Górski Nieprzyjaciel [Część #17] Łapy pełne roboty...

Dostrzegłam, że na zewnątrz zaczęły prószyć delikatne płatki śniegu...

-Nadchodzi zima... ten wieczór nie przypomina ci czegoś? -spytał niepewny, przestraszony głosik.

-Dwa oddziały, okop, biały puch oraz mróz na zewnątrz...? Tego nie da się wymazać z pamięci... -odpowiedziałam.

-A między tym najzimniejsza z nocy... -padło kolejne zdanie.

-Natomiast następny dzień był dniem naszego wielkiego zwycięstwa -rzekłam, wbijając nietypowo poważne spojrzenie w swój naszyjnik z selenitu. Delikatnie dotknęłam go łapą -Podobna chwila zbliża się do nas wielkimi krokami, czuję to.

-Skoro tak mówisz... ufam ci.

 

* * *

 

Alessa zniknęła nam z pola widzenia, zostawiając nas w tej niewątpliwie trudnej sytuacji. Byłyśmy gotowe na wszystko... Od zadrapań, przez złamania, nawet po samą amputację kończyn, ale nie na rodzącą waderę... Byłyśmy przerażone... Wiedziałam o szczeniętach i porodach tyle, co wymagała ode mnie moja ranga mentora... nie było to zbyt wiele. Etria również z tego, co wiedziałam, nigdy nie miała okazji, chociażby uczestniczyć przy narodzinach, jednak wierzyłam, że jako medyczka wie o tym znacznie więcej niż ja...

 

Wzrok wilczycy zatrzymał się na rannej samce. Etria wyglądała na przerażoną... jakby musiała przetrawić wagę zadania, które właśnie zostało jej powierzone. Ziolonooka zdawała mi się wyglądać, jakby czas się dla niej zatrzymał. Szturchnęłam ją delikatnie, a wadera natychmiast powróciła do rzeczywistości.

 

-A więc, jak się nazywasz? -spytałam łagodnie nieznajomej, pomagając jej wraz z moją szarofutrą przyjaciółką ułożyć się w legowisku.

-Róża... mam na imię Róża -wysapała.

-Piękne imię -stwierdziłam, przyglądając się białofutrej.

-Tamta walkiria... Też mi to dzisiaj powiedziała -rzekła w odpowiedzi, rzucając mi wyjątkowe spojrzenie.

-Powiedz, odeszły ci już wody? -spytała zmartwiona Etria. To wszystko działo się tak szybko...

-T-tak... w drodze tutaj... -Róża starała się zachować równomierny oddech -To boli... te skurcze -wyjąkała.

-Lada moment może pojawić się pierwszy szczeniak... -mówiąc to, wilczyca ziemi natychmiast rzuciła się w stronę posiadanych przez nas ziół. Ja w tym czasie złapałam nieznajomą za łapę.

-Już dobrze, oddychaj głęboko -rzekłam, starając się wyglądać na opanowaną.

-J-ja... ja tak się boję, że Erast je skrzywdził... że przez to, co mi robił, urodzą się martwe... -wyznała.

-Erast to ten który... -zaczęłam, zerkając z niepokojem na rany wilczycy.

-To ten, który mnie tak poturbował... -wyjąkała, ledwo powstrzymując się od płaczu -Zagryzę go, jeśli przez to coś pójdzie nie tak...

 

W tym czasie podbiegła do nas Etria, podsuwając Róży wytworzoną przez siebie mieszankę ziół. Nieznajoma z powątpiewaniem je powąchała.

 

-T-To zioła znieczulające. Skurcze powinny prze-przestać być takie bolesne... -wydukała zielonooka. Biedaczce z nerwów zaczęła się trząść dolna szczęka, przez co z trudem jej przyszło wymówienie wyraźnie tego zdania...

-Nie zaszkodzą im...? -spytała białofutra, spoglądając na swój brzuch. Rozumiałam jej obawy, wadery w ciąży stanowczo nie powinny przyjmować niektórych ziół. Jednak moja towarzyszka, wiedziała dobrze, co robi.

-Etria jest świetną medyczką. Możesz nam zaufać, nie podałybyśmy ci niczego, co zaszkodziłoby twoim dzieciom -zapewniłam ją, a wilczyca niepewnie ruszyła lekarstwa. Spojrzałam zmartwiona w stronę mojej współpracowniczki.

-A-A więc tak, spokojnie -szarofutra wzięła kilka niepewnych wdechów -Przede wszystkim musisz przeć, jak najmocniej -wyjaśniła, pomagając wilczycy położyć głowę, gdy ta już spożyła zioła -Gdy czujesz, jak zbliża się skurcz, weź wdech. Spokojnie i opanowanie. Kiedy tylko odczujesz jego szczyt, wstrzymaj oddech i zacznij przeć, w porządku? -spytała, a przyszła mama pokiwała głową, na znak, że zrozumiała.

