· 

Najgorsze za nami [Część 2/2]

Uwaga! Poniższa historia jest jedynie streszczeniem "Starcie z Westem [Część #23] - Wyrównanie rachunków - [FINAŁ]" opowiedzianym z innej perspektywy. Dialogi i fabuła w większości nie należą do mnie. Jeśli chcesz w pełni poznać losy bohaterów, zachęcam do przeczytania oryginału.

Oryginał: Alessa i Vesna

 

-Tak więc... wiele się działo, szczególnie pod koniec ostatniej bitwy -Zaczęłam, siedząc wraz z Ketosem na polanie przed jaskinią Lazurowych Kryształów, chwilę po tym, gdy po przemowie Vesny i Alessy wszyscy rozeszli się po całym obozie.

-Opowiadaj -rzekł wyraźnie zaciekawiony i podekscytowany basior.

 

Przez chwilę się zawahałam. Nie chciałam niepotrzebnie martwić Ketosa, jednak wiedziałam, że nie byłabym w stanie ukryć przed nim prawdy, ani tym bardziej okłamać, mówiąc że moje życie nie było nawet przez moment zagrożone... Nie miałam innego wyjścia jak zwyczajnie wszystkiego mu opowiedzieć.

 

-W pierwszych chwilach nie robiłam za wiele, dotarliśmy na południe naszych terenów, a ja zaczęłam przygotowywać przyszykowany wcześniej bunkier jednak... bardzo się bałam... -powiedziałam, wpatrując się w śnieg, a kątem oka zobaczyłam współczujące spojrzenie Ketosa -Mimo to, wszystko było dobrze, dopóki nie popełniłam błędu i nie rozkojarzyłam się, jeden z przeciwników zakradł się do środka i zaczął się ze mną siłować i szarpać. Zaczęłam wołać o pomoc, co bogom dzięki poskutkowało. Do okopu wpadła również Vesna i... uratowała mi życie.

-Alice... -Mój ukochany objął mnie łapą, z miną jakby nie wiedział, co mógłby mi powiedzieć.

-Ale to był dopiero początek... niedługo po tym nasze oddziały się połączyły i wyruszyliśmy w stronę grot, gdyż według strategów było to najlepsze miejsce do odpierania dalszych ataków. Wraz z Etrią dzięki pomocy Aarela i Sarene przedarłyśmy się do jaskini, wyczekując dalszych wydarzeń. Właśnie wtedy Red została ranna i trafiła pod naszą opiekę.

-I z tego, co wiem, świetnie sobie poradziłyście -basior spojrzał na mnie z wyraźną dumą.

-Tak, ale nie było łatwo... W pewnych momentach miałyśmy wrażenie, że wszystko się sypnie... tak bardzo chciałam, żebyś był wtedy przy mnie, tak bardzo za tobą tęskniłam... -Ketos oparł swoją głowę o moją we wspierającym geście -Podczas bitwy Alessa uszkodziła sobie przednią łapę, musiałam jej udzielić pomocy, a niedługo później... pojawił się West...

 

* * *

 

Poczułyśmy potężny wstrząs. Zdezorientowana gwałtownie nabrałam powietrza w płuca.

 

-Co się dzieje?! -krzyknęłam.

-Jaskinia! Wali się! -odpowiedziała mi Etria -Prędko, pomóż mi wyprowadzić Red.

 

Wraz z zielonooką, ostrożnie podniosłam ciemnofutrą waderę, która ostatkiem sił była w stanie kuśtykać, opierając się o nas. Tak naprawdę nie powinna była w ogóle wstawać, ale nie miałyśmy wyjścia. Wszystko wokół się zapadało, a my musiałyśmy jak najszybciej opuścić to miejsce.

 

Ledwo wygramoliłyśmy się z okopów, lecz nie był to jeszcze koniec szaleńczego wyścigu o życie. Wciąż znajdowałyśmy się w grocie, z której sufitu zaczęły spadać coraz to większe kamienie. Byłam pewna, że nie zdążymy, że zginiemy tutaj wszystkie trzy, lecz wtedy na pomoc przybyli nam Arelion oraz Sarene, którzy widząc, co się święci, natychmiast pomogli nam przetransportować Red Dust na zewnątrz. Niestety nie był to koniec naszych problemów...

 

Na zewnątrz czekała nas niemiła niespodzianka w postaci żołnierzy Westa. Niedługo po tym, jak resztka jego armii ruszyła do ataku, wśród tłumu usłyszałam jedynie zdesperowany krzyk drugiej alfy.

 

-Uciekajcie! -lecz nikt z nas nawet nie próbował wykonać rozkazu. Każdy momentalnie zrozumiał, że nie możemy tego zrobić i każdy był gotów się poświęcić, byleby dać pozostałym Wilkom Burzy, chociaż małą szansę na odrodzenie.

