· 

Górski nieprzyjaciel [Część #13] – Nowy plan działania i pomoc nieznajomej…

Tego dnia wszystko miało się wyjaśnić, Alessa zorganizowała zbiórkę wczesnego ranka na Beztroskiej Polanie, nadszedł czas by zmierzyć się z tym co czekało w górach. Wszyscy odczuwali ten sam lęk i niepokój, strach wisiał w powietrzu, nikt nie wiedział, czy wróci do domu, o który tak zawzięcie chcieli walczyć… 

 

Wilczyca twardo stąpała po ziemi, sprawiając, że śnieg pod jej łapami chrupał, wydając przy tym charakterystyczny dla siebie dźwięk. Chłodne powietrze z gracją przeczesywało jej długie kręcone włosy, zaś promienie słońca delikatnie ogrzewały jej sierść, tego dnia była wyjątkowo ładna pogoda, jednak nikt nie był wstanie się z tego cieszyć, myśli wilków błądziły teraz wokół jednego tematu, tematu, który mógł mieć wpływ na całe ich dotychczasowe życie…

 

Alessa dumnie ustawiła się pomiędzy swoimi dwoma alfami, po swojej prawej stronie miała Alice i Ketosa, swoje dzieci, zaś po lewej, jej siostrzenicę, Vesnę, z którą przeżyła już nie jedną przygodę i walkę, wiedziała, że nawet jeśli przyjdzie czas… Jeśli będzie to jej ostatnia walka, to zaszczytem dla niej będzie zginąć u boku jej prawej łapy.

 

Przyjście wadery spowodowało nagłą ciszę, wszyscy wpatrywali się w nią z zaniepokojeniem, z wyczekiwaniem co zaraz usłyszą, chociaż tak naprawdę nic nie było w stanie sprawić by poczuli się w tej chwili lepiej…bezpieczniej…

 

- Kochani, dziękuję Wam wszystkim, za waszą odwagę i oddanie watasze… Niestety nie mogę obiecać, że wszystko będzie dobrze, tego co nas czeka zapewne sama Fortuna nie wie – na tym zdaniu Alessa nieoczekiwanie skończyła, przyglądając się grupie ochotników. – Ale mogę obiecać wam jedno… Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby nikomu nic się nie stało… Jeżeli będziemy zmuszeni walczyć, to przysięgam, że zrobię wszystko byśmy tą walkę wygrali – wilczyca zakończyła w tym momencie swoją przemowę motywacyjną.

- A więc kto jest z nami?! – krzyknęła Vesna, by obudzić w ochotnikach chęć walki.

- My! – krzyknęli wszyscy niemal jednocześnie, ich zapał sprawił, że obie alfy się uśmiechnęły, wiedziały, że skoro przetrwali starcie z Westem, to teraz też na pewno dadzą radę.

 

W końcu nastał czas pożegnania… Wilki ze łzami w oczach żegnały się z najbliższymi. I Alessa miała kogoś z kim chciała zamienić jeszcze kilka słów przed nadchodząca bitwą…

 

- Ketos… - Zawołała do siebie swojego podopiecznego, który tulił się w tym momencie ze swoją partnerką, Alice.

- Tak? – spytał nie wypuszczając wadery z objęć.

- Mogę Cię prosić na chwilę? – spytała, choć nie chciała im przerywać, ale wiedziała, że potem nie będzie mieć czasu na rozmowę.

 

Na to pytanie, ciemnofutry nic nie odpowiedział, wypuścił waderę z uścisku i ruszył w kierunku swojej mentorki, dość niepewnym krokiem, przypominało to trochę, krok szczeniaka, który popełnił błąd i czekał na to co powiedzą rodzice, na karę... Jednak Alessa nie miała mu niczego do zarzucenia. 

 

- Zaopiekuj się nimi… Będą Cię potrzebować, rozumiesz? – wilczyca chciała, by basior zrozumiał jak ważne zadanie mu przydziela.

- W porządku, ale obiecaj, że wrócisz… Że obie z Vesną wrócicie, ja… My… - zerknął w tym momencie na Alice. – My nie jesteśmy gotowi… - zaczął, a wadera doskonale wiedziała do czego zmierza.

