Wierciła się, kręciła, momentami nawet łzy złości zbierały się w jej niewinnych oczętach. Chciała przecież tylko spać. Nie wiedziała, czemu nawet taka prosta i niczego nie wymagająca czynność jej nie wychodziła. Zwinęła się w ciasną kulkę i kopnęła się tylną łapą w pysk, drapiąc go całkiem ostrymi pazurkami. Nie do krwi, oczywiście. Nagle zerwała się gwałtownie na równe nogi. Westchnęła ciężko. Musiała się przewietrzyć, bo inaczej czeka ją długa i nieprzespana noc. Poczłapała leniwie do wyjścia, powłócząc łapami. Ledwo przytomny wzrok omiótł nocny krajobraz, malujący się tuż przed Shirą.
Przetarła oczy, żeby lepiej go widzieć. Z zadowoleniem stwierdziła, że był całkiem ładny. Nawet bardzo ładny. Niemalże bezchmurne, granatowe, miejscami w różnych odcieniach fioletu niebo, błyszczało, chwaląc się dumnie wszystkimi swoimi mniejszymi i większymi gwiazdkami. Nawet księżyc się pokazał, chociaż tylko w połowie, ale lekko i delikatnie otulał ciepłym światłem poniższe drzewa, skryte w swoich własnych cieniach. A kontrast dla widoku w dosyć ciemnych barwach, dawał bielutki, mieniący się śnieg, który wciąż uparcie leżał w miejscu, gdzie zazwyczaj rosły zielone trawy. Udeptany, chrupiący pod łapami, zimny.
Skrzydlata wadera stąpała po nim lekko, wdychając świeże, mroźne, zimowe powietrze. Nie czuła, jak marzną jej poduszki łap, jak i same łapy, a właściwe nawet całe ciało, ale czuła się coraz bardziej senna. Taki był zamiar. Stwierdziła, że może niedługo zawracać i może udałoby jej się już wkrótce zasnąć. Niespodziewanie jednak, jakiś obcy byt wyskoczył nagle wprost przed pyskiem Shiry. Ta krzyknęła odruchowo, kuląc się w momencie i cofając w miarę możliwości kilka kroków. Schowała się za swoimi skrzydłami, które rozłożyła w międzyczasie.
– Hej, cześć! Ej, spokojnie, nic ci nie zrobię! – wesoły, melodyjny głos rozbrzmiał w uszach białofutrej.
Po tych słowach wyprostowała się nieco, zdobywając się nawet na spojrzenie na obcego. Była nim dosyć ładna, szczupła i niezbyt wysoka wadera o ciepłych, wręcz ognistych, jednak przyjemnych dla oka barwach sierści. Shira nie kojarzyła, żeby ta należała do watahy. Co więc tutaj robi?
– Jakie to szczęście spotkać kogoś o tak późnej porze! Oh, nie przedstawiłam się, gdzie moje maniery – zaśmiała się beztrosko – Zmierzch z tej strony – ukłoniła się lekko.
– Shira – mruknęła cichutko skrzydlata.
Na pysku obcej pojawił się naprawdę szeroki uśmiech
– Shira, jakie śliczne imię! Słuchaj Shira, jesteśmy wędrowcami, ja z moim bratem. Nie wiem czemu, ale ostatnio nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze i on odszedł, jak to mówił, na jakieś większe polowanie, ale jeszcze nie wrócił. A obiecał! Martwię się o niego! Obiecał, że wróci piątego świtu od kiedy się rozdzieliliśmy. I wiesz kiedy mija piąty świt? Właśnie za chwilę, za kilka godzin!
Błękitnooka zamrugała kilkukrotnie oczami. Zdziwiła się, że zupełnie obca jej osoba, była zdolna do zwierzeń pierwszemu lepszemu napotkanemu wilkowi. Nie wiedziała, czy skończyła już wywód, czy ma słuchać dalej. Głos drugiej wadery oznajmił jednak, że ma jeszcze się nie odzywać.
– Jestem taka samotna! A może… Może dotrzymasz mi towarzystwa? No wiesz, chwilę tylko, do czasu aż nie wróci mój brat. Proooooszę! – wyszczerzyła prawie wszystkie ząbki w błagającym uśmiechu.
Shira była zmęczona. Ale też nie miała siły użerać się ze Zmierzch, jeśli by jej odmówiła.
– M-mhm – wydukała, a zaraz potem ziewnęła szeroko.
