Basior wracał właśnie z małego wykładu na temat magii, jaki udzielił mu Cudotwórca. Za tą krotką lekcje Merlin był niezwykle wdzięczny, samo poświęcenie dla niego czasu przez białofutrnego było zaszczytem. Arelion był niesamowity, jeśli chodzi o tę profesję, jego umiejętności były wyższe niż można się było sobie to wyobrazić. Ah, cóż on wyczyniał! Istna magia w magii! Tłumaczył chudzielcowi najróżniejsze eliksiry, jak i niezwykłe zaklęcia. Podstawy podstaw. Sam Merlin przez 4 długie lata swojego życia nie miał żadnego styku z takim rodzajem nauk i teraz bardzo tego żałował. Chciał się szkolić, by kiedyś zostać tak dobry, jak Arelion.
Nie licząc spotkania z Cudotwórcą ten dzień był iście okropny. Łapy wilka co chwilę zapadały się w ogromnych ilościach śniegu, którego temperatura przyprawiała o dreszcze. Zima dla Merlina była niczym przeklęta. W tych miesiącach czuł się jakoby był skazany na egzystowanie w zimnym piekle, które wykorzystując swą temperaturę skazywało biedaczynę na wieczne cierpienie. Już nawet jego ulubiona, zielona peleryna nie dawała mu upragnionego ciepła.
Idąc Beztroską Polaną pokrytą białym puchem, z daleka dostrzegł niebieski ogon wystający ponad śnieg. Bez pośpiechu podszedł bliżej zaś gdy tylko rozpoznał znajomy mu odcień futra, mimowolnie się uśmiechnął, jednak ten grymas pyska zwany uśmiechem starał ukryć się jak najlepiej.
- Sunshine, przyjacielu potrzebujesz mej pomocy? - spytał prześmiewczo jeszcze bardziej się uśmiechając.
Jednak szarego wcale to nie radowało. Czuł się poniżony i upokorzony a w jego niedużym łbie przewijała się cała masa nienawistnych do samego siebie myśli i obelg. Nie był w stanie teraz wstać i spojrzeć czarnemu w oczy, trwał wciąż w tej głupiej pozycji topiąc swoimi rumieńcami śnieg z pyska. Spytacie jak to się stało, jak Si wylądował w śniegu łbem do dołu? Odpowiedz jest wręcz banalna, jak to na Sunshine przystało, niezdara po prostu się wywrócił spacerując w jakimś celu po Besteoskiej Polanie. I w ten sposób od parunastu minut próbował wydostać się z zaspy białego puchu. Wilk był już mocno podirytowany zaistniałą sytuacją a obecność wysokiego basiora wcale nie poprawiała stanu psychicznego niezdary.
- Jestem zajęty jakbyś nie zauważył - wystarczał bardzo cicho, niemalże niesłyszalnie. Nie był w nastroju na głupie droczenie się z Merlinem.
- Mimo wszystko, nalegam byś skorzystał z mej pomocy - Merlin spoważniał, ta oferta pomocy była już w stu jak nie dwustu procentach szczera. Czarny wilk nie odszedłby dopóty drugi nie przystałby na jego chęć do pomocy, odmowa poniżyła by go niebywale i z pewnością czułby się zgorszony.
Skrzydlaty nie odezwał się, czekał tylko na następny ruch czarnego wilka. Nie odpowiadając się przystał na ofertę pomocy chudego. Ten zaś nie spiesząc się, zaczął odgarniać stosy śniegu, odkopując skrzydlatego. Gdy Sunshine mógł już się swobodnie wydostać, uczynił to i z pośpiechem wstał na cztery łapy. Otrzepał futro przypadkowo obsypując Merlina płatkami śniegu.
- Przyjacielu radzę Ci ulotnić się w trybie natychmiastowym - wywarczał zielonooki o poważnym wyrazie pyska, na jego głowie usypała się niemałą górka topniejącego śniegu. Teraz to jemu nie było do śmiechu, co jak co ale jego futro było nietykalne dla innych i tak pozostać miało.
Przerażony Sunshine przyglądnął się chwilowo oczom basiora po czym wreszcie zrozumiał zdanie wypowiedziane moment wcześniej. Wziął nogi za pas i zaczął biec tak szybko jak tylko potrafił. Merlin z rozbawieniem na pysku wziął się w pogoń za szarą „zwierzyną" bardzo szybko przebierając chudymi niczym rybie ości, łapami. Z daleka ta cała sytuacja musiała wyglądać dość zabawnie, dwa dorosłe wilki goniące się po ogromnej zasypanej przez lodowaty śnieg przestrzeni, mające z tego niezły ubaw. Kto by pomyślał, że dwójka takich dziwaków jakimi były oba wilki może się choć dobrze czuć w swoim towarzystwie. Los czasem płata figle, kto wie może wyjdzie z tego jakaś głębsza relacja...
