· 

Górski nieprzyjaciel [Część #24] – Sojusz i komplikacje

Po dwóch dniach nieustannych poszukiwań, w końcu nastała wyczekiwana przez wszystkich noc. Wilki były już bezpieczne w kryjówce, a niebawem miała być północ, Deimon powinien być już w okolicy by upewnić się, że jego żona i szczenięta, rzeczywiście żyją i są pod opieką medyków watahy. Arelion poszedł na zwiad, by go znaleźć i od dłuższego czasu nie było śladu ani po jednym, ani po drugim samcu. Alessa kręciła się nerwowo po dziupli, nie wiedziała, czy wszystko się powiedzie, nie wiedziała, czego może oczekiwać po basiorze. Bo co jeśli przyjdzie ze wsparciem? Nie dość, że znajdą ich kryjówkę, to jeszcze nie daj Boże, kogoś skrzywdzą, niepokój wisiał tej nocy w powietrzu.

 

Jej zdenerwowanie podzielała również druga alfa, co prawda z jej zachowania było ciężej to wywnioskować, bo jak zawsze starała się być opanowana i nie dać się ponieść emocjom, jednak i ona czuła swojego rodzaju niepokój, nikt nie wiedział co wyniknie ze spotkania z potencjalnym sojusznikiem.

 

- Z tego co opowiadała Róża, wnioskuje, że jest to raczej ułożony basior, nie będzie na tyle głupi by przyprowadzać tu kundle Erasta – powiedziała nagle Vesna jakby czytając w myślach kremowofutrej, przerywając w ten sposób grobową ciszę, która panowała od dłuższego czasu w kryjówce.

- Też tak mi się wydaję, tym bardziej, że ma tutaj coś, co jest dla niego na pewno ważne… Raczej by nie ryzykował straceniem tego – mówiąc to Alessa spojrzała na śpiącą wraz ze szczeniętami wspomnianą wcześniej waderę.

- Jeśli mogę się wtrącić, nie wiem czy to dobry pomysł go tu przyprowadzać – zawahał się Midnight, co prawda pierwsza alfa również nie była zachwycona myślą, że pozna ich położenie, ale innego wyjścia w tej chwili nie było.

- Ale Róża jest zbyt słaba by gdziekolwiek iść, a ponadto, ma jeszcze dwa malutkie szczeniaki, powinna zostać tutaj, jest ciepło i bezpiecznie, to dla niej najlepsze wyjście – wyjaśniła jak zawsze troskliwa Alice, z której zdaniem też nie można było się nie zgodzić.

- Tak naprawdę jest to obca wadera… - powiedział pod nosem niezadowolony heros.

- Midnight, jesteś herosem, a tak samo jak zadaniem walkirii tak i waszym jest chronienie słabszych… To jest naszym celem, nawet jeżeli ten ktoś nie jest członkiem watahy – odparła stanowczo Alessa. – Uwierz, że gdyby nie potrzebowała pomocy i byłaby wroga nastawiona, to sama bym jej nie pomogła, ale w tym przypadku musieliśmy – dodała, by nieco rozjaśnić całą sytuację.

- Po prostu mam nadzieję, że to nie jest jakaś zagrywka… To wszystko wydaję się być podejrzane – odparł basior, którego wątpliwości nigdy nie opuszały.

- Dobrze, że jesteś czujny. Musimy być przygotowani na wszystko. Z reguły na wojnie nie ma żadnych zasad – pochwaliła go kolorowooka, uśmiechając się do niego nieznacznie.

- Tak, uważam, że warto mieć w oddziale wilki, z trzeźwym umysłem – dodała Vesna, która po części zgadzała się z jego przypuszczeniami, była przygotowana na każdą ewentualność.

- Cóż… Uważam, że raczej nie jest to żadna pułapka, nie sądzę by ktokolwiek poturbował tak ciężarną waderę, tylko po to by skopać tyłek jakieś watasze… To niemoralne i okropne, po prostu ciężko było by mi w to uwierzyć – rzekła Alice, która zdecydowanie stała murem za Różą, być może poznając ją trochę lepiej podczas jej porodu.

