywały się młódce z pyska. Po każdym wydechu natychmiast następował kolejny, powietrze ze świstem było wciągane przez nos i drżącym oddechem wypuszczane przez krtań. Boki unosiły się i opadały w nierównym tempie.
Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że z Cirillą jest coś nie tak. Oddychała zdecydowanie zbyt szybko, dyszała płytko i nieprzerwanie, jakby wciąż i wciąż uciekała przed niekończącym się koszmarem. Odwróciłam się w stronę Areliona, który na mój ruch natychmiast postawił uszy na sztorc. Jego ogony zadrżały nerwowo.
-Czy wiesz, co jej się stało?-zapytałam basiora, podchodząc do niego. Aby skutecznie uzdrowić jakiegoś wilka, musiałam znać przyczyny, przez które prawdopodobnie zachorował. Może jeśli Arelion będzie wiedział, co przydarzyło się jego towarzyszce, będę miała więcej wskazówek, jak postępować, aby zwalczyć gnębiący ją ból. Białofutry jednak tylko pokręcił smutno łbem, zerkając na mnie krótko swoim skupionym spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na cierpiącą waderę. W jego głosie rozbrzmiewało poczucie winy.
-Nie wiem...-przyznał ostrożnie, marszcząc brwi.-Przyszła do mnie zaledwie przed chwilą, mówiąc, że boli ją brzuch. Sądziłem, że może będziesz wiedziała, jak jej pomóc.
Czułam, jak coś zamiera w moim wnętrzu. Instynktownie wstrzymałam oddech, spoglądając ze spuszczonym łbem na własne łapy. Ciemne pazury wysunęły się wbrew mojej woli, ze zgrzytem drapiąc kamienną posadzkę. Zacisnęłam zęby, opuszczając smętnie ogon. Słowa Areliona odzywały się uporczywym echem w mojej głowie. Raz po raz powtarzałam je na nowo, interpretowałam je powoli i dokładnie. ,,... Będziesz wiedziała...".
Świadomość, że basior wierzył, że uda mi się pomóc jego towarzyszce, naciskała uporczywie na moją klatkę piersiową. Czułam się tak, jakby ktoś na moich żebrach położył ciężki głaz i rozkazał głęboko oddychać. Za każdym razem, gdy nabierałam powietrza, czułam unieruchamiający ciężar, wagę tak wielką, że niemalże niemożliwą do udźwignięcia.
On pokładał we mnie nadzieję... liczył, że będę w stanie pomóc cierpiącej Cirilli. Na samą myśl o tym, czułam, jak mgła bezradności przesłania mój umysł, a rozum odmawia posłuszeństwa. Wątpliwości zalały mnie niczym niespodziewana, wielka fala. Pytania grzmiały w mojej głowie, jedne cichsze, drugie zaś głośniejsze. Już sama nie wiedziałam, jakie emocje wirują w moim wnętrzu; nie potrafiłam się skupić na niczym innym, niż na własnych rozterkach.
,,Co jej dolega?"-martwiłam się.-,,Czy to może być coś szkodliwego?"-im więcej myślałam, tym bardziej czułam, że tracę nad sobą kontrolę. Łapy drżały ze strachu, futro się nastroszyło. Co było z nią nie tak? Co mogło spowodować, że tak kuliła się na ziemi, skomląc słabo? Najbardziej zatrważała mnie odpowiedź która uporczywie co chwila rozbrzmiewała w moim umyśle: ,,Nie wiem".
Nie miałam pojęcia, jak uleczyć chorego wilka!
Żal i poczucie winy wpłynęły do mojego ciała. Czułam, jak moje opanowanie natychmiast się ulatnia; dusza została brutalnie rozerwana przez wszechogarniający smutek. Jak to możliwe?
,,Przecież zawsze jakoś dawałam radę..."-niespodziewanie moje ciało zrobiło się ciężkie i niemożliwe do skontrolowania. Z trudem stałam na łapach. Przed ślepiami przemykały mi chwile, gdy brałam do pyska leki i mknęłam potrzebującym na pomoc. Przecież nigdy nie zawodziłam... udało mi się opatrzyć rany Vixen, ocalić umierającą Red Dust, a nawet wyleczyć niektórych z drobnych przeziębień... dlaczego nagle czułam się taka bezradna? Nie tego uczyła mnie moja mentorka... przecież przekazała mi cała swoją potrzebną wiedzę! Na pewno powiedziała mi o czymś ważnym, o czym teraz zapomniałam!