- Jeśli nie wrócimy, wiem, że pozostawiam watahę w godnych łapach. Nie mogę Ci obiecać tego, że wrócę… Ale obiecuję Ci, że zrobię wszystko by jak najwięcej członków watahy bezpiecznie powróciło do domu, jeśli się coś nie powiedzie… Wtedy będziecie musieli się ewakuować – wyjaśniła spokojnym tonem, licząc się z tym, że każda wojna niesie ze sobą konsekwencje. 

- Ja nie wiem czy damy radę… - zwątpił w siebie, lecz walkira nie dała mu nawet mówić dalej.

- Ale ja wiem, że dacie… - uśmiechnęła się do niego i go przytuliła. – Pamiętaj o wszystkich naszych naukach… O obowiązkach, honorze… Rodzinie – Alessa zerknęła ostatni raz tego dnia na watahę w komplecie.  – Pamiętaj, że to oni stanowią watahę, że musisz być dobry, doceniać swoich… Podejmować mądre decyzje, mylić się… I uczyć się na błędach – dodała, wypuszczając samca z objęć.

- To ostatnia nauka? – spytał wyraźnie zaniepokojony ze smutkiem w głosie, bał się, że jego nauczycielka nie wróci z tego cało, bał się o wszystkich...

- Mam nadzieję, że nie… Ale zapamiętaj moje słowa – w tym momencie głos Alessy, zaczął się delikatnie łamać.

- Dziękuję Alesso… Mamo… - tego dnia po raz pierwszy w życiu, Ketos zwrócił się tym określeniem do wadery, była tym nieco zaskoczona, ale w głębi duszy bardzo to ją cieszyło… Ona również traktowała go jak syna… 

- Pożegnaj się z Alice, póki masz jeszcze czas – dodała pospiesznie, by nie pokazać po sobie jak bardzo wzruszyło ją to określenie.

 

Ketos bez zastanowienia ruszył w kierunku szarofutrej. Niestety nie mieli oni dużo czasu, wymienili ze sobą zaledwie kilka zdań, ale te kilka zdań musiało im wystarczyć… Po dłuższej chwili, wszyscy byli gotowi, rozpoczęła się ich przygoda, przygoda, która mogła kosztować wszystkich życie…

Wszyscy podążali posłusznie za Midnightem, bowiem to on wiedział, gdzie dokładnie znajduje się miejsce pobytu wroga. Wyprawa zajęła im dobre kilka godzin. Zaczynało się już robić ciemno… Jak to na zimę przystało. Po drodze robili kilka przerw tylko by się napoić i chwilę odpocząć, jednak nie jedli w tym czasie, alfy poinformowały, że dopiero na miejscu zjedzą posiłek.

 

Zatrzymali się niedaleko wejścia do jaskiń, w których heros miał tą nieprzyjemną sytuację. Na ich korzyść mieli do dyspozycji niewielki las, było to swojego rodzaju ułatwienie, jednak zimą, ciężko jest się skryć wśród gałęzi i białej zimowej szaty. Wtem Alessa wpadła na pewien pomysł…

 

- Myślę, że tutaj się zatrzymamy – rzekła, siadając przy olbrzymich korzeniach jednego z drzew.

- Alesso, myślę, że w tym miejscu będą nas mieć jak na łapie – wtrąciła słusznie Vesna, jednak nie znała wtedy jeszcze dokładnego planu pierwszej alfy.

- Dlatego użyjemy iluzji…  - rzekła niespodziewanie. - Midnight, nałóż na ten niewielki obszar dookoła nas iluzję, tak by nie było nic widać, niech widzą, tylko drzewo, ale niech nie widzą nas… rozumiesz? – dodała, by upewnić  się, że basior zrozumiał co miała na myśli. 

- Jasne, wydaję mi się, że doskonale wiem o czym mówisz – zgodził się bez wahania i wziął się za zamaskowanie ich schronienia.

 

Po chwili kryjówka wilków była niewidoczna dla niewtajemniczonych. Alessa słusznie wybrała dość charakterystyczne drzewo, ale zarazem niczym nie wyróżniające się na tle pozostałych. W środku ogromnego pnia było pusto, była to niczym dziupla, idealne miejsce dla medyków i łowców, którzy nie mieli brać udziału w czynnej walce. Drzewo miało tak dobrą budowę, że od środka była możliwość wejścia w korony lasu, co umożliwiało im zapoznanie się z sytuacją, czy na przykład nie zbliżają się ranni, bądź wrogowie.  Jednak nie było to wszystko, co trzeba było zrobić, bowiem wilki miały jeszcze swój zapach, który również trzeba było zatuszować.