 

Nasi wojownicy próbowali jeszcze walczyć, zamykając ranną i na tę chwilę najsłabszą z całej grupy Red Dust w ciasnym okręgu, tak aby wrogowie nie mogli nawet jej drasnąć, lecz na niewiele to się zdało. Wrogiemu oddziałowi po pewnym czasie udało się rozbić naszą grupę. Łapali nas i przygniatali każdego po kolei do podłoża, by móc nałożyć nam te przeklęte obroże wraz z łańcuchami. Wadera stojąca na mnie przycisnęła mnie z taką siłą, że przez chwilę byłam pewna, że już nigdy nie uda mi się nabrać ponownie powietrza w płuca. Złapała mój pysk tak, aby mieć pewność, że nie uniosę łba i jej z siebie nie zrzucę.

 

-Nie rwij się! -rzuciła ostro i z pogardą w głosie zaciskając mi na szyi tę przedziwną rzecz absorbującą moce magiczne.

 

Nie minęło wiele czasu kiedy już wszyscy wojownicy burzy zostali obezwładnieniu i skuci łańcuchami. Czuliśmy na sobie te okropne spojrzenia podwładnych Westa, pełne satysfakcji i gniewu. Gdy część z nich już miała założyć takie same Alessie i Vesnie, West ich powstrzymał. Coś kazało mu rozegrać to między alfami dokładnie jak za starych lat i czerpać z tego chorą satysfakcję. Tym lepiej dla nas, nasze alfy mogły to wygrać i uwolnić nas wszystkich. W sercu każdego z nas pojawiła się iskierka nadziei, wiedzieliśmy, że nasze alfy są potężne, są boginkami, w dodatku są razem i do perfekcji już dawno opanowały trudną sztukę walki, West będący upadłym bogiem, całkiem sam nie miał z nimi szans... przynajmniej tak na początku wszyscy myśleliśmy...

 

Dzięki Vesnie kilkanaście sztyletów wbiło się w grzbiet Westa, wtedy Alessa mogła bez problemu przebić klatkę piersiową basiora swoim mieczem, aby mieć pewność, że ten już się więcej nie podniesie. Wśród radosnych okrzyków Watahy Burzy byłam w stanie usłyszeć cichy dialog między alfami.

 

-To koniec? -rzekła Alessa

-Tak myślę... -odpowiedziała jej druga alfa, spoglądając na pokonanego upadłego boga.

 

Te dwa zdania utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że wygraliśmy, że ten koszmar się skończył i zaraz wszyscy sojusznicy Westa uciekną w dzikim popłochu, daleko stąd jednakże byłam w błędzie... wszyscy byliśmy. Na chwilę nabrałam podejrzeń. To wszystko szybko poszło... podejrzanie szybko.

 

Do naszych uszu dobiegł diabelski śmiech mrożący krew w żyłach i niszczący wszelką nadzieję. Rudy basior podniósł się, a ja ujrzałam na pyskach alf niedowierzanie. Sama nie potrafiłam pojąć jakim cudem ten wilk może mieć tyle mocy...?

 

West okazał się tak potężny, że był w stanie wymusić na waderach transformację w boską formę. Chciał, by jego chora ambicja się spełniła... by mógł pokonać Alessę, dokładnie tak jak ona pokonała przed laty jego, ale ja wciąż wierzyłam, że wadery sobie poradzą, musiały dać radę.

 

-Myślicie, że żartowałem, że jestem silniejszy? Wybiłem wielu półbogów, między innymi tych, o których wam nikt nie mówił, bo byli bezużyteczni… Ale wiecie co? Gdy złączyło się moc ich wszystkich, to jest się naprawdę potężnym -zaśmiał się West, posyłając w naszą stronę drapieżne spojrzenie. Poczułam, jak moje serce ze strachu pomija jedno uderzenie, mimo że nie byłam nawet pewna czy basior wie, że kilku z nas ma w sobie boską krew. Zdawało mi się, że wilk nawet lekko się oblizał, kierując swe spojrzenie na zakutych w łańcuchy wojowników burzy, w tym również i mnie.

 

-Jesteś potworem! -krzyknęła Vesna, rzucając w stronę basiora rozgniewane spojrzenie. Nigdy nie widziałam jej tak zdenerwowanej. Wilczyca bez wahania rzuciła się w stronę przeciwnika z chęcią zadania morderczego ciosu, lecz niestety West odepchnął waderę, brutalnie rzucając ją na skały. Do moich uszu dobiegł głuchy i mrożący krew w żyłach dźwięk uderzenia. Samka straciła przytomność.

