· 

Górski Nieprzyjaciel [Część #19] Słabeusz

Któryś z wilków poprosił Shirę, aby spróbowała coś upolować. Ta nie mając większego wyboru czy też odwagi aby odmówić, jedynie kiwnęła łbem i bez słowa oddaliła się w stronę przeciwną do tego całego terytorium wroga. Nie była głupia, wiedziała, że stamtąd najpewniej nie wróciłaby już żywa. Wolała się nie narażać. A takie małe polowanko jej się przyda, dla odstresowania i poukładania myśli, chociażby. Kiedy tak szła w ciszy, samotnie, do jej łba zaczęły napływać powoli, ale nieproszone, najróżniejsze wątpliwości i obawy. Nadal w końcu nie była pewna, po co właściwie tutaj była. Bo przecież, co ona tutaj robi? Na co się przyda? Na nic. Znowu zaczęła myśleć, że zginie przy kolejnym postawionym kroku, a z polowania wróci z pustymi łapami. No tak, polowanie. Przecież po coś tu przyszła. 

 

Skupiła się więc na łowach na tyle, na ile pozwalał jej skołowany umysł. Nastawiła uszu, nasłuchując wszelkich dźwięków, nosem głęboko wciągała powietrze, aby nie przegapić żadnej woni, a błękitno-żółte oczy miała szeroko otwarte. A dookoła widziała… Śnieg. I tylko śnieg. No, może jeszcze kilka tych znienawidzonych, łysych drzewek. I nic poza tym. Wiedziała! Wiedziała, że nic jej się nie uda! Zawróciła zawiedziona i zrezygnowana, bo bała się, że zgubi drogę powrotną. Stąpała niemalże po swoich własnych śladach, ot, tak sobie. Jej nadzieja na powodzenie misji i chęci do dalszego przebywania w tym miejscu praktycznie uleciały. Chociaż wyglądała beztrosko, tak depcząc po własnych śladach, to w rzeczywistości wcale tak nie było. Próbowała się odciąć nawet na krótką chwilę od tych wszystkich zmartwień. 

 

Nagle, gdzieś pośród wszystkiego, a bardziej przez grubą ścianę tego wszystkiego, przebiła się bardzo delikatna, ledwie wyczuwalna woń jakiegoś zajęczaka. Shira rozpoznawszy ten zapach, od razu uniosła głowę i zaczęła na nowo nasłuchiwać, węszyć i wypatrywać. Szybko złapała trop i podążyła za nim powoli, acz pewnie. Zniżyła się na łapach, cały ciężar ciała opierając na tylnej jego części. Ogon bujał się lekko wraz z rytmem chodu, trzymany na równej linii z kręgosłupem. Jest. Oto i on, mały i raczej zdrowo wyglądający królik. Raczej nie wyżywi nim całego oddziału, ledwie może jednego wilka. No ale cóż, lepsze to niż nic, prawda? Podeszła jeszcze kilka kroków. Miała szczęście, że wiatr wiał w jej stronę, dzięki czemu miała pewność, że stworzenie szybko jej nie wyczuje. Zauważyć też raczej nie zauważy, gdyż jej białe futro idealnie zlewało się z otoczeniem. Musiała odczekać jeszcze kilka krótkich sekund i… Teraz! Wybiła się jak najmocniej z tylnych łap. Po krótkim locie, wylądowała idealnie na zwierzęciu, przednimi łapami przyszpilając je do ziemi. Jak tylko usłyszała jego pisk, chwyciła w delikatną szczękę jego głowę i skręciła szybkim ruchem. W duchu podziękowała bogom za dar jego życia. Pośpiesznym truchtem rozpoczęła ostateczną już drogę powrotną. Faktycznie, na chwilę udało jej się zapomnieć o całym złym świecie. 

 

Wróciła do reszty. Idąc niepewnym, nerwowym krokiem, zajrzała do ukrytego w korzeniach legowiska. Do jej uszu dotarło kilka słów, których w tej chwili zwyczajnie bała się słyszeć.

 

– "Prze-przeć"? – powtórzyła słabo jedno z nich, te, które najbardziej w nią uderzyło.

 

Alice zwróciła na nią swoją uwagę i zaczęła coś tłumaczyć uspokajającym tonem. Shira ze strachu tylko coraz bardziej wybałuszała oczy, a jej serce dziwnie raz przyspieszało, a raz zwalniało… Zdążyła zawtórować po Alice jeszcze słówko "poród", aż ostatecznie łapy się pod nią ugięły i jej wątłe ciałko runęło z dość głośnym łoskotem o ziemię.

 

Ciemność. Tylko to widziała. Czuła się obecna, ale jednak odcięta. Od własnego ciała, jakby stała obok. Jakby nigdy nie należało do niej. Nie miała nad nim żadnej władzy, a mimo to ogarniał ją błogi stan spokoju. Dla kontrastu, słyszała wszystko. Jednak bardziej oddzielone grubą warstwą, prawie tak, jakby tonęła głęboko pod wodą…

 