 

Zapewne ich dyskusja trwałaby dalej, gdyby nie fakt, że przy wejściu do ich drzewa, pojawił się wyczekiwany samiec, widać po nim było zmęczenie oraz ulgę, że Arelion go przyprowadził.  Kolorowooka skinęła na znak wdzięczności głową w kierunku cudotwórcy, na co ten też się ukłonił, cieszyła się, że wypełnił powierzone mu zadanie.

 

- Beze mnie raczej ciężko było by ci tu trafić – rzekł dumny z siebie gamma, z pewnością mając przy tym rację.

- To na pewno, dziękuję Ci, zatem gdzie Róża i moje dzieci? – również skinął głową w kierunku skrzydlatego basiora i zaczął się nerwowo rozglądać po dziupli.

- Tutaj – odparła niemal szeptem Alice, pokazując wilkom znak, że mają się odsunąć od śpiącej wilczycy, ułatwiając w ten sposób Deimonowi dojście do niej.

 

Zielonooki nie potrzebował już niczego więcej usłyszeć. Podszedł do swojej żony i delikatnie trącił ją nosem, na co ta natychmiast się obudziła. Odchyliła tylnie łapy oraz ogon, by pokazać mu ich dzieci, malutkie śpiące kuleczki, nawet nie wiedziały, że stoi nad nimi ich ojciec. Scena przypominała niczym akt z filmu, wataha przyglądała się temu ze spokojem i radością, jednak najbardziej ze wszystkich cieszyły się  Alice i Etria, które mogły być dumne z siebie i z opieki jaką zapewniły Róży, bowiem to dzięki nim Ajakos i Runa, przyszli na świat, gdyby nie one, ich los zapewne byłby przesądzony...

 

- Są piękne Różo… - zachwycił się nimi od razu Deimon, teraz było widać jego dobrą stronę, nie wojownika, który zabija na zlecenie, tylko kochającego męża, a teraz i ojca.

- Tak, gdyby nie oni, one by nie przeżyły… - powiedziała ze łzami w oczach wilczyca, wtulając się w sierść basiora, widok tego sprawiał, że robiło się lepiej na sercu, coś na kształt dobrego zakończenia, pomimo tego, że wszyscy wiedzieli, że to jeszcze nie koniec.

- Tak to na pewno, ale jeszcze pewniejsze jest to, że zabije Erasta za to co Ci zrobił… Miał Cię nie skrzywdzić, taki był układ, a on… Skurwiel… - westchnął tylko na samą myśl o swoim przywódcy. – Nie daruje mu tego Różo, przysięgam… - dodał, tuląc jeszcze mocniej swoją małżonkę i szczenięta.

- Tylko nie daj się skrzywdzić, proszę… Potrzebujemy Cię, jesteś już nie tylko moim mężem, ale i ojcem, one potrzebują nas obu – rzekła ze zmartwieniem matka dzieci, której wyraźnie zależało na tym, by stworzyć z samcem szczęśliwą rodzinę.

- Wiem najdroższa, wrócę z tarczą, bądź na niej… Ale na pewno wrócę – obiecał jej, choć Alessa z doświadczenia wiedziała, że takich obietnic lepiej nie składać. – A teraz odpocznij najmilsza, mamy sojuszników, pokonamy tego Skurwysyna – dodał, ocierając się nosem o pyszczek wadery, oraz potarł delikatnie i czule szczeniaki, które jeszcze niczego nieświadome spały wtulone w swoją matkę.

 

Chwilę tak jeszcze posiedział przy swojej rodzinie, do momentu aż wilczyca nie zasnęła. Nie trwało to długo, bowiem samka była zmęczona porodem i całą tą zaistniałą sytuacją, jeszcze minie wiele godzin zanim dojdzie do siebie po tym wszystkim. Część blizn zostanie prawdopodobnie już na zawsze, oszpecając piękną szatę wadery, czas niestety nie leczy wszystkich ran, a już na pewno nie tych psychicznych, a Róża na pewno nie zapomni tego koszmaru do końca życia...