 

-Vesno! -usłyszałam głos Alessy. Chciałam podbiec do nieprzytomnej bogini dusz, lecz łańcuchy skutecznie mi to uniemożliwiły, nie pozostało mi nic innego jak bezradnie patrzeć, jak West rozpoczyna walkę z pierwszą alfą.

-I po raz kolejny sami… W tej formie jeszcze bardziej przypominasz mi o Sigrun, z jeszcze większą satysfakcją cię zabiję. Powiedz mi jeszcze, jak się czujesz z tym że znowu zawiodłaś? Pomyśl, jak ich wszystkich zabiję, dzięki temu, że pozwoliłaś na to, by walczyli przeciwko mnie. Tak samo, jak walkirie tyle lat temu, historia lubi się powtarzać -zaczął West.

-Alesso, nie słuchaj go... -wyszeptałam pod nosem, naiwnie licząc, że ta wiadomość dotrze w jakiś sposób do wadery...

 

Basior rozproszył uwagę Alessy, wspominając wszystkie najbardziej bolesne fragmenty jej życia. Wadera była rozkojarzona i w końcu według oczekiwań Westa popełniła błąd i ciężko ranna padła na ziemię. W jednej chwili świat stanął w miejscu. Nasza silna przywódczyni leżała teraz pokonana na ziemi w czerwonej posoce... Jednak nie mogła się zregenerować... Coś było nie tak...

 

-Wiesz, alfa może być tylko jeden -rzucił basior, kierując się w stronę Vesny. Bogom dzięki, ta w samą porę odzyskała przytomność, po czym z odwagą i determinacją w oczach podniosła się z ziemi. W niej ostatnia nadzieja...

 

Wtedy usłyszałam coś, co sprawiło, że po moim grzbiecie przeszły ciarki...

 

- Melione… Córko… Dlaczego stajesz przeciwko mnie? -odezwał się West, krążąc wokół wadery.

-Bo jesteś potworem... -bez wahania odpowiedziała.

 

-Potworem? Czyżby? Pomyśl, jesteś silna, waleczna, potężna… Mogłabyś być pierwszą alfą, mieć szacunek i respekt, o wiele bardziej na to zasługujesz niż Alessa. Ze mną miałabyś wszystko, byłabyś alfą, byłbym u twego boku, nawet bogowie nie daliby nam rady. -Vesna przez chwilę wpatrywała się w upadłego boga z niedowierzaniem, lecz mimo tej chwilowej ciszy dobrze wiedziałam, że nawet przez sekundę nie rozpatrywała tego, by do niego dołączyć -Jesteś dokładnie taka sama jak ja, nie potrzebujesz nikogo ani niczego, zawsze będziesz tylko i wyłącznie mordercą -w końcu dodał.

 

"Vesna nigdy na to nie pójdzie, nigdy" – pomyślałam, przeklinając basiora w myślach. Vesna mimo swojej przeszłości najemniczki, mimo tego, kto ją wychowywał i jakie wartości wpajał, była dobrą istotą. Zarówno ja, jak i wszyscy w watasze widzieli to każdego dnia. Miała szlachetne serce, nawet jeśli sama nie zawsze w to wierzyła...

 

-West, jesteś głupcem. Nigdy nie byłam ani nie będę taka sama jak ty psie -odpowiedziała druga alfa, rzucając się na basiora z mieczem. Ale wtedy... znowu coś poszło nie tak... West z niepokojącą wręcz łatwością odebrał jej broń... Wtedy wypowiedział coś jeszcze, ale ja już go nie słuchałam... Ostatnia nadzieja naszej watahy również poległa.

 

Wszystkie obecne tam wilki burzy niedowierzająco wpatrywały się w ten krwawy spektakl, modląc się do bóstw, by to był jedynie straszliwy koszmar, bądź iluzja, lecz nie... to wszystko działo się naprawdę. Nasza druga alfa po ciężkiej walce również poległa.

 

Srebrzystofutra posłała w moją stronę smutne spojrzenie, a następnie skierowała je na Alessę. Zastanawiałam się, o czym mogła wtedy myśleć... Odwzajemniłam je ze łzami w oczach.

 

-Vesno! Alesso! Wstańcie! Błagam was!!! -krzyczałam przez łzy, lecz wydawało mi się, że wadery mnie nie usłyszą wśród wrzasków, warknięć lub płaczu pozostałych wilków- Proszę...

 

Pozostało mi się tylko próbować wyrwać, nie zważając na to, że ta piekielna obroża coraz bardziej mnie podduszała. Chciałam im pomóc, ale nie mogłam. Łańcuch był tak napięty, a ja tak zdeterminowana, by go zerwać, że niemal stałam jedynie na tylnych łapach.