Biegnąc za Sunshine, który mimo wszystko gnał przed siebie nie dając za wygraną, Merlin powoli go doganiał. Będąc już w coraz mniejszej odległości od cielska basiora wykonał skok po czym oboje zrobili kilka fikołków i przeturlikali się w śnieżną zaspę. Leżąc tak w mokrym puchu oboje przyglądali się niebu jakby nic innego nie miało teraz znaczenia. Przez ostatnie tygodnie naprawdę się do siebie przywiązali tworząc jakąś nową wybuchową i niemającą prawa istnienia relację. Dwa kompletnie różne charaktery dopasowały się tak idealnie. Właściwe byli jak puzzle, dwa odmienne elementy które dopełniają siebie nawzajem i tworzą coś na rodzaj wyjątkowej całości.
- Merlinie - wyszeptał szary odwracając łeb w stronę swojego towarzysza. Ten zaś ani raz nie oderwał wzroku od zalanego chmurami nieba. - nigdy nie wiem co siedzi Ci w głowie.
- Oh, mój drogi, nikt tego nie wie - odparł swoim odrobinę zachrypniętym głosem po czym powoli przerkęcił się by następnie wstać na cztery kończyny i podejść do skrzydlatego. - pokaż mi jak latasz. - zwrócił się do niego z ogromną powagą jak i odrobiną nadzieji w swych zielonkawych tęczówkach.
Prośba była niespodziewana i z pewnością zdumiewająca. Sunshine w życiu nie spodziewałby się takich słów z ust chudego wilka. Jednak jego powaga przyćmiewała jakiegokolwiek niepewności. Szary wstał i otrzepał się z białych drobinek by następnie rozprostować ogromne i ciężkie skrzydła. Ich piękną było zdumiewające, to napewno, ale cóż one potrafiły. Westchnął cicho jakby nie miał siły na te całe wygłupy i jednym ciężkim ruchem wzbił się w powietrze by następnie lecieć poza jakiekolwiek problemy związane z ziemią. Nie był to lekki i miły lot, był on przepełniony mocą i energią, jak i siłą. Ostatnie wydarzenia nie dały mu ani chęci ani siły na treningi w powietrzu jednak w duchu modlił się by zaprezentować się przed Merlinem jak najlepiej. Szarofutrny prezentował się niczym Bóg wśród chmur, był przepiękny. Merlin na całą magię tego widoku parsknął pod nosem prześmiewczo jakby chciał udowodnić że drugi się tylko popisuje ale on naprawdę go podziwiał. Całe życie ubolewał nad brakiem skrzydeł i możliwości latania, która była tak idealna i niewinna. Nigdy w swym nędznym życiu nie przyzna się do swego cierpienia i nienawiści do własnego ciała, takie wyznanie zniszczyłoby cały wizerunek patyczaka w oczach rozmówcy nie mówiąc już o tym jak bardzo zalałby się wstydem. Cała otoczka pewnego siebie, silnego psychicznie wilka którą tworzył przez tyle lat mogła zostać przerwana dosłownie jednym zdaniem czy wydarzeniem. Merlin musiał wyjątkowo trzymać się na baczności w tych sprawach, w końcu nie chciał by jego prawdziwą osobowość wyszła na jaw...
Gdy Sunshine szybował tuż nad ziemią, czarny uznał iż sam będzie frunął mimo braku jakichkolwiek możliwości. Chęć poczucia tego niesamowitego uczucia była silniejsza od niego, pragnął jej całym sobą. Biegł po prostu bardzo szybko dużo obok szarego i tylko w jego łbie tworzył się obraz wspólnego lotu ku nieznanemu. Piękne krainy i lądy oglądane z lotu ptaka, cudowne tereny, które mógłby w ten sposób zwiedzić. To wszystko ulatywało mu z przed nosa a on tylko próbował to złapać bez rezultatów. Czemuż los go tak ukarał? Mógł przecież dostać choć jedną parę skrzydeł, cieszyłby się choćby z dodatkowego ucha. Jednak powstał jaki powstał, prosty pół pies nie wyróżniający się niczym innym prócz swoich dziwactw. Wariat o różnych schorzeniach, który jedynie czego pragnął to być idealny. Właśnie taki był Merlin... Wyjątkowy.