 

- Arelionie, mam nadzieję, że zrobiłeś mieszankę ziół o którą Cię prosiłam – uśmiechnęła się do niego kolorowooka.

- Oczywiście, a nawet lepiej, bo stworzyłem na ich bazie swojego rodzaju eliksir… Cóż, działa jak perfumy, pryska się sierść wilka, a ten będzie miał neutralny zapach, niewyczuwalny dla wroga – wyjaśnił z dumą swój wynalazek.

- Fantastycznie, zatem spryskaj wszystkich – pogoniła go, gdyż wiedziała, że w każdej chwili wiatr może zanieść  ich zapach wrogowi, chociaż musiała przyznać, że jego pomysł, był naprawdę świetny, zaimponowało to jej w pewien sposób.

 

Arelion bez wahania zaczął po kolei opryskiwać wilki, było to koniecznie, inaczej z łatwością odnaleźli by ich obóz, a przecież tego nie chcieli… Pierwsza alfa po uzgodnieniach z oficerami i dowódcą drugiego oddziału zarządziła, że wyruszą następnego dnia, gdyż ciemność i śnieg, który zaczął padać nie były sprzyjające. Ponadto po podróży przyda się im zregenerowanie sił i obfity posiłek. 

 

Po kilku godzinach rozmów i ustaleniu planu, wszyscy zaczęli się powoli układać do snu. Plan był następujący, oddział frontalny miał iść przodem, zaś oddział wsparcia miał iść w ich ślady, ale ostrożniej chowając się, by wróg nie wiedział, czego się spodziewać. Medycy i łowcy mieli pozostać w dziupli, bowiem tak nazwała ich obóz przywódczyni. 

 

Gdy każdy znał swoje zadanie, Alessa położyła się przy Vesnie i Alice, które spały obok siebie, każdy musiał spać blisko kogoś, gdyż w drzewie nie było dużo miejsca, zdecydowanie dziupla nie była tak duża jak jaskinia, ale było w niej ciepło i sucho, a to było w tym momencie najważniejsze. 

 

Gdy nastał poranek, wojownicy wraz z oficerami i przywódcami byli już gotowi, by wyruszyć, na linię frontu wroga. Alessa miała jednak jeszcze coś do załatwienia przed wyruszeniem ku górze. Poprosiła Shirę, Mitchella, Alice oraz Etrię by do niej podeszli.

 

- To mały prezent dla Was ode mnie, wiem, że nie chcecie nikogo zabijać, ale powinniście mieć czym się bronić – każdemu z wymienionych wilków podarowała niewielkie kołczany z miniaturowymi strzałami, nasączonymi silnymi substancjami otumaniającymi.  – Wystarczy, że rzucicie nimi we wroga, a ten po chwili powinien odpaść na dobre parę godzin – wyjaśniła, liczyła, że nie będą zmuszeni ich używać, ale chciała mieć czyste sumienie, że zrobiła wszystko co w tej mocy, by mieli się czym bronić.

- Ponadto, ja przygotowałam dla was sztylety, nie macie nimi zabijać, przydadzą się wam w sytuacji, gdy wróg zaatakuje was znienacka, na przykład rzucając się na was, wtedy wbijacie sztylet w łapy, łopatki, bądź dolne partie ciała, sztylety nie są długie i nie zadadzą dużych obrażeń, ale są nasączone tą samą substancją co strzały od Alessy – wtrąciła Vesna, która również przygotowała coś dla wilków, które nie brały aktywnego udziału w walce. – Oczywiście samą substancję przygotował dla was Arelion – mówiąc to wskazała na basiora, który w tym czasie upewniał się, że wziął ze sobą wszelkie niezbędne rzeczy.

- Dziękujemy! – rzuciła się na obie wadery Alice, która żegnała je ze łzami w oczach, bała się, że może już nigdy nie zobaczyć jej dwóch najbliższych wader.

- Tak, dziękujemy – dodała po chwili Etria, w której głosie również można było wyczuć smutek.

- Tak, na pewno to wszystko się przyda – przyznał Mitchell, przyglądając się otrzymanym od wader przedmiotom. 

- Dzię…dziękuje – wyrwała się cicho Shira, która również była im wdzięczna za troskę, wydawało się, że wcześniej wilczyca nie miała za dużo kontaktu z przyjaznymi wilkami.