,,Skup się!"-nakazałam sobie, zaciskając ślepia.-,,Musi coś być...!"-choć wysilałam pamięć, natrafiałam jedynie na pustkę. Myśli były chaotyczne i niespójne, umysł spętany był mgłą bezradności. Otaczała mnie czerń- mrok słabości i rozczarowania.
Uniosłam łeb, potrząsając nim w bezsilnej próbie przypomnienia sobie dawnych wspomnień. Na pewno w nich było coś, co mi pomoże!
Wlepiłam spojrzenie w leżącą na ziemi Cirillę. Czarne futro wyraźnie kształtowało się na tle ognia; żółte płomienie rzucały na ciemną sierść jasny blask. Gdy wytężyłam wzrok, byłam w stanie niemalże ujrzeć boki wadery, nieregularnie podnoszące się w płytkich oddechach. Całe jej ciało drżało nieznacznie; byłam niemalże pewna, że spowodowane było to wycieńczeniem organizmu.-,,Co jednak mogło ją tak osłabić...?".
Wraz z pytaniem, które nagle pojawiło się w mojej głowie, zjawiła się także myśl, która sprawiła, że mimowolnie podskoczyłam z zaskoczenia.
,,Skup się na źródle!"-usłyszałam w umyśle własny, cichutki głosik doświadczenia. Choć pełna wątpliwości, zmarszczyłam brwi i dokładniej przyjrzałam się młódce. Kuliła się, drżąc, a jej skrzydła bez ruchu leżały na ziemi. Cirilla zginała się w pół, tworząc swoim ciałem coś na styl łuku- pyszczek kuliła aż po same tylne łapy. Leżała, dysząc ciężko, a drgawki wstrząsające jej ciałem niewątpliwie brały się właśnie z... brzucha!
Poczułam, jak nagła euforia przejmuje nade mną kontrolę. Podniosłam łeb, stawiając radośnie uszy; nawet ogon sam z siebie zaczął energicznie merdać, rozwiewając piach leżący na kamiennym podłożu. Żal i bezradność w jednej chwili ulotniły się, pozostawiając mnie samą z pozytywnymi myślami. Nie mogłam tracić czasu; już wiedziałam co mam robić!
,,Czemu nie wpadłam na to wcześniej?"-przemknęło mi przez łeb.-,,To oczywiste, że gdy ktoś obejmuje się za brzuch, to z niego bierze się problem!"-nie mogłam uwierzyć, że się tego nie domyśliłam. Pewnie gdybym zorientowała się wcześniej, byłabym w stanie szybciej skrócić męki Cirilli... ale teraz znałam odpowiedź na zaistniałą sytuację i nie mogłam zwlekać ani chwili!
Jeszcze raz spojrzałam na cierpiącą waderę. Wciąż leżała na boku i dyszała płytko, a jej ciałem wstrząsały dreszcze. Jednak, choć wysilałam wzrok, nie potrafiłam dojrzeć jeszcze niczego niepokojącego. Jej stan się nie zmienił.
Zerknęłam krótko na Areliona. Skrzydlaty basior raz po raz spoglądał to na mnie, to na dygoczącą Cirillę. Zapewne martwiło go, że przyprowadził do mnie swoją towarzyszkę, a ja jeszcze niczego nie zrobiłam, aby jej pomóc. Widok bezradnego medyka na pewno każdego pozbawiłby jakiejkolwiek nadziei; teraz jednak nie miałam żadnych wątpliwości. Mogłam bezpiecznie brnąć do przodu, bo wiedziałam już co mam robić.
Doskoczyłam do zwalonego pnia drzewa i przeleciałam wzrokiem po wszystkich znajdujących się w nim ziołach. Kolorowe kwiaty przemykały tuż przed moim pyskiem, różne wonie mieszały się z sobą, tworząc charakterystyczny, niepowtarzalny aromat. Wdychając go z radością, poszukiwałam odpowiedniego leku dla biednej Cirilli. W głowie rysował mi się jego nieomylny wygląd: ciemne, grube liście, łamliwa łodyga oraz niepowtarzalne, fioletowe kwiateczki...