 

- Prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie odwdzięczyć się za to co zrobiliście dla mojej żony, za to co zrobiliście dla mnie. Mogę jedynie wam obiecać, że macie moje wsparcie i poparcie podczas walki z Erastem i jego armią. Moja osobista grupa, którą szkolę, na pewno stanie po mojej stronie, zatem przynajmniej połowa jego armii, będzie walczyć z nami, bowiem są oni wierni tylko jednemu generałowi, a mianowicie mnie – odparł z wdzięcznością i dumą wpatrując się w alfy watahy.

 

- Wspaniale, przyda nam się takie poparcie, dzięki temu nasze szanse na wygraną znacząco wzrosną – uśmiechnęła się do niego kolorowooka wadera. – A tak swoją drogą, mów mi Alessa, nie zdążyliśmy się nawet poznać – dodała, po czym przedstawiła resztę watahy.

- W porządku Alesso i Vesno, mam jeszcze jedną prośbę, jeśli mogę… - mówiąc to spojrzał na obie wadery, widać było, że od początku darzył je wielkim szacunkiem, pomimo tego, że w normalnych okolicznościach byli by zapewne na tym samym stanowisku.

- Słuchamy zatem – odparła błyskawicznie cynamonowofutra, która zainteresowała się prośbą rozmówcy.

- Chcę wykończyć go osobiście, po prostu chce go zabić za to co zrobił mojej rodzinie, tylko tyle – rzekł niezwykle pokornie, widać było, że basior miał do czynienia z dyplomacją i wiedział jak rozmawiać.

- To nie będzie żaden problem, jeśli wygramy, będziesz mógł się na nim zemścić, uważam, że należy Ci się to – zgodziła się kremowofutra walkiria, bowiem jej nie zależało na śmierci basiora, tylko na tym, by wataha była bezpieczna. – Też nie masz nic przeciwko Vesno? – kolorowooka zwróciła się w jej kierunku.

- Nie, myślę, że faktycznie zasługuje na śmierć z Twoich łap, wystarczająco długo byłeś szantażowany i oszukiwany przez niego – zgodziła się z przedmówczynią.

- Dziękuję zatem zdradzę wam szczegóły dotyczące jutrzejszej walki oraz kiedy moja armia dołączy do was, póki co niech Erast myśli, że jestem po jego stronie i nie wiem co się stało z Różą, tym bardziej, że wieści o niej dostaje od jego przydupasów, którzy jak widać kłamią, skoro ona jest tutaj… - ostatnie zdanie mocno zaakcentował wyraźnie poddenerwowany tym, jak został zmanipulowany przez tego potwora.

 

Po rozmowie, Deimon wrócił do jaskiń, nie mógł zostać na noc, gdyż to zainteresowałoby gońców Erasta, których wysyłał na zwiady, póki co generał miał zaufanie swojego przywódcy i nie mógł go stracić, przynajmniej do jutrzejszego dnia, gdyż odgrywał w tym wszystkim za dużą rolę. 

Plan wyglądał następująco, jeden z nich miał przyprowadzić naszych do jaskiń, w celu pomocy, oczywiście to nie była prawda, na to zadanie, Erast wyznaczył Deimona, w jaskiniach mieli przewagę, bo tylko oni je znali, zatem z łatwością pokonaliby najsilniejszą watahę. Następnie pierwsza fala wroga miała zaatakować, a jeśli to by nie wystarczyło następne fale, do momentu aż zabiją alfy. Po śmierci przywódców wataha staje się bezbronna i podatna na manipulację, wadery zostały by nagrodą dla wojowników, szczenięta zabite a samce zrekrutowani na walczących, standardowy system Erasta, który zawsze działał. Jednak nie przewidział tego, że ktoś również pozna ich jaskinie, dzięki kilkudniowym zwiadom, wilki poznały już w większości labirynt jaskiniowy i były w stanie przewidzieć, skąd nadciągnie wróg, ich wygrana była tak naprawdę przesądzona, przy drugiej fali, według planu miała dołączyć do nich armia Deimona, wtedy już powinno pójść gładko… Przynajmniej tak wszyscy myśleli.