- Nie macie za co – rzekła kremowofutra wypuszczając z objęć swoje alfy, wiedziała, że to mogła być ostatnia okazja by przytulić je obie. 

- Nie chcę wam przerywać, ale powinniśmy już ruszać Alesso – podszedł do nas Arelion, widać było, że był przejęty całą tą sytuacją mimo iż udawał twardego.

- Dziękuję Lunku, że i tym razem mamy Cię u swego boku – uśmiechnęła się do niego najsilniejsza z walkirii i go przytuliła, chciała by basior czuł się doceniony, bowiem nie wiedziała, czy będzie mieć jeszcze okazję mu to powiedzieć.

 

Pożegnawszy się, z medykami i łowcami, ruszyli w kierunku jaskiń, w którym przebywali prawdopodobnie potencjalni przeciwnicy, była to ciężka chwila dla wszystkich, pożegnania zawsze są trudne, zawsze wiążą się ze smutkiem jednej bądź dwóch stron, w tym wypadku wiązało się to ze smutkiem wszystkich, całej watahy, nikt nie wiedział co ich czeka... 

 

Jak się okazało na samym wejściu na teren wroga, było już czuć zapach obcych wilków. Na przodzie szły Alessa i Vesna, bacznie się rozglądając, wydawało się, że jaskinie nie miały końca, były olbrzymie, a przez sam środek płynął sobie niewielki strumień, zaś światło naturalnie nie miało tam żadnego ujścia, na ścianach wisiały pochodnie, które musiały być już dawno zapalone, gdyż powoli zaczęły się już wypalać, gdyby nie one, panowałaby tam całkowita ciemność. Pewne było jednak jedno, ktoś od dawna zamieszkiwał to miejsce, prawdopodobnie gromadząc armię i zapasy, mieszkając na ich terenach i polując na ich zwierzynę, bez ich wiedzy i żadnej zgody. Teoretycznie nie było w tym niczego złego, Alessa nigdy nie zabraniała wędrowcom zatrzymania się na jej terenach, czy polowań na zwierzynę, jednak jeśli mieli wrogie nastawienie, wilczyca nie mogła pozwolić, by krzywdzili kogokolwiek z watahy, jej rodziny. Kremowofutra wskazała oddziałowi wsparcia, by ten kierował się drogą, która była wyżej, niewielką dróżką, która szła wzdłuż drogi głównej, dzięki temu byli mniej widoczni… A przecież o to właśnie chodziło, wróg nie miał wiedzieć z ilu wilków składa się oddział watahy. Chociaż, to czy można było nazwać ich wrogami też nie było do końca pewne, wszyscy liczyli, że uda się załatwić sprawę w spokojnej atmosferze, że to wszystko, to wielkie jednio nieporozumienie i da się to wyjaśnić.

 

Na ścianach były różnego rodzaju rysunki, napisy w wielu językach, jednak Alessa nie skupiała się na ich znaczeniu. Szła przed siebie, a za nią w ciszy podążała reszta, oraz Arelion ze swoim oddziałem, który był nieco wyżej. Niebawem potem, zaczęły się pojawiać schody, a mianowicie pojawiło się pierwsze rozwidlenie… Pierwsza alfa z początku chciała by grupy się rozdzieliły, jednak Vesna słusznie uznała, że wrogowie mogą tego od nas oczekiwać, a w mniejszych grupach łatwiej było by nas wybić. Dlatego zdecydowała, że pójdą na razie w prawo, nie wiedząc co ich tam czeka. 

Po dłuższej chwili wędrówki, coraz to ciemniejszym tunelem, do uszu wilków zaczęły dobiegać dźwięki rozmów, prawdopodobnie jakiś wojowników. Alessa wskazała łapą, że wszyscy mają się zatrzymać… Rozmowy zaczęły robić się coraz głośniejsze, oznaczało to jedno, że wilki kierują się w ich stronę. Na poczekaniu wilczyca zaczęła myśleć nad planem… Kątem oka ujrzała szczelinę w jednej ze ścian, wydawała się ona odpowiednio duża, by wilk się zmieścił, poleciła by spróbowali się przecisnąć na drugą stronę ściany jaskini.