 

-Nie...nie....nie!!! To nie może się dziać... Alesso...Vesno...-Chyba w całym swoim życiu nie wylałam tyle łez co w tamtej chwili. Moje dwie drogie przyjaciółki, tak ważne dla mnie i dla wielu innych wilczyce właśnie umierały, a ja nie mogłam absolutnie nic zrobić. Wkrótce miał przyjść też czas na całą resztę, reszta mojej rodziny też miała zginąć w bohaterskiej walce o wolność i życie pozostałych... świadomość tego spowodowała, że miałam ochotę krzyczeć, płakać, wyć i wszystko naraz. Zrobić cokolwiek by ich ocalić. Zaiste, bezsilność jest jednym z najgorszych możliwych odczuć. Tego dnia po raz pierwszy w życiu poczułam w sobie taką złość i smutek, że miałam realną ochotę strzelić tego przeklętego Westa piorunem, zagryźć lub przebić kolcami lodu na wylot, aby zabić go na miejscu... Był to pierwszy raz, kiedy tego typu brutalne myśli zawitały do mojej głowy... Ktoś taki jak on nie zasługiwał, by stąpać po tej ziemi, fundując nieograniczone cierpienie tym, którzy nie są niczemu winni, tym którzy chcą jedynie chronić swojego domu i rodziny... Lecz wciąż ta cholerna obroża przesączona czarną magią skutecznie wchłaniała całą moją moc niczym gąbka. Nic nie mogłam zrobić, tylko patrzeć...

 

Sfrustrowana wydałam z siebie okrzyk ogromnego bólu i smutku, po czym padłam na śnieg. To nie mogło się tak skończyć... Oni nie mogli zginąć... Wataha Wilków Burzy nie mogła upaść...

 

-Zabić ich! -na terytoriach watahy rozbrzmiał głos wilka... nie, nie wilka... potwora, który nam to wszystko zgotował. Jego głos odbił się echem w naszych umysłach, podobnie jak odgłos wyciąganych mieczy i sztyletów.

 

Przez łzy byłam w stanie ujrzeć Alessę ostatkiem sił odwracającą od nas głowę. Miała ból w oczach. Wadera posiadająca tytuł Ducha Walki poddała się... wraz z tym przepadła ostatnia nadzieja na wygraną... To było niczym wyrok...

 

Zaczęłam odmawiać pod nosem szybką modlitwę do bóstw, podobnie jak wiele innych wilków. Niektórzy nawet przepraszali, wymawiając do nieba rzeczy, których najbardziej żałują, chcąc ponad wszystko odejść z czystym sumieniem. Ja natomiast pomyślałam o Ketosie, obiecałam mu, że wyjdę z tego cało, jednak nie byłam w stanie tej obietnicy dotrzymać. Bóg chaosu wraz z resztą był bezpieczny, daleko stąd na zachodzie, to było najważniejsze.

 

"Nie wiem jak jest po śmierci, ale zrobię wszystko, by być zawsze blisko ciebie Ketosie. Znajdź szczęście mój Najdroższy. Żyj długo i szczęśliwie za nas oboje... Kocham cię i przepraszam..."

 

Lecz właśnie wtedy stało się coś najmniej oczekiwanego. Poczułam jasne światło przebijające się przez moje zaciśnięte powieki. Niepewnie otworzyłam oczy i ujrzałam... samych bogów. Luna, która była wśród nich z łagodnym uśmiechem podeszła do mnie. Wystarczyło jedno dotknięcie jej nosa, by krępująca mnie obroża rozpadła się w kilka sekund. Czyżby nasze modlitwy zostały wysłuchane? A może chodziło o coś innego?

 

-Bogowie nas nie opuścili! – wykrzyczał ktoś w tłumie, po czym usłyszałam głośny wybuch płaczu szczęścia. Zupełnie jakby wilk w ten sposób próbował odreagować i wyrzucić z siebie to wszystko, co zdążyło się w nim zebrać w ciągu ostatnich kilku godzin.

-Nie jesteśmy straceni. To cud! – ktoś inny wydukał. Jedni również wybuchnęli płaczem, zaś na pyskach innych malował się jedynie ciężki szok i niedowierzanie, to byli ci, którzy całe życie mieli w zwyczaju chować emocje głęboko w sobie. Jeszcze inni po prostu rzucali się w objęcia reszcie, szukając ukojenia w miękkich futrach swoich pobratymców, a pozostali starali się zachować kamienną twarz, za wszelką cenę chcąc uspokoić tych najbardziej wrażliwych. W tamtym momencie wszystkim towarzyszyły emocje na tyle skrajne, że nic innego się nie liczyło bardziej niż potrzeba zadbania o siebie nawzajem. Było to widać i czuć, więź między nami stała się niemal namacalna.