Ognistofutra podskoczyła wesoło, krzycząc głośne "dziękuję!" i pokicała, prawdopodobnie w miejsce, gdzie miała się spotkać ze swoim bratem. Shira, nie mając już żadnego wyboru, podążyła leniwie tuż za nią. Na szczęście, okazało się, że wcale nie musiały iść daleko. Dotarły w jakieś miejsce, nawet urokliwe zresztą. Nie przyglądała się mu za bardzo, ani nie zapamiętała zbyt wielu szczegółów, ale jasne światło księżyca, padające idealnie na środek tego miejsca, urzekło ją. Uśmiechnęła się lekko do wadery, kiedy ta zaprosiła ją, żeby usiadła. Tak też Shira zrobiła.
Wilczyce, a raczej głównie Zmierzch, rozpoczęły luźną, przyjemną rozmowę. Skrzydlata starała się słuchać, jak to tamta opowiadała o swoich wielkich przygodach, ale czuła, jak jej organizm coraz mocniej i dobitniej upominał się o sen. Położyła się więc na zimnej, ośnieżonej ziemi, przez dłuższą chwilę jeszcze nasłuchując jakże ciekawych Zmierzchowych opowiastek, a wkrótce zwyczajnie nie wytrzymała j zasnęła. Nie wiedziała nawet kiedy…
Obudziła się, gdy poczuła blisko siebie dziwne, z pozoru przyjemne ciepło, a do jej nosa dotarł ten charakterystyczny zapach świeżego dymu. Kiedy zdała sobie sprawę co to takiego, wstała jak oparzona, z piskiem. Przerażona zaczęła wpatrywać się w niewielki, tańczący sobie wesoło płomień, odsuwając się powoli, jakby bała się, że ogień zauważy jej ruch i rzuci się za nią w pogoń. Oddychała szybko, nierówno.
– Ej, co się dzieje? Zasnęłaś, a było zimno, więc stwierdziłam, że dobrym rozwiązaniem będzie rozpalenie małego ognia… Chyba się nie boisz, prawda? – zatroskany głos obił się o uszy waderki.
Ognistofutra nie otrzymała odpowiedzi, jedynie niezwykle wystraszone spojrzenie.
– Oh bogowie, boisz się! Najmocniej cię przepraszam, nie wiedziałam! Ale wiesz, ogień wcale nie jest zły! Daje fajne ciepło i światło, chodź, podejdź!
Shira pokręciła szybko głową.
– No weeź, chociaż spróbuj! – nalegała druga z wader.
Biała błagała w myślach, żeby Zmierzch odpuściła. Nie miała odwagi tego powiedzieć, a jej serce przyspieszało w miarę zbliżającej się wizji pochłonięcia przez śmiercionośny ogień. Nie, wcale nie żaden mały płomyk.
– Zmierzch? Kto to jest? – nagle obcy dla Shiry głos przerwał wilczycom wszystkie czynności.
Samica momentalnie zerwała się z miejsca i rzuciła się nowoprzybyłemu na szyję.
– Świt! No w końcu! Ile można było czekać? – wykrzyczała mu do ucha.
"Do świtu…" pomyślała Shira, a wszystko w jej głowie zaczęło układać się w spójną całość. Racja, na niebie właśnie nadchodził świt. Nawet nie zauważyła kiedy. Jego różowo-pomarańczowe kolory bardzo przypominały te na futrze brata Zmierzchu.
– Shira! Podejdź do nas!
Słysząc swoje imię, posłusznie postąpiła kilka kroków naprzód.
– Zobacz Świt, to jest Shira. Shira, poznaj Świta – zapoznała ich krótko, a młoda waderka kiwnęła ostrożnie łbem – Świt, ona dotrzymała mi dzisiaj towarzystwa, bo ciebie nie było tak dłuuuugo!
– Przecież zjawiłem się dokładnie tak, jak się umawialiśmy – stwierdził basior, wywracając oczami.
Shira słuchała, jak rodzeństwo przyjacielsko się przekomarza. Widać było, że obydwoje stęsknili się za sobą. Wkrótce jednak przypomnieli sobie o obecności młodej waderki. Powiedzieli jej, że muszą się zbierać, a Zmierzch podziękowała za bardzo miłe towarzystwo.
– T-to… Ż-żegnajcie – uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.
Odprowadziła ich wzrokiem, aż nie zniknęli jej za horyzontem, za świtającym słońcem. Teraz także ona chciałaby odejść, ale nigdzie daleko, a do krainy snów...