Bez wahania wszyscy posłuchali rozkazu pierwszej alfy, jak się okazało, szczelina była swojego rodzaju przejściem, dzięki czemu wilki zeszły ze ścieżki rozmawiających ze sobą wilków. Kiedy ich kroki jeszcze bardziej się zbliżyły, wszyscy wiedzieli, że mają zamilknąć. Ich serca jakby stanęły, a oddechy stały się spokojne i ciche, nie mogli od razu pokazać swojej obecności, nie wiedzieli jeszcze z kim mają do czynienia, a tym dłużej przeciwnicy nie wiedzieli o ich przybyciu tym lepiej. Sądząc po tym, że wilki dalej sobie swobodnie rozmawiały, mikstura cudotwórcy działała doskonale, byli niewyczuwalni, jednak strach i tak był, bo przecież mogli ich usłyszeć.

 

- Myślisz, że Erast od razu wszystkich wybije, czy weźmie jeńców? – dopiero przy tym zdaniu, wilki cokolwiek zrozumiały, to jedno pytanie wystarczyło, by było jasne, że nie mają dobrych zamiarów, choć nie było pewne czy mówią konkretnie o ich watasze, czy o jakieś innej, niemniej jednak pewne było, że nie byli przyjacielsko nastawieni.

- Bezużyteczne wilki wybije, a resztę weźmie na swoich wojowników, to pieprzony psychopata – odpowiedział mu jego rozmówca, nieco zafascynowany tym co niebawem nastąpi. Zatem ich przywódca nazywa się Erast – wywnioskowała z podsłuchanej rozmowy walkiria.

- Ja to bym chętnie pokorzystał z usług ich wader, kilka z nich już mam na oku – to zdanie mocno zdenerwowało Alessę, w innych okolicznościach ten basior na pewno poczułby jej gniew na sobie, jednak w tej chwili wiedziała, że nie jest to dobry moment.

- Czyżby? A która niby Ci się spodobała? – zaciekawił się jego towarzysz najwyraźniej nie dowierzając swojemu kompanowi. – Moim zdaniem, rzuciłbyś się na każdą… - dodał po chwili, głośno się śmiejąc.

 

Na szczęście dalszej rozmowy nie było im dane słuchać, bowiem wilki za daleko się oddaliły. Obie alfy czuły już wobec nich obrzydzenie. Wiedziały jednak, że wróg na pewno nie ma dobrych zamiarów wobec nich, a ich przywódca wydawał się z lekka nienormalny… Czyżby faktycznie w ich armii nie było żadnych wader – pomyślała kolorowooka, nigdy nie lubiła samców, które dyskryminowały wadery, ona by mu pokazała, że wilczyce wcale nie są słabe, ale wiedziała, że na to przyjdzie dopiero czas.

 

- Musimy ruszać dalej – rzekła kremowofutra, nie komentując na głos ich rozmowy, uznała, że wszyscy doskonale to słyszeli i nie ma sensu się nad tym dłużej zastanawiać. Rozejrzała się, czy w okolicy jest bezpiecznie i wyszła, pokazując reszcie by kierowała się za nią.

 

Dalsza droga minęła im dość sprawnie i bez niespodzianek, aż do momentu, gdy usłyszeli krzyki wadery, potem też męski głos. Z początku wydawało się, że była to jakaś walka, jednak z czasem zmienili zdanie.

 

- Proszę, zostaw mnie! – słychać było jak ktoś wydziera się w niebogłosy. 

- Ty niewdzięczna suko! – do ich uszu, dobiegł głos basiora, który wyraźnie zdenerwował się na swoją rozmówczynię. – Myślałaś, że uciekniesz? Twój mąż słabo się ostatnio sprawuje, a ty jeszcze próbujesz mnie oszukać! – krzyczał na nią dalej,  a wataha zastanawiała się o co mogło chodzić.

 

Sytuacja nie wyglądała najlepiej… Ujrzeli wilczycę, która błagała o życie basiora, który już mocno ją poturbował. Vesna chciała już ruszyć, jednak wtedy powstrzymała ją Alessa, nie było to rozsądne, nie znali sytuacji, nie wiedzieli czy są sami… Takie wyjście mogłoby tylko zaszkodzić jeszcze bardziej niż pomóc tej biednej samce.

 

- Przepraszam Erast… - powiedziała, gdy ten przygniatał ją swoim cielskiem do ściany. A więc to jest ten cały Erast, nie dość, że psychopata to jeszcze damski bokser – podsumowała go pierwsza alfa, która już wtedy wiedziała, że na pewno mu tego nie podaruje.