 

-Czemu... czemu dopiero teraz? -wyszeptałam do Luny, ocierając ostatnie łzy, choć miałam ochotę ponownie wybuchnąć płaczem. Realna wizja śmierci moich braci i sióstr była na tyle przerażająca, że nie byłam w stanie się pozbierać. To wszystko mogło się stać... na bogów, nie zniosłabym tego, gdybym ich straciła. Chciałam po prostu ruszyć i wyściskać każdego po kolei, ale stałam, wyczekując odpowiedzi srebrzystofutrej. Natomiast boginka księżyca nic nie odpowiedziała, jedynie uśmiechnęła się do mnie, posyłając spokojne spojrzenie mówiące "Teraz wszystko już będzie dobrze" po czym razem z Juną zaczęła kolejno podchodzić do kolejnych wilków, by je również wyzwolić.

 

Ujrzałam alfy, naładowane nową energią, podnoszące się powoli z ziemi. Wróciły do nas, opuszczając granicę między życiem, a zaświatami. Zaiste, był to najprawdziwszy cud i ulga, jaką wszyscy poczuli, niemal niemożliwa do opisania. Natomiast sojusznicy Westa, tak po prostu zniknęli. Zostali zesłani przez boginki do Tartaru. Już nigdy nikogo nie skrzywdzą.

 

Odwróciłam się za siebie, patrząc na uradowaną grupkę bohaterów, którzy mieli odwagę by wraz ze mną i alfami oddać własne życie dla dobra pozostałych. Nie wytrzymałam i po prostu ponownie zaczęłam płakać, łzami wypełnionymi taką ilością szczęścia, jakiego nigdy wcześniej ten świat nie widział. W pewnym momencie ktoś mnie po prostu objął, głaszcząc uspokajająco, lecz ja nawet nie widziałam, kto to był. Szybko przyłączyły się do nas inne wilki. Wtulałam się w miękkie futra moich ukochanych pobratymców. Mojej rodziny, tych, za których byłabym gotowa oddać życie. Przez natłok emocji, mieszankę strachu i szczęścia ryczałam jak malutki szczeniaczek...

 

-Już dobrze, ćśśś... nie płacz – wyszeptał uspokajająco Arelion, przyjacielsko obejmując mnie i kilka innych wilków skrzydłami. Zwykle tego nie robił, ale ta sytuacja z całą pewnością była wyjątkowa.

-Wygraliśmy, naprawdę wygraliśmy... – rzekła Red Dust ochrypniętym głosem. Mimo że była ranna, znalazła w sobie siłę, by do nas podejść i przyłączyć się do uścisku. W tym wszystkim usłyszałam jeszcze płacz szczęścia Etrii. Zielonooka była jedną z tych, którzy przeżywali to wszystko najciężej...

 

Padały kolejne i kolejne słowa pocieszenia. W końcu byliśmy razem, cali i zdrowi. Nikt z nas nie był sam. Dla tego poczucia solidarności i jedności byłabym gotowa przeżywać to jeszcze miliony razy.

 

Po wyzwoleniu wszystkich, Juna, Fortuna i Luna stanęły przed nami wszystkimi, dzierżąc swoich pyskach boską broń. Po raz kolejny rozpętała się walka, koniec ostateczny wszystkich cierpień, jakich zaznaliśmy w ciągu ostatnich kilku dni. Stanęłam przy Lunie, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowana. Ostateczny finał w końcu nadszedł. West padł na ziemię. Tym razem nie miał najmniejszych szans z boginkami!

 

-Serio? Nawet po tylu latach nie potrafisz mnie wykończyć suko? Jesteś słaba… I żałosna tak samo, jak Sigrun – usłyszałam plugawe słowa Westa, kierowane w stronę Alessy.

-To nie moja zemsta. Vesno, myślę, że to ty powinnaś to uczynić -odpowiedziała, po czym przekazała przyjaciółce miecz.

 

Vesna z powagą przyjęła ostrze, spoglądając przez dłuższą chwilę na swojego ojca. Jakie myśli mogły w tamtym momencie przechodzić przez jej głowę? Co mogła widzieć? Czuć? Kogoś, kto dał jej życie? To, kim mogłaby się stać, gdyby jej duszą i sercem owładnęło czyste zło i chęć władzy? Czy może po prostu potwora?

 

Na polanie rozniósł się dźwięk przecinanego mięsa, łamanych kości oraz oczywiście krzyk Westa. Odruchowo odwróciłam wzrok. Mimo wszystko... chciałam sobie oszczędzić tej brutalnej sceny. Pomyślałam przez chwilę... Dlaczego wilkami takimi jak West włada zło...? Dlaczego... nie możemy po prostu żyć wszyscy w pokoju...? West w każdej chwili mógł po prostu odejść, nigdy nie wracać i nie krzywdzić nikogo więcej... Żyć sobie spokojnie tak jak każdy normalny wilk... a jednak wolał przelewać krew niewinnych... Jeszcze parę lat temu nawet nie przyszłoby mi do głowy, że takie wilki mogą chodzić po ziemi. Tak... owładnięte chęcią władzy, zemsty... tak pragnące cierpienia innych.