Niemalże go przeoczyłam, gdy z głośno bijącym sercem przesuwałam się w stronę kolejnych ziół rozłożonych na suchym drewnie. W ostatniej jednak chwili zatrzymałam się gwałtownie przy purpurowym kwiecie, wdychając z ulgą jego słodki zapach. To był medykament, którego poszukiwałam: bukwica.
,,Znalazłam!"-hamując narastające w piersi szczęście, pochwyciłam roślinę w zęby i ułożyłam ją ostrożnie na płaskim głazie służącym za twardy stół. Zębami ostrożnie chwyciłam za najbliższy, sporych rozmiarów kamień; dokładnymi ruchami gniotłam nim lekko wysuszone liście, rozdrabniając je na mniejsze części. Miodowy, przyjemny zapach załaskotał moje nozdrza i owiał cały pysk. Z radością wdychałam kojącą woń, co chwila zerkając na leżącą w pobliżu młódkę. Jej ciężki oddech rozchodził się echem od ścian jaskini.-,,Jeszcze trochę, wytrzymaj!"-błagałam ją w myślach, jeszcze szybciej ugniatając fioletowe kwiecie.-,,Znalazłam dla ciebie odpowiednie lekarstwo! Bóle brzucha zaraz miną!"-z myślami pełnymi wiary, odłożyłam skałkę na bok i zaczęłam zbierać rozdrobnione części zioła. Nałożywszy je na pierwszy lepszy liść, dodałam jeszcze troszkę wody z szemrzącego nieopodal strumienia. Pod wpływem skrzących się bursztynowym światłem kropli, rozdrobnione, purpurowe płatki zmieszały się z sobą, tworząc ciemną, ciepłą maź.
Ostrożnie chwyciwszy liść i spoczywające na nim lekarstwo, chwiejnym krokiem skierowałam się w stronę leżącej Cirilli. Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę Arelona; basior marszczył brwi i przestępował niespokojnie z łapy na łapę, wyraźnie zatroskany.
Kucnęłam przy waderze, uspokajająco głaszcząc ją po brzuchu. Był wzdęty i dziwnie twardy, mięśnie były wyraźnie napięte, a całe ciało lekko drżało z wysiłku. Widok okropnego stanu Cirilli chwycił nie za serce. Przełknęłam ślinę. Z trudem powstrzymałam żal owładający powoli moim ciałem; nie mogłam przecież tracić nadziei! Skoro odnalazłam właściwe zioło i odpowiednio je przyrządziłam, nie miałam powodów, aby się bać. Mimo własnych, rozpaczliwych wręcz zapewnień, miałam dziwne, nieokiełznane uczucie, że nie powinnam cieszyć się na zapas; to jeszcze nie był koniec...
Starając się zdławić nieprzyjemne wrażenie, podsunęłam pod pysk Cirilli zielony, gładki liść i nałożoną na niego pastę. Głaskałam zmierzwione futro wadery, starając się jej dodać nieco otuchy.
-Zjedz to-poprosiłam łagodnie, delikatnym ruchem przesuwając pysk młódki pod samą maź. Jej nos wyraźnie się poruszył.-Za moment poczujesz się lepiej.
Na moje słowa wilczyca ostrożnie otworzyła oczy i rozejrzała się sennie. Jej ślepia były podkrążone i zamglone.
-Boli...-jęknęła, posyłając mi błagalne spojrzenie proszące o skrócenie cierpień. Dotknęłam łapą jej łopatki, delikatnie zachęcając ją do przełknięcia fioletowo-zielonej masy.
-Zaraz przestanie-odparłam łagodnie i wskazałam pyskiem leżące na ziemi lekarstwo.-Spróbuj tych ziół. Po nich ból powinien minąć.
Cirilla słabo pokiwała łbem i ostrożnie zlizała trochę mazi, przymykając na chwilę oczy, by ocenić smak podanego lekarstwa. Słodka roślina musiała jej jednak przypaść do gustu, gdyż niemal natychmiast pochłonęła jej całą resztę. Z zadowoleniem obserwowałam, jak wadera zlizuje resztki leku z wąsów i ponownie układa się w kłębek.
-Teraz możesz sobie trochę pospać-wymruczałam do niej łagodnie i okryłam jej ciało najbliżej leżącym futrem z pobliskiego legowiska, po czym podeszłam do wciąż niespokojnego Areliona, starając się stąpać jak najciszej, by nie obudzić zasypiającej Cirilli.