 

Plan na pewno nie spodobał się wszystkim, ale był wykonalny i to było najważniejsze. Alessa wraz z Arelionem szykowali swoje oddziały do walki, czekało ich kolejne wyzwanie i chociaż mieli plan działania, to mimo wszystko każdy czuł niepokój, bowiem nigdy nie wiadomo, czy wszystko pójdzie według ułożonego scenariusza. Przed nimi była ciężka noc, z pewnością pełna wątpliwości i strachu, przed nadchodzącym porankiem, przed nadchodzącą wojną...

 

Wilki wstały już wczesnego ranka, wojownicy zjedli szybkie śniadanie, które zapewnili im Shira i Mitchell, zdecydowanie wzięcie łowców było dobrym pomysłem. Dzięki temu walczące wilki nie traciły czasu i sił na polowanie, a i przy okazji łowcy mogli podszkolić swoje umiejętności. Alessa była dumna z ich skutecznego działania, wiedziała, że wiele ich to musi kosztować, bowiem wyżywienie tak dużej grupy nie jest prostym zadaniem dla dwóch wilków.

 

Chociaż poprzedniego dnia również się sprawdzili, pomogli medykom przy opiece nad rannymi i przy porodzie. Mimo wszystko pierwsza alfa najbardziej była zadowolona z działania jej medyków, postawiła je w ciężkiej sytuacji, a mimo wszystko tak dobrze sobie ze wszystkim poradziły, jednak nie było czasu by otwarcie kogokolwiek pochwaliła osobiście. Liczyła, że po wszystkim będzie jej dane, to wszystko powiedzieć, choć z innej strony nigdy nie wiedziała, czy nie czeka ją ostatnia walka, nikt nie wie, kiedy nastąpi ten ostatni dzień w życiu. 

 

Alessa myślała nad tym przed wojnami, wtedy zawsze się myśli o tym, czego się nie powiedziało i nie zrobiło. I on miała takie rozterki, nigdy nie miała szczeniąt, nie miała kochającego męża, do którego mogła by wrócić po skończonej walce, nie miała nikogo poza watahą, Vesną, Ketosem i Alice, jej najbliższymi sercu wilkami. Pomimo tego, że była na najwyższym stanowisku, miała watahę, nigdy nie była do końca spełniona, w jej życiu nie było basiora, który stanąłby u jej boku podczas walki, a właśnie to jej się marzyło w głębi serca. Marzyła ujrzeć ślub jej pasierba Ketosa z Alice, oraz ich szczenięta. Tak naprawdę nigdy nikomu nie mówiła otwarcie o tym czego pragnie, przez całe życie skupiała się by pomagać i dbać o innych, przekładając swoje życie prywatne na drugie miejsce. Z reguły jej to nie przeszkadzało, jednak przed każdym narażeniem życia, przed walką, dręczyło ją wiele myśli. Może powinna się komuś z tego zwierzyć, może powinna się pomodlić do swych rodziców, może powinna to z siebie wyrzucić, jednak nigdy tego nie robiła. Nie mogła zadręczać swoimi problemami innych, musiała być silna dla reszty, dla watahy, była duchem walki, który zawsze walczy do samego końca. Chociaż w rzeczywistości nie zawsze się tak czuła, przecież to nie ona wybrała sobie to brzemię, gdyby mogła, wybrałaby sobie zdecydowanie łatwiejszy los, zapewne gdyby urodziła się kimś innym, w innych okolicznościach byłaby kochającą żoną, z szczeniętami czekającą na męża w ciepłej jaskini. Ale to nie było jej życie, nie było jej to dane. Z resztą sama doskonale wiedziała, że rodzinne życie nie uszczęśliwiłoby jej, wojny, walki, są od urodzenia jej pisane, urodziła się by walczyć dla dobra innych, dla tych, którzy sami nie potrafią się obronić, to jej zadanie, brzemię, cel, przeznaczenie, chronić słabszych… 

 

- Alesso, pora ruszać – z jej przemyśleń wyrwał ją głos Vesny, która czekała wraz z resztą oddziałów na rozkaz pierwszej alfy.