Nagły wdech. Uniosła gwałtownie głowę, wracając do swojego ciała. Nie było to mądre posunięcie, gdyż świat mocno zawirował. Opuściła znowu łeb na ziemię. Zamrugała kilka razy, starając się na dobre wrócić do rzeczywistości. Drżała. Powoli zaczęły docierać do niej dźwięki krzątaniny i różne zapachy, głównie krwi, potu i stresu. Niedobrze… Wkrótce podjęła kolejną próbę uniesienia głowy, tym razem znacznie wolniej. Od kiedy ta głowa była taka ciężka? W końcu udało jej się w miarę wyostrzyć wzrok. Skołowana starała się rozejrzeć po pobratymcach i przypomnieć sobie, co takiego się działo wcześniej. No dalej, musi tylko trochę wysilić umysł… O, nie. Już pamięta. Momentalnie po raz kolejny uderzyło w nią gorąco, a w sercu poczuła dziwne, kłujące, raczej nieprzyjemne uczucie. Miała ogromną nadzieję, że było już po wszystkim. Widząc jednak krzątające się wilki z łapami pełnymi roboty, zwątpiła. Obrzuciła wszystkich rozbieganym wzrokiem jeszcze raz. Jeszcze jeden szczegół nie umknął jej uwadze. Ten… Jak mu było? Midnight? Był dosyć mocno poturbowany. Waderce znowu zakręciło się w głowie. Dlaczego była taka słaba? Taka bezużyteczna? Widziała, jak wszyscy harują. Poświęcają się. Wyciskają siódme poty i nie poddają się. A ona? Leżała pośrodku tego, przegrywając z zawrotami głowy. Ona też powinna się na coś przydać. Dźwignęła się ostrożnie, powoli, na nadal chwiejne, dygoczące się łapy. Czuła się słaba, ale siły w końcu powinny jej wrócić. Już niedługo. Cieszyła się, że nikt nie zwracał na nią zbyt dużej uwagi, bo dzięki temu mogła w spokoju starać się nie przewrócić i skupić całą uwagę na sobie. Wzięła głęboki wdech. Będzie silna. Musi być. Mimowolnie zerknęła w stronę poranionego Midnighta. Wzdrygnęła się, aby powstrzymać swoje słabości i nie zemdleć na widok krwi. Nagle wpadła na pomysł. Do jego zrealizowania potrzebowała tylko dwóch rzeczy – sił i…

 

– W-wody…! – chciała krzyknąć, ale ledwie słaby szept wydobył się z jej pyska. 

 

Żadnej z tych dwóch rzeczy aktualnie nie posiadała. Usiadła, zrezygnowana, a wzrok wbiła w swoje łapy. Czarne skarpetki mocno oddzielały się od… Śniegu. A śnieg to przecież tylko woda. Tylko zimna i zlepiona. Mając teraz nową motywację, podniosła się znowu, gotowa spróbować tych magicznych sztuczek których uczyła się od dzieciaka. Machnęła lekko skrzydłami, a powietrze wokół nich już chwilę później znacznie się podgrzało. Skierowała podmuch na ziemię, na śnieg. Ten momentalnie roztopił się, tworząc wgłębienie w pozostałym śniegu i kałużę na jego dnie. Szybko, zanim powstała woda zamarznie albo wchłonie się w ziemię, Shira uniosła ją za pomocą swojego drugiego żywiołu, którym władała. Czuła jak wraz z tymi czynnościami uchodzi jej siła i energia, jednak uwzięła się i nie chciała przestać. Podeszła chwiejnym krokiem do rannego basiora i drugiego wilka, który akurat zaczął go opatrywać. Nie wiedziała kto to był, bo wzrok miała usilnie wbity w ziemię. Nie mogła patrzeć na tą krew. 

 

– Cz-cz-czekajcie-e… – pisnęła, czym zwróciła na siebie uwagę.

 

Oba wilki spojrzały w jej stronę, przerywając jakiekolwiek czynności. Nie mieli pojęcia co słaba waderka, wyglądająca teraz prawie jak żywy trup, chciała uczynić. 

 

– M-m-m-mogę…? – zapytała, przybliżając węża z wody przed oczy pobratymców.

 

Zmusiła się do zerknięcia na tę dwójkę. Widać było wątpliwość w ich oczach, ale kiwnęli głowami na zgodę. Przełknęła ślinę i przekierowała wodę tak, aby przyłożyć ją do rany na łapie basiora. To tamta była najgorsza, z nią nie będzie mógł już dalej walczyć. Shira uniosła niezauważalnie drżącą łapę nad obrażenie, zaczynając kreślić nią na zmianę poziome kółka i ósemki. Woda rozbłysła delikatnym, niebieskawym światłem. To oznaczało, że działa. Jednak wciąż starała się jak najmniej patrzeć w tamtą stronę, toteż niezbyt widziała, czy rana zrasta się, jak to Shira sobie zaplanowała. Zamiast tego czuła, jak z każdą sekundą coraz bardziej słabnie. Nie wytrzyma tak długo, jak by chciała, ale nie przestawała. Jej ciałko zaczęło mocniej drżeć, a oddechy przychodziło jej brać coraz trudniej. Ostatkiem sił spojrzała jeszcze na gojącą się ranę, potem na pyski wilków i uśmiechnęła się słabo. Łapa Midnighta, chociaż nie całkiem uleczona, wyglądała już znacznie lepiej. A waderka drgnęła raz jeszcze i opadła już całkiem z sił, przewracając się na miękki, zimny śnieg.

 

Dyszała ciężko, leżąc na boku. Walczyła ze sobą, aby znowu nie dać się pochłonąć chciwym mackom tej ciemności, w której trwała nie tak dawno temu. Kątem zamykającego się oka widziała mocno zaniepokojone wyrazy pysków jej pobratymców.

 

– Prze… Przepraszam… – szepnęła.

 

Przepraszam, że jestem takim słabeuszem.

 

C.D.N.

 

<Mitch?>