-Poród to jedna z najbardziej naturalnych rzeczy, jakie istnieją. Wiem, że to trudne, ale postaraj się nie stresować... -pocieszyłam ją, cały czas ściskając delikatnie jej czarną łapkę.

-D-dobrze... -odpowiedziała mi białofutra. W tym czasie zwiadowczyni sięgnęła po jedną z posiadanych przez nas butelek ze środkiem do dezynfekcji oraz zwierzęcą skórę, podobną nieco do owczej wełny.

-M-muszę odkazić ci rany... -wydukała, natychmiast zabierając się do pracy. Wilczyca nasączyła, miękkie włosie miksturą o wyjątkowo silnym zapachu, po czym zaczęła przyglądać się kolejnym obrażeniom.

 

-A więc nazywasz się Róża, a twój mąż to Deimon...? -spytałam, starając się odwrócić uwagę przyszłej mamy od nieprzyjemnego zabiegu. Zapamiętałam to imię z ostatniej rozmowy między nią i Alessą.

-T-Tak - wydukała, wydając z siebie syk bólu. Eliksir odkażający niestety musiał wywoływać pieczenie, jednak ta procedura była konieczna, aby wadera nie nabawiła się sepsy -Jest wspaniałym mężem i będzie jeszcze lepszym ojcem... -mówiła między kolejnymi próbami parcia.

-Nie wątpię w to -odpowiedziałam, uśmiechając się do wadery pocieszająco. Mimowolnie pomyślałam wtedy o mnie i o Ketosie... Czy kiedyś... to ja będę na miejscu tej wilczycy? Tak naprawdę, nigdy nie poruszałam z moim partnerem tego tematu. W końcu... nie byliśmy nawet narzeczonymi.

-To wszystko moja wina... Gdybym nie była taka słaba, alfa nie miałby jak go szantażować... - białofutrej zaszkliły się nagle oczy. Jej widok łamał mi serce i szczerze mówiąc... Słysząc tę tragiczną historię, sama miałam ochotę się rozpłakać. Jednak nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam pokazać jej, że teraz wszystko będzie dobrze i nie ma się czego obawiać.

-Nie mów tak. To nie twoja wina Różo -pocieszyłam ją -Nie masz prawa się za to obwiniać... -mówiłam, a samka zatopiła swe spojrzenie w stronę Etrii wykonującej kolejny opatrunek. Niepokoiło mnie coś... skurcze wilczycy wydawały się wyjątkowo słabe... Zielonooka również to zauważyła. Dostrzegłam na jej czole kilka kropelek potu, wypełnionych nerwami i stresem.

 

-C-coś nie tak? -spytała czarno-biała, dostrzegając nasze zaniepokojone spojrzenia. Wilczyca nieustannie brała jak najgłębsze oddechy.

-Nie, nie, wszystko w porządku -odpowiedziała jej pospiesznie medyczka, przyglądając się lepiej brzuszkowi wadery.

-To tak strasznie boli... Te wasze zioła chyba przestały działać... -wyjęczała cierpiąca przyszła mama. Róża położyła swój łepek na podłożu. W powietrzu unosił się zapach jej potu. Wilczyca bardzo cierpiała.

-To normalne... Postaraj się przeć jeszcze bardziej, z całych swych sił -wyjaśniła Etria, a ciężarna podążała za jej wskazówkami.

 

-"Prz-przeć"? - ktoś cicho powtórzył po zielonookiej. Natychmiast poznałam ten piskliwy, delikatny głosik. Mógł należeć tylko do jednej, białoskrzydłej wilczycy.

Shira stała kilka metrów od ukrytego w korzeniach legowiska. W swoim pyszczku trzymała świeżo upolowanego królika, zaś jej dwukolorowe oczy zdawały się wytrzeszczone do granic możliwości. Łowczyni musiała co dopiero wrócić z polowania i zorientować się jak wygląda sytuacja. Cóż, po słowach medyczki oraz wyraźnie zaokrąglonym brzuszku Róży nie było to trudne do wydedukowania...

-Shira, tylko spokojnie... -uniosłam łapy w uspokajającym geście w momencie, w którym skrzydlata upuściła swoją zdobycz -To jest Róża. Alessa przyprowadziła ją tutaj jakiś czas temu, żebyśmy zajęły się nią na czas porodu -starałam się wyjaśnić.

-Po-porodu...? -powtórzyła po mnie, a jej oczy momentalnie powędrowały ku niebu.