- Tak, skoro wszyscy są gotowi, to nie marnujmy czasu – zgodziła się z nią kolorowooka.

 

Pospiesznie wszyscy pożegnali się z łowcami i medykami i wyruszyli w kierunku gór. Po drodze mieli spotkać Deimona, który według planu Erasta miał ich wciągnąć w pułapkę. Droga mijała wilkom w ciszy i skupieniu, wiedzieli, że muszą być przygotowani tak naprawdę na wszystko, przecież nie dało się przewidzieć tego co sobie wymyśli ich przywódca, który zdecydowanie był wilkiem z chorą psychiką. Alessa szczerze nienawidziła takiego zachowania, nie rozumiała jak można mieć aż tak zniszczoną duszę i niecne serce, jak można krzywdzić niewinnych, to było coś czego nie była w stanie pojąć, czego nikt o zdrowym rozsądku nie był w stanie zrozumieć, było to niewytłumaczalne i karygodne, tego była pewna. Czuła, że ich zadaniem jest go ukarać za to wszystko co zrobił, że w końcu karma do niego wróci, najgorsze jednak było to, że nawet zemsta, czy śmierć Erasta, nie przywróci zdrowia Róży, nie przywróci życia jego ofiarom, jego śmierć nie sprawi, że wszystko będzie piękne, ale przynajmniej będzie o jednego mordercę mniej, nie wyrządzi już nikomu więcej krzywdy.

 

Mniej więcej w połowie drogi na szczyt, spotkali się z Deimonem, z którym raz jeszcze powtarzali plan opracowany poprzedniej nocy. Wszystkim zdawało się, że pójdzie po ich myśli, no bo co mogło nie wypalić w tak dobrze ustalonym scenriuszu? Z taką nadzieją, wspinali się coraz to wyżej, aż w końcu udało im się dojść do jaskiń, na sam szczyt. Zielonooki od razu zaczął swoją grę teatralną, co całkiem dobrze mu szło.

 

- Dziękuję, że zgodziliście się pomóc, chodźcie moja chora żona jest tam – samiec pierwszy wszedł do jaskini, rozglądając się przy okazji, czy wszyscy są na swoich miejscach, wyznaczonych przez Erasta.

- Żaden problem, w końcu wilki muszą sobie pomagać – rzekła pierwsza alfa, widocznie rozumiejąc zagrywkę generała sojuszniczego oddziału.

- Mam nadzieję, że zdążymy jej pomóc – starała się wczuć w rolę Vesna, co zdecydowanie jej wychodziło.

- Też mam taką nadzieję, ona jest dla mnie wszystkim – mówiąc to basior nagle się zatrzymał. – To tutaj – dodał nagle, a za pleców wilków, można było usłyszeć donośne wycie, które symbolizowało rozpoczęcie wojny.

- Co to ma znaczyć? – kolorowooka udawała zdenerwowanie, tym, że basior miał ich oszukać.

- Otóż moje kochane, to pułapka – mówiąc to, puścił do nas oczko i zniknął w jednym z tuneli.

 

Według wcześniej ustalanego planu, dookoła wilków burzy, nadeszła pierwsza fala wroga, najgorsze było to, że nikt nie wiedział, czy są to sojusznicy, czy poddani Erasta, w planie tego nie ustalili, zatem reguła była ta sama, ogłuszanie, nie zabijanie.

 

- Co robimy? – spytał nagle Arelion, widząc, że sytuacja robi się gorąca.

- Bronimy się i nie zabijamy póki co – odparła stanowczo pierwsza alfa, nie wiedząc czy wśród ich wrogów nie ma potencjalnych sojuszników, jak na ironię.