- Już lepiej, następnym razem jak zauważę, że coś knujesz to cię zabiję zdziro… Jesteś nic nie wartą suką, gdyby nie twój mąż w ogóle bym cię tu nie trzymał, pasożycie… Ciekawe, czy to faktycznie szczenięta Deimona – dodał zadając nie tylko ból fizyczny ale i psychiczny waderze. I wtedy Alessa zauważyła, że faktycznie jego rozmówczyni była brzemienna, zaatakował waderę w ciąży, w dodatku w mocno zaawansowanej ciąży, niebawem na pewno miała mieć poród.

 

Wszyscy przyglądali się im dalszej wymianie zdań, wyszło w końcu na to, że basior poturbował ją bo ta próbowała uciec oraz zdawało się, że była ona żoną jakiegoś potrzebnego mu wilka. Erast zdawał się naprawdę silny, miał czarną sierść, jego ciało zdobiło wiele blizn, zdecydowanie był doświadczony w boju, bezwzględny, potężny i chory psychicznie, bo kto zdrowy tak by potraktował waderę w ciąży?… Alessa nie mogła zrozumieć tego aktu okrucieństwa wobec tej biednej samki… Jego ofiara była drobną i bezbronną samicą, miała gładką sierść, dość mocno pobrudzoną krwią, była prawdopodobnie biała, miała jasne oczy, jednak z tej odległości ciężko było zobaczyć w jakim dokładnie kolorze były. Miała czarne skarpetki oraz czarne podbrzusze. Nie można było jej nazwać brzydką, zdecydowanie gdyby nie stan w jakim się teraz znajdowała, przykułaby oko nie jednego samca.

 

Po dość nieprzyjemniej wymianie zdań, samiec w końcu zostawił waderę na pastwę losu. Kaszlała i się trzęsła, bała się go… Alessa nie mogła dłużej czekać, zeszła wraz z Vesną po waderę, poprosiła by reszta zaczekała. Wiedziała, że może się to nie spodobać reszcie, że pomaga wrogowi, jednak Alis miała swoje zasady, wader, a tym bardziej wader w ciąży i szczeniąt nigdy by nie skrzywdziła… Wiedziała, że samka potrzebuje pomocy inaczej nie wiadomo jakby się to skończyło. Wszyscy wyczekiwali, obserwując to co zaraz się wydarzy, w głębi serca wierząc, że uda im się ją uratować.

 

Alessa podleciała pierwsza, rozłożyła delikatnie skrzydła, by zablokować samicy drogę ucieczki, przewidziała, że ta na pewno się przestraszy… A tego nie chciała, jednak tak się nie stało… Wilczyca ze spokojem wpatrywała się w podchodzącą do niej skrzydlatą postać…

 

- Jesteś walkirią… - rzekła niezwykle cicho, lecz to wystarczyło by zaskoczyć obie wadery.

- Tak, chcemy pomóc… - dodała Vesna, zbliżając się do pierwszej alfy, wtedy ich rozmówczyni jeszcze nie wiedziała, że obie były walkiriami.

- Ratujcie moje szczenięta, błagam… - poprosiła, ledwo co stojąc na łapach, była w opłakanym stanie… 

 

Dopiero teraz dało się dostrzec, że nie był to pierwszy akt okrucieństwa wobec niej… Miała mnóstwo blizn i ran, niektóre z nich były świeże, zaś inne już dawno wygojone… 

 

- Musimy zaprowadzić ją do obozu – stwierdziła Vesna, miała jak najbardziej rację, jednak nie mogły zostawić oddziału bez przywództwa, z drugiej strony, ktoś niedoświadczony też nie mógł jej tam zaprowadzić…

- Zostawię was na razie samych, wraz z Arelionem doprowadź watahę do jakiegoś bezpiecznego miejsca, jak wrócę, pójdziemy dalej, może uda wam się jeszcze czegoś dowiedzieć, jedno jest pewne, nie możemy na razie zdradzić, że tu jesteśmy – rzekła pewnie pierwsza alfa, wiedziała, że to zadanie dla niej, czuła, że musi jej pomóc…

- Oczywiście, będziemy ciągle iść w prawo – zgodziła się z nią cynamonowofutra, dając jej wskazówkę na znalezienie ich, gdy ta będzie wracać z powrotem do jaskiń.