 

W tym momencie usłyszałam za sobą donośny huk uderzenia o ziemię. Odruchowo położyłam płasko uszy i przymknęłam oczy, domyślając się, co się stało. Ten upadek musiał być bolesny...

 

-Shira! -pisnęła Etria, widząc nieprzytomną koleżankę. Skrzydlata wadera leżała jak długa na ziemi.

-Spokojnie, zajmę się nią -rzekłam, dając zielonookiej znak łapą, że ma nie przerywać swojej pracy przy ciężarnej, po czym pospiesznie podbiegłam do nieśmiałej towarzyszki.

 

Natychmiast sprawdziłam puls i oddech wadery. Niebiosom dzięki, jej funkcje życiowe były w normie. Delikatnie trąciłam jej pyszczek łapą, chcąc przywrócić kontakt z wilczycą, jednak bezskutecznie. Prawdopodobnie nadmiar stresu i strachu zrobił swoje... Organizm Shiry najzwyczajniej w świecie chciał się odciąć od otaczającego ją świata. Była to funkcja obronna...

 

Zmartwiona stanem przyjaciółki, postanowiłam spróbować ją podnieść i przenieść na jedno z legowisk. Łowczyni nie była ciężka, wręcz przeciwnie. Z budowy była wyjątkowo lekka i chuda, jednak nawet wtedy jej zwiotczałe ciało zdawało się wyjątkowo trudne do uniesienia. Mimo to poradziłam sobie, układając ostrożnie nieprzytomną w bezpiecznym miejscu. Ułożyłam jej ciało i głowę w odpowiedni sposób, przy okazji sprawdzając, czy upadek nie spowodował żadnych poważniejszych ran. Jeszcze raz sprawdziłam jej funkcje życiowe. Nadal w normie, nie doszło do zatrzymania czynności krążeniowo-oddechowych. W tamtym momencie nie pozostało mi nic innego, niż czekać aż wadera się ocknie. Przy odrobinie szczęścia powinno to nastąpić w ciągu najbliższych paru minut.

 

W tym momencie do naszego obozowiska wkroczył Arelion. Po jego czole i pysku spływała znacząca ilość krwi... Rana nie wyglądała za ciekawie... Moje serce pominęło na moment jedno uderzenie. W pierwszej chwili myślałam, że basior zranił się poważnie w głowę, a do mojego umysłu zdążyło przybiec setki niepokojących myśli z tym związanych. Amnezja, wstrząśnienie mózgu, tętniak... Jednak szybko dostrzegłam, że szkarłatna ciecz sączyła się z ucha basiora. Zaskoczona Etria spojrzała w jego kierunku.

 

-Zastąpię cię -rzekłam, podchodząc z powrotem do Róży, natomiast druga medyczka natychmiast podbiegła do Areliona, odciągając go w miejsce, z którego nie było widać rodzącej wilczycy. Dobrze wiedziała, że obecność jakiegokolwiek basiora w takiej sytuacji, mogłaby być dla przyszłej mamy wyjątkowo nieprzyjemna.

-Tamta wilczyca... Etria, tak? -przyszła mama spojrzała na mnie niepewnie.

-Tak -przytaknęłam jej, potwierdzając, iż dobrze wymówiła imię wadery.

-Wyglądała na dość zaniepokojoną... Na pewno jest wszystko w porządku...? -dopytywała, a jej wzrok przeskakiwał z jednego miejsca w drugie.

-Tak, po prostu... Całość trwa znacznie dłużej, niż się spodziewałyśmy... -zaczęłam, nie umiejąc okłamać wilczycy. Z drugiej strony... naprawdę nie powinnam jej w tej chwili martwić.

-Rozumiem... -odpowiedziała Róża, wtapiając swe zaszklone spojrzenie w niebo. Ponownie ścisnęłam jej łapę, na co ta spojrzała w moje księżycowe oczy.

-Obiecuję ci, że wszystko pójdzie dobrze. Nie pozwolimy by ani tobie, ani im stała się krzywda -rzekłam najbardziej pewnym siebie głosem, na jaki było mnie stać. W oczach czarno-białej dostrzegłam iskierkę spokoju.

-Jesteście naszymi wybawcami... wy wszyscy. Anioły z Krainy Burz... -wyszeptała, kilka sekund później wydając z siebie krzyk bólu, którego już nie była w stanie stłumić. Szczęście w nieszczęściu, skurcze w końcu przybrały na sile. Były wyjątkowo bolesne... ale konieczne by szczeniaczki w końcu mogły przyjść na świat. Poród zaczął się już na dobre, musiałam jak najszybciej zawołać Etrię...

 

C.D.N.

 

>Etria? Przed nami dużo pracy... Narodziny, przybycie Midnighta oraz wielu innych rannych. Czy podołamy zadaniu...? :<<