 

Dopiero w tej chwili rozpoczęła się walka. Na Alessę czaiła się dwójka basiorów, oboje umięśnieni, silni i z pewnością umieli walczyć. Jednak zdecydowanie nie mieli pojęcia, że walczą przeciwko samej bogini wojny, nawet najlepszy wojownik, w tym przypadku nie miałby żadnych szans, w walce jeden na jednego. Oczywiście w przypadku całej armii, szanse ducha walki stały by się zdecydowanie mniejsze. Jednego z basiorów Alessa sprowokowała by wskoczył na jej plecy, po czym szybko i sprawnie przycisnęła go do ściany jaskini. Samiec od mocnego i nagłego uderzenia stracił przytomność, zatem z jego kolegą czekała ją potyczka oko w oko. Z drugim wrogiem, miała trochę większy problem, gdyż basior był dobrze opancerzony, wtedy zaczęła się zastanawiać nad tym, co ma pod łapą. Wtem nieoczekiwanie w jej kierunku, poleciał długi kawałek liny, spojrzała, kto jej ją podał. Okazało się, że był to Midnight, który poradził już sobie z trójką samców, wiążąc na nich kokardki z liny, niczym na prezentach bożonarodzeniowych. Wilczyca, od razu wiedziała co ma zrobić z rekwizytem, powaliła basiora i przycisnęła do ziemi. Pozbawiła go szybko broni i uderzyła go rękojeściom miecza w głowę, tak by stracił kontakt ze światem, gdy upewniła się, że rywal nie stanowi zagrożenia, związała mu sprawnie łapy.

 

W tym momencie miała chwilkę, by ogarnąć sytuację, Vesna zdyszana podeszła do niej, zostawiając za sobą grupkę oszołomionych i leżących bezwładnie wojowników, biedni nawet pewnie nie wiedzieli, kto im to zrobił i jak, znając profesjonalizm drugiej alfy. Midnight z Tarou dla bezpieczeństwa na każdym nieprzytomnym pozawiązywali jeszcze mocne supły liną na łapach i pyskach, Alis nigdy by nie przypuszczała, że lina może być tak przydatna na wojnie. Zaś Arelion pozakładał im na szyję talizmany, które chroniły i nas przed magią, być może po obudzeniu się, nie będą już na nią tak podatni, o ile nie służyli Erastowi z własnej woli.

 

Nie minęło wiele czasu, aż nadeszła kolejna armia wroga, Savilla i Kathia stanowiły dobry zespół eliminacyjny, radząc sobie razem z kolejnymi napotkanymi wrogami. Lecz zdecydowanie druga fala była bardziej liczna, alfy zaczęły mocno wątpić w zamiary Deimona widząc, że po nim ślad zaginął, chociaż nie wierzyły, że tak po prostu zostawiłby ich wszystkich na pastwę losu, po samym, można by się tego spodziewać po Eraście, ale nie po nim. Swoją drogą ich mniemanego przywódcy też nigdzie nie było, klasycznie deser pozostał na koniec.

 

Wtem nieoczekiwanie do naszych uszu dobiegł znajomy głos, w tym momencie Alessa z Vesną popatrzyły na siebie porozumiewawczo, można by powiedzieć, że rozumiały się bez słów.

 

- A teraz będziemy walczyć o naszą watahę, naszą wolność i nasze żony, które czekają i szukają nas od wielu zim! – krzyknął by podnieść morale swoich wojowników, a wraz z jego krzykiem wilki usłyszały biegnięcie dużej grupy wilków, to była ich eskorta, ich pomoc nadciągała.

 

Teraz wilki burzy, miały wyrównane szanse, armia Deimona, rzeczywiście była liczna, w mgnieniu oka pokonali wspólnymi siłami drugą falę wroga. Generał walczył ramię w ramię z Vesną i Alessą, można by było śmiało powiedzieć, że stanowili naprawdę dobre trio. 

Gdy mieli chwilę, czekając na jeszcze liczniejszą, ostatnią falę, Deimon zdradził im coś ważnego.

 

- Moje wilki, mają na łopatkach znak legionu. Jest to symbol bety, każdy wilk z tym symbolem na łopatce pochodzi z mojej watahy i jest pod działaniem magii Erasta, zatem proszę byście ich nie zabijali, reszta to jego uległe i poddane kundle – wyjawił, martwiąc się o los swoich wojowników i członków z jego watahy.