 

-Jesteście niewiarygodnie żałosnymi sukami – w końcu rzekł basior, kierując swoje słowa do kremowofutrej. – Sigrun na pewno byłaby z ciebie dumna, że po raz kolejny jesteś tak słaba – zaśmiał się, wycierając z pyska kilka kropelek krwi. Wciąż się uśmiechał... – Mając takie moce, jakie ja mam, nawet ta boska broń może mi posłużyć najwyżej do podłubania w zębach! Nie wpędzicie mnie do Tartaru, Sigrun nie dała rady, a teraz wy skończycie tak jak ona!

 

Dwukolorowe oczy Alessy rozszerzyły się do wielkości dwóch złotych monet. Coś w nich błysnęło... jakaś iskierka.

 

-My nie wyślemy cię do zaświatów, one same po ciebie przybędą – oznajmiła niewiarygodnie pewnym siebie tonem. Vesna natychmiast zrozumiała co chodzi po głowie jej przyjaciółce.

-Musimy zbudować krąg, teraz! – druga alfa zwróciła się do nas. Odruchowo uniosłam łapę do klatki piersiowej, jakbym nie była pewna, tego co wilczyca ma na myśli – Potrzebuję was, was wszystkich, to co zrobię, będzie potrzebowało wiele mocy, waszej pomocy. Niech każdy nastąpi na łapę wilka obok, pod żadnym pozorem nie wolno wam przerwać kręgu! – nieco zdziwieni i przestraszeni wykonaliśmy rozkaz przywódczyni. W końcu ufaliśmy im ponad wszystko.

 

Zaintrygowana tym, co za chwilę nastąpi, stanęłam pomiędzy Luną, a Etrią. Zgodnie z życzeniem dowódczyni wytworzył się krąg, a West był zamknięty w samym środku. Zdezorientowany morderca spoglądał kolejno na każdego z nas, nie do końca wiedząc, co może się zaraz wydarzyć. Jego spojrzenie... spojrzenie potwora, spowodowało, że po moim grzbiecie przeszły ciarki. Bałam się, że wilk zaraz rzuci się na któregoś z nas i po prostu ucieknie, jednak na szczęście tak się nie stało. Zerknęłam wyczekująco na Vesnę, jej oczy również mnie zaniepokoiły jednak z zupełnie innego powodu. Przybrały kolor czystej czerni... Wyczułam, że temperatura spadła, chociaż nie przeszkadzało mi to w żaden sposób. Za to stojąca obok mnie zielonooka poczęła się trząść... Nie byłam pewna czy z zimna, czy ze strachu, a może po prostu z nerwów?

 

Otoczył nas czarny dym. Portal się otworzył... portal do zaświatów. Usłyszałam krzyki oraz szepty mieszkających tam dusz... Nigdy nie zapomnę tych dźwięków. Już w tamtej chwili wiedziałam, że będę je słyszeć w swoich najgorszych koszmarach do końca życia... Wtem z portalu wyłoniły się niebiańskie sylwetki, których nikt z nas, poza Alessą, nigdy wcześniej nie widział... Anielice zstąpiły na ziemię. Były piękne, dostojne i eleganckie. Niosące z sobą boskie światło.

 

-Dziękuję Ci Vesno, dzięki Tobie nasze porachunki zostaną wyrównane, a nasze dusze będą mogły trafić do Walhalli – w końcu jedna z nich zabrała głos -I Tobie Alesso, pragnę, byś pojawiła się w królestwie walkirii, chcę z Tobą porozmawiać – sylwetka wilczycy zwróciła się tym razem do kremowej wadery. Zastanawiałam się co to za sprawa, o której będą rozmawiać, ale wiedziałam, że będzie to osobista rozmowa między nimi dwiema i muszę to uszanować. Jeśli Alis zdecyduje się tym kiedyś ze mną podzielić, to z pewnością to zrobi.

-Oczywiście – Pierwsza alfa przytaknęła, po czym z pełnym wdziękiem i gracją wykonała ukłon, a wraz z nią wszyscy poddani jej członkowie watahy w tym i ja.

-Jak to możliwe?! Sigrun?! – wykrzyczał z niedowierzaniem upadły bóg.

-West… Już pora… Czas spłacić dług, jaki wobec nas masz. To przez ciebie nasze dusze nie mogły zaznać spokoju, teraz twoją duszę czekają wieczne męki! – odpowiedziała mu zjawa, tonem tak surowym i tak poważnym, że sama na chwilę się wystraszyłam.