-Jest dobrze-sprzeciwiając się wzbierającemu w krtani niepokojowi, odezwałam się do basiora zadziwiająco uspokajającym tonem.
-Czy wiesz, co mogło spowodować takie bóle brzucha?-zapytał Arelion, kładąc po sobie pytająco jedno ucho. W jego ślepiach dostrzegłam ledwie zauważalną troskę. Nadal martwił się o swoją podopieczną. Nie mogłam mu na razie nic mówić o rosnącym w siłę nieprzyjemnym uczuciu. To nie był odpowiedni czas.
-Nie jestem pewna-odparłam, delikatnie kręcąc pyskiem.-Ale wolałabym, aby została u mnie na noc-zerknęłam krótko na leżącą spokojnie Cirillę. Jej łeb był ledwo widoczny spod gęstych futer, którymi ją przykryłam. Choć ciałem wadery już nie wstrząsały dreszcze, wolałam ją jeszcze przez jakiś czas mieć na oku. Nie byłam w stanie zignorować nachodzącego mnie złego przeczucia.-Tak na wszelki wypadek.
Arelion spoważniał na moje słowa, stawiając czujnie uszy. W jego oczach skrzyła się wyraźna gotowość. Jednak nie był w stanie uczynić nic więcej dla swojej towarzyszki, więc jedynie zerknął w jej stronę, napawając się jej widokiem. Jego ślepia zauważalnie wyłapywały każdy fragment jej ciała; zupełnie jakby mistrz opuszczał swoją uczennicę na zawsze.
Machnął delikatnie swoimi ogonami, jakby w myślach żegnając się z Cirillą. W jego ślepiach czaiły się żal, troska i podenerwowanie. Wiedząc jednak, że rozmowa między nami się już zakończyła, skłonił lekko łeb w moim kierunku i wycofał się w stronę kotary z bluszczu.
-Dziękuję, że jej pomogłaś, Etrio-oznajmił z powagą, lecz w jego głosie czaiła się nutka wdzięczności.-Przyjdę jutro zobaczyć, jak się miewa-wraz z tymi słowami obrócił się na pięcie i wyszedł na dwór. Na krótką chwilę w jaskini zatańczył zimowy, chłodny wiatr; lecz zniknął natychmiastowo, gdy zasłona z szelestem opadła na swoje miejsce.
Podeszłam do Cirilli, ostrożnie stąpając po kamiennym podłożu i starając się nie czynić zbyt wielkiego hałasu. Przystanęłam nad leżącą na ziemi wilczycą, obserwując ją w uwadze i w skupieniu. Wilczyca oddychała miarowo i głęboko; ból najwyraźniej ustąpił, bo jej całe ciało zdawało się być odprężone i rozluźnione. Przykładając łapę do jej pyska, klatki piersiowej, czoła i gardła badałam jej stan zdrowia. Jej łeb był lekko chłodny, nie zwiastował gorączki, a nos był zimny i wilgotny. Puls był bardziej przyspieszony niż u normalnego wilka- było to jednak zrozumiałe w przypadku Cirilli, która zaledwie chwilę temu przeżywała prawdziwe katusze. Poza tym drobnym wyjątkiem jej organizm pracował normalnie i nie wykazywał żadnych niepokojących zmian.
Podłożywszy pod ciało Cirilli trochę mchu i bawełny, by odciąć ją od zimnego podłoża, odsunęłam ją nieco od ogniska, dbając o to, by w czasie snu nieokiełznane iskierki przypadkiem nie wspięły się na jej futro bądź okrycie, którym była przykryta.
Raz jeszcze spojrzałam na drzemiącą spokojnie wilczycę; leżąc bez ruchu, wydawać by się mogło, że zapadła po prostu w krótką drzemkę po wyczerpującym, długim dniu pełnym obowiązków. Któż mógłby się spodziewać, że w rzeczywistości odpoczywała ona po stoczeniu walki z silnymi bólami brzucha?
Pogłaskałam ostrożnie waderę po łbie, starając się ignorować lodowaty dreszcz, który właśnie przebiegł po moim kręgosłupie.
,,Będzie dobrze"-pomyślałam, starając się wmówić swojemu rozsądkowi tak bzdurny fakt. Jak miałam jednak nabrać się na swoje głupie sztuczki, skoro zbliżająca się katastrofa zaczynała przejmować władzę nad moimi zmysłami?
C.D.N.