- Oczywiście, ta informacja zdecydowanie się nam przyda, nie chcemy krzywdzić Twoich, ponadto nasz cudotwórca ma amulety, które teoretycznie powinny chociaż osłabić jego moc oddziaływania na innych, a jeśli nie to jest w trakcie tworzenia czegoś, co na pewno im pomoże – wyjaśniła kolorowooka, pocieszając w ten sposób basiora.

 

Lecz pomimo tego, że wszyscy wiedzieli co zaraz nadciągnie, nic się nie wydarzyło. Było spokojnie i cicho. Niepokojąco cicho, czyżby była to cisza przed nadchodzącą burzą? Nagle w jednej ze szczelin, słychać było demoniczny śmiech, który odbijał się echem po wszystkich korytarzach…

 

- Ty nędzna kreaturo… Ty parszywy kundlu, naprawdę myślałeś, że nie dowiem się o Twojej zdradzie? – zaśmiał się po raz kolejny w niebogłosy, pokazując się na jednej ze skalnych płytek wysoko w jaskiniach przywódca tego całego zamieszania.

- Erast, stań ze mną do walki tchórzu, a nie wysyłasz te swoje psy, jak na prawdziwego dowódcę przystało – odgryzł się Deimon, wcale nie był zaskoczony tym, że wieść o zdradzie do niego dotarła.

- Zdechniesz w tych jaskiniach, zabity przez własnych wojowników – rzekł, nie odpowiadając na wyzwanie zadane przez zielonookiego, ewidentnie nie zależało mu na honorze, o ile w ogóle wiedział, czym on jest.

- Nie, jeśli już zdechnę to nie przez moich wojowników, lecz przez twoje marionetki, moi wojownicy nigdy nie stanęliby przeciwko generałowi. Ale co ty o tym możesz wiedzieć, nikt nie ma do ciebie szacunku, są ci posłuszni tylko ze względu na strach przed tobą, nie reprezentujesz sobą żadnych wartości i nigdy nie będziesz mógł nazwać się alfą – w końcu Deimon, mógł z siebie wyrzucić to co leżało mu na sercu, teraz Erast, nie miał niczego na czym mu zależało.

- Ciekawe, czy będziesz taki pewny, kiedy twoje szczeniaki będą zdychać, a twoją żonkę załatwię osobiście! A teraz, zajmie się wami moja drobna armia… - rzekł niezwykle sarkastycznie i tak jak szybko się pojawił tak szybko zniknął w szczelinach, licząc, że brudną robotę zrobią za niego jego wilki.

 

Teraz zastanawiające było to czemu Erast z taką pewnością mówił o tym, że zabije jego rodzinę i skąd wie o szczeniętach… Coś było nie tak, tylko nikt nie wiedział jeszcze co. Odgłosy nadchodzącej armii robiły się coraz głośniejsze i coraz donośniej docierały do uszu wojowników, oznaczało to, że są blisko i zaraz w ogóle nie będzie czasu na jakiekolwiek myślenie.

 

- Kurwa – rzekła krótko Vesna. – Zapach, zapach Róży i szczeniąt nie został zamaskowany – dodała nagle wyjaśniając skąd pojawiło się przekleństwo w jej słowach.

- Znaleźli naszą kryjówkę… - Alessa od razu zrozumiała o co chodzi drugiej alfie. – Niech cały drugi oddział idzie na ratunek! – natychmiast wydała rozkaz.

- To nie rozsądne, osłabimy za bardzo naszą armię, jeśli wyślemy cały oddział – jak zawsze trzeźwo myśląca Vesna, miała rację.

- W porządku, Vesno pójdziesz z Midnightem, oboje potraficie walczyć, zapewnicie bezpieczeństwo łowcom i medykom oraz Róży, znajdźcie również nową kryjówkę a Midnight nałoży na nią nową iluzję – tym razem plan pierwszej alfy był przemyślany.

- Oczywiście – zgodziła się z nią cynamonowofutra.

- Zaczekajcie! Macie tutaj jeszcze eliksir na maskowanie zapachu, po psikajcie nią Różę i szczeniaki – dodał Arelion, podając Vesnie butelkę z płynem.

- Idę z wami, chodzi o moje szczenięta i moją żonę, muszę ich chronić – wtrącił stanowczo Deimon.