 

Niespodziewanie Alessa ruszyła z miejsca. Przeszywając swym dwukolorowym wzrokiem basiora, złapała go brutalnie za pysk, zmuszając go tym samym, by na nią spojrzał.

 

-West, pięćdziesiąt lat temu odebrałeś mi wszystko… Ale teraz, jesteśmy kwita – mówiła, ostatecznie kończąc ze swoją bolesną przeszłością. Gdy puściła Westa, gdzieś na jej pysku udało mi się dojrzeć ślad ogromnej ulgi, a później pogardy. Pogardy tym, kim był rudofutry. Mordercą opanowanym przez chęć zemsty. Psychopatą...

-Brać go – odparła jedna z walkirii, a na jej słowa pozostałe natychmiast rzuciły się w stronę upadłego boga. Była królowa szybko nam podziękowania, a jej wypowiedź przerwał desperacki wrzask Westa.

 

Walkirie wraz z basiorem zniknęły w ciemnej, nieskończonej otchłani, a bramy Tartaru zamknęły się za nimi bezpowrotnie. Złoczyńcę dotknęła sprawiedliwa kara. Już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi. Każdy zamilknął, jakby wszyscy jeszcze wyczekiwali, że West po raz kolejny dzisiejszego dnia pokona samą śmierć i pokrzyżuje wszystko. Jednak nic się nie stało.

 

- Wygraliśmy! – ciszę w końcu przerwał okrzyk Alessy upewniający nas wszystkich ostatecznie. To był koniec. Przeżyliśmy to! Na polanie rozległy się donośne krzyki radości. Zawyliśmy wszyscy, szczęśliwi, że wszystko dobrze się skończyło. Niektórzy nawet poczęli skandować i uderzać przednimi łapami o grunt, był to rodzaj wilczego klaskania.

 

Jednak pozostała nam jeszcze jedna bardzo istotna kwestia. Nasza wataha i ziemie... To miejsce było bardzo wyjątkowe, pobłogosławione i wybrane przez samych bogów. Sprowadzało do siebie jedynie wybrańców burzy o dobrych sercach i czystej duszy. Jednak nie była to jedyna rzecz świadcząca o magii tego miejsca. Do tej pory Dolina Burz była chroniona przez magiczną kopułę... nikt o złych zamiarach nie mógł znaleźć tej krainy ani się tu dostać, jednak skoro West się tu wkroczył, oznaczało to, że musiał przełamać barierę. Sytuacja nie wyglądała dobrze, bez niej wataha była narażona na ataki... Według słów Ereny, Alessa i Vesna musiały użyć swych mocy, by wytworzyć nową, lepszą, silniejszą jednak...

 

- Nie dasz rady, jesteś za słaba… Za dużo tym ryzykujesz, możesz nawet zginąć w tym stanie – usłyszałam głos pierwszej alfy kierowany do Vesny. Wiele ryzykowały... tak wiele... Jednak boginka dusz nie chciała dać się przekonać. Była gotowa po raz kolejny nadstawić własnego zdrowia, a nawet życia dla naszego bezpieczeństwa. Gdybym tylko miała w sobie więcej mocy, mogłabym im pomóc... Westchnęłam ciężko na tę myśl, jednak byłam zmuszona się z ich decyzją pogodzić i wierzyć, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Przecież Jowisz, Juna i Nessa nie pozwolą zginąć swoim córkom, prawda?

 

Ponownie stanęliśmy w okręgu, jedno przy drugim, lecz tym razem wszyscy bogowie poza Alessą i Vesną zostali z boku. Musieliśmy być w tym wszystkim wspólnie i wesprzeć alfy naszą własną miłością do watahy, do tych ziem i naszej rodziny. Wybrańcy burzy po raz kolejny zjednoczyli się, by ostatecznie zażegnać z naszej krainy wszelkie zło.

 

Alfy usiadły obok siebie, przymykając oczy. Rozpoczął się spektakl, lecz tym razem nie był on pełen brutalności i krwi, a piękna, światła oraz poczucia bezpieczeństwa. Alessa nieustannie wyszeptywała w stronę mniej doświadczonej walkirii słowa wsparcia. Obie siedziały w pełnym skupieniu, aż Vesna finalnie przybrała postać walkirii. Wyglądała jak nie ona, a jednocześnie czułam, że to cały czas nasza druga alfa. Teraz przypominała anielice, podobnie jak te zjawy, które wyszły z portalu. Obie boginki wzniosły się ku górze, piękne i pełne wdzięku. Oszołomiona wpatrywałam się swoimi księżycowymi oczami w ten cudowny taniec. Wstęga światła ruszyła za nimi. To była ta moc, bardzo potężna magia mająca chronić nas wszystkich przez następne lata. Rozciągnęła się na całej długości naszych terytoriów, lśniąca, niemożliwa do przełamania. Nie byłam w stanie od tego widoku oderwać oczu. To była czysta miłość i oddanie nas wszystkich w swojej czystej, fizycznej formie. Mogłabym na nią patrzeć w nieskończoność, gdyby nie fakt, że zniknęła, przybierając swoją niewidzialną formę. Już nie mogliśmy na nią patrzeć, ale bariera tam była i wszyscy o tym wiedzieli. Byliśmy bezpieczni.