 

Bez zbędnych rozmów, Alessa podparła biało-czarną wilczycę i powoli kierowała się w stronę wyjścia. Przekazała oddział w dobre łapy, wiedziała, że pod dowództwem Vesny, Midnighta i Areliona nikomu nic się nie stanie i będą bezpieczni.  Wilki całkowicie poparły decyzję pierwszej alfy, z czego Alis była niezmiernie zadowolona, czuła dumę, że każdy postąpił by na jej miejscu tak samo, wataha składała się tylko z wilków o dobrym i czystym sercu, to tylko, to utwierdzało.

 

- Jak masz na imię? – dopytała w między czasie, widziała, że jej towarzyszka powoli traci siły i zaraz może zemdleć, dlatego starała się ją czymś zająć, w tym przypadku rozmową.

- Mam na imię Róża – powiedziała krótko, ledwo co idąc, widać było, że z każdym krokiem czuje się coraz gorzej...

- Piękne imię – odparła Alessa, ciągle pomagając waderze iść, jednak nagle ta się zatrzymała… 

 

Stało się to czego obawiała się od początku… Wilczycy odeszły wody… Wtedy zaczęła się bitwa z czasem, bowiem poród mógł teraz nastąpić w każdej chwili, a Alessa sama nie była w stanie go przeprowadzić, nie tylko ze względu na to, że nie miała wiedzy na ten temat, ale ze względu na to, że było to złe miejsce i nieodpowiedni czas, bez lekarstw, wsparcia i ciepłego miejsca, ani ona, ani jej szczenięta by tego nie przeżyły.

 

- Musimy się pospieszyć –  stwierdziła niemal oczywistość. W tym momencie Alis wzięła waderę na swój kręgosłup, ułożyła ją tak, że jej łapy swobodnie wisiały, starała się też ułożyć ją w miarę możliwości na boku, by nie przygniatać szczeniąt i nie przyspieszyć porodu. W ten sposób mogła już biec lekkim truchtem, a każda sekunda w takiej sytuacji miała znaczenie. W ten sposób w kilka minut opuściły jaskinie. Alessa tak delikatnie jak mogła schodziła w dół, nie chciała by coś jej się stało… cały czas również zagadywała samkę, by ta z nią rozmawiała, bardzo ważne było, by nie straciła teraz przytomności.

 

- Twój mąż ma na imię Deimon, jaki jest? – zadała kolejne pytanie.

- Jest wspaniały, jest ojcem naszych szczeniąt, jest dobrym wojownikiem i generałem, dlatego jest taki ważny dla Erasta – odpowiedziała, pomimo tego, że jej siły słabły.

-  Jeśli jest jego generałem, to dlaczego znęca się nad jego żoną? – dopytywała dalej, te informacje były ważne, tym więcej dowiedzą się o swoim wrogu, tym łatwiej będzie im go pokonać.

- Erast… Korzysta z potężnej magii, jednak nie działa ona na wszystkich, nie jest w stanie kontrolować każdego… A tego nad kim nie ma kontroli, szantażuje – teraz dla walkirii wszystko stało się jasne.

- Wykorzystywał Ciebie , by szantażować Deimona – słusznie stwierdziła, na co jej rozmówczyni zaczęła nagle płakać.

- Tak, o mało mnie nie zabił, gdyby nie wy… zdechłabym pewnie w tych przeklętych jaskiniach, od miesięcy nie widziałam słońca… - rzekła przez łzy, wpatrując się w niebo.

- Jeszcze nie raz ujrzysz niebo, zobaczysz, będziesz mieć cudowne szczenięta, niebawem wszystko się ułoży – starała się jak umiała ją pocieszyć, jednak wiedziała, że nie jest w tym najlepsza.

 

Na szczęście niedługo po tym obie wadery znalazły się już w dziupli, pospiesznie Alessa przekazała rodzącą w łapy Alice i Etrii, one już doskonale wiedziały co się święci, że nie mają dużo czasu, że muszą się przygotować…

 

- Zajmijcie się nią proszę – odparła z przejęciem pierwsza alfa, delikatnie kucając, by ułatwić zdjęcie samki.

- Oczywiście! – krzyknęła Alice, pomagając waderze zejść z pleców kremowofutrej.