- Ale kto będzie przewodził Twoimi wilkami? – spytała Alessa, jednak wiedziała, że nie może powstrzymać samca, bowiem sama w ochronie bliskich zrobiłaby to samo.

- Zostawiam ich pod Twoim przywództwem, teraz będą Twoją armią Alesso, wiem, że równie dobrze ich poprowadzisz – uśmiechnął się i zaczął poganiać Vesnę i Midnighta.

- Gdy wszyscy będą bezpieczni, wrócimy – dodała na pożegnanie Vesna, a cała trójka zniknęła w ciemnościach jaskiń.

 

Jeszcze żeby wszystkiego było mało, Erast postanowił urozmaicić czas, swoim wrogom, wywołał olbrzymie trzęsienie w jaskiniach, a może i w całej okolicy. Wszystko zaczęło się walić im na głowy, skały zaczęły pękać, spadać i łamać się na setki drobnych kamyczków i odprysków. Alessa martwiła się, że przez to, Vesna, Midnight i Deimon nie ocalą ich kryjówki i bliskich, bała się, że utkną w jaskini. 

 

Pierwsza alfa nakazała wszystkim stać przy ścianach jaskini, najbardziej stabilne miejsca z reguły się nie walą. Po kilkunastu minutach trzęsienia ustały. By sprawdzić, czy jest już stabilnie kremowfutra walkiria wyszła na sam środek, a za nią podążyła Savilla oraz część wojska od Deimona. Dopiero w tej chwili, dotarło do nich jakim to było kiepskim pomysłem… Gdyż pęknięcie, które dzieliło podłoże, znacznie się powiększyło pod wpływem ciężaru tylu wilków, cała grupa spadła w tunele na niższym piętrze.

 

Gdy cały pył opadł i wszyscy upewnili się, że są cali, do akcji wkroczyła jeszcze armia wroga. 

Arelion został sam z Tarou, Kathią i znaczną większą częścią wojsk Deimona, przeciwko wrogo nastawionym wilkom od Erasta. 

 

- Arelion, poszukamy drogi by do was dołączyć jak najszybciej, teraz Ty jesteś generałem! – krzyknęła pierwsza alfa, licząc, że basior to usłyszał.

 

Czysto teoretycznie Alessa mając skrzydła mogła swobodnie wydostać się z wyrwy w ziemi, jednak wiedziała, że nie może zostawić na pastwę losu Savilli oraz reszty, musieli bezpiecznie znaleźć drogę by wyjść i pomóc Arelionowi, pierwsza alfa nie mogła zostawić wilków bez dowódcy. Wydawało się, że tunele nie były używane, ponieważ nie było na ścianach żadnych pochodni co miało miejsce w powyższych tunelach, co oznaczało tak naprawdę jedno, nikt ich nie znał, nikt nie mógł im pomóc się wydostać, zostali w ciemności zdani na samych siebie. W dodatku czas ich naglił, bo przecież Alis musiała zostawić Areliona samego na całą armię wroga, to wszystko nie wyglądało najlepiej, jednak nie można było marnować czasu. Wszyscy pokornie szli za pierwszą alfą, która wybierała kierunki drogi na logikę i na intuicję, z każdym krokiem do ich uszu z coraz większą trudnością dobiegały odgłosy walki, co oznaczało, że oddalali się od miejsca starcia.

 

Z czasem zdali sobie również sprawę, że są bardziej niepokojące rzeczy od tego, gdyż w ich stronę coś, lub ktoś zmierzał, słychać było kroki, zatem albo będą mieć wroga, albo jakieś stworzenie, które zamieszkało sobie te nieużywane tunele. Wszystko było przed nimi, w tej chwili nawet zwykle spokojna Alessa, była niezwykle poddenerwowana, najgorsza jest niewiedza, strach przed niewiadomym, bo gdyby wiedziała co to będzie, byłoby jej łatwiej, znała by szansę na wygraną, bądź mogła by chociaż ułożyć jakiś prowizoryczny plan, a w tym przypadku wszystko było kwestią losu…

 

C.D.N.

 

<Arelion?>