 

Nagle... nim boginki zdążyły wylądować, stało się coś niepokojącego. Przymrużyłam z niepewnością oczy, niespodziewanie dostrzegając, że Vesna straciła przytomność. Zaczęła spadać! Bezwładnie... całkowicie opadnięta z sił. Alessa natychmiast ruszyła jej na ratunek, po czym sprowadziła bezpiecznie na ziemię.

 

-Ratujcie ją! – wykrzyczała do nas. Niezwłocznie wszyscy rzucili się do pomocy, nawet sami bogowie. Musieliśmy jak najszybciej zanieść boginkę dusz do naszej jaskini.

-Vesno? Vesno, wróć do nas – Mówiłam zmartwiona, jednocześnie trącając delikatnie przyjaciółkę. Byłam przerażona... co jeśli obawy Alessy się sprawdziły i ona...?

-Alis! -do moich uszu niespodziewanie dobiegł głos Marstona.

 

Przerażona nabrałam powietrza w płuca, spostrzegając kątem oka, że pierwsza alfa również mdleje. Obróciłam się gwałtownie, a wraz ze mną wszystkie pozostałe wilki. Arelion i Marston bez zwłoki próbowali pomóc waderze utrzymać równowagę, jednak ta była zbyt osłabiona. Wtedy wszyscy momentalnie zaczęli panikować. Padały różne, wypełnione strachem pytania. Raz do Marstona, raz do Areliona, a kilka razy nawet do mnie. Nie wiedziałam co robić, ktoś musiał przejąć w końcu dowodzenie. Sam Jowisz zabrał nareszcie głos. W tym momencie wszyscy zamilkli.

 

-Ty -wskazał na mnie, jakby zupełnie losowo – Kto zna się tutaj na medycynie?

-Telisha, ale ona jest w grupie ewakuacyjnej... -rzekłam.

-A poza nią -dopytał, pospiesznie nim zdążyłam dokończyć.

-Etria i trochę ja – odpowiedziałam. Zdawałam sobie sprawę, że poza zielonooką, Red również jest zielarką, jednak nie sądziłam, by na obecną chwilę mogła cokolwiek zrobić, w końcu sama w tamtej chwili potrzebowała dokładniejszego opatrzenia.

-Dobrze, więc ta wadera idzie się zająć alfami do czasu powrotu uzdrowicielki, natomiast ty napiszesz list do grupy ewakuacyjnej, po czym do niej dołączysz, zrozumiano? -Rozkazał Jowisz chyba najbardziej surowym tonem, jaki słyszałam w swoim życiu.

-Tak...Tak jest – poprawiłam się przestraszona, lekko podkulając ogon. Czułam się przytłoczona potężną aurą jaką rozprowadzał wokół siebie król wszystkich bogów.

-A więc wykonać – orzekł.

 

* * *

 

-Jeszcze tego samego dnia napisałam list, a pupil Alessy jakby rozumiejąc powagę sytuacji, bez protestów zaniósł go do ciebie – zakończyłam swoją opowieść – Wybacz, że cię tak nastraszyłam, mogłam w nim dopisać, że Alessa i Vesna żyją i regenerują siły -dodałam.

-Woah... nie sądziłem, że tyle mnie ominęło -rzekł basior. Zdaję sobie sprawę, że ta historia brzmi jak jedna z najlepszych opowieści fantastycznych, jakie można jedynie przeczytać w księgach, ale to było właśnie to, co przeżyliśmy -Przepraszam, że wtedy mnie z tobą nie było... -dodał ze smutkiem.

-Ket... – zaczęłam, przytulając się do niego, po czym spojrzałam mu głęboko w oczy – Zostać z grupą ewakuacyjną to był twój obowiązek jako przyszłego alfy, tak jak moim było zostać w watasze i jej bronić – kontynuowałam, kładąc mu przednią łapę na klatce piersiowej – Tak musiało być -dodałam z lekkim uśmiechem.

 

Po moich słowach Ket czule mnie pocałował. W końcu mogliśmy się cieszyć wolnością i pokojem, jaki zapanował w Krainie Burz.

 

KONIEC