 

Alis widziała, że wadery są przerażone, jednak wiedziała też, że doskonale sobie poradzą z presją, musiały, wierzyła w nie…

 

- Zaczekaj! – krzyknęła nagle, widząc, że Alessa wychodzi… - Chcę Ci się odwdzięczyć, powiedz Deimonowi, że będziemy mieli dwójkę dzieci, Ajakosa i Runę, to go przekona jeśli będzie mieć wątpliwości… Będziecie mieli sojusznika, za Deimonem podąży wiele wilków – dodała, a Alessa wiedziała, że miała rację, to rzeczywiście zdawało się być dobrym pomysłem, sojusznik w armii wroga, mógł mieć wiele zastosowań. Jednak najpierw musiałaby go znaleźć.

- Jak go rozpoznam? – spytała, dostrzegając w tym swojego rodzaju szansę na wygraną.

- Jest silnym ciemnoszarym basiorem, ma zielone oczy i szramę na oku przez potyczkę z Erastem, na pewno pomoże – wyjaśniła, to walkirii wystarczyło, wiedziała już kogo szukać.

 

Nie zwlekając biegła wręcz w stronę jaskiń, pozostawiając brzemienną w łapach medyków i łowców. Miała informacje, dla reszty oraz potencjalnego sojusznika w oddziale wroga. W parę chwil znalazła się z powrotem w miejscu, z którego niedawno wyszła, według instrukcji Vesny, kierowała się ciągle w prawo, rozglądała się nerwowo, w poszukiwaniu swojego oddziału, w końcu udało jej się dostrzec machającą do niej łapą Vesnę, skierowała się w ich stronę. Ukryli się w jednej ze szczelin w ścianie jaskiń, jednak tym razem znacznie wyżej niż wcześniej, z tego miejsca mieli widok na spory obszar.

 

- Alesso jest ich mnóstwo, cała armia przeciwko nam… Liczebnie nie mamy żadnych szans, widzieliśmy ich trening i przygotowania, mają broń, uzbrojenie… Wszystko… - rzekła ze zmartwieniem druga alfa.

- Widzieli was? – spytała, upewniając się, czy dalej są bezpieczni.

- Nie, myślę, że nie… A co z tamtą waderą? – dopytała.

- Cóż, ma na imię Róża, ogólnie jest żoną Deimona, generała armii Erasta, to, że jej pomogliśmy może być kluczowe… Ponoć Erast panuje potężnymi mocami, kontroluje wilki, a na tych, których magia nie działa, szantażuje… Róża była również bronią do szantażu, powiedziała mi również, że za Deimonem podąży wiele wilków – podsumowała wszystko pierwsza alfa. – Aaa, no i zaczęła rodzić podczas gdy ją przeprowadzałam do obozu, więc Alice i Etria na pewno mają co robić – dodała.

- Zatem mamy szansę na sojuszników, to dobrze. Dzięki temu może będziemy w stanie wygrać – uśmiechnęła się fiołkowooka.

- Nie powinniśmy w takim razie nikogo zabijać, nie wiadomo, kto będzie naszym sojusznikiem, a kto jest pod wpływem magii i nie jest sobą… - wtrącił się Arelion, miał w zupełności rację.

- Zatem tak, nikogo nie zabijamy, będziemy tylko oszałamiać, powalać i obezwładniać wrogów… I poszukujemy ciemnoszarego samca, z zielonymi oczami i szramą na oku, to będzie Deimon, mam mu coś do powiedzenia, co go przekona by do nas dołączył… - wilczyca wyjaśniła wszystkim swój wstępny plan, wydawał się dobry, teraz wszystko zależało tak naprawdę od tego, czy generał im uwierzy, czy też nie, z nim i jego oddziałem nieopanowanych przez Erasta wilków, mieli szansę wygrać.

 

KOCHANI, TERAZ SKUPIAMY SIĘ NA ODEPCHANIU PIERWSZEJ FALI WROGA, NIKOGO NIE ZABIJAMY, MUSIMY ODNALEŹĆ DEIMONA, BY MIEĆ SOJUSZNIKA WE WROGIEJ ARMII, DZIĘKI TEMU WYGRAMY STARCIE Z JEGO ARMIĄ W TURZE TRZECIEJ! PAMIĘTAJCIE OGŁUSZAMY, OBEZWŁDNIAMY WROGÓW! MUSIMY SIĘ BRONIĆ! MEDYCY I ŁOWCY, POWODZENIA Z RANNYMI ORAZ Z PRZYJĘCIEM PORODU! ^^

 

 

C.D.N.

 

